światosław / tales from the world

 

 

Dziś piątek, po wielu miesiącach przerwy jestem znowu u Joela. Wyjechałem z Polski w poniedziałek w południe. Długi przejazd, efekt mojego oszczędzania, kombinowania, punkowego stylu pracy i podróży, odpowiedź częściowa na pytanie jak robię to co robię,  niechęć do kompromisu i prostytucji w komercji, minimalizm i ascetyzm, a może wykręt.
Długie przejście to wiele bodźców, myśli, trochę potrwa by to wszystko uspokoić. Mam plan schować się do lasu, z dala od cycków nowej dziewczyny Joela, z dala od smakołyków targu w Belen, z dala od soli, chilli, mięsa, cukru, ludzkiego gwaru, ludzkiego życia. Ruszamy do lasu, trzy godziny marszu ze wszystkimi klamotami.

 

 

Today is Friday, after many months away I am back at Joel’s place. I left from Poland on Monday noon. The long journey with many stopovers is a result of my thrift mode, punk style of work and travel, partial response to the question how I do what I do, distaste for compromise and commercial prostitution, minimalism, ascetism, or perhaps just an excuse. Long transition means many stimuli, thoughts, it will take time to calm them down so saving may be illusionary. I have a plan to shelter in the woods, away from tits of Joel’s new gf, away from delicacies of Belen’s market, away from human buzz, human life. We set off into the forest, three hours march to the camp with all the gear I need to carry.

 

 

 

 

Dziś w nocy pierwsza ceremonia. Czekam. Dużo w mej minichatce zniosłem przedmiotów, rzeczy niby niezbędnych. Dużo myśli niby niezbędnych, nazbierałem je w ostatnie miesiące, te wszystkie bodźce, teraz się gotują. Zaczynam oczyszczanie, koncentrację, uspokojanie obaw, co ja będę robił całe dnie? Spotkanie z czasem płynącym jak powolna rzeka, spotkanie z samym sobą.

 

 
Saturday, 27.09. Tonight is the first ayahuasca ceremony. I am waiting. I have gathered a lot of stuff in my hut, things seeming to be necessary. A lot of indespensable thoughts, I have accumulated them in recent months, now all this rubbish is boiling. I begin purification, concentration, calming down of fears, “what will I be doing all days long?”. Meeting with time flowing slowly like jungle river, meeting with myself.

 

 

 

 

Przeliczam czas na pieniądze, przeliczam czas na sens, wieczne “czy warto” i co “warto”, czy to się przyda, czy nauka/doświadczenie “tutaj” coś znaczy “tam” , na zewnątrz, bezsensowne kalkulacje.

Niedziela, 28.09. Niedziałanie trudne. Papieros, jedzenie nabierają sensu jako wypełnienie pustki. Długopis, kartki, odręczny kalendarz – odniesienie do świata sensu, do “na zewnątrz” i akcji uzasadnionej, bo przecież jak coś tu napiszę, ktoś przeczyta, “coś” z tego wyniknie. “Po coś”. Daleko mi do cierpliwości budowniczych mandali.

Jeżeli ta kartka to ucieczka od nic-niedziałania, od medytacji, od czucia i uważności, to pismo jest, jako zapis myśli, tłumaczeniem doświadczenia zamiast doświadczania samego w sobie. To zabójca tego, co McKenna nazywa “odczuta obecność bezpośredniego doświadczenia”.

 

 

I convert time into money, I convert time to meaning, I face eternal, obsessive question “is it worth it”, what is “worth”, will that be useful, whether learning/experience “here” will be of any use “out there”, outside. Absurd calculations of the anxious mind.

Sunday, 28.09. Non-action is hard. Cigarette, food take meaning as fulfillment of the void. Pen, paper, handmade calendar – reference to the world of meaning, to “out there” and “after”, to action justified, because after I have written something here, someone will read that later, “something” will come out of it. Always a hunger for purpose. I am far from the patience of mandalas’ builders.

If this piece of paper is escape from non-acting, from meditation, feeling and mindfulness, therefore script, as writing down of thoughts, is a translation of experience rather than experiencing itself, against it. This is a murderer of what Terence McKenna calls “felt presence of immediate experience”.

