światosław / tales from the world

archive for

July, 2013

It all depends on intention, what do I want to say, why do I want to say… And then you read it as you want to read, as you are trained or prejudiced. Is it water, or is it vodka, because he has criminal tattoo and lives in gypsy camp?

 

***

 

To wszystko zależy od intencji, co chcę powiedzieć, czemu chcę to powiedzieć… A potem i tak czytacie czy oglądacie tak jak chcecie, odbieracie tak jak wasz trening czy uprzedzenia każą. Czy on pije wodę, czy też jest to wódka, bo przecież ma przestepczą dziarę i żyje w cygańskim obozie…?

 

 

 

 

Did I place that doll on the couch or it was there already? How can you tell? Can you trust me? If those fuckers from establishment and serving them media dogs  cheat you all the time? If you live mostly in virtual world built of movies, TV series, and fed by ad prostitutes, manipulated by false doctors, in reality you assume to be fake.

 

***

 

Czy to ja umieściłem te lalkę na kanapie czy też już tam była? Skąd możecie wiedzieć? Czy możecie mi zaufać? Jeżeli te skurwysyny z góry oszukują was non stop, razem z ich medialnymi pieskami? Jeżeli żyjecie przecież głównie w wirtualnym świecie zbudowanym z filmów, seriali, karmieni przez dziwki reklamowe, manipulowani przez fałszywych lekarzy, w rzeczywistości która wręcz domyślnie jest iluzją.

 

 

 

Is he a good father doing his best while you are always away on business  or “how can children live like that” and “something must be done”, which is really a version of what I heard many times “I will not visit India or Africa as I can not watch people so poor”. “I can not check how is it , so I will make it up.”

 

***

 

Czy to dobry ojciec, starający się jak może, kiedy ty ciągle jesteś “na nadgodzinach”, czy też “to niedopuszczalne aby dzieci tak żyły” albo “coś z nimi trzeba zrobić”, które to w sumie jest wersją tego co słyszałem wielokrotnie – “nie mogę odwiedzić Indii czy Afryki bo nie mogę patrzeć na biednych ludzi”. “Nie mogę sprawdzić jak jest, więc sobie wymyślę.”

 

 

 

 

So I will shoot , and many others will, as they live, drink, eat, and then you will do as you already believe and “know better”, according to fixed beliefs that rarely change, according to a tunnel of reality you live in. And these people are not stupid, they know we all have our small businesses. Money, ego boost, escape from own problems, curiosity.  They told me in very natural, casual way about a photographer they chased away, after a few weeks of his hanging around. He just couldn’t know his limit, he would raise his camera at any activity, “like when we went to the loo, when we start chopping carrots, and when we start to eat”.

This is precisely why I don’t like to work in a place where many photographers been before, I feel why should it matter I might make a better frame, I fear they see me through as a voyeur.

 

***

 

Więc będę fotografował, i wielu innych też, jak żyją, piją, jedzą, a potem zrobicie i tak według tego jak już wierzycie i “wiecie lepiej”, zgodnie z przekonaniami które rzadko się zmieniają, zgodnie z tunelem rzeczywistości w jakim żyjecie. A ci ludzie nie są głupi, oni wiedzą że mamy swe małe interesiki. Kasa, pompowanie ego, ucieczka od własnych problemów, ciekawość. Powiedzieli mi, w bardzo zwyczajny, naturalny sposób o fotografie którego przegnali, po paru tygodniach jego kręcenia się. Po prostu nie umiał rozpoznać granic, podnosił swój aparat na każdą aktywność, “kiedy szliśmy do kibla i kiedy zaczynałam kroić marchewki i kiedy zaczynaliśmy jeść…”

To właśnie dlatego nie lubię pracować w miejscu w którym wielu fotografów było wcześniej, wydaje mi się że to nie ma znaczenia że mógłbym wycisnąć lepszy kadr, lepszą klatkę. Obawiam się że widzą mnie na przestrzał, a ja widzę się jako podglądacza.

