światosław / tales from the world

Posts tagged:

iquitos

 

 

 

 

 

Trafiłem w to miejsce w dośc nietypowy sposób, chociaż na tym etapie mojej pracy z ayahuaską takie sformułowanie jest już chyba bardziej retorycznym chwytem.

Płynąłem łodzią z Puerto Nanay do Padrecocha, bo tego dnia, jak byłem przekonany i poinformowany, miało być picie u Jungle Jenny. Więcej o tej Australijce później, bo jak się okazało picie przełożono na później. Tymczasem w łodzi nawiązałem konwersację z dwoma sympatycznymi paniami siedzącymi obok, paniami, które podejrzewałbym o wszystko tylko nie psychodeliczne zainteresowania, więc tłumaczyłem im powód swojej podróży w sposób łopatologiczny raczej. One, słysząc o projekcie mojego przewodnika poleciły mi Javiera, innego, rzekomo niezłego szamana jaki też działa na półwyspie, i u niego pije się właśnie dzisiaj. Ponieważ byłem już umówiony z Jenny, zanotowałem namiary, na tak zwane “potem”.

Tymczasem los pokierował sprawą tak, iż akcja u Jenny została odwołana i chwilę później siedziałem w rikszy gnającej przez ciemny las, licząc że załapię się na wieczorek u Javiera. Jakie było moje tam zdziwienie .. i kogo ja widzę. Czasem kobiet trzeba słuchać uważniej ( albo to one muszą się wyraźniej wypowiadać ).

 

 

I ended up in this place in quite unusual way, although perhaps at this stage of my work with medicine I should be conscious that such introduction is just storytelling trick, what is usual and unsual after all.

I was on a boat from Puerto Nanay to Padrecocha, because that day, as I was convinced and informed, there was going to be drinking session at Jungle Jenny. There will more here about that Australian later, because later it was when they told me we are going to drink. Meanwhile in the boat I struck conversation with two friendly ladies sitting nearby, ladies who I would judge anything but psychonauts, so I explained to them reason of my voyage in very simple terms. They, after having heard about my ayahuasca shamans guide, recommended to me another, as people say, decent ayahuasquero, by the name of Javier. He also operates near to Padrecocha and his drinking day is also today. However, as I already had appointment with Jenny and her Bora shaman, I just wrote down the name, for “later”.

Apparently the fate chose otherwise, Jenny’s session had been cancelled and short time after I was in a moto-rickshaw speeding across dark forest and hoping I can still make it to the evening ceremony at Javier’s. How surprised I was – who do I see – when I got there. Perhaps women should be listened to more carefully ( or perhaps they should speak clearer ).

 

 

 

 

Moje towarzyszki z łodzi były gotowe do picia, jak się okazało nie po raz pierwszy, a ja zapoznałem się z ekipą.

 

 

My boat companions were ready for drinking, as it turned out, not their first time, and I was introduced to the crew.

 

 

 

 

 

 

 

Dużym atutem Spiritual Dimensions, bo tak nazywa się ośrodek prowadzony przez Javiera Arevalo, jest to, że nie działa on sam. Poza asystentem na ceremoniach ( chociaż nie wiem czy zawsze i na wszystkich ) są obecne też szamanki Shipibo, Celia i Angela. Jedna rzecz, to moje i nie tylko moje zakochanie w icaros tego plemienia, inna, że kobieca energia jest w tym szamańskim światku rzadkością i cennym dobrem, wnosi inną jakość do sesji, dodatkowo poczucie bezpieczeństwa dla niepozbawionych nieraz traum związanych z seksualnością pacjentek szukających zaufanego i zaufania nie nadużywającego szamana.

W moim wypadku oczywiście decydowała radość z icaros ale także i ogólna sympatia jaką do Shipibo mam. Szybko ustaliliśmy wspólnych znajomych z Pucalpy, szybko posypały się żarty. Ta wesołość łatwo pojawiająca się zarówno u Javiera jak i zwykle bardziej wycofanych rdzennych jego towarzyszek była dla mnie dobrą wizytówką tego miejsca

Zaczęliśmy niedługo potem.

 

 

Big advantage of “Spiritual Dimensions”, for that is the name of Javier’s Arevalo center, is the fact that the guy is not working on his own. Besides his assistant, at the ceremonies ( although I am not sure if always ) he is accompanied by Shipibo curanderas, Celia and Angela. One thing is my adoration for icaros of this tribe, another is that female energy is in this shamanic world rare and precious good, it brings another quality to the session and the feeling of safety for female patients often traumatized by sexual issues, seeking a trustworthy healer.

In my case of course it was the joy to hear icaros that dominated, but also general sympathy I have for Shipibo. We quickly established common acquaintances from Pucalpa, some jokes followed. This joyfulness easily appearing in Javier and his usually more reserved indigenous companions was for me a good omen.

We started soon afterwards.

 

 

 

 

Because there were three of them, leading this ceremony, they could work almost non stop, there was one icaro after another, be it Quechua or Spanish from Javier, or enchanting melodies from the ladies. Sometimes I actually wished for a break and some silence, but most of time I really enjoyed the vibe. There was 6 “patients”, including me, so such numbers guaranteed that everyone got served well – especially the girl on my right who seemed to have difficult time. I did not need special care. That night I had no deep visions, but felt very uplifted, with lots of energy. I couldn’t stay still on my mattress. Half of the session I spent dancing to the icaros, enjoying my shaky, dizzy steps, moving back and forward to the rhythm, almost falling down once in a while, but all in tune with the mad dance routine, barefoot, super-sensible, transforming words and melodies into movement and space navigation in the moonlit maloca.

There is a stress on participation in Spiritual Dimensions, for people who stay on longer retreats, there are workshops designed in order to get to them to co-create experience rather that just be passive receiver. This is in addition to all the usual plant baths and dietas. I feel this bonus is very important, it makes people take charge of their destiny and course of their feeling and not just relay on healer, or worse, guru, as some see the shamans they work with.

So I find it amusing that after my energetic night, the next day, the icaro I was given to learn with the rest of the group, was called “danza guerrera”.

 

 

Ponieważ była ich trójka prowadzących, mogli pracować niemal bez przerwy, jedno icaro za drugim, czy to Quechua lub po hiszpańsku od Javiera czy też zaczarowane melodie od pań Shipibo. Czasem nawet miałem nadzieję na przerwę i chwilę ciszy, ale większość nocy wibracja była wspaniała. Było sześciu “pacjentów”, mnie wliczając, taka proporcja gwarantowała, że każdy zostanie dobrze obsłużony, zwłaszcza dziewczyna leżąca po mojej prawej, która przechodziła chyba ciężkie wyboje. Ja nie potrzebowałem szczególnej opieki. Tej nocy nie miałem jakiś głębokich wizji, ale czułem się bardzo nakręcony, z masą lekkiej energii. Nie mogłem uleżeć na swoim materacu. Połowę sesji spędziłem tańcząc do icaros, bawiąc się swoim trzesącym, chyboczącym, niestabilnym krokiem, ruszając się w te i wewte do psychodelicznego rytmu, niemal upadając co jakiś czas ale nawet i ten “błąd” do rytmu, w harmonii z szalonym, upośledzonym tańcem na bosaka, super wrażliwym, przetwarzającym słowa i melodie na ruch i nawigacje przestrzeni po oświetlonej księżycem maloce.
W “Spiritual Dimensions” jest nacisk na współuczestniczenie, dla ludzi którzy zostają na dłuższych pobytach, przeznaczone są warsztaty zaprojektowane aby wciągnąć ich do współtworzenia doświadczenia, wyrwać ze stanu pasywnego odbiorcy. Ten bonus jest moim zdaniem bardzo ważny, pozwala czującym się chorzy zdobyć wpływ na swoje przeznaczenie i oczywiście na swoje samopoczucie, zamiast uzależniać się od uzdrowiciela, czy jeszcze gorzej, guru, jak niektórzy postrzegają szamanów, którym chcą się poddać.
Zabawnym jest ( a widzę to dopiero teraz przeglądając zdjęcia ) jest to, że następnego dnia, po swojej tanecznej nocy otrzymałem do nauki , razem z innymi, icaro zatytułowane “danza guerrera”.

 

 

 

 

Interesting events followed when I thought it is all over that night. I was laying a bit in bliss, long after the session was finished until suddenly I realized that maloca is empty and everyone gone, back in their huts. OK, so I am off too. Well, not that simple. Where is left, where is right, what is going on. This state in Spanish is called mareado – something like “drunk”, but in this special ayahuasca way.Additionally, I was foolish enough to take off my contact lenses, and the moon vicious enough to hide herself.
I was convinced that I know which way is to my hut, but it was illusion. Grounds of this center are quite large, but after all it is all a giant clearing in thick forest, and this forest started to look at me. In the beginning I carelessly stumbled around, falling into some bushes or spines, but what I began to feel-sense-see on the edge of the jungle froze me with fear and brought the awareness of seriousness of situation. I had to gather my wits again and again, keep focusing on reality and keep in mind warnings I heard so often from many shamans – in this state, forest is not your friend.
It took long time and many trials. In the meantime I ended up in some other house, with some strange people who proposed me to sleep with them, but I insisted on finding my own place, and what that involved, further wandering in the dark.
Mudded, tired, happy. Finally, my bed, candle, spirits behind. Deep sleep. Next day I woke up in garden of paradise and calm feeling of paradise. What more do I need?

 

 

Ciekawa rzecz miała miejsce, kiedy myślałem, że jest już po wszystkim. Poleżałem sobie w błogości długo po zakończeniu sesji, aż nagle uświadomiłem sobie, że maloka jest już pusta, wszyscy się ewakuowali do swych chatek. Dobra, ja też idę. Ha, to nie takie proste. Gdzie jest prawo, gdzie lewo, co tu się dzieje. Ten stan po hiszpańsku określa się słowem mareado – coś w stylu pijany, ale w ten specyficzny ayahuaskowy sposób. Dodatkowo, coś mnie podkusiło wcześniej by ściągnąć soczewki, a księżyc postanowił się już schować.
Byłem przekonany, że wiem w którą stronę jest mój domek, okazało się to iluzją. Teren Javiera jest dość spory, ale w gruncie rzeczy to wielka polana wycięta z gęstego lasu, i las ten zaczął w moją stronę patrzeć. Na początku beztrosko się zataczałem, wpadając na jakieś krzaki i kolce, ale to co zacząłem czuć-widzieć na brzegu lasu zmroziło mnie i przywróciło powagę sytuacji. Nagle musiałem zebrać do kupy swój porozbiegany umysł i przypomnieć sobie wielokrotne ostrzeżenia wielu szamanów – w tym stanie las nie jest twoim przyjacielem.
Długo to trwało i wiele prób zajęło. Po drodze wylądowałem w czyjejś chacie, z dziwnymi ludźmi którzy proponowali mi spanie tam, ale uparłem się na powrót do siebie, a co za tym idzie, dalsze błądzenie.
Zabłocony, zmęczony, szczęśliwy. W końcu łóżeczko, świeca, duchy w tyle. Głęboki sen. Następnego dnia obudziłem się w rajskim ogrodzie, w rajskim stanie, o co więcej chodzi…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Aby dotrzeć tutaj, za parę soli wskoczyć należy w collectivo, łódź z Puerto Nanay do Padrecocha. Kiedy dotrzecie na miejsce, w porcie pytać rykszarzy o Javiera. “Spiritual Dimensions” jest mocno na uboczu, więc trzeba się liczyć z opłatą 10 soli za przejazd. Javier Arevalo, szef, jest dostępny pod mailem javierarevalo@yahoo.es , i poza pracą w Peru bywa też na gościnnych występach w Europie, zwłaszcza w Chorwacji. Szczegóły wszelakie na stronie ośrodka : http://www.spiritualdimensions.org

To reach here, you must jump on collectivo boat in Puerto Nanay, heading to Padrecocha. Once there, ask moto-rickshaw drivers for Javier, “Spiritual Dimensions”, which is quite remote, so you should pay 10 soles at least. Javier Arevalo is the boss, and can be reached at javierarevalo@yahoo.es, besides working home he also sometimes travels to Europe, especially Croatia. All the details on the centre’s website : http://www.spiritualdimensions.org

 

 

 

ayahuasca & spaghetti

January 1st, 2015

The place I am talking here about couldn’t be much more different from the previous one featured in this series. It doesn’t involve ayahuasqueros as understood  in traditional way, but it is about people drinking ayahuasca, and about a different perspective, that I think is worth including.

