światosław / tales from the world

Posts tagged:

peru

Ronald Wheelock / gringo shaman

October 29th, 2014

“Nature cures the disease,” someone said, summing up these processes, “while the healer amuses the patient.”

 

 

“Natura jest tym co leczy chorobę” powiedział ktoś, podsumowując te procesy, “podczas gdy uzdrawiacz zabawia pacjenta”.

 

 

 

 

 

 

This one is unusual entry in the series about ayahuasqueros. I find it funny when some white people are ready to fly across the world in search of “indigenous” experience and staying with that racist prejudice au rebours will dismiss idea of considering experience with shaman who has background in the same culture as theirs and could serve as excellent bridge into another.

This is such man, his name is Ronald Wheelock and he has been called a gringo shaman, a name he likes to use himself. I drank with him in his centre called El Purguero, shared many laughs and took some shots you can see here.

 

 

To nietypowy wpis w mojej serii o ayahuasqueros. Bawi mnie kiedy niektórzy, nazwijmy to upraszczając, biali ludzie są gotowi lecieć przez pół świata w poszukiwaniu rdzennego, “prawdziwego” , etnicznego doświadczenia i w tym swoim rasistowskim na odwrót podziale świata gardzą ideą spróbowania pracy z szamanem którego korzenie są w zbliżonej do ich kulturze, i który mógłby być doskonałym pomostem w stronę innej.

Oto taki człowiek, nazywa się Ronald Joe Wheelock i nazwano go gringo szamanem, to ksywka jaką chętnie też sam używa. Piłem z nim w jego centrum zwanym El Purguero, dobrze się bawiłem i strzeliłem, jak widać, sporo fotek.

 

 

 

 

 

 

 

 

He is a very interesting character, one of those that shine when you meet them on your path, and will not leave you unaffected. I grew up with comic books and adventure movies and I have a sense for larger than life figures, for people who ride on their path laughing in the face of adversity, despite missing teeth and others who say “you can’t make it”. Ron was to prison for his ganja growing in the US, he was through weird family business, this and that, but he is alive big style. I have only spent short time with him, so it may be strange to pay such homage, but sometimes things are quite clear.

 

 

Ron to bardzo interesująca postać, jedna z tych, które błyszczą kiedy spotykacie je na swej ścieżce, nie pozostawiając was bez zmian. Wyrosłem w świecie komiksów i przygodowych filmów i jestem wrażliwy na osoby, jak to się mówi chyba tylko po angielsku, większe niż zycie, na ludzi którzy galopują swoim szlakiem śmiejąc się głośno w twarz przeciwnością, mimo tego że widać ich brakujące zęby i że inni krzyczą – nie da się! Ron był w więzieniu za hodowlę konopii w USA, przeszedł przez przeboje i wyboje ze swą byłą żoną, to i tamto, ale żyje i to w wielkim stylu. Spędziłem z nim krótki czas, więc taki hołd może wydawać się nieuzasadniony, ale czasem sprawy są po prostu oczywiste.

 

 

 

 

 

 

The word gringo is used in Latin America for any white foreigner, but in case of Ron , with his southern redneck accent it fits really well. I could easily imagine him sitting back somewhere in Alabama on a porch with banjo, cursing assholes in the federal government.

 

 

Słowo gringo jest używane w Ameryce Łacińskiej na jakiegokolwiek białego cudzoziemca, ale w wypadku Rona, z jego południowym akcentem i stylem bycia, pasuje wyjątkowo dobrze. Mógłbym go sobie łatwo wyobrazić, siedzącego z banjo gdzieś w Alabamie na werandzie, klnącego na dupków z rządu federalnego.

 

 

 

 

At the same he has nothing of redneck’s closed mind, I guess not surprising after many years of working with medicine, first cannabis, and afterwards ayahuasca. Very open minded, I found it a nice break to chat with him, after a series of encounters with indigenous curanderos and their traditional worldview. Ron is a great storyteller and in many years in this field he harvested stories to spin that may leave many disbelieving, like the one about his journey with black panther into the uterus of old patient, where the panther ripped apart an old witch representing cancer – and the woman was cured !

During the days people spend at his place they get to hear many of these, as well as more practical information about medicinal herbs, their cultivation, harvesting and usage. They will get to learn how to prepare their own ayahuasca, and later drink it in final session of the retreat.

 

 

Jednocześnie nie ma nic w sobie z zamkniętego umysłu dresa – konfederaty. Nie jest to dziwne po tylu latach pracy z ziołową medycyną, najpierw konopiami a potem ayahuaską. Bardzo otwarty, umiejący słuchać, w pogawędkach z Ronem odnalazłem odpoczynek po serii wywiadów z rdzennymi znachorami o bardzo tradycyjnej wizji świata. Ron jest świetnym gawędziarzem, i przez wiele lat w tej branży nazbierał opowieści jakie wielu pozostawią w szoku lub z wątpliwościami, jak ta o jego wizji podróży do wnętrza pacjentki w towarzystwie czarnej pantery, która, gdy dotarli do macicy, rozerwała swymi pazurami na strzępy obrzydliwą staruchę tamże rezydującą, informując przy tym Rona, że to rak – jak się okazało później, pacjentka potwierdziła problem, ale ten zniknął !