 

 

 

 

 

 

When I was the in that camp, another crew of “documentary filmmakers” came there… They have been shooting for weeks already, what supposed to be documentary about a dancing handicapped girl but what I heard from one of the families who told them to stay away, they ve been too poking their lenses wherever possible. When I came to see and chat with them, I could see the look in their eyes, and I could hear “go away”. I was spoiling “their” situation, invading “their space”, even if I didn’t take my camera out, there was always a  threat I could shoot “their gypsies”. I have seen that colonial attitude of journalists owning the poor subjects too often to be surprised.

 

***

 

Kiedy byłem w tym obozowisku, inna ekipa dokumentalistów pojawiła się tam. Kręcili już od iluś tygodni, miał to być dokumentalny film o upośledzonej, tańczącej dziewczynce, ale z tego co słyszałem od jednej z rodzin, które kazały im się trzymać z dala, wciskali swą kamerę gdzie się dało. Kiedy podszedłem popatrzeć i pogadać z nimi, widziałem te miny, usłyszałem “odejdź stąd”. Psułem “ich sytuację”, najechałem “ich teren”, nawet jeżeli nawet nie wyciągałem aparatu, i tak mogłem patrzeć, czy nie daj Boże  sfotografować “ich Cyganów”. Widziałem takie kolonialne podejście dziennikarzy uważających biedne obiekty swej pracy za swą własność zbyt wiele razy aby być zaskoczonym.

 

 

 

 

Abundance of image technology, which can be a threat to “professional” photographers, can however solve this weird situation, and I would love to see tribal people in Africa documenting fat and sweating tourists in their expedition clothes. Some time in the future, the gypsies will shoot you too.

 

***

 

Obfitość technologii, która przez “profesjonalnych” fotografów może byc traktowana jako zagrożenie, może pomóc rozwiązać tą dziwną sytuację. Myślę, że niedługo nadejdzie dzień kiedy plemienne społeczności w Afryce będą swymi telefonami dokumentować grubych, przepoconych turystów a któregoś dnia, Cyganie sfocą i ciebie.

 

 

 

 

 

 

[ Hanging out with gypsies from Wrocław, Poland. Summer 2013. /  Szwendanie się z Cyganami z Wrocławia. Lato 2013. ]

 

 

 

 

 

 

 

 

Europe in summer can be a decent place, possible to slow down, enough to be able to answer that obsessive question “what have I done today” with “I have lived some life”. The song below is dedicated to those who find it difficult.

 

***

 

Europa latem może być przyzwoitym miejscem, da się tu nawet na tyle zwolnić aby odpowiedzieć na to obsesyjne pytania “co też ja dziś zdziałałem? “  – “po prostu trochę sobie pożyłem”. Piosenka poniżej dedykowana tym którym wydaje się to trudne.

 

 

 

Lahore, Pakistan

 

 

 

 

 

 

 

Kolkata, India

 

 

 

 

Be like a cat, patient and in a right place, and things just going to happen your way. Sooner or later.

 

***

 

Bądź jak kot, cierpliwy i we właściwym miejscu, a rzeczy same sie ułożą ta jak powinny. Wcześniej czy później.

 

 

 

 

asceza / asceticism

July 24th, 2013

 

 

sunrise / wniebowstąpienie

July 23rd, 2013

 

 

Again, an hour of sleep and coca based breakfast. The crowds have already gathered, but the Father is not out yet.

 

***

 

Znów, tylko godzinka snu i śniadanie z koki. Tłumy już się zebrały ale Starego jeszcze nie ma.

 

 

 

 

 

 

 

There is anticipation, there are “real” photojournalists and some tourists, all of them driven from Cuzco for this occasion to the village just below the ceremony site. When the moment comes, the first rays appearing behind the mountain, the first hope of warmth after freezing night, when the crowds kneel down in front of the Father Sun, and Inca shamans ahead of them proceed with their ceremony, I see this all is serious. There is nothing to believe here again, all plain to see,  from one end of the sky to another, in first light of the day.