In recent years there is extreme surge in ayahuasca tourism in the areas surrounding Iquitos in Peru. One of the less talked about consequences of this is that when potential profits increase, so does the greed, jealousy and many other negative vibrations connected with it. Classic powerful weapon which poisoned people use consciously, or just let it grow in them unconsciously, is fear. There is more and more of talking about dangers, precautions, come to us, other are dubious, take precautions, all that stuff. It seems like by arriving here, representatives of our safety obsessed culture are bringing with them the same fear of risk taking they seem to be fleeing from. In the Western world, obsessively building fences against germs, terrorists, insured against all odds, turning away from death, not knowing war, RISK is the enemy, FEAR is the tool of manipulation.

 

 

Miejsce, o którym będzie tutaj mowa, nie mogłoby dużo bardziej różnić się od poprzednich przedstawianych w tym przewodniku. Nie ma tu ayahuasqueros, rozumianych w typowy sposób, ale są ludzie pijący ayahuaskę, i inne podejście, które moim zdaniem też warto uwzględnić.

W ostatnich latach fala ayahuaskowej turystyki w okolicy peruwiańskiego Iquitos przybiera dość gwałtownie. Jedną z konsekwencji tego, o której dużo mniej się mówi, jest to, że gdy rosną potencjalne zyski, także rośnie chciwość, zazdrość i wiele innych powiązanych z nimi negatywnych wibracji. Klasyczną potężną bronią jaką zatruci ludzie używają świadomie albo pozwalają aby w nich nieświadomie rozkwitła jest strach. Mówi się więc coraz więcej o niebezpieczeństwach, zabezpieczeniach, chodźcie do nas, inni są podejrzani, uważajcie, i tak dalej. Wydaje się czasem jakby przyjeżdżając tutaj, reprezentanci całej tej obsesyjnie wielbiącej bezpieczeństwo kultury przywozili ze sobą ten sam strach i awersję do podejmowania ryzyka od której rzekomo uciekli. W zachodnim świecie, paranoicznym, budującym ciągłe mury i zapory, a to przed zarazkami, a to przed terrorystami, ubezpieczonym przeciw wszystkiemu, odwracającym się od śmierci, nie znającym wojny, RYZYKO jest wrogiem a STRACH narzędziem manipulacji.

 

 

 

 

 

I am cautious. I have been practicing art of careful placing steps on the swamp paths, and checking how deep is the pond I am entering. This is the reason why I feel qualified to say – or even obliged – stop disregarding those who jump right in, they may have something to teach you.

 

 

Jestem ostrożny. Długo ćwiczyłem sztukę ostrożnego stawiania kroków na ścieżce przez bagna, i sprawdzania jak głęboki jest staw do którego wchodzę. To jest powód dla którego uważam się za uprawnionego – a nawet zobowiązanego – do powiedzenia : przestańcie dyskredytować tych, którzy skaczą na głęboką wodę, mogą was czegoś nauczyć.

 

 

 

 

 

 

Don’t get me wrong. I value the traditions, but I don’t want to be attached to it. I want to be experimenting sometimes. All traditions started some day, and all should some day be verified, otherwise they get stagnant. So I was grateful for conversation with Alan Shoemaker in Iquitos, that helped me break some after-dieta rules I did not really believe in. I felt I am getting into superstitions which, once they take over me, may become real and take control. I know our rationalism can be burden, but also it can be our tool in defense against the darker side of shamanistic explorations.

 

 

Proszę mnie tu źle nie zrozumieć. Szanuję tradycje, ale nie chcę być do nich przywiązany. Chcę czasem eksperymentować. Wszystkie tradycje kiedyś, od czegoś się zaczęły, i wszystkie pewnego dnia powinny być weryfikowane, inaczej zamieniają się w spleśniałe bajoro dogmatów. Byłem więc wdzięczny Alanowi Shoemaker za naszą pogawędkę w barze w Iquitos, która pomogła mi rozbić niektóre z po-dietowych reguł w jakie i tak nie do końca wierzyłem. Czułem jak ześlizguję się w przesądy, i że jak już mną zawładną, staną się rzeczywistością i będą na mnie realnie wpływać. Wiem, że nasz racjonalizm może być brzemieniem, ale może być także narzędziem obrony przed ciemniejszą stroną szamańskich eksploracji.

 

 

 

 

 

This is a post about one of many people that exist ( you can find them also on many Internet forums ) who try new things, check combinations, techniques, and attitudes not known to traditional shamans, or those New Age types who follow them as would follow Eastern gurus in the seventies.

Zeljko is a Croat, so something I jokingly refer to as better Slav, meaning like our brother, but more relaxed and sun affected. In many cases it would be painful and untrue stereotype, but here I met a guy who was really skilled in art of chilling out.

Despite running business in Croatia he spends large part of the year in Peru. He came here after working for some time with ayahuasca, to see how are things done at “the source”. Then, after some time he found a land in Tamshiyacu, quite large piece of land, with orange groves, gardens, its own river and several wooden huts of various sizes, all for very decent price. For those who like tranquility and nature it is a sort of paradise I guess.

 

 

Ta notka jest o jednym z wielu takich ludzi ( znajdziecie ich np na internetowych forach ) którzy próbują nowych rzeczy, sprawdzają nietypowe kombinacje, techniki i podejścia nieznane tradycyjnym szamanom, ani tym new-agowym typom, którzy za swymi szamanami podążają jak podążaliby za wschodnimi guru w latach siedemdziesiątych.

Zeljko jest Chorwatem, co nieco żartując nazywam lepszym Słowianinem, co znaczy, jak nasz brat ale taki bardziej zrelaksowany i wymasowany słońcem. W wielu wypadkach byłby to boleśnie nieprawdziwy stereotyp, ale tutaj akurat poznałem kolesia bardzo wprawnego w sztuce relaksu.

Pomimo tego, że w Chorwacji ma swój biznes, większą część roku spędza w Peru. Przyjechał tu po raz pierwszy już znając dobrze ayahuaskę, ale chciał zobaczyć jak sie to robi “u źródła”. Potem, po jakimś czasie, znalazł ziemię w Tamshiyacu, całkiem spory kawał ziemi, z gajami pomarańczowymi, ogrodami, własną rzeczką i kilkunastoma drewnianymi chatami w różnych rozmiarach, a wszystko to za bardzo przystępną cenę. Dla tych, którzy cenią sobie spokój i naturę, to może być coś w rodzaju raju.

 

 

 

 

 

 

The best part is, unlike so many estates bought by gringos, it hasn’t been converted in fancy lodge serving plant medicines for 200 USD a day.  The host is hospitable. He says the place is for friends – and we only knew each other for half an hour when I was invited – and he says all reasonable people who want to do something – like permaculture for example – are invited to come and stay.

 

 

Najlepsze jednak jest to, że w przeciwieństwie do wielu posiadłości nabytych przez gringo, ta nie została przeznaczona na luksusowy ośrodek serwujący roślinne specyfiki za 200 USD na dzień.  Gospodarz jest gościnny. Mówi, że ta ziemia jest dla przyjaciół – a znaliśmy się zaledwie pół godziny kiedy zostałem zaproszony – i mówi, że wszyscy rozsądni ludzie, którzy chcą działać – na przykład zająć się permakulturą – są mile widziani.

 

 

 

 

 

 

But my focus was on ayahuasca. So I it was very interesting to see Zeljko produce from his “cellar” a selection of  bottles of various origin and maturation, not unlike a connoisseur wine stock.  And despite my initial apprehension we did drink it as a wine, an afternoon glass for a quality time. It was liberating experience in a way.

 

 

Ale ja byłem zainteresowany ayahuaską. Z zaciekawieniem więc patrzałem jak Zeljko wyciąga ze swej “piwniczki” selekcję butelek różnego pochodzenia i wieku, całkiem jak zapas konesera win. Pomimo mojego chwilowego wahania konsumowaliśmy ten napój jak wino, popołudniowa szklaneczka dla uczczenia chwili i zmiany jej jakości. Było to w jakimś sensie wyzwalające doświadczenie.

 

 

 

 

 

There was no shaman. No icaros, no serious night vibe, no rattles, no altars. There were three people enjoying the beauty of life, thinking, meditating, talking to each other, smoking mapachos. I was exploring infinite possibilities of the smallest shamanic tool I know, humble jew’s harp. At one point the song I started in bed it made me get up, walk outside and up the large hill, all without stopping the intoxicating trance. When I have passed the fruit groves and stood on the top I knew why I was led here. There was the sky in front, sky above the Amazon river and jungle, the biggest sky I have ever seen outside of the desert, but so much more dramatic because of the sunset lit clouds and the rain here and there on the horizon. The sound I brought was for the sky.

 

When I came down it was getting dark. I let the insects of the twilight do their music guidance now.

 

 

Nie było szamana. Nie było icaros, nabożnej nocnej tajemnicy, grzechotek, ołtarza. Były trzy osoby cieszące się pięknem życia, myślące, medytujące, rozmawiające ze sobą, palące tytoniowe skręty. Eksplorowałem niekończące się możliwości najmniejszego szamańskiego narzędzia jakie znam, skromnej drumli. W pewnej chwili melodia na niej grana w łóżku zmusiła mnie do wstania, wyjścia na zewnątrz, podejścia pod strome wzgórze, wszystko bez przerywania tego upajającego transu. Kiedy minąłem owocowy gaj i stanąłem na szczycie wiedziałem co mnie tu sprowadziło. Naprzeciwko rozpościerało się niebo, niebo nad parującą dżunglą i nad Amazonką, największe niebo jakie kiedykolwiek widziałem poza pustynią, ale o wiele dramatyczniejsze z powodu oświetlonych pomarańczem zachodu chmur i smug deszczu tu i tam. Dźwięk jaki ze sobą przyniosłem był dla nieba.

 

Kiedy wróciłem na dół, robiło się już ciemno. Pozwoliłem insektom przejąć muzyczne prowadzenie.

 

 

 

 

This is when my host began preparing pasta, it was as obvious and natural for him as if we were on snorkeling trip somewhere off Croatian coast and after a day’s activities it was another life’s pleasure – food.

I have read and heard so much of the dietas, about the dangers of yellow cheese, I met so many people for whom ayahuasca is a sacrament in this heavy, Catholic way – on your knees. So when sometimes that seriousness is broken, especially by someone who nearly became priest in his youth, and it is broken with such Meditarenneas life loving charming style , I want to go along.

That night we enjoyed a large, heavy plate of spaghetti, a large mapacho afterwards, and around two hours later, another glass of ayahuasca to carry us into night journey, without any bumps nor purges. No troubles, amigo.