Podczas dni spędzonych w tym miejscu goście usłyszą wiele z tych historii, jak i takich bardziej praktycznych, na temat medycznych roślin, ich uprawy, zbierania i używania. Nauczą się też jak przyrządzać swoją ayahuaskę i będą później ją pić podczas ostatniej sesji w serii.

 

 

 

 

 

 

 

 

Plants are his allies and companions, various plants. Relationship with cannabis is very long, not as passionate now as before, back in the states. Ayahuasca told Ron and he realized it makes sense , ” with her ( ganja ), you will stay happy where you are, with me you will grow”. But the brew of the vine is not the only thing Ron works with, having a lot of experience with mushrooms as well as many local healing plants. Being under constant threat of brujeria – “black” magic – there are many brujos here jealous about this success – he made friends, as is apparent in these photos, with tobacco, powerful protector.

 


Rośliny są jego sprzymierzeńcami, towarzyszami, rozmaite rośliny.  Romans z konopią trwa już bardzo długo, choć nie jest tak gorący jak wcześniej, w Stanach. Ayahuasca powiedziala Ronowi, i zdał sobie sprawę, że ma to sens : “z nią ( ganją ) pozostaniesz zadowolony tam gdzie jesteś, ze mną będziesz wzrastać”. Ale wywar z liany nie jest jedynym z jakim pracuje Ron, ma też wiele doświadczeń z grzybami, jak i lokalnym arsenałem roślin leczniczych. Będąc stale zagrożony przez ataki zazdrosnych czarowników, brujos, zawarł przyjaźń, co widać na wielu zdjęciach, z tytoniem, potężnym opiekunem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

It was a pleasure to get high and stroll around the grounds of El Purguero, getting to know both the plants and the people, like his young stepson and assistant Quetzal, or the guests. Prices here are not so steep as other lodges ( although still steep for me, that is why it is first place of this kind I visited ), so it attracts younger crowd, more people on a budget, in larger part English speaking. The retreats are described in detail on El Purguero website, lasting 12 days and including 4 main ceremonies as well all bonuses such as San Pedro.

 


Było to całkiem miłe, zbakać się i włóczyć z aparatem po terenie El Purguero, poznając rośliny i ludzi – takich jak przybrany syn i zarazem asystent Rona, Quetzal, oraz gości. Ceny tutaj nie są tak wysokie jak w innych podobnych ośrodkach ( chociaż ciagle zbyt wysokie jak dla mnie, dlatego to jedyne tego rodzaju miejsce jakie odwiedziłem ) – trafia tu więc nieco młodsza klientela, z nieco skromniejszym budżetem, w dużej części anglojęzyczna. Turnusy są szczegółowo opisane na stronie El Purguero i trwają 12 dni, w trakcie których mają miejsce 4 ceremonie oraz bonusowe akcje, np z San Pedro.

 

 

 

 

 

 

 
The night ceremony starts here quite early, around 8 PM, there is no reason to wait more, as the area is quiet enough, without barking dogs and loud sound systems.

First, area must be purified and safe. This is job done with tobacco.

 

 

Nocna ceremonia zaczyna się tu dość wcześnie, koło 20:00, nie ma na co czekać, okolica jest cicha, bez szczekających psów czy wioskowych głośników.

Na początku teren maloki musi być oczyszczony i bezpieczny. Do tej roboty używa się tytoniu.

 

 

 

 

 

 

 

 

People are sitting in chairs spaced around large maloca. Ron encourages active and present participation, of course one can lay down on the floor, but there are no comfy mattresses here in which you can drift into dreamlike state. Once comes here to work, and place is being prepared for serious work. When in the middle of ceremony Ron starts banging on his huge gong, I think I am going crazy, as he goes on and on, more and more violent, later admitting he had visions of his three Harley-Davidson bikes riding in full gory during this nightmare of metallic cacophony. But even when I want it to stop, I strangely enjoy it, and know the purpose, the purpose is to have a change, a flow of different states, as becomes apparent when silence returns.

 

 

Kiedy w trakcie trwania ceremonii Ron zaczyna walić w swój ogromny gong, myślę, że chyba oszaleję a ten wali i wali, coraz gwałtowniej i głośniej, dzień później przyznając, że miał wizje swych trzech harleyów majestatycznie wjeżdżających w sam środek metalicznej kakofonii. Ale nawet wtedy, gdy marzę by hałas ustał, jednocześnie dziwnie smakuję go, i wiem, iż ma swój cel, i jest nim doświadczenie zmiany, przepływ różnych stanów, jak stanie się oczywiste, kiedy już powraca cisza.