 

 

 

 

 

Próbuję więc być. Powolne dokładne ruchy. Smak stąpnięcia na kolec. Muśnięcie muchy. Spadający łoskot liścia. Przelatujące wysoko samoloty, nie widać ich przez liście, ale są, słychać. To ja za trzy tygodnie, wracający do Limy, patrzący w gąszcz na dole, bez śladu człowieka.

Zmienia się światło, z każdą godziną zmienia dźwięk. Zmieniają ptaki i insekty wokół. W nocy ptaki – komórki, swym piskiem jak alarm w telefonie poganiają do niewiadomo czego.

Pierwsza noc  z “medycyną” ( wczoraj ) to błąd i chaos. Długie wyczekiwanie tego momentu > napięcie > strach > blokada. Nerwowo gram na drumli, trochę grzechotania, nic się nie zaczyna, wizja czai się za rogiem głowy, daje znać że gdzieś tam jest, ale coś ją blokuje. Nadmiar myśli, ostatnie tygodnie, żal, pretensje, wątpliwości? Niecierpliwość? przecież wydałem pieniądze, przecież zużyłem czas. Ile razy już ta sama pułapka, czy niczego się nie nauczyłem?  Przypominanie, zapominanie, przypominanie.
Idę spać, zaledwie dziewiąta wieczorem. W nocy budzi nacisk na głowę, wizja puka dalej mętna ale silniejsza, niepokojąca, wie że nie ma już Joela który zostawił mnie sam na sam z Babcią. Jest i nacisk od dołu więc znajduję wyjście tamtędy, sranie zamiast poddania się psychiką, odpuszczenie zwieraczem, niby wymienne, ale nie starcza i niepokój wraca aż do rana, w dziwnych snach, ciężkich myślach. Depresyjnie długi sen, 12 godzin.

 

 

So I am trying to be. Slow, precise moves. Taste of stepping down a thorn. Touch of a fly on my skin. Sound of giant leaf falling down. Planes passing high above the canopy, once can not see them, but they are heard. This is me in three weeks time, coming back to Lima, looking down at the jungle below, without a trace of man.

Light changes, with every hour change the sounds. Birds and insects change. In the night, birds-mobile phones, with their electronic alarm like shriek, they hasten me, god knows what for?

The first night with “medicine” ( yesterday ) was an error and chaos. Long waiting for that moment > anxiety > fear > blockage. Nervously I try to play my jew’s harps, a bit of rattling, nothing ever begins, vision lurks somewhere in the shadows of my head, signals that is around, but something is blocking it. Surplus of thoughts from last weeks, regrets, expectations, doubt? Impatience? After all, I have spent all that money, I have spent all that time… How many times I keep falling in the same trap, haven’t I learn anything? Remembering, forgetting, remembering.

I go to sleep, it is only 9 PM. In the night I am awoken by a pressure inside brain, vision keeps knocking, still unclear, but stronger, distressing, it knows that Joel is gone, I am left on my own with the power of Grandmother. There is a pressure below as well, so I find way that way, defecating instead of giving up in my psyche, it seems equivalent, but not enough apparently, as anxiety keeps coming back until the morning, in strange dreams, heavy thoughts.   Exhausting long sleep, 12 hours.

 

 

 

 

 

 

 

Poniedziałek 29.09. Po niedzieli a więc nieco działania. Eksperyment kulinarny, gotowanie aya z proszku, 3 saszetki, ayahuaska zmielona, chaliponga, chacruna. Inwestycja to niecałe 20 soli, oraz sporo uwagi i pracy. Drewno, woda, pilnowanie.

 

 

Monday, 29.09.  Action time. Culinary experiment, cooking aya from powder I bought in Belen, 3 plastic bags, one with powdered vine, one with chaliponga, one with chacruna. Investment is less than 20 soles and a lot of attention and work. Wood, water, fire, watching over.