 

***

 

Jest w powietrzu mocne wyczekiwanie, są na zboczach “prawdziwi” dziennikarze i paru turystów, wszyscy przywiezieni z Cuzco na tą okazję do wioski zaraz poniżej, pod terenem ceremonii. Kiedy ten moment, wyczekiwana chwila nadchodzi, kiedy pierwsze promienie wystrzeliwują zza góry, pierwsza nadzieja na rozgrzanie po mroźnej nocy, kiedy tłumy klękają przed Ojcem Słońce a inkascy szamani kontynuują swą ceremonię powitania, widzę że to wszystko jest poważna sprawa. Nie ma tu, ponownie, nic w co trzeba by wierzyć, wszystko JASNE jak na dłoni, od jednego końca nieba po drugi.

 

 

 

 

 

 

 

Ceremonies continue for some time, and the nations are preparing for the big dance, final event of this festival. This requires a lot of coordination, they will descend across the meadows above Tayankani santuary in a complicated dancing choreography, spectacular farewell to the holy Apus, ice peaks of the Inkas.

 

***

 

Ceremonie trwają jakiś czas a narody przygotowują się na wielki taniec, ostateczny punkt programu. Wymaga to wielkiej koordynacji, i wykrzesania resztek siły, bedą zbiegac poprzez ogromne łąki ponad sanktuarium Tayankani w skomplikowanej tanecznej choreografii, spektakularne pożegnanie ze świętymi Apu, lodowymi szczytami Inków.

 

 

 

 

 

 

 

The signals to begin are lost in the noise but the armies are on the move   /    Sygnały rozpoczęcia giną w hałasie ale armie wyruszyły

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I ja tam byłem, swoje wypiłem i wypaliłem, trochę zauważyłem, trochę zmyśliłem, kto chce wiedzieć za dużo, tego głowa boli. Pa pa !

 

***

 

And I was there and I had my share, some things I saw, some not quite so, who wants to know, he can go. Ciao !

 

 

 

 

 

 

[ Qoyllur Riti, Peru 2013 ]

acid house / kwaśna chata

July 22nd, 2013

It was some time in the jungle afternoon when we dropped acid.    ///    Był to pewien moment dżunglowego popołudnia, gdy zarzuciliśmy po pół kwasika.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

This day, Thursday, was full of pilgrims at the grave of medieval Turkish Sufi saint Khan Jahan Ali, very respected here in Bangladesh. This is where we would end up after a psychedelic communion with tropical nature, later in the night, in a bamboo hut near the grave where some pilgrims and some locals sit together, smoke hashish, and sing songs, including verses by famous Lalon Fakir, about love, tolerance, oneness, sophisticated Bengali mysticism and philosophy, performed by simple folk. I just love Bangladesh. Jay guru !

 

***

 

Ten dzień, czwartek, był pełen pielgrzymów przybywających do grobu średniowiecznego tureckiego sufickiego świętego, Khan Jahan Ali, bardzo szanowanego tutaj w Bangladeszu. To właśnie w jednej z bambusowych chatek nieopodal jego grobowca wylądujemy późnym wieczorem, po popołudniowej psychodelicznej komunii z tropikalną naturą, aby ze zwykłymi ludźmi słuchać niezwykłej poezji. Trochę pielgrzymów, paru stałych bywalców, siedzą razem, palą haszysz i śpiewają sufickie pieśni, w tym także utwory Lalon Fakira, o tolerancji, miłości, jedności, wyrafinowany bengalski mistycyzm w wykonaniu zwykłych ziomali. Po prostu kocham Bangladesz ! Jay guru !

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

After a whole day running around the festival grounds, getting high on oxygen and cannabis, when the cold night comes, I hardly have strength to follow ukukus up. It is supposed to be the most important night, when they climb the ice to do their rituals and then descend in 24 hours pilgrimage. I chew coca all evening and get anxious, laziness and perseverance struggle with each other in my brain and I stand below, looking up at groups leaving on the climb, and keep thinking. Finally I gather strength and reach halfway. I watch the fireworks, I shoot some of the climbers, I say to myself “it is important to know enough is enough’ and with this kind of excuses I go down. “I will not wait with them all night in extreme cold, I will be too wasted to work tomorrow” I say.