 

 

 

 

We are about to start, these are last moments with any of the light so I shoot like a Blackwater mercenary, everything that moves. Ron is purifying himself now, blowing protective tobacco in his chest.

 

 

Jesteśmy już prawie na starcie, to ostatnie momenty kiedy pali się jakieś światło, więc strzelam jak najebany kowboj do wszystkiego co się rusza. Ron oczyszcza sam siebie, dmuchając tytoniowym dymem na swój splot słoneczny.

 

 

 

 

Now what remains is chanting the icaros into the bottle with ayahuasca, almost ready to be served, and to give thanks to God, any way you understand him/her/it , asking for guidance and good ride tonight.

 

 

To co zostało do zrobienia to nasycenie prawie gotowej do podania ayahuaski ochronnymi pieśniami icaros i podziękowanie Bogu, w jakikolwiek sposób go/ją/to rozumiesz, prosząc o opiekę, prowadzenie i dobrą jazdę tej nocy.

 

 

 

 

 

 

Well, the time is now. This is beginning of the retreat, first ceremony, so some guys are quite nervous. But we have been chatting a lot, this may be largest adventure of their lifes, so why wait and worry?

 

 

Nadeszła ta chwila. To początka początek turnusu, pierwsza w nim ceremonia, więc część z chłopaków jest dość zdenderwowana. Ale długo wcześniej gadaliśmy, to może być największa przygoda ich życia, więc po co zwlekać i się martwić?

 

 

 

 

 

 

The candles go out, the darkness reigns. All that is now is not visible to my camera, and all that is the most interesting.

When Ron begins to sing, for a long time it actually disturbs me . I find it too ethnic, to artificial, not fitting at all his character, not “his”. As night progresses, and icaros evolve, become wilder, more improvised, less designed I sense the reason of the problem. It is quite opposite, in the first part of the session songs were “his” too much, out of the mind and memory, while now, when medicine begins to take over, they are channeled through him and magic begins. He is tireless, hardly ever stops, goes from drum to singing, from singing to gong, shrieking, growling. I hear wounded animals and angry animals, I hear bass monsters and high pitched spirits of the canopy. There are long periods when it sounds as If Ron was vomiting a whole array of primordial sounds, and the animals keep evolving and transforming out of his voice only. Maloca is very spacious and I feel spacious in my head, I feel fresh and alert, like a primitive hunter on the lookout for what can be enountered in this vast forest of the interior. It feels like the session lasts all night but it is only midnight when we say good bye to all the guests and climb Ron pick-up to drive some 20 kms to his home, share many jokes and stories in his kitchen, as if nothing has happened. But it did, it was a good session and I am very happy to have come here.

 

Gasną świece, przejmuje nas ciemność. Wszystko co jest teraz, nie jest dostępne dla mojego aparatu, a jest to właśnie to, co najciekawsze.

Kiedy Ron zaczyna śpiewać, przed długi czas właściwie mi to przeszkadza. Na mój gust jest zbyt etnicznie, zbyt sztucznie, nie pasuje wcale do jego charakteru, nie jest “jego”. W miarę jak rozwija się noc, i zmieniają icaros, stają się coraz bardziej dzikie i improwizowane, mniej wyuczone, wyczuwam przyczynę problemu. Jest całkiem odwrotnie, na początku sesji pieśni były zbyt “jego”, zbyt z umysłu i pamięci, podczas gdy teraz, kiedy medycyna przejęła kontrolę, jedynie przez niego przepływają i dzieje się magia. Jest niezmordowany, prawie nie robi przerw, albo tak mi się wydaje, od bębna przechodzi do śpiewania, od śpiewania, do gongu, krzyczy, warczy, ryczy, burczy, pierdzi, charczy. Słyszę ranne zwierzęta i wściekłe zwierzęta, szablastozębne bawoły i psychodeliczne czar-ptaki, słyszę basowe potwory i wysoko śpiewające duchy kopuł drzew. Przed długi czas brzmi jakby Ron wymiotował cały kalejdoskop pierwotnych dźwięków a zwierzęta powstawały i transformowały się tylko z jego głosu. Maloka jest bardzo obszerna i czuję wiele przestrzeni także w swojej głowie, czuję się świeżo i pobudzony, jak prymitywny myśliwy wypatrujący co można spotkać w tym olbrzymim wewnętrznym lasie. Czuje się jakby sesja trwała całą noc ale jest zaledwie północ kiedy żegnamy się z pozostałymi gośćmi i wskakujemy do pick-upa Rona, jadąc jakieś 20 kilometrów przez las do jego domu, by długo jeszcze gawędzić i żartować w kuchni, jakby nic się dziś szczególnego nie stało, ot, dobra robota. Stało się wiele, to była pyszna sesja, i jestem szczęśliwy, że tu trafiłem.