 

 

 

 

Właściwie to prezent, jest co robić, pojawił się “sens”, powód by nie gnić na materacu. Vipassana bez bata, bez instruktora i towarzyszy okazuje się trudna, z medytacji łatwo ześlizgnąć się w jałowy, męczący sen. Las natomiast, kiedy już się zwlekę, wymaga ciągłej uwagi, pełen zagrożeń. Insekty – dziś rano wyciągaliśmy z ciała psom wielkie robale co gnieżdżą się pod skórą, także człowieka. Wczoraj o mało co nie wlazłem nad rzeką na wielkiego luja – węża. Niby nic się nie dzieje, ale to przecież wielkie wydarzenie – ocaliłem być może zdrowie lub życie. Łatwo takie momenty zapomnieć. Rano kolejny raz zjebany na amen zamek w torbie, errory autofokusa, takie małe rzeczy, a łatwo spychają w stronę frustracji i smutku. Jazda w niższych partiach doliny trwa, ale pod kontrolą. Jedyne wyjście to akceptacja, fatalizm.

Dietuje rosliny medyczne, to znaczy przyjmuje ich ducha. Przygotowuje je doświadczony w tym Joel. Wczoraj na sen wywar z remocaspi, dziś popołudniu wairacaspi. Nieznany cel, działanie, Joel pytany “po co”, niezmiennie odpowiada – by poznać “medycynę”.

 

 

Actually that is a great gift, something to do, “meaning” appears, a reason not to be rotting on my mattress. Vipassana without a lash, without instructor and companions seems to be extremely hard, from meditative state is very easy to slip into barren, fatiguing dream. Forest however, when I finally leave my bed, it requires constant attention, is full of potential danger. Insects – today morning we were squeezing huge worms from bodies of Joel’s dogs, nesting under skin, also human.  Yesterday I almost stepped on a huge snake on the riverbank. On one hand, not much is going on here, on the other – that is a big event – I might have saved in that moment my health or even life. So easy to take that for granted. In the morning a zipper in my bag fucked up for good again, errors of camera’s autofocus, those little things so easily push me towards frustration and sadness. Trip in lower parts of the valley continues, but under control. I know the only solution is acceptance, fatalism.

I am dieting medicinal plants, it means I ingest and work with their spirit. They are being prepared by Joel. Yesterday, before going to sleep, an infusion from remocaspi, today afternoon wairacaspi. Unknown purpose. When I ask Joel “what for”, he always replies – “to know the medicine”.

 

 

 

 

 

 

Słońce przesuwa się, woda w garze z aya zeszła do połowy, spadły jakieś gałęzie. Mysli cały czas biegną wstecz – Rainbow, Mongolia, Barbara – i do przodu – “a może przerwać dietę i choć na parę dni odwiedzić Leticię w Kolumbii”. Pożądanie akcji przez nieco większe A. Dochodzi 11 rano, psy zjadły, pozbyły się robali, więc śpią – im to wystarcza.

Ważna rzecz – mało się przecież zmienia obiektywnie na zewnątrz mnie, w świecie rzeczy i wydarzeń, w ciągu tych kilku dni, a już widzę pewną prawidłowość – zmienia się jak w kalejdoskopie mój nastrój, uzależniony od myśli, planów, nadziei, a nie tego co jest – a tym bardziej go zmieniają małe bodźce z tego co naprawdę się dzieje i jest – np roślinne – wypita yerba mate, wypalone mapacho, zjedzone jedzenie, kupa, kąpiel. Wibrujący proces, film odbity na lustrze świadomości.  Czasem film akcji, a czasem Tarkowski.

 

 

Sun is moving forward on the sky, water in the pot with boling aya evaporates, some branches fell down from the tree. My thoughts still keep running backwards – Rainbow, Mongolia, Barbara – and forwards – “perhaps I should cancel my diet and visit Leticia in Colombia, at least couple of days”. Desire for action. It is nearly 11 AM, dogs have eaten, got rid of worms, so they sleep, it seems to be enough for them.

I notice important thing. Hardly anything changes objectively, outside of me, in the realm of things and events, during these last few days, and I already see a certain pattern – my mood changes constantly, dependent on thoughts, plans, hopes – not that what there is – and even more affected by small stimuli from what actually happens – for example the plant induced – like yerba mate I have drunk, mapacho I have smoked, food I have eaten, shit, bath. Vibrating process, reflected in the mirror of consciousness. Sometimes action movie, sometimes Tarkowski’s long take.