Another thing I experienced with Zeljko was my first kambo. Again, there was no playing Indians here, no “ceremony”. There was just fire, burning stick, the frog’s venom applied to wounds.

 

 

Zmrok już zapadł, kiedy mój gospodarz zaczął przygotowywać makaron. Było to tak oczywiste i naturalne dla niego, jak byśmy byli na nurkowaniu gdzieś u wybrzeży Chorwacji i po całodziennej zabawie czekał na nas kolejny ze smaków życia – jedzenie.

Czytałem i słyszałem wiele o ayahuaskowych dietach, o niebezpieczeństwach żółtego sera, spotkałem tyle osób dla których ayahuaska jest sakramentem w ten ciężki, katolicki sposób – na kolanach. Więc kiedy zdarza się czasem, że ta powaga jest przełamana, zwłaszcza przez kogoś, kto o mały włos nie został sam księdzem w młodości, i jest złamana w tym czarującym, afirmującym życie śródziemnomorskim stylu, chcę do tego dołączyć.

Tej nocy delektowaliśmy się dużym, pełnym warzyw i oliwy talerzem spaghetti, grubym mapacho na deser, a jakieś dwie godzin później kolejną szklaneczką ayahuaski niosącej nas w nocne podróże, bez żadnych wybojów, żadnego rzygania. Nie ma problema, przyjacielu.

Inną rzeczą jaką spróbowałem z Zeljko było me pierwsze kambo. Ponownie, żadnej zabawy w Indian, żadnej “ceremonii”. Tylko ogień, żarzący się patyczek, żabia trucizna wtarta w rany.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Next day, at dawn, we went to Iquitos and I was regretting leaving so soon every step of the long walk to the Tamshiyacu port. I will, given a chance, come back.

 

 

Nastepnego dnia o świcie wyruszyliśmy do Iquitos i żałowałem wyjeżdżania tak wcześnie przy każdym kroku długiego marszu do przystani w Tamshiyacu. Jeżeli będzie okazja, wracam.

 

 

 

 

Dziś piątek, po wielu miesiącach przerwy jestem znowu u Joela. Wyjechałem z Polski w poniedziałek w południe. Długi przejazd, efekt mojego oszczędzania, kombinowania, punkowego stylu pracy i podróży, odpowiedź częściowa na pytanie jak robię to co robię,  niechęć do kompromisu i prostytucji w komercji, minimalizm i ascetyzm, a może wykręt.
Długie przejście to wiele bodźców, myśli, trochę potrwa by to wszystko uspokoić. Mam plan schować się do lasu, z dala od cycków nowej dziewczyny Joela, z dala od smakołyków targu w Belen, z dala od soli, chilli, mięsa, cukru, ludzkiego gwaru, ludzkiego życia. Ruszamy do lasu, trzy godziny marszu ze wszystkimi klamotami.

 

 

Today is Friday, after many months away I am back at Joel’s place. I left from Poland on Monday noon. The long journey with many stopovers is a result of my thrift mode, punk style of work and travel, partial response to the question how I do what I do, distaste for compromise and commercial prostitution, minimalism, ascetism, or perhaps just an excuse. Long transition means many stimuli, thoughts, it will take time to calm them down so saving may be illusionary. I have a plan to shelter in the woods, away from tits of Joel’s new gf, away from delicacies of Belen’s market, away from human buzz, human life. We set off into the forest, three hours march to the camp with all the gear I need to carry.

 

 

 

 

Dziś w nocy pierwsza ceremonia. Czekam. Dużo w mej minichatce zniosłem przedmiotów, rzeczy niby niezbędnych. Dużo myśli niby niezbędnych, nazbierałem je w ostatnie miesiące, te wszystkie bodźce, teraz się gotują. Zaczynam oczyszczanie, koncentrację, uspokojanie obaw, co ja będę robił całe dnie? Spotkanie z czasem płynącym jak powolna rzeka, spotkanie z samym sobą.

 

 
Saturday, 27.09. Tonight is the first ayahuasca ceremony. I am waiting. I have gathered a lot of stuff in my hut, things seeming to be necessary. A lot of indespensable thoughts, I have accumulated them in recent months, now all this rubbish is boiling. I begin purification, concentration, calming down of fears, “what will I be doing all days long?”. Meeting with time flowing slowly like jungle river, meeting with myself.

 

 

 

 

Przeliczam czas na pieniądze, przeliczam czas na sens, wieczne “czy warto” i co “warto”, czy to się przyda, czy nauka/doświadczenie “tutaj” coś znaczy “tam” , na zewnątrz, bezsensowne kalkulacje.

Niedziela, 28.09. Niedziałanie trudne. Papieros, jedzenie nabierają sensu jako wypełnienie pustki. Długopis, kartki, odręczny kalendarz – odniesienie do świata sensu, do “na zewnątrz” i akcji uzasadnionej, bo przecież jak coś tu napiszę, ktoś przeczyta, “coś” z tego wyniknie. “Po coś”. Daleko mi do cierpliwości budowniczych mandali.

Jeżeli ta kartka to ucieczka od nic-niedziałania, od medytacji, od czucia i uważności, to pismo jest, jako zapis myśli, tłumaczeniem doświadczenia zamiast doświadczania samego w sobie. To zabójca tego, co McKenna nazywa “odczuta obecność bezpośredniego doświadczenia”.

 

 

I convert time into money, I convert time to meaning, I face eternal, obsessive question “is it worth it”, what is “worth”, will that be useful, whether learning/experience “here” will be of any use “out there”, outside. Absurd calculations of the anxious mind.

Sunday, 28.09. Non-action is hard. Cigarette, food take meaning as fulfillment of the void. Pen, paper, handmade calendar – reference to the world of meaning, to “out there” and “after”, to action justified, because after I have written something here, someone will read that later, “something” will come out of it. Always a hunger for purpose. I am far from the patience of mandalas’ builders.

If this piece of paper is escape from non-acting, from meditation, feeling and mindfulness, therefore script, as writing down of thoughts, is a translation of experience rather than experiencing itself, against it. This is a murderer of what Terence McKenna calls “felt presence of immediate experience”.

 

 

 

 

 

Próbuję więc być. Powolne dokładne ruchy. Smak stąpnięcia na kolec. Muśnięcie muchy. Spadający łoskot liścia. Przelatujące wysoko samoloty, nie widać ich przez liście, ale są, słychać. To ja za trzy tygodnie, wracający do Limy, patrzący w gąszcz na dole, bez śladu człowieka.

Zmienia się światło, z każdą godziną zmienia dźwięk. Zmieniają ptaki i insekty wokół. W nocy ptaki – komórki, swym piskiem jak alarm w telefonie poganiają do niewiadomo czego.

Pierwsza noc  z “medycyną” ( wczoraj ) to błąd i chaos. Długie wyczekiwanie tego momentu > napięcie > strach > blokada. Nerwowo gram na drumli, trochę grzechotania, nic się nie zaczyna, wizja czai się za rogiem głowy, daje znać że gdzieś tam jest, ale coś ją blokuje. Nadmiar myśli, ostatnie tygodnie, żal, pretensje, wątpliwości? Niecierpliwość? przecież wydałem pieniądze, przecież zużyłem czas. Ile razy już ta sama pułapka, czy niczego się nie nauczyłem?  Przypominanie, zapominanie, przypominanie.
Idę spać, zaledwie dziewiąta wieczorem. W nocy budzi nacisk na głowę, wizja puka dalej mętna ale silniejsza, niepokojąca, wie że nie ma już Joela który zostawił mnie sam na sam z Babcią. Jest i nacisk od dołu więc znajduję wyjście tamtędy, sranie zamiast poddania się psychiką, odpuszczenie zwieraczem, niby wymienne, ale nie starcza i niepokój wraca aż do rana, w dziwnych snach, ciężkich myślach. Depresyjnie długi sen, 12 godzin.

 

 

So I am trying to be. Slow, precise moves. Taste of stepping down a thorn. Touch of a fly on my skin. Sound of giant leaf falling down. Planes passing high above the canopy, once can not see them, but they are heard. This is me in three weeks time, coming back to Lima, looking down at the jungle below, without a trace of man.

Light changes, with every hour change the sounds. Birds and insects change. In the night, birds-mobile phones, with their electronic alarm like shriek, they hasten me, god knows what for?

The first night with “medicine” ( yesterday ) was an error and chaos. Long waiting for that moment > anxiety > fear > blockage. Nervously I try to play my jew’s harps, a bit of rattling, nothing ever begins, vision lurks somewhere in the shadows of my head, signals that is around, but something is blocking it. Surplus of thoughts from last weeks, regrets, expectations, doubt? Impatience? After all, I have spent all that money, I have spent all that time… How many times I keep falling in the same trap, haven’t I learn anything? Remembering, forgetting, remembering.

I go to sleep, it is only 9 PM. In the night I am awoken by a pressure inside brain, vision keeps knocking, still unclear, but stronger, distressing, it knows that Joel is gone, I am left on my own with the power of Grandmother. There is a pressure below as well, so I find way that way, defecating instead of giving up in my psyche, it seems equivalent, but not enough apparently, as anxiety keeps coming back until the morning, in strange dreams, heavy thoughts.   Exhausting long sleep, 12 hours.

 

 

 

 

 

 

 

Poniedziałek 29.09. Po niedzieli a więc nieco działania. Eksperyment kulinarny, gotowanie aya z proszku, 3 saszetki, ayahuaska zmielona, chaliponga, chacruna. Inwestycja to niecałe 20 soli, oraz sporo uwagi i pracy. Drewno, woda, pilnowanie.

 

 

Monday, 29.09.  Action time. Culinary experiment, cooking aya from powder I bought in Belen, 3 plastic bags, one with powdered vine, one with chaliponga, one with chacruna. Investment is less than 20 soles and a lot of attention and work. Wood, water, fire, watching over.

 

 

 

 

Właściwie to prezent, jest co robić, pojawił się “sens”, powód by nie gnić na materacu. Vipassana bez bata, bez instruktora i towarzyszy okazuje się trudna, z medytacji łatwo ześlizgnąć się w jałowy, męczący sen. Las natomiast, kiedy już się zwlekę, wymaga ciągłej uwagi, pełen zagrożeń. Insekty – dziś rano wyciągaliśmy z ciała psom wielkie robale co gnieżdżą się pod skórą, także człowieka. Wczoraj o mało co nie wlazłem nad rzeką na wielkiego luja – węża. Niby nic się nie dzieje, ale to przecież wielkie wydarzenie – ocaliłem być może zdrowie lub życie. Łatwo takie momenty zapomnieć. Rano kolejny raz zjebany na amen zamek w torbie, errory autofokusa, takie małe rzeczy, a łatwo spychają w stronę frustracji i smutku. Jazda w niższych partiach doliny trwa, ale pod kontrolą. Jedyne wyjście to akceptacja, fatalizm.

Dietuje rosliny medyczne, to znaczy przyjmuje ich ducha. Przygotowuje je doświadczony w tym Joel. Wczoraj na sen wywar z remocaspi, dziś popołudniu wairacaspi. Nieznany cel, działanie, Joel pytany “po co”, niezmiennie odpowiada – by poznać “medycynę”.

 

 

Actually that is a great gift, something to do, “meaning” appears, a reason not to be rotting on my mattress. Vipassana without a lash, without instructor and companions seems to be extremely hard, from meditative state is very easy to slip into barren, fatiguing dream. Forest however, when I finally leave my bed, it requires constant attention, is full of potential danger. Insects – today morning we were squeezing huge worms from bodies of Joel’s dogs, nesting under skin, also human.  Yesterday I almost stepped on a huge snake on the riverbank. On one hand, not much is going on here, on the other – that is a big event – I might have saved in that moment my health or even life. So easy to take that for granted. In the morning a zipper in my bag fucked up for good again, errors of camera’s autofocus, those little things so easily push me towards frustration and sadness. Trip in lower parts of the valley continues, but under control. I know the only solution is acceptance, fatalism.