 

***

 

Po całym dniu biegania w te i wewte po pagórkach festiwalu, ćpania tlenu i konopii, kiedy nadchodzi zimna noc, mam niewiele sił na wspinaczkę śladami ukuku.  To ma być najważniejsza noc, kiedy wchodzą na lodowiec i odbywają swe rytuały, a potem schodzą tańcząc w 24 godzinnej pielgrzymce. Cały wieczór żuję kokę i niecierpliwie żongluje myślami, na ringu naprzeciw siebie lenistwo i upór. Stoję na dole i patrzę w górę, na kolejne grupy wchodzące w ciemność, i myślę. Wreszcie zbieram determinację i docieram w pół drogi, gdzie patrzę na fajerwerki, stzrelam co nieco fotek wspinających się pielgrzymów i mówię sobie, “ważne wiedzieć kiedy jest dosyć”, i z takimi wykrętami wracam w stronę namiotu. “Nie będę tu z nimi siedział całą noc w tym koszmarnym mrozie, będę zbyt zmęczony aby jutro w dobrym świetle mógł pracować”. Tak sobie gadam.

 

 

 

Finally, it turns out I will. After a hot drink  I feel the coca I have been chewing all evening had been delayed in its effect and now it hits me and dictates my next move. Plagued for years with difficulty in making decisions I went through those type of pathetic inside thought wars, and now I am more than happy to give away a lot of responsibility to the plants I use… They make me often who I am, at each particular moment, what kind of process in the stream of reality can be called Światosław, whether agitated, relaxed, aroused, focused, all those states, and decisions that follow are less mine now and more of the medicine I have inside me. So as the photos of previous day have been co-produced by cannabis, so those below , from the night spent on the edge of sacred glacier with men-bears and then descending with them in a crazy, exhausting run, need to be credited to mamita coca, and the words that I am writing now, to coffee bean.

 

***

 

Ostatecznie, jak się okazuje, jednak będę. Po gorącym napoju wchlanym przy którymś ze straganów czuję jak uaktywnia się opóźniona w swym działaniu koka, i dyktuje mi teraz następny krok. Przez lata męczyła mnie trudność w podejmowaniu “optymalnych” decyzji, przechodziłem setki razy przez tego typu wewnętrzne wojny myśli i argumentów i teraz jestem szczęśliwy, że mogę oddać część odpowiedzialności roślinom które uzywam. To one często czynią mnie tym kim jestem, w tych konkretnych chwilach i stale, jaki typ procesu w niekończącym się strumieniu rzeczywistości znajduje się akurat pod metką Światosław, czy to pobudzony, zrelaksowany, podniecony, skupiony, wszystkie te stany, i decyzje jakie z nich wynikają są teraz mniej moje, a bardziej lekarstw jakie w mym ciele akurat się znalazły. Więc tak jak zdjęcia z poprzedniego dnia współprodukowała konopia, tak te poniżej , z nocy spędzonej na skraju świętego lodowca z ludźmi-niedźwiedziami, a potem pędzenia z nimi na dół w szalonym, wyczerpującym biegu, te zdjęcia są także autorstwa mamuśki koki, zaś słowa jakie właśnie piszę, zmielonych i zaparzonych ziaren kawowca.

 

 

 

 

 

 

 

In the morning ukukus come down from the mountain, and those who did this sacred climb first time have their initiation ceremony. I shoot that and skip most of the Catholic part of the fiesta, I need to rest a bit before the pilgrimage across the mountains, towards Ocongate. We leave in the midday sun.

 

***

 

Nad ranem ukuku schodzą z góry, a ci którzy byli na świętej wspinaczce po raz pierwszy przechodzą teraz ceremonie inicjacji.  Fotografuję ją i opuszczam większość katolickiej części imprezy, muszę co nieco odpocząć przed dalszym ciągiem pielgrzymki przez góry, w stronę Ocongate. Ruszamy kiedy słońce w zenicie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

But it is not only plants that carry me onwards, not only input through digestive system makes me who I am now. We are shaped by all senses, by people we meet, by elements, by sounds. I become the rhythm of the drum and flute, I understand by experience, again, what it means to march, when one loses in a way a part of self, it is dissolved, after all, this is what I am looking for in all those travels.