 

 

 

 

 

 

Z tym mapacho to ciekawa sprawa. Joel daje mi książkę o leczniczych roślinach, wydana z 70 lat temu w Buenos Aires, wydawnictwo Verdad Presente, jacyś ewangelicy, Jehowa dał nam roślinki dla zdrowia i natura wspaniała, a tymczasem na wstępie tytoń i alkohol jako największe zagrożenia, a by proces leczenia się udał, wstępny warunek – pacjent musi odstawić kawę, tytoń, mate, herbate, kakao …

 

 

That mapacho is interesting story. Joel gives me a book about medicinal plants, published some  70 years ago in Buenos Aires, publishing house is called Verdad Presente, some evengelists, so of course Jehova gave is plants and nature be praised, but in the introduction tobacco and alcohol are presented as greatest evil, and for the healing process to be succesful, patient must put aside coffee, tobacco, mate, tea, cocoa…

 

 

 

Tymczasem tutaj – tytoń chroni, “tabaquito protector”, w czasie ceremonii, w czasie gotowania, w czasie diety. Chroni przed czym? Złymi duchami. Zatem nadużywany na co dzień, “w cywilizacji” tytoń to może też ochrona? Cena za życie w stresie, we wrogim środowisku pełnym negatywnych, zazdrosnych, atakujących wibracji – ludzi – duchów, przed których wpływem instynktownie bronimy się kompulsywnie, nałogowo używanym tytoniem – zasłoną?

 

 

Meanwhile here, the concept in Amazonian folk medicine is that tobacco protects, “tabaquito protector”, in the ceremony, during brewing, in the diet. Protects from what? Evil spirits, harm. Therefore, abused daily, “in the civilization”, tobacco may also be protection? It is a price to pay for life in stress, in hostile environment full of negative, jealous, agressive vibration – people – spirits – against whose influence we instinctively defend ourselves, by compulsive, habitual use of tobacco shield, the smoke that screens us from evil since time immemorial. Neither wolves nor demons of the forest like it.

 

 

 

Wtorek, 30.09. To, co intuicja nieśmiało sugerowała mi w Mongolii i co znalazło się w moich odpowiedziach dla MTV – “wymarzony zawód? -przewodnik / co jest przeszkodą? – duma” , powoli się wyjaśnia. Moja duma każe chcieć więcej, czegoś szczególnego, każe szukać wszędzie dookoła zamiast skupiać się na tym co mam – zawód przewodnika, różnie rozumiany, pośrednika między światami, nie tylko przynosi mi większą cześć mojego bochenka chleba, ale jest po prostu ciekawy, pozwala mi być z ludźmi, pomagać im przejść pewne granice które sam wcześniej przeszedłem, pozwala także na wyprawy w przyrodę do której w pełni nie przynależę i być może na to jeszcze nie czas – las to naprawdę inny świat i co innego jest być w nim gościem, co innego żyć. Moje światy są nieco inne niż światy tutejszego szamana i możemy się dobrze dopełniać, to ekscytująca świadomość, wąż znów prowadzi w stronę ciekawego zakrętu. Nowe pomysły, skrócić dietę, odnaleźć gringo shamana, porobić zdjęćia, kontynuować przewodnik, scouting do przyszłorocznego filmu.
Wąż, na którego prawie nadepnąłem – strażnik lasu, nauczyciel pokory ale i mój najcenniejszy przewodnik.

 

 
Tuesday, 30.09. What was subtly suggested by intuition in Mongolia and found its way into my answers for MTV – “dream job? – guide / what is the obstacle? pride” – it slowly confirms itself. My pride makes me demand more, something special, makes me look everywhere around, instead of focusing on what I already have – a guide profession, understood in various ways, intermediary between worlds, it not only brings me bigger part of my loaf of bread, but is also simply fascinating, it allows me to be with people, to help them pass certain frontiers I have passed myself before, it allows me to make trips into nature, to which I do not fully belong and perhaps it is not time yet -  forest for example is really a different world, and it is one thing to be frequent guest here, another to live. My worlds are a bit different from worlds of local shaman, but we can complete each other well, this is exciting to know that, the snake is leading me again to interesting twist of fate. New ideas, I will shorten my diet, find gringo shaman, take photos, continue my guide project, as well as scouting for next year movie.
The snake I almost stepped upon – guardian of the forest, teacher of humbleness, but also my most precious guide.