I am dieting medicinal plants, it means I ingest and work with their spirit. They are being prepared by Joel. Yesterday, before going to sleep, an infusion from remocaspi, today afternoon wairacaspi. Unknown purpose. When I ask Joel “what for”, he always replies – “to know the medicine”.

 

 

 

 

 

 

Słońce przesuwa się, woda w garze z aya zeszła do połowy, spadły jakieś gałęzie. Mysli cały czas biegną wstecz – Rainbow, Mongolia, Barbara – i do przodu – “a może przerwać dietę i choć na parę dni odwiedzić Leticię w Kolumbii”. Pożądanie akcji przez nieco większe A. Dochodzi 11 rano, psy zjadły, pozbyły się robali, więc śpią – im to wystarcza.

Ważna rzecz – mało się przecież zmienia obiektywnie na zewnątrz mnie, w świecie rzeczy i wydarzeń, w ciągu tych kilku dni, a już widzę pewną prawidłowość – zmienia się jak w kalejdoskopie mój nastrój, uzależniony od myśli, planów, nadziei, a nie tego co jest – a tym bardziej go zmieniają małe bodźce z tego co naprawdę się dzieje i jest – np roślinne – wypita yerba mate, wypalone mapacho, zjedzone jedzenie, kupa, kąpiel. Wibrujący proces, film odbity na lustrze świadomości.  Czasem film akcji, a czasem Tarkowski.

 

 

Sun is moving forward on the sky, water in the pot with boling aya evaporates, some branches fell down from the tree. My thoughts still keep running backwards – Rainbow, Mongolia, Barbara – and forwards – “perhaps I should cancel my diet and visit Leticia in Colombia, at least couple of days”. Desire for action. It is nearly 11 AM, dogs have eaten, got rid of worms, so they sleep, it seems to be enough for them.

I notice important thing. Hardly anything changes objectively, outside of me, in the realm of things and events, during these last few days, and I already see a certain pattern – my mood changes constantly, dependent on thoughts, plans, hopes – not that what there is – and even more affected by small stimuli from what actually happens – for example the plant induced – like yerba mate I have drunk, mapacho I have smoked, food I have eaten, shit, bath. Vibrating process, reflected in the mirror of consciousness. Sometimes action movie, sometimes Tarkowski’s long take.

 

 

 

 

 

 

Z tym mapacho to ciekawa sprawa. Joel daje mi książkę o leczniczych roślinach, wydana z 70 lat temu w Buenos Aires, wydawnictwo Verdad Presente, jacyś ewangelicy, Jehowa dał nam roślinki dla zdrowia i natura wspaniała, a tymczasem na wstępie tytoń i alkohol jako największe zagrożenia, a by proces leczenia się udał, wstępny warunek – pacjent musi odstawić kawę, tytoń, mate, herbate, kakao …

 

 

That mapacho is interesting story. Joel gives me a book about medicinal plants, published some  70 years ago in Buenos Aires, publishing house is called Verdad Presente, some evengelists, so of course Jehova gave is plants and nature be praised, but in the introduction tobacco and alcohol are presented as greatest evil, and for the healing process to be succesful, patient must put aside coffee, tobacco, mate, tea, cocoa…

 

 

 

Tymczasem tutaj – tytoń chroni, “tabaquito protector”, w czasie ceremonii, w czasie gotowania, w czasie diety. Chroni przed czym? Złymi duchami. Zatem nadużywany na co dzień, “w cywilizacji” tytoń to może też ochrona? Cena za życie w stresie, we wrogim środowisku pełnym negatywnych, zazdrosnych, atakujących wibracji – ludzi – duchów, przed których wpływem instynktownie bronimy się kompulsywnie, nałogowo używanym tytoniem – zasłoną?

 

 

Meanwhile here, the concept in Amazonian folk medicine is that tobacco protects, “tabaquito protector”, in the ceremony, during brewing, in the diet. Protects from what? Evil spirits, harm. Therefore, abused daily, “in the civilization”, tobacco may also be protection? It is a price to pay for life in stress, in hostile environment full of negative, jealous, agressive vibration – people – spirits – against whose influence we instinctively defend ourselves, by compulsive, habitual use of tobacco shield, the smoke that screens us from evil since time immemorial. Neither wolves nor demons of the forest like it.

 

 

 

Wtorek, 30.09. To, co intuicja nieśmiało sugerowała mi w Mongolii i co znalazło się w moich odpowiedziach dla MTV – “wymarzony zawód? -przewodnik / co jest przeszkodą? – duma” , powoli się wyjaśnia. Moja duma każe chcieć więcej, czegoś szczególnego, każe szukać wszędzie dookoła zamiast skupiać się na tym co mam – zawód przewodnika, różnie rozumiany, pośrednika między światami, nie tylko przynosi mi większą cześć mojego bochenka chleba, ale jest po prostu ciekawy, pozwala mi być z ludźmi, pomagać im przejść pewne granice które sam wcześniej przeszedłem, pozwala także na wyprawy w przyrodę do której w pełni nie przynależę i być może na to jeszcze nie czas – las to naprawdę inny świat i co innego jest być w nim gościem, co innego żyć. Moje światy są nieco inne niż światy tutejszego szamana i możemy się dobrze dopełniać, to ekscytująca świadomość, wąż znów prowadzi w stronę ciekawego zakrętu. Nowe pomysły, skrócić dietę, odnaleźć gringo shamana, porobić zdjęćia, kontynuować przewodnik, scouting do przyszłorocznego filmu.
Wąż, na którego prawie nadepnąłem – strażnik lasu, nauczyciel pokory ale i mój najcenniejszy przewodnik.

 

 
Tuesday, 30.09. What was subtly suggested by intuition in Mongolia and found its way into my answers for MTV – “dream job? – guide / what is the obstacle? pride” – it slowly confirms itself. My pride makes me demand more, something special, makes me look everywhere around, instead of focusing on what I already have – a guide profession, understood in various ways, intermediary between worlds, it not only brings me bigger part of my loaf of bread, but is also simply fascinating, it allows me to be with people, to help them pass certain frontiers I have passed myself before, it allows me to make trips into nature, to which I do not fully belong and perhaps it is not time yet -  forest for example is really a different world, and it is one thing to be frequent guest here, another to live. My worlds are a bit different from worlds of local shaman, but we can complete each other well, this is exciting to know that, the snake is leading me again to interesting twist of fate. New ideas, I will shorten my diet, find gringo shaman, take photos, continue my guide project, as well as scouting for next year movie.
The snake I almost stepped upon – guardian of the forest, teacher of humbleness, but also my most precious guide.

 

 

 

 

godzina 10:00 Joela wciąż nie ma, kolejny dzień. Dziś chyba czas na samodzielne spotkanie z ayahuaską.
11:30 pierwszy strzał. Drumla, czekanie, nic.
12:00 powtórka, pół kubeczka
15:30 kilka półkubeczków na koncie i chuj. Aya, ze zmielonego materiału to badziewie. Startuję z tą od Holendra.
17:30 Joela ciągle nie ma. Ale coś zaczyna się dziać. Aya zaczyna znów się wślizgiwać. Niesamowite opóźnienie, wślizguje się strachem, zapadającą ciemnością, niepokojem który sam się napędza, jednocześnie kochana drumla sprzymierzeńcem, w końcu porządnie wystartowała po tych trzech dniach, wystartował święty oddech, nowe dźwięki, może robi swoje także dieta i głód, wyostrzone zmysły, lektura ostatnich godzin – “Tengeri”, powieść czytana w oczekiwaniu, pełna mongolskich okrucieństw śmierci. Co za jazda, robi się niebezpiecznie, strach rośnie jak ciemność wokół.

 

 

10:00 AM Joel is still not here, another day on my own. I think today is a good time for private encounter with ayahuasca
11:30 first shot. Jew’s harp, waiting, nothing.
12:00 repeat, half cup.
15:30 a couple of half cups downed and nothing. Aya from powder sucks. I open now the bottle from Dutchman.
17:30 Joel is not back yet. But something starts to happen. Aya slides in. Amazing delay, it comes with fear, in falling darkness, self-feeding anxiety. At the same time I have lovely companion, my jew’s harp, it finally takes off after all these days, holy breath takes off, new sounds, perhaps aided too by dieta and hunger, my senses are heightened, I receive guiding sounds. My reading from recent hours – “Tengeri’, a novel full of Mongolian atrocities is fuelling dark trip. What a ride, it becomes dangerous, fear grows as darkness around.

 

 

 

 

 

 

 

Pisane nastepnego dnia :

Tak jak nagle, niczym wąż pojawił się wczoraj opóźniony efekt ayi, tak też nagle znikł – po przecięciu cytryny, wyssaniu jej soku, ale przede wszystkim – natychmiast – kiedy pies Joela siedzący koło mej nogi nagle odskoczył a spod pnia, metr dalej, wysunął się czerwony wąż. Gwałtowny przestrach zwierzęcia przywołał mnie do rzeczywistości – potencjalny zabójca koło mego otwartego domku, koło moich butów, koło miejsca gdzie przed chwilą, w amoku, nie patrząc dookoła kucałem i srałem – to realne niebezpieczeństwo w miejsce pozbawionego podstaw, iluzorycznego strachu z wizji. W ciągu sekundy porządkują się priorytety, tłumi wizja a na wierzch wypływają wszelkie mechanizmy obrony ego, fizycznej struktury życia. Wspaniały twór, new agowe slogany o wyzbyciu się ego to w praktyce marzenia o srającym pod siebie szaleńcu pod płotem.

Jakiś czas później nabieram odwagi i piję kolejną porcję, grzecznie kładąc się potem pod swoją moskitierą, spokojnie oddychając, czekając. Wizja nadchodzi, w postaci lekko ayahuaskowych, niejasnych snów, męcząca noc ale nic wielkiego, nic konkretnego. Ranek jest za to piękny.

 

 

Written next day :

As sudden as the snake like appearing of the aya effect was its disappearance – after I cut in half a lemon and sucked its juice, disregarding diet’s rules – but most of all, after Joel’s dog, sitting near my leg, jumped in the air frightened, and below a trunk one metre away from me a red snake slid out. Sudden fright of the dog brought me instantly back to reality – potential killer near my hut without walls, while I am tripping, next to my shoes, near a place where minutes before, in ayahuasca haze, without looking around I went to squat and shit – this is real danger instead of illusionary fear of the visions. In a second priorities are set, vision extinguished and to the surface brought all the defence mechanism of the ego, and of physical structure of life. This is wonderful device and I believe that new age declarations about getting rid of ego are in practice like dreams about becoming a pant-shitting madman decaying in a ditch.

Some time later I muster courage and drink another portion, then lay down under my mosquito net, calmly breathing and waiting. Visions appear in form of slightly ayahuasca styled, unclear dreams, another tiring night but nothing great, nothing concrete. Morning however is awesome.

 


 

 

 

 

Środa, 01.10 Kolejny dzień bez Joela, chyba coś się stało. Gotowanie, jedzenie, książka, pranie. Myśli i postanowienia. Jutro kończę dietę, to nie dla mnie. Nie mój sposób poznania. Jestem pośrednikiem, nie ogrodnikiem, zielarzem. Nie teraz, nie na tym etapie, nie będę siedział sam w lesie miesiącami, wchodził w świat roślin, to okres w moim zyciu kiedy nadal wolę ludzi.