 

***

 

Ale nie tylko rośliny niosą mnie do przodu, to co wkładam w system trawienny to nie jedyny bodziec z zewnątrz. Jesteśmy kształtowani przez wszystkie zmysły, przez ludzi jakich spotykamy, przez żywioły, przez dźwięki. Staję się rytmem bębnów i fletów idących z nami, rozumiem, poprzez doświadczenie, po raz kolejny, co znaczy maszerować, kiedy w pewnym sensie traci się część siebie, a to jest przecież to czego przede wszystkim w tych wszystkich podróżach szukam.

 

 

 

 

 

We reach large meadow and take some rest there.  Ukukus are very tired but big thing is ahead. I go on the side, smoke some weed, anxious as always when afternoon light meets action . I carry heavy backpack with all my things, tent, sleeping bag, warm clothes, it will be a challenge. The armies are getting ready for final descent, representing their nations, Indians from various parts of Andes, with flags, feathers, celebration of ancestral heritage, this mountain dance is what they practiced all year.

 

***

 

Docieramy na wielką łąkę i trochę tam odpoczywamy. Ukuku są bardzo zmęczeni ale wielka rzecz wciąż przed nami. Odchodzę na bok i jaram zielsko, jak zwykle podekscytowany kiedy popołudniowe światło spotyka akcję. Na plecach mam wielki plecak z całym dobytkiem, namiot, śpiwór, ciepłe ciuchy. Nie będzie lekko. Armie przygotowują się do ostatecznego, spektakularnego zejścia, reprezentanci indiańskich narodów, z różnych stron Andów, przystrojeni, pióropusze, flagi, wielka celebracja dziedzictwa przodków. Ten górski taniec ćwiczyli przez cały rok, od ostatniej pielgrzymki.

 

 

 

 

 

 

I don’t know how long it lasts, half an hour, one hour, no idea. I am in trance, running down the slope, looking for best position with the sun, trying to avoid collision with rows of ukukus running down, dancing at the same time, like human snakes, alternating, interwoven, up and down, showing no fatigue from all day long march, with drums, flutes, singing, shouts. This is true majesty,  awe, intensity of the moment. I am high, in any sense of the word.

 

***

 

Nie wiem jak długo to wszystko trwa, godzinę, pół, nie mam pojęcia. Jestem w transie, biegnąc w dół zbocza, wyszukując najlepszej pozycji naprzeciw “niedźwiedzi”, ze słońcem, usiłując uniknąć kolizji z ich szeregami przeplatającymi się w biegu jak jakieś węże, na dół i pod górę, nie pokazując zmęczenia z całodziennego marszu ( i nocnych ekscesów na lodowcu ), w kakofonii bębnów, piszczałek, okrzyków. Wspaniała kondycja, koordynacja, majestat i zadziwienie, intensywność chwili. Latam wysoko, w każdym sensie tego słowa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Click, click, click, I satisfy my greed, until the sun hides behind mountain I have my visual feast and then crisp grilled alpaca flesh, and then off to catch an hour of sleep… We leave before rising of the moon, to continue marching all night until exhaustion delivers hallucinations in the full moon light. And it is not all done yet, when this crazy descend ends, we will pay homage to Father Sun.

 

***

 

Klik klik, zaspokajam swoją chciwość, zanim zajdzie słońce żrę obrazy a potem chrupką grillowaną alpakę i uciekam w godzinkę snu. Wyruszamy znów przed wschodem księżyca, aby maszerować całą noc aż zmęczenie uraczy mnie halucynacjami w świetle pełni. I to jeszcze nie wszystko, kiedy to szaleńcze zejście się zakończy, złożymy hołd Tacie Słońce.

 

 

 

Maur Marriage from Swiatoslaw Wojtkowiak on Vimeo.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nouakchott, Mauritania.

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.