 

 

 

 

godzina 10:00 Joela wciąż nie ma, kolejny dzień. Dziś chyba czas na samodzielne spotkanie z ayahuaską.
11:30 pierwszy strzał. Drumla, czekanie, nic.
12:00 powtórka, pół kubeczka
15:30 kilka półkubeczków na koncie i chuj. Aya, ze zmielonego materiału to badziewie. Startuję z tą od Holendra.
17:30 Joela ciągle nie ma. Ale coś zaczyna się dziać. Aya zaczyna znów się wślizgiwać. Niesamowite opóźnienie, wślizguje się strachem, zapadającą ciemnością, niepokojem który sam się napędza, jednocześnie kochana drumla sprzymierzeńcem, w końcu porządnie wystartowała po tych trzech dniach, wystartował święty oddech, nowe dźwięki, może robi swoje także dieta i głód, wyostrzone zmysły, lektura ostatnich godzin – “Tengeri”, powieść czytana w oczekiwaniu, pełna mongolskich okrucieństw śmierci. Co za jazda, robi się niebezpiecznie, strach rośnie jak ciemność wokół.

 

 

10:00 AM Joel is still not here, another day on my own. I think today is a good time for private encounter with ayahuasca
11:30 first shot. Jew’s harp, waiting, nothing.
12:00 repeat, half cup.
15:30 a couple of half cups downed and nothing. Aya from powder sucks. I open now the bottle from Dutchman.
17:30 Joel is not back yet. But something starts to happen. Aya slides in. Amazing delay, it comes with fear, in falling darkness, self-feeding anxiety. At the same time I have lovely companion, my jew’s harp, it finally takes off after all these days, holy breath takes off, new sounds, perhaps aided too by dieta and hunger, my senses are heightened, I receive guiding sounds. My reading from recent hours – “Tengeri’, a novel full of Mongolian atrocities is fuelling dark trip. What a ride, it becomes dangerous, fear grows as darkness around.

 

 

 

 

 

 

 

Pisane nastepnego dnia :

Tak jak nagle, niczym wąż pojawił się wczoraj opóźniony efekt ayi, tak też nagle znikł – po przecięciu cytryny, wyssaniu jej soku, ale przede wszystkim – natychmiast – kiedy pies Joela siedzący koło mej nogi nagle odskoczył a spod pnia, metr dalej, wysunął się czerwony wąż. Gwałtowny przestrach zwierzęcia przywołał mnie do rzeczywistości – potencjalny zabójca koło mego otwartego domku, koło moich butów, koło miejsca gdzie przed chwilą, w amoku, nie patrząc dookoła kucałem i srałem – to realne niebezpieczeństwo w miejsce pozbawionego podstaw, iluzorycznego strachu z wizji. W ciągu sekundy porządkują się priorytety, tłumi wizja a na wierzch wypływają wszelkie mechanizmy obrony ego, fizycznej struktury życia. Wspaniały twór, new agowe slogany o wyzbyciu się ego to w praktyce marzenia o srającym pod siebie szaleńcu pod płotem.

Jakiś czas później nabieram odwagi i piję kolejną porcję, grzecznie kładąc się potem pod swoją moskitierą, spokojnie oddychając, czekając. Wizja nadchodzi, w postaci lekko ayahuaskowych, niejasnych snów, męcząca noc ale nic wielkiego, nic konkretnego. Ranek jest za to piękny.

 

 

Written next day :

As sudden as the snake like appearing of the aya effect was its disappearance – after I cut in half a lemon and sucked its juice, disregarding diet’s rules – but most of all, after Joel’s dog, sitting near my leg, jumped in the air frightened, and below a trunk one metre away from me a red snake slid out. Sudden fright of the dog brought me instantly back to reality – potential killer near my hut without walls, while I am tripping, next to my shoes, near a place where minutes before, in ayahuasca haze, without looking around I went to squat and shit – this is real danger instead of illusionary fear of the visions. In a second priorities are set, vision extinguished and to the surface brought all the defence mechanism of the ego, and of physical structure of life. This is wonderful device and I believe that new age declarations about getting rid of ego are in practice like dreams about becoming a pant-shitting madman decaying in a ditch.

Some time later I muster courage and drink another portion, then lay down under my mosquito net, calmly breathing and waiting. Visions appear in form of slightly ayahuasca styled, unclear dreams, another tiring night but nothing great, nothing concrete. Morning however is awesome.