 

 

Wednesday, 01.10. Another day without Joel, something must have happened. Cooking, eating, book, washing. Thoughts and decisions. Tomorrow I finish the diet, this is not for me. Not my way of finding knowledge. I am intermediary, not gardener, herbsman. Not now, not at this stage, I will not stay alone in the woods for months, entering the plant world, this is a period in my life when I am still interested more in humans.

 

 

 

 

Jest 14:00. Czas na drzemkę i po godzinie, kolejne podejście do samotnego picia, o 15:00 start a o 17:30 drugie pół kubeczka. Poł godziny później start porządnej podróży. Słowa chyba tu nie starczą. Trwa do późnej nocy, nawraca, maleje, wzmaga się, sięga mroku, myśli o śmierci, są i kolorowe fajerwerki, bardzo dobra jazda na drumli, praca z oddechem. Trudno uwierzyć jak długo trwa, chyba te kubeczki się skumulowały, spoglądam co jakis czas na zegarek, w czasie godziny dzieje się tyle, wyświetla tyle wizji, nie sposób je spamiętać. Staram się słuchać wewnętrznych wskazówek, co zrobić teraz, jaki krok, jak zmienić konkretny stan jaki zaczyna męczyć, jak pokierować “bad tripem”. Piękna podróż, uczę się pływać. Pierwsza tak samodzielna w pełni nawigacja, bez niczyjej ingerencji, obecności. Po długiej ciszy dziwi własny głos. Pracuję na granicy działanie – wstrzymanie, pracuję nad równowagą. Zbyt długie leżenie – pasywność wpędzają w dziwne zaułki – pętle wizji – kiedy więc intuicja cichutko podpowiada – przemóż lenistwo, wstawaj, skorzystaj z okazji by poujeżdżać drumlę, weź łyka wody, mapacho, zmień pozycję, bądź aktywny – wówczas ja podążam. Słucham wewnętrznego przewodnika, tyle razy wcześniej go ignorowałem. Nie bądź leniwy, lenistwo kosztuje. Mimo tego, to trudna, długa noc, pełna nieskończonych przewrotów z boku na bok, westchnień, wyczerpania.

 

 

2 PM. Time for a nap, and after one hour, another approach to lone drinking, at 3 PM I begin and at 5:30 I take another half of a cup of ayahuasca. Half an hour later serious journey begins. Words are not enough here. It lasts late into the night, comes back, decreases, comes back again, carries me into darkness, there are thoughts about death and inevitable sadness, but also colourful fireworks, very good ride on the jew’s harp, working with breath. It is hard to believe it is lasting so long, I guess all those cups accumulated, I look from time to time on my watch, in an hour so many things happen, so many visions appear, one can not remember them all. I am trying to listen to inside hints, self guidance, what to do now, what step to take, how to change that particular state that starts to annoy, how to direct a “bad trip”. Beautiful journey, I am learning to swim. First navigation that is professional and independent to that extent, without no one assisting me, no one else present. After a long silence my own voice sounds surprising. I am working on the border of action and non-action, I am working on balance. Too long passiveness is bringing me into strange dead-end alleys of the mind, loops of vision – so when intuition silently tells me – overcome your laziness, get up, use the opportunity to ride on the music, take a sip of water, smoke mapacho, change position, be active – so then I follow. I listen to inner guide, so many times before ignored. Do not be lazy, laziness has a price. Despite all this it is a hard, long night, full of tossing and turning, sighs and exhaustion.

 

 

 

 

Czwartek 02.10 – wstaję na chwilę by zjeść śniadanie i śpię dalej do południa, no bo cóż tu robić innego. Jedynie po południu, po kolejnym spacerze czeka nowy punkt, wywar z tytoniu do wypicia.

 

 

Thursday, 02.10 – I get up to eat my breakfast, Joel is back, he was stuck with heavy diarrhea in Huambe, very exhausting. After breakfast I go back to sleep, what else is there to do. In the afternoon, after another walk, there is a highlight, tobacco infusion to drink.

 

 

 

 

Kolejne zawroty głowy, nudności, po jakimś czasie próbuje coś zjeść i w końcu wymiotuję. Niezłe czyszczenie, a tak naprawdę prawdziwa dieta dopiero by się zaczynała.  Jestem osłabiony, ale i tak jest dobrze, Joel twierdzi, że niektórzy po wypiciu soku z tytoniu przewalają się na ziemię. Teraz będzie pracował we mnie ale powinienem trzymać dietę przez kolejne 9 dni.

 

 

More dizziness and nausea, after some time I try to eat something and finally vomit. Great purge, and real diet would be actually only beginning now. I am weakened but I am still all right, Joel says that some after drinking tobacco juice they stumble down on the ground. Now tobacco will be working inside me, but I should stick to the diet for another 9 days.

 

 

 

Zobaczymy na ile dam radę z pozostałymi wymogami diety – restrykcje co do jedzenia czy seksu nie problem, ale nie dam już rady dłużej sam na sam z tym lasem, i z myślami, nie wytrzymam tej cholernej bezczynności. W nocy hardkorowa ulewa więc rano maszerujemy w niezłym błocie, co w połączeniu ze stromymi górkami po drodze robi niezły survival dla mego wygłodzonego a zarazem osłabionego leżakowaniem ciała, zgarbionego pod ciężarem dwóch plecaków. Około południa docieramy do Huambe, gdzie jest dom Joela, padam na hamak i wiem już, że nie chcę dziś gnać dalej do Iquitos. Joel też ma powody aby cieszyć się przystankiem.

 

 

Let me see how can I handle the other requirements of dieta – the restrictions about food or sex seem to be easy, but I can’t stay any more on my own in that forest, with my thoughts, I can’t stand this bloody inactivity. In the night heavy downpour turns the paths into muddy nightmare, combined with steep slopes it becomes a hardcore survival for my body weakened by diet and inactive days, burdened by heavy backpacks. Around noon we reach Huambe, where Joel’s home is, and I fall down into a hammock, knowing for sure that I will not go to Iquitos today. Joel also has reasons to enjoy this stop.

 

 

 

 

 

 

Trafiłem z powrotem do świata naczelnych, z ich gierkami, emocjami, bardzo realnego, fizycznego świata, gdzie senna wizja ustępuje miejsca pożądaniu, wywary z liany są mniej chętnie pite niż te z trzciny cukrowej, a dzieci mają dzieci, tak jak uczy je przyroda, bujnie owocująca, nie myśląca, nie planująca za wiele, po prostu powielająca życie. Tutaj pietnaście lat to dobry wiek na pierwsze dziecko, dziewczyna Joela, Marina, jest już o trzy lata starsza, więc dała mu córkę. Joel ma 66 lat, ale używa amazońską medycynę, i myślę, że to lepszy komentarz co do jej sensu niż cała ta ezoteryka i mętne jak dżunglowe kałuże wnioski snute w samotności. Witajcie małpy, moję plemię.

 

 

I am back in primates’ kingdom, with their games, emotions, very real, physical world, where dreamy vision gives place to red desire, liana brews are less popular than those from sugar cane, and children have children, as nature teaches them, bearing fruit as example everywhere around, not planning or considering, just replicating, spreading life. Here age of 15 is a good time for first child, and as Marina, Joel’s girlfriend is three years older, she gave him a daughter. Joel is 66 but he has been using Amazonian natural medicines for years, and perhaps that is better proof of its effectiveness than all this esoteric stuff and turbid as jungle puddle conclusions that I produced in seclusion. Hello apes, my tribe.

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Materiał z notatek z przełomu września i października 2014, Caserio el Huambe, około 50 km od Iquitos, Peru  ///
Notes taken in the jungle, in September and October 2014, Caserio el Huambe, 50 kms away from Iquitos, Peru. ]

Ayahuasqueros : Joel

April 22nd, 2014

 

 

 

 

 

 

 

“When shall I be free? When I shall cease to be?”

 

 

 

Joel and his ayahuasca were what brought me closest I have ever been to death, and it was perhaps the most beautiful experience of this journey called life.

 

 

Joel i jego ayahuasca sprowadziły mnie najbliżej jak kiedykolwiek byłem śmierci, i było to być może najpiękniejsze doświadczenie tej podróży zwanej życiem.

 

 

 

 

 

 

There is a myth in tradition of Northern Europe about a primordial shaman who went through death during his life, in order to gain knowledge. He hung himself on the World Tree, and journeyed in an ordeal through all the worlds, talked to the spirits and finally died and was reborn. What was revealed to him were the runes. Their names comes from the root run- , meaning mystery/whisper/breath. And this is precisely how Joel got his knowledge, fasting, isolating himself from the world, learning from the tree. And what he now possesses, sacred breath, magical whistling, the shamanic whisper, are tools that guided me away from the darkness.

 

 

W tradycji północnej Europy jest mit o pierwotnym szamanie, który przeszedł przez śmierć za życia aby zdobyć wiedzę. Powiesił siebie samego na Drzewie Świata i przeszedł przez próbę cierpienia i wszystkie światy, rozmawiając z duchami, ostatecznie umarł i odrodził się. Tym, co zostało mu wyjawione w procesie były runy. Ich nazwa pochodzi od rdzenia run- , oznaczającego sekret/szept/oddech. I to jest dokładnie jak zdobył swą wiedzę Joel, przechodząc przez inicjacje, izolując się od świata, ucząc bezpośrednio od drzew. To czym teraz włada to szamański szept, święty oddech, magiczne melodie, narzędzia, które przeprowadziły mnie z dala od ciemności.

 

 

 

 

 

I know though that sooner or later I must enter, if I want to get that the wisdom, there is no fooling around, no side entrance, no buying your way in. And I am always thirsty, I know for long time already that the Odinist creed, reyn till runa, “seek the mystery” is what drives me through world and through life.

 

from Havamal, story about the ordeal :

 

Veit ek at ek hekk vindga meiði a
netr allar nío,
geiri vndaþr ok gefinn Oðni,
sialfr sialfom mer,
a þeim meiþi, er mangi veit, hvers hann af rótom renn.

 

I know that I hung on a windy tree
nine long nights,
wounded with a spear, dedicated to Odin,
myself to myself,
on that tree of which no man knows from where its roots run.

 

 

Wiem jednak, że wcześniej czy później będę musiał wejść. Jeżeli chcę zdobyć wiedzę, nie ma ściemy, nie ma bocznego wejścia, wykupienia łatwiejszej drogi. A wiedza to coś, czego zawsze jestem spragniony. Wiem już od dawna, że credo odynistów, reyn til runa, “poszukuj tajemnicy”, jest tym co ciągnie mnie przez świat i przez życie.

 

Z Havamal, historia o przejściu :

 

Wiem, że wisiałem na wietrznym drzewie
Ranny włócznią, poświęcony Odynowi
Sam sobie,
Na tym drzewie, którego korzeni nie zna żaden człowiek.

 

 

 

 

 

 

The stanza 157 of Hávamál attributes to runes the power to bring that which is dead back to life. In this stanza, Odin recounts a spell:

 

Þat kann ek it tolfta,
ef ek sé á tré uppi
váfa virgilná,:
svá ek ríst ok í rúnum fák,
at sá gengr gumi
ok mælir við mik

 

I know a twelfth one if I see,
up in a tree,
a dangling corpse in a noose,
I can so carve and colour the runes,
that the man walks
And talks with me

 

 

Strofa 157 poematu Havamak przypisuje runom moc sprowadzania martwych do życia. W tej strofie Odyn przywołuje zaklęcie :

 

Znam zaklęcie dwunaste
Jeżeli na drzewie zobaczę
Ciało w pętli zwisające
Takie runy wyciąć potrafię
że człek ten chodzi
I mówi ze mną.

 

 

 

 

 

 

What you can do, if you want to learn with ( because not “from” ) Joel, is to let him guide you into a shamanic diet, secluded in the forest, away from this world, from the people, food, sights, smells and sounds. You will go through many hardships, will be faced by many trials, perhaps, ultimately, torn apart. You will be communicating with the spirit of a tree.

 

Við hleifi mik seldo ne viþ hornigi,
nysta ek niþr,
nam ek vp rvnar,
opandi nam,
fell ek aptr þaðan.

 

No bread did they give me nor a drink from a horn,
downwards I peered;
I took up the runes,
screaming I took them,
then I fell back from there

 

 

Tym co możesz zrobić, jeżeli chcesz się uczyć razem z ( bo nie “od” ) Joelem, to pozwolić mu wprowadzić cię w szamańską dietę – post, odosobnienie w lesie, z dala od ludzi, jedzenia, widoków, zapachów i dźwięków codziennej rzeczywistości. Przejdziesz przez wiele trudów i niebezpieczeństw, będzie cię czekać wiele prób, w tym, być może ostateczna śmierć i rozpad. Będziesz rozmawiać z duchem drzewa.

 

Nie dali mi chleba ni z rogu napoju
na dół patrzyłem
Podjąłem runy
wrzeszcząc podjąłem
wówczas stamtąd tu spadłem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Always on the move, impatient, pressing on, I have no time for diet yet, not this time. Fate brings me to Joel for a taste of the experience, for a sip of the magic mead.

 

 

Zawsze w ruchu, niecierpliwy, cisnący dalej, nie mam jeszcze czasu na dietę, nie tym razem. Los przyprowadza mnie do Joela dla posmakowania doświadczenia, po łyk magicznego miodu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

In a striking similarity to the myth of Indra stealing divine Soma, holy beverage and source of wisdom of the Aryans, so does Odin steal Mead of Poetry, magical brew of inspiration and knowing, the blood of Kvasir, “the squeezed one”. He does not keep the drink to himself, but shares with the worthy ones, from the enchanted cauldron Óðrerir.

 

 

W zadziwiającym podobieństwie do mitu od Indrze kradnącego boską Somę, święty napój i źródło mądrości starożytnych Ariów, tak też Odyn wykrada karłom Miód Poezji, magiczny wywar dający inspirację i wiedzę, krew Kvasira, “wyciśniętego”. Nie zatrzymuje on napoju tylko dla siebie, ale dzieli się z wartymi i gotowymi na to, z zaczarowanego kotła o nazwie Óðrerir.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

We are seekers of the knowledge, hungry souls. Vagabonds, philosophers, ex-journalists. Not content with status quo, with the current explanation and hierarchy. We are the pirates and uneven deck of Joel’s kitchen will be ours to  sail on into uncharted seas.

 

 

Jesteśmy poszukiwaczami wiedzy, głodnymi duszami. Włóczędzy, filozofowie, byli dziennikarze. Nie zadowoleni status quo, zastaną hierarchią, obecnym tłumaczeniem.  Jesteśmy piratami a nierówny pokład kuchni Joela czeka na nas abyśmy wyruszyli na niezbadane morza.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Outcasts from the outcast haven, we don’t want to pay 120 soles it costs to participate in the ceremony with Ines and Laura on Arco Iris grounds, and Joel is one of those rare types who take donation. Perhaps it also because of this that I will get something much more I could ever pay for, and the benefits will just keep coming, until this day. Relationship based on giving, exchange, rather than a service for a fixed price, is, as I was able to notice, much more fertile ground for something really special to grow.

 

 

Wygnani ze schroniska dla wyrzutków, nie chcemy płacić 120 soli za każdą ceremonię z Ines i Laurą na terenie Rainbow, a Joel jest jednym z tych nielicznych, którzy godzą się na dobrowolne datki. Być może także dlatego otrzymam coś o wiele więcej niż kiedykolwiek mógłbym zapłacić, a korzyści będą płynąć po dzień dzisiejszy. Relacja oparta na dawaniu, wymianie, a nie usługa za ustaloną stawkę jest czymś, co  jak mogłem i mogę zauważyć buduje dużo żyźniejszy grunt, na którym wyrosnąć może coś bardzo szczególnego.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

We are spending days between forest, Rainbow grounds and Joel’s house. There is an appealing roughness for me here, something normal, peasant. There is hunting, cursing, jokes about farting and potency, sharpness of the machete, strength of the coffee. There is sacredness of the real, delightful hardness of the wooden floor when we lay in the night in our visions, where in the day dishes were washed and cat fed. Real paganism, as in paganus, off the land, not somewhere else, but here.

 

 

Spędzamy dni pomiędzy lasem, terenem Rainbow i domem Joela.  Jest w tym wszystkich pociągająca dla mnie szorstkość, coś normalnego, wieśniackiego. Jest polowanie, przeklinanie, żarty o pierdzeniu, sraniu i potencji, ostrość maczety i moc porannej kawy. Jest świętość zwyczajnego, rozkoszna twardość drewnianej podłogi, na której leżymy w nocnych wizjach, tam gdzie za dnia myje sie naczynia i karmi kota. Prawdziwe pogaństwo, jak w słowie paganus, “ze wsi”, nie gdzieś skądś tam. Tutaj.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Joel is real. This is not the guy who is wearing feathers and talking about love and unity. These things should be like a name of God perhaps, uttering them too often kills the mystery and replaces it with the name. Joel is the guy who loves and takes care of the grandson living with him, Joel is the one who smiles after you have been together in the dark valley, lights his mapacho and laughs, all he says will be not much more than “good medicine, right?”. For there is nothing to be said when you felt together.

 

 

Joel jest prawdziwy. To nie jest koleś, który zakłada pióropusz z piór i ględzi o miłości i jedności. To są rzeczy, którym być może, jak imieniu Boga, w miarę nadużywania bleknie tajemnica i zastępuje ją nazwa. Joel to koleś, który po prostu kocha wnuka z nim mieszkającego, Joel tylko uśmiecha się, kiedy razem przeszliście przez ciemną dolinę, zapala swe mapaczo i śmieje się, wszystko co powie to pewnie niewiele więcej jak “dobra medycyna, co nie?”. Bo nie ma co gadać, kiedy się razem czuło.

 

 

 

 

 

 

We spend time together, in many worlds.   ///   Spędzamy razem czas, w wielu światach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I ‘ll choose short pants of Joel any time, over robes and regalia of the straight and serious. Well perhaps not at the dusk time, when mosquito appear.

It is time to start now.

 

 

Zawsze wybiorę krótkie spodenki jak Joel, niźli szaty i insygnia tych poważnych i wzniosłych. No być może poza czasem zmierzchu, kiedy pojawiają się komary.

A czas już zaczynać.

 

 

 

 

 

 

We are gathered on the decks of our ship, pirates are ready for battle. The floor is uneven and high above the ground which we will soon puke upon, bent over the railings or , from the bow side, crawling like a baby.

There is Stephanie from Brasil, Travis and Drum from USA, Victor from Spain, and there is Ed, freshman, first time to drink.

 

 

Jesteśmy zgromadzeni na pokładzie naszego statku, piraci gotowi na bitwę. Podłoga jest nierówna i wysoko ponad ziemią na którą będziemy rzygać, wygięci ponad balustradą, albo na dziobie, czołgając się na czworaka, jak dzieci.

Jest tu Stephanie z Brazylii, Travis i Drum z USA, Victor z Hiszpanii i Ed, nowicjusz, pierwszy raz będzie pił.

 

 

 

 

 

 

This is still time before blowing of the candles.   ///   To wciąż przed zgaszeniem świec.

 

 

 

 

 

 

Before coming here, in the final part of my journey I started to miss my diversity of music and I bought mp3 player, hoping to convert some of my Youtube favourites into files to download. However, the Internet in Iquitos was one of the worst I ever used in the world, so I gave up after two pieces. Both of them turned out to be so relevant to the content of the experience of that night with Joel that I can not listen to them anymore without creeps. Both by Shpongle, one is called “Around The World in a Tea Daze”. It is a musical electronic fusion, which binds Shivaic and Sufi chant to a hymn to Virgin Maria, in a global dance track of praise. That night, in a Tea Daze, a long time repeated Santo Daime mantra, “Eu seu Santa Maria”, led by Stephanie, was one of spells which truly saved us from entering the shambo the Shpongle song talks about.

 

 

Zanim tu przyjechałem, w końcu mojej podróży zacząłem tęsknić za zróżnicowaną muzyką w tej krainie radosnego latynoskiego plumkania. Kupiłem zatem odtwarzacz mp3, mając nadzieję na zamienienie części moich ulubionych kawałków z Youtuba na pliki do ściągnięcia. Niestety, Internet w Iquitos był jednym z najwolniejszych jakich miałem okazję używać gdziekolwiek, więc po dwóch zdobytych utworach poddałem się. Oba okazały się tak istotne dla treści doświadczenia owej nocy z Joelem, że nie mogę nawet teraz słuchać ich już bez ciar na plecach. Oba to Shpongle, pierwszy zatytułowany “Around The World in a Tea Daze”. To elektroniczna muzyczna fuzja, która scala sziwaickie i sufickie śpiewy z pieśnią na cześć Dziewicy Marii, w globalny tanecznym hymnie pochwalnym. Tej nocy długo powtarzana mantra podziękowania dla konopii z tradycji Santo Daime, “Eu seu Santa Maria”, inicjowana przez Stephanie, była jednym z zaklęć, które chroniło nas przed zapadnięciem w shambo, o którym mowa też w tym kawałku Shpongle.

 

 

 

 

 

 

Second was perhaps even more important. It’s lyrics are short and tell the essence.

 

“When shall I be free? When I shall cease to be?”

 

 

Drugi utwór był być może jeszcze ważniejszy. Jego tekst jest krótki i mówi o esencji.

 

“Kiedy będę wolny? Kiedy przestanę istnieć?”

 

 

 

 

 

 

The candles went out.

For some time we were sitting in the silence, if you can call it this mixture of jungle talk, spitting and sighs. Then came Joel’s whistling. This is his leitmotif, this is the sound which guided us like a flickering of a tiny lamp in a land where all lamps are off. I recorded some of it and you can listen below, but before dramatic turn of events, battery ran out. Perhaps it is good.

 

 

Zgasły świeczki.

Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, jeżeli tak  można nazwać tą mieszaninę odgłosów dżungli, spluwań i westchnień. Potem nadeszło gwizdanie Joela. To jest jego leitmotif, ten dźwięk który prowadził nas jak migotanie małej lampki w krainie gdzie zgasły wszelkie inne lampy. Nagrałem część, i możecie tego posłuchać poniżej, ale przed dramatycznym zwrotem akcji wyczerpała się bateria. Być może to dobrze.

 

 

“Night with Joel / Noc u Joela”

 

 

 

 

 

 

We went through the first cup, I had some visions, and was content, but still hungry for more. Joel was actually knocked out a bit, so when I said “I am running out of fuel”, he let Victor serve the second round, to me and to others. Victor was a bit nervous that night, quite chaotic, and when it came to Ed, he poured him a solid portion. Then he told him to share with next one, but I said, “that is not the way things are done”. In this game of boys playing when father is absent we were tricksters about to bring mischief, a disaster that after all was done seemed a gift.