 


 

 

 

 

Środa, 01.10 Kolejny dzień bez Joela, chyba coś się stało. Gotowanie, jedzenie, książka, pranie. Myśli i postanowienia. Jutro kończę dietę, to nie dla mnie. Nie mój sposób poznania. Jestem pośrednikiem, nie ogrodnikiem, zielarzem. Nie teraz, nie na tym etapie, nie będę siedział sam w lesie miesiącami, wchodził w świat roślin, to okres w moim zyciu kiedy nadal wolę ludzi.

 

 

Wednesday, 01.10. Another day without Joel, something must have happened. Cooking, eating, book, washing. Thoughts and decisions. Tomorrow I finish the diet, this is not for me. Not my way of finding knowledge. I am intermediary, not gardener, herbsman. Not now, not at this stage, I will not stay alone in the woods for months, entering the plant world, this is a period in my life when I am still interested more in humans.

 

 

 

 

Jest 14:00. Czas na drzemkę i po godzinie, kolejne podejście do samotnego picia, o 15:00 start a o 17:30 drugie pół kubeczka. Poł godziny później start porządnej podróży. Słowa chyba tu nie starczą. Trwa do późnej nocy, nawraca, maleje, wzmaga się, sięga mroku, myśli o śmierci, są i kolorowe fajerwerki, bardzo dobra jazda na drumli, praca z oddechem. Trudno uwierzyć jak długo trwa, chyba te kubeczki się skumulowały, spoglądam co jakis czas na zegarek, w czasie godziny dzieje się tyle, wyświetla tyle wizji, nie sposób je spamiętać. Staram się słuchać wewnętrznych wskazówek, co zrobić teraz, jaki krok, jak zmienić konkretny stan jaki zaczyna męczyć, jak pokierować “bad tripem”. Piękna podróż, uczę się pływać. Pierwsza tak samodzielna w pełni nawigacja, bez niczyjej ingerencji, obecności. Po długiej ciszy dziwi własny głos. Pracuję na granicy działanie – wstrzymanie, pracuję nad równowagą. Zbyt długie leżenie – pasywność wpędzają w dziwne zaułki – pętle wizji – kiedy więc intuicja cichutko podpowiada – przemóż lenistwo, wstawaj, skorzystaj z okazji by poujeżdżać drumlę, weź łyka wody, mapacho, zmień pozycję, bądź aktywny – wówczas ja podążam. Słucham wewnętrznego przewodnika, tyle razy wcześniej go ignorowałem. Nie bądź leniwy, lenistwo kosztuje. Mimo tego, to trudna, długa noc, pełna nieskończonych przewrotów z boku na bok, westchnień, wyczerpania.

 

 

2 PM. Time for a nap, and after one hour, another approach to lone drinking, at 3 PM I begin and at 5:30 I take another half of a cup of ayahuasca. Half an hour later serious journey begins. Words are not enough here. It lasts late into the night, comes back, decreases, comes back again, carries me into darkness, there are thoughts about death and inevitable sadness, but also colourful fireworks, very good ride on the jew’s harp, working with breath. It is hard to believe it is lasting so long, I guess all those cups accumulated, I look from time to time on my watch, in an hour so many things happen, so many visions appear, one can not remember them all. I am trying to listen to inside hints, self guidance, what to do now, what step to take, how to change that particular state that starts to annoy, how to direct a “bad trip”. Beautiful journey, I am learning to swim. First navigation that is professional and independent to that extent, without no one assisting me, no one else present. After a long silence my own voice sounds surprising. I am working on the border of action and non-action, I am working on balance. Too long passiveness is bringing me into strange dead-end alleys of the mind, loops of vision – so when intuition silently tells me – overcome your laziness, get up, use the opportunity to ride on the music, take a sip of water, smoke mapacho, change position, be active – so then I follow. I listen to inner guide, so many times before ignored. Do not be lazy, laziness has a price. Despite all this it is a hard, long night, full of tossing and turning, sighs and exhaustion.

 

 

 

 

Czwartek 02.10 – wstaję na chwilę by zjeść śniadanie i śpię dalej do południa, no bo cóż tu robić innego. Jedynie po południu, po kolejnym spacerze czeka nowy punkt, wywar z tytoniu do wypicia.