Ed started to vomit. First usual stuff, nobody bothered much, then more and more violent, towards the center of kitchen instead off the edge, not listening to anyone, lost. The sound of his vomiting started to transform into cries of fear and torment. And then we all went down.

I started to vomit for him. I knew this, because when he got better, I got immediate relief. But then he started again and I could not stand anymore. First on my knees, then face on the ground, banging my hand on wooden floor in a rhythm that was telling myself – and any world left out there – that I was still alive. And these seemed to be the last moments. There was no panic, but sadness, fear – yes, but not panic, I was sliding down, and starting to disappear. I was able to think how absurd it is to be gone on the very last days of this three months long journey, like this, one time too much. I was aware of all that is dear I must leave behind. There was nothing hallucinatory about this – it was as real as could be.

There is this Indian concept, that world comes into being when Brahma opens his eyes, and disappears when he closes them. This is exactly as I felt, the world – and hence I – were fading away, and I was more and more tired, too tired to stop this.

I was not the only one. When the process of Ed started to get so profound and actually frightening to us, Joel only uttered – “now the real work starts”. His favourite phrase during ayahuasca trance is “trabajando, trabajando“, for this is actually what we are doing, working through. Normally the pace is more  stable, easier to keep up with it. This time it was desperate. But as we were writhing on the floor, trying to catch breath and outsmart the panic, Joel was standing above, with mapacho burning and his hands raised, shouting again and again – “gracias,Pachamama !”

I was long time at the doorstep of the non-being. Much later, back in Poland I learned the meaning of word “nirvana”, which is “blowing off the candles”. That night the candle did not go out completely, at least for me.

 

 

Przeszliśmy przez pierwszy kubek, miałem nieco wizji i byłem zadowolony, ale jednocześnie głodny czegoś więcej. Joela właściwie nieco znokautowało, więc kiedy powiedziałem, że kończy mi się paliwo, pozwolił Victorowi zaserwować drugą rundę, mi oraz innym chętnym. Victor tej nocy był dość nerwowy i chaotyczny, i kiedy nadeszła kolej Eda nalał mu solidną, zbyt dużą porcję. Powiedział mu potem aby zostawił trochę z czarki dla nastepnej osoby, ale ja wtrąciłem się, mówiąc, że “tak się nie robi”. W tej grze chłopaków rozrabiających pod nieobecność ojca byliśmy obaj tricksterami prowokującymi rozróbę, katastrofę, która po wszystkim w zasadzie okazała się darem.

Ed zaczął wymiotować. Najpierw normalnie, nikt się specjalnie nie przejął, ale potem coraz więcej i coraz gwałtowniej, w stronę środka kuchni zamiast poza jej krawędź, nie słuchając nikogo, zagubiony. Głos jego rzygania zaczął przeradzać się i zlewać z krzykiem i rykiem strachu i tortury. I wtedy wszystko się posypało.

Zacząłem wymiotować za Eda. Wiedziałem o tym, bo kiedy jemu się poprawiało i nieco się uspokoił, ja poczułem natychmiastową ulgę. Ale potem jego atak wrócił i ja nie mogłem już go znieść. Najpierw powaliło mnie na kolana, potem twarzą na ziemi, waląc ręką w drewnianą podłogę w rytmie, który mówił mi samemu – i jakiemukolwiek światu jaki pozostał – że wciaż żyję. A wydawały się to być ostatnie chwile. Nie było w tym paniki, ale wielki smutek, strach oczywiście tak, ale nie panika. Ześlizgiwałem się i zaczynałem znikać. Byłem jeszcze w stanie myśleć o tym jak absurdalna jest śmierć tuż przed metą ( jaka to głupota, kto tę metę wyznacza? ), na samym końcu trzech miesięcy podróży, tak po prostu, o jeden raz za wiele. Byłem świadomy, że wszystko co mi bliskie muszę zostawić za sobą. Nie było w tym nic z halucynacji – było to tak rzeczywiste jak tylko możliwe.

Jest taka hinduska koncepcja, że świat staje się kiedy Brahma otwiera swe oczy i znika kiedy je zanika. Tak dokładnie się czułem, świat – i zatem ja – znikał co chwilę i coraz bardziej a ja byłem coraz bardziej zmęczony, zbyt zmęczony aby to zatrzymać.

Nie byłem w tym jedyny. Kiedy proces Eda stawał się tak głęboki, a dla nas właściwie przerażający, Joel tylko rzucił – “teraz zaczyna się właściwa praca”. Jego ulubioną frazą podczas ayahuaskowego transu jest “trabajando, trabajando”, bo to jest dokładnie to, co robimy, przepracowujemy. Normalnie rytm tej pracy jest stabilniejszy, łatwiej nadążyć. Tym razem był desperacki. Ale kiedy my wiliśmy się na podłodze, próbując złapać oddech i przechytrzyć panikę, Joel stał ponad nami, z płonącym mapacho i podniesionymi dłońmi, krzycząc po wielokroć – “gracias, Pachamama !”

Długi czas przebywałem na progu niebytu. O wiele później, już w Polsce dowiedziałem się co właściwie znaczy słowo “nirvana”, to “zgaszenie świec”. Tej nocy świeca nie zgasła zupełnie, przynajmniej nie dla mnie.

 

 

 

 

 

 

Victor vomited early on and because of that he was less affected, and perhaps because of that gave way to panic and started to act nervously. When he said “fuck you” after a struggle with Drum, trying to stop him from drumming, Drum just left and went to drum outside. His crazy, crazy rhythm cascading in the background was one of the things I was able to hold on to and start moving towards the surface. But believe me, that was not easy process. Mind is a tricky device, and many times I was convinced the thing is slowing down, that I am getting some stable ground, only to descend into madness seconds later. It went on and on, then other things of our broken ship started to float nearby and offer themselves as lifebuoys. Travis was playing with lighter, just a point of light going on and off, in irregular intervals, breaking the devilish cycle in my head. My own breath and feeble whistling joined the melody of Joel.

We were landing. When we finally did, all together, it was as apparent to anyone as when plane arrives at destination and stops the engine. We started to clap hands, as passengers do to thank the captain, so we needed to honour Joel.

 

 

Victor wcześnie zwymiotował, i dzięki temu mniej poddał się wpływowi medycyny, być może dlatego też łatwiej opanowała go zwykła panika i zaczął działać nerwowo. Kiedy rzucił do Druma ostre “pierdol się” po krótkiej kłótni, próbując powstrzymać go od szkodliwego w tym momencie ( jego zdaniem ) bębnienia, Drum po prostu wyszedł i zaczął bębnić gdzieś na zewnątrz. Jego szaleńczy rytm pędzący przez dżunglę w tle był jedną z rzeczy, których mogłem uchwycić się i przesuwać gdzieś w stronę powierzchni. Ale uwierzcie, nie był to łatwy proces. Umysł to zwodniczy instrument, i wielokrotnie byłem przekonany, że dramat już się kończy, że docieram na stabilny grunt, aby sekundy później osuwać się znów w szaleństwo. Trwało to i trwało, ale w międzyczasie inne elementy naszego rozbitego statku zaczęły podpływać obok i ofiarowywać się jak kawałki tratwy. Travis bawił się zapalniczką, to zaledwie punkcik światła, który pojawiał się i znikał w nieregularnych odstępach, przełamując diabelski cykl w mej głowie. Mój własny oddech wreszcie, i mizerne gwizdanie dołączyło w końcu do melodii Joela.

Lądowaliśmy. Kiedy w końcu to zrobiliśmy, wszyscy razem, było to tak oczywiste dla każdego jak wtedy kiedy samolot dociera do celu i zatrzymuje się silnik. Zaczęliśmy klaskać, jak pasażerowie dziękują kapitanowi, tak my musieliśmy oddać honor Joelowi.

 

 

 

 

 

 

This feeling is something, really, ineffable. I can use words, and yet, what it means to you when I say “I was feeling alive”? Can one understand it without approaching death? Can you be really grateful for something you were never about to loose?

All other things mean nothing, and we all here knew that. We could joke without any shame about Ed shitting in his pants, because we all know it matters nothing. Money, job, success, pride, law, jail, culture, all is just bullshit. Experiencing this is another step from which there is no turning back. It is lasting, it is permanent, it is healing. If one can help in any way, even one more person, to participate in the experience, what best there is to do?

Sincere thanks to Joel and fellow pirates. That was the port I will always remember and try to come back whenever around.

 

 

To uczucie jest czymś, szczerze, niewysławialnym. Mogę użyć słów, a jednak, co to znaczy dla ciebie, kiedy mówię “czułem, że żyję”? Czy można to zrozumieć, nie zbliżając się samemu do śmierci? Czy można być naprawdę wdzięcznym za coś, czego nigdy tak na serio nie miało się stracić?

Wszystko inne nie ma znaczenia, i wiedzieliśmy to tu wszyscy. Mogliśmy bez wstydu żartować o Edzie, który zesrał się w spodnie, bo wszyscy wiedzieliśmy, że to nie ma znaczenia. Pieniądze, praca, sukces, duma, honor, pozycja, prawo, więzienie, kultura, to wszystko są bzdury. Doświadczenie tego, to kolejny krok w miejsce, z którego nie ma odwrotu. Jest trwałe, stałe, uzdrawiające. Jeżeli można w jakikolwiek sposób, chociaż jednej osobie to umożliwić, to coż lepszego jest do roboty?

Szczere dzięki dla Joela i towarzyszy – piratów. To był port, który na zawsze zapamiętam, i postaram się powrócić, jeśli będę w pobliżu.

 

 

 

 

 

 

Joel doesn’t have Facebook account or email.  The phones don’t really work there. Just take a bus from Belen market in Iquitos, go to KM 48,5, ask to be left at Caserio el Huambe, and then follow the red road for some miles and ask for Joel. Bring food, and gifts, you will have plenty reasons to use them.

 

 

Joel nie ma konta na Facebooku ani e-maila. Telefony nie mają tam zwykle zasięgu. Wsiądź po prostu w autobus na rynku Belen w Iquitos, pojedź aż do kilometra 48,5, poproś aby zatrzymali się tam gdzie zaczyna się czerwona droga wiodąca do Caserio el Huambe i idź nią parę kilometrów, pytając o Joela. Przywieź jedzenie i prezenty, będzie wiele powodów aby ich użyć.

 

 

 

 

 

 

 

For the total development of the human being, solitude as a means of cultivating sensitivity becomes a necessity. One has to know what it means to be alone, what it is to meditate, what it is to die; and the implications of solitude, of meditation, of death, can be known only by seeking them out.

 

 

Dla pełnego rozwoju ludzkiej istoty, samotność jako sposób wykształcenia wrażliwości staje się koniecznością. Trzeba dowiedzieć się co naprawdę znaczy być samemu, co oznacza medytować, co to znaczy umrzeć a implikacje samotności, medytacji i śmierci można poznać jedynie przez tychże poszukiwanie.

 

Jiddu Krishnamurti.

 

 

Reyn til runa / Seek the mystery / Poszukuj tajemnicy

 

 

 

 

 

 

 

[ This is the last but not least in the series on ayahuasca shaman. For now.  /// To ostatni z odcinków przewodnika po ayahuaskowych szamanów. Na razie. ]

 

Ayahuasqueros : Arco Iris

April 13th, 2014

 

 

 

 

 

 

 

This is a story about people of Rainbow community drinking ayahuasca with Shipibo shamans Laura and Ines, in the jungle not that far from Iquitos. This is a home for nomads, a stopover and at the same time, still a journey.