 

 

Thursday, 02.10 – I get up to eat my breakfast, Joel is back, he was stuck with heavy diarrhea in Huambe, very exhausting. After breakfast I go back to sleep, what else is there to do. In the afternoon, after another walk, there is a highlight, tobacco infusion to drink.

 

 

 

 

Kolejne zawroty głowy, nudności, po jakimś czasie próbuje coś zjeść i w końcu wymiotuję. Niezłe czyszczenie, a tak naprawdę prawdziwa dieta dopiero by się zaczynała.  Jestem osłabiony, ale i tak jest dobrze, Joel twierdzi, że niektórzy po wypiciu soku z tytoniu przewalają się na ziemię. Teraz będzie pracował we mnie ale powinienem trzymać dietę przez kolejne 9 dni.

 

 

More dizziness and nausea, after some time I try to eat something and finally vomit. Great purge, and real diet would be actually only beginning now. I am weakened but I am still all right, Joel says that some after drinking tobacco juice they stumble down on the ground. Now tobacco will be working inside me, but I should stick to the diet for another 9 days.

 

 

 

Zobaczymy na ile dam radę z pozostałymi wymogami diety – restrykcje co do jedzenia czy seksu nie problem, ale nie dam już rady dłużej sam na sam z tym lasem, i z myślami, nie wytrzymam tej cholernej bezczynności. W nocy hardkorowa ulewa więc rano maszerujemy w niezłym błocie, co w połączeniu ze stromymi górkami po drodze robi niezły survival dla mego wygłodzonego a zarazem osłabionego leżakowaniem ciała, zgarbionego pod ciężarem dwóch plecaków. Około południa docieramy do Huambe, gdzie jest dom Joela, padam na hamak i wiem już, że nie chcę dziś gnać dalej do Iquitos. Joel też ma powody aby cieszyć się przystankiem.

 

 

Let me see how can I handle the other requirements of dieta – the restrictions about food or sex seem to be easy, but I can’t stay any more on my own in that forest, with my thoughts, I can’t stand this bloody inactivity. In the night heavy downpour turns the paths into muddy nightmare, combined with steep slopes it becomes a hardcore survival for my body weakened by diet and inactive days, burdened by heavy backpacks. Around noon we reach Huambe, where Joel’s home is, and I fall down into a hammock, knowing for sure that I will not go to Iquitos today. Joel also has reasons to enjoy this stop.

 

 

 

 

 

 

Trafiłem z powrotem do świata naczelnych, z ich gierkami, emocjami, bardzo realnego, fizycznego świata, gdzie senna wizja ustępuje miejsca pożądaniu, wywary z liany są mniej chętnie pite niż te z trzciny cukrowej, a dzieci mają dzieci, tak jak uczy je przyroda, bujnie owocująca, nie myśląca, nie planująca za wiele, po prostu powielająca życie. Tutaj pietnaście lat to dobry wiek na pierwsze dziecko, dziewczyna Joela, Marina, jest już o trzy lata starsza, więc dała mu córkę. Joel ma 66 lat, ale używa amazońską medycynę, i myślę, że to lepszy komentarz co do jej sensu niż cała ta ezoteryka i mętne jak dżunglowe kałuże wnioski snute w samotności. Witajcie małpy, moję plemię.

 

 

I am back in primates’ kingdom, with their games, emotions, very real, physical world, where dreamy vision gives place to red desire, liana brews are less popular than those from sugar cane, and children have children, as nature teaches them, bearing fruit as example everywhere around, not planning or considering, just replicating, spreading life. Here age of 15 is a good time for first child, and as Marina, Joel’s girlfriend is three years older, she gave him a daughter. Joel is 66 but he has been using Amazonian natural medicines for years, and perhaps that is better proof of its effectiveness than all this esoteric stuff and turbid as jungle puddle conclusions that I produced in seclusion. Hello apes, my tribe.

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Materiał z notatek z przełomu września i października 2014, Caserio el Huambe, około 50 km od Iquitos, Peru  ///
Notes taken in the jungle, in September and October 2014, Caserio el Huambe, 50 kms away from Iquitos, Peru. ]

Leave a Reply

You must be logged in to post a comment.

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.