 

 

Oto historia mieszkańców i gości wspólnoty Rainbow, pijących ayahuaskę z szamankami z plemienia Shipibo, Laurą i Ines, w dżungli nie tak daleko od Iquitos. To dom dla nomadów, przystanek a zarazem wciąż podróż.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I was supposed to put away my digital camera here, and I failed, of course. I say “of course”, because I see this as a pattern, being unable to keep firm promises, and actually not worried about this at all. One previous typical example was around a month before, in my giving up of the idea to climb mountain and fast alone for days during vision quest I attended in Colombia.  I was actually amused , how easily I did that, resigning from this concept called “I can make it, no matter what”. This is just not my thing. So I say, nothing for me is permanent, no belief to be taken too seriously… Did I say “I take rest from digital”? But that was not now. Now we have a magic I want to capture, and people I don’t want to disturb with flash.

 

 

Miałem odłożyć swój cyfrowy sprzęt po przyjeździe tutaj, i zawiodłem, oczywiście. Mówię “oczywiście”, bo wydaje się to już powtarzającym się motywem, moja niestałość postanowień, którą nie martwię się zupełnie. Jeden z typowych tego przykładu był zaledwie miesiąc wcześniej – kiedy zrezygnowałem z udziału w vision quest, na jaki przyjechałem specjalnie na północ Kolumbii. Miałem wspinać się tam na górę i pościć, bez wody, jedzenia i dachu nad głową przez ileś dni. Właściwie mnie rozbawiło, jak łatwo z tego zrezygnowałem i popłynąłem w stronę innej możliwości, która się otworzyła, jak łatwo zrezygnowałem z tej koncepcji “dam rade niezależnie co by się działo”. To nie była ma bajka. Więc powtarzam, nie bierzcie nic z tego co tu piszę zbyt poważnie, nic nie jest dla mnie stałe, wieczne. Czy powiedziałem “czas na odpoczynek od cyfry”? Ale to nie było teraz. Teraz mam przed sobą magię, którą chcę choć w kawałeczku zarejestrować, i ludzi których nie chcę straszyć holgowym fleszem.

 

 

 

 

 

 

 

 

The ceremonies are held in total darkness, I have some moments for photos before candles go out, before we drink and yage creeps in and I have other direction to look to. But one night I come to the ceremonial maloca and don’t drink, I come to register.

 

 

Ceremonie odbywają się w całkowitej ciemności, mam pare chwil na fotki zanim nie zgasną świece, zanim nie wypijemy yage i nie rozpełznie się ono po krwi, kierując mą uwagę w inną stronę. Jednej nocy przychodzę do ceremonialnej maloki nie pijąc, a jedynie po to by dokumentować.

 

 

 

 

I take some portraits, and later I record icaros of Laura and Ines. I am as discreet as I can, as quiet as a cat when I move closer and closer towards them, chanting to the people, one by one.  But my device has got tiny red light, just a dot, and this is what gets noticed and causes terror. Shipibo shamans in their trance, seeing nothing but red light were convinced it is some evil spirit approaching. It is time to step back, but you can listen now ( below ) , nearly one hour. Quality gets better as I get closer :

 

 

Robię kilka portretów a potem nagrywam icaros śpiewanych przez Laurę i Ines. Jestem tak dyskretny jak tylko się da, tak cichy jak kot kiedy skradam się coraz bliżej szamanek, śpiewających po kolei dla każdego z pacjentów. Ale mój sprzęt ma malutkie czerwone światełko sygnalizujące nagrywanie, i to one, zauważone, jest przyczyną przerażenia. Laura i Ines w swym transie, nie widząc nic więcej poza czerwonym światełkiem w ciemności, przekonane są że to nadejście jakiegoś złego demona. To czas bym się wycofał, ale wy teraz możecie posłuchać ponad godziny nagrania ( poniżej ). Jakość poprawia się w miarę jak z zbliżam się do śpiewających :

 

“Icaros – Laura & Ines

 

 

 

 

 

These is what I came for to Peru, I missed Shipibo chants. Shamans in Colombia and Ecuador rarely do that, the best were some of the Cofan tribe, but eerie melodies from Ukayali are yet to be matched. Also, ayahuasca from Iquitos is top notch. Other plants are added here, and make the brew strong. Some ayahuasqueros abandoned chacruna in favour of huambisa, they say it has more light ( DMT ) in it, others add toe, which brings strong but dangerous visions.

My first session with Ines and Laura brings me to me knees, I float in vomit. I kicked the bucket in total darkness, lost any sense of direction, and after some struggling, any sense of shame. While I puke all over, more and more violent, the chants of joy of fellow travelers rise higher and higher. This is wonderful thing here, there is abundance of compassion, and exactly because of that, there is no pity, by feeling what other feels we know he must goes through this, and there no need for worry. I need no one to pity me , I want joy when it its sincere, and I can join it when ready. That doesn’t take long.

 

 

To po to właśnie przyjechałem do Peru na ostatnie dwa tygodnie. Tęskniłem za pieśniami Shipibo. Szamani w Kolumbii czy Ekwadorze rzadko tak śpiewają, najlepsi byli niektórzy z plemienia Cofan, ale nie-z-tej-ziemi melodie znad Ukajali nie mają sobie równych. Ponadto ayahuasca z okolic Iquitos to pierwsza klasa. Dodaje się tutaj też inne rośliny, aby uczynić wywar silniejszym. Niektórzy z ayahuasqueros porzucili chacrunę na rzecz huambissy, mówią, że więcej w niej światła ( DMT ), inni dodają też toe, które sprowadza silne, lecz niebezpieczne wizje.

Moja pierwsza sesja z Ines i Laurą powala mnie na kolana. Pływam w rzygach. Potknąłem się o swą miskę w ciemności, gdzieś poleciała, straciłem jakiekolwiek poczucie kierunku, a po krótkiej walce z samym sobą, poczucie wstydu. Kiedy wymiotuję pod siebie, na siebie, coraz gwałtowniej, okrzyki radości i śpiewy współtowarzyszy podróży podnoszą się coraz wyżej. To wspaniała rzecz, jest tu bogactwo współczucia, i dzięki temu nie ma krzty litowania się, bo czując co inni czują, wiemy, że muszą przez to przejść, i nie ma się czym martwić. Nie chcę by ktokolwiek się nade mną użalał, chcę by radość płynęła, gdy jest szczera, a ja dołącze, kiedy będę gotów. To nie zabierze długo.

 

 

 

 

 

There is communal living in the day and communal journey in the night. I like this intertwining of the paths, mainly because it is for a short while.

 

 

Jest tu wspólne życie za dnia, i wspólna podróż w nocy. Lubię to splątanie ścieżek, głównie ponieważ wiem, że jest tymczasowe.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I can sense the presence of those “vast amounts of beauty”.  ///   Mogę poczuć tu obecność tych ” wielkich ilości piękna”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

There are quite a few interesting characters here, as always in Rainbow gatherings. Bat, vagabond and ex-punk, now already nearly two years in training for ayahuasquero. Arnaud, the French host and co-creator of the place. Drum, hyperactive drummer who helped with his beats to carry me away from shambo one night. There are many more.

 

 

Znaleźć tu można, jak zwykle na zgromadzeniach Rainbow, niezłą kolekcję interesujących postaci. Bat, włóczęga i były punkowiec, obecnie od prawie dwóch lat trenujący w dżungli fach ayahuasquero. Arnaud, francuski gospodarz i współtwórca tego miejsca. Drum, hiperaktywny bębniarz, który pewnej nocy pomógł mi swym rytmem oddalić się od shambo. Jest i wielu innych.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Exceptional character is in Rodrigo. In the beginning I only meet him during ceremonies, he is in the diet, hence living like a hermit, on the other side of the stream. Then one night he comes for his final ceremony, which closes the diet, and since then I have a chance to get to know him a bit.

 

 

Wyjątkowy charakter jest w Rodrigo. Na początku spotykam go tylko podczas ceremonii, bierze udział w ścisłej diecie, stąd mieszka oddzielnie, jak pustelnik, po drugiej stronie strumienia. Pewnej nocy przychodzi na swą ostatnią ceremonię, zamykającą dietę, i przerywa milczenie, a ja mam okazję poznać go co nieco.

 

 

 

 

 

I am intrigued, as in his acting, movement, way of speaking, sense of rhytm, focus on the ritual, he is as Indian as any of the sadhus gathered on banks of Ganges for Kumbh Mela. He doesn’t seem like many of those western hippies who put on exotic outfit, puff on ganja and repeat boom shiva!, this is real deal. I admire something about him – the concentration. Whether it is morning puja, or playing with the sounds coming out of his mouth in ayahuasca trance, all this raka-a-tak in style of Indian percussionists, cooking or harvesting the vine, he is always focused on the moment.

 

 

Intryguje mnie, bo w swym zachowaniu, ruchach, sposobie mówienia, poczuciu rytmu, skupieniu na rytuale, jest tak hinduski jak jakikolwiek z sadhu zgromadzonych podczs Kumbh Meli nad brzegami Gangesu. Nie jest jednym z tych zachodnich hipisów, którzy zakładają egzotyczny kostium, pykają ganję i powtarzają boom shiva!, to oryginał. Podziwiam w nim jedno – koncentrację. Czy to przy porannej pudży, czy zabawie dźwiękiem z paszczy podczas ayahuaskowej podróży, całym tym raka-a-tak w stylu hinduskich perkusjonistów, czy przy gotowaniu lub zbieraniu liany, Rodrigo jest zawsze skupiony na chwili.

 

 

 

 

 

 

 

He was born in Lima and has never been to India, not in this life, he feels. He tells me he has been thinking about cutting his dreadlocks for long time, but something has stopped him, it was not the time yet. Now, his diet finishing, he felt it was to be done. It has been exactly 12 years since he started growing them. I tell him about something he didn’t know about, and what gives me shivers. This is precisely the length of period of tapasya, spiritual vow sadhus take, and it is exactly after such period that they cut their locks.

 

 

Urodzony w Limie, nigdy nie był w Indiach, a przynajmniej nie w tym życiu, jak czuje. Opowiada, że od dawna myślał o ścięciu swych dreadlocków, ale coś go powstrzymywało, to nie był jeszcze czas. Teraz, na koniec ważnej diety, poczuł, że ten czas nadszedł. Mija właśnie dokładnie 12 lat odkąd zaczął je zapuszczać. Mówię mu o czymś, o czym jak się okazuje nie wiedział, a co powoduje ciary, jak dla mnie. To jest właśnie okres, te 12 lat, na jaki sadhu podejmują swe duchowe zobowiązania, tapasya, i to dokładnie po takim okresie ścinają często swe długo zapuszczane dredy.

 

 

 

 

 

 

With every such piece of experience I feel that the vine is longer than I could expect. /// Z każdym takim kawałkiem doświadczenia czuję, że liana jest dłuższa niż się spodziewałem.

 

 

 

 

 

It connects us and nature.  ///  Łączy nas i przyrodę.

 

 

 

 

 

Connects people of the distinct cultures.  ///  Łączy ludzi różnych kultur.

 

 

 

 

 

Connects with the past that is not just the past, in ever re-told story, story that never ends.  ///  Łączy z przeszłością, która nie jest tylko przeszłością, we wciąż na nowo opowiadanej historii, historii, która nigdy się nie kończy.

 

 

 

 

 

 

Even when it is time to go, on the way, it is with us, permanent ceremony.  ///  Nawet gdy nadchodzi czas by ruszać, pozostaje z nami na drodze, w ciągłej ceremonii.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

all the info : ( http://rainbowamazonia.blogspot.com/ )

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.