 

 

 

 

 

 

In the morning life goes on, new dreams must be brewed, and this is hard physical toil. Ron produces huge amounts of ayahuasca, demand is growing worldwide, but he admits he prefers to focus on ceremonies. As former mechanic, he knows how to speed the work, for example preparing ingredients, but boiling itself is always and must be time consuming.

 

 
Rano życie toczy się dalej, trzeba nawarzyć kolejne sny, a to bardzo konkretna fizyczna robota. Ron produkuje ogromne ilości ayahuaski, jest zapotrzebowanie z całego świata, chociaż jak mówi, woli skupić się na ceremoniach. Jako były mechanik potrafi usprawnić sobie pracę, na przykład mielenie i miażdźenie składników, ale samego gotowania nie da się przyspieszyć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I must leave, to continue my exploration. There is little time left and so many shamans to visit. I am now heading to see the way of work of Augustino Rivas, Ron’s maestro. But another boundary is dissolving, experience with Kansas raised gringo can be as primordial as I might have wished for. I am into animalistic shamanism, and this man surely knows, at least sometimes, how to talk the language of animal spirits.

Muszę zmykać, kontynuować swoje eksploracje. Jest tak mało czasu i tak wielu szamanów do odwiedzenia. Wyruszam teraz zobaczyć jak pracuje Augustino Rivas, maestro Rona. Ale rozpuszcza się, dzięki takim doświadczeniom jak wczoraj, kolejna granica, przygoda z wychowanym w Kansas gringo może mieć tak pierwotny smak jak to bym sobie wymarzył. Jara mnie animalistyczny szamanizm, i ten koleś z pewnością wie, przynajmniej czasami, jak rozmawiać językiem zwierzęcych duchów.

 

 

 

 

Ron’s centre called El Purguero is located around 25 kms away from Iquitos, on the road to Nauta. All details, prices, contact and FAQ can be found on the website :  http://www.elpurguero.com . I recommend booking early, the interest is growing rapidly and communication takes time here.

 

Ośrodek Rona, El Purguero znajduje się jakieś 25 km od Iquitos, na drodze w stronę Nauty. Wszystkie szczegóły, ceny, kontakt, FAQ znajdziecie na stronie internetowej http://www.elpurguero.com . Warto rezerwować z dużym wyprzedzeniem, zainteresowanie rośnie a komunikacja internetowa nie jest tu taka oczywista jak w Europie.

 

 

 

 

Dziś piątek, po wielu miesiącach przerwy jestem znowu u Joela. Wyjechałem z Polski w poniedziałek w południe. Długi przejazd, efekt mojego oszczędzania, kombinowania, punkowego stylu pracy i podróży, odpowiedź częściowa na pytanie jak robię to co robię,  niechęć do kompromisu i prostytucji w komercji, minimalizm i ascetyzm, a może wykręt.
Długie przejście to wiele bodźców, myśli, trochę potrwa by to wszystko uspokoić. Mam plan schować się do lasu, z dala od cycków nowej dziewczyny Joela, z dala od smakołyków targu w Belen, z dala od soli, chilli, mięsa, cukru, ludzkiego gwaru, ludzkiego życia. Ruszamy do lasu, trzy godziny marszu ze wszystkimi klamotami.

 

 

Today is Friday, after many months away I am back at Joel’s place. I left from Poland on Monday noon. The long journey with many stopovers is a result of my thrift mode, punk style of work and travel, partial response to the question how I do what I do, distaste for compromise and commercial prostitution, minimalism, ascetism, or perhaps just an excuse. Long transition means many stimuli, thoughts, it will take time to calm them down so saving may be illusionary. I have a plan to shelter in the woods, away from tits of Joel’s new gf, away from delicacies of Belen’s market, away from human buzz, human life. We set off into the forest, three hours march to the camp with all the gear I need to carry.

 

 

 

 

Dziś w nocy pierwsza ceremonia. Czekam. Dużo w mej minichatce zniosłem przedmiotów, rzeczy niby niezbędnych. Dużo myśli niby niezbędnych, nazbierałem je w ostatnie miesiące, te wszystkie bodźce, teraz się gotują. Zaczynam oczyszczanie, koncentrację, uspokojanie obaw, co ja będę robił całe dnie? Spotkanie z czasem płynącym jak powolna rzeka, spotkanie z samym sobą.

 

 
Saturday, 27.09. Tonight is the first ayahuasca ceremony. I am waiting. I have gathered a lot of stuff in my hut, things seeming to be necessary. A lot of indespensable thoughts, I have accumulated them in recent months, now all this rubbish is boiling. I begin purification, concentration, calming down of fears, “what will I be doing all days long?”. Meeting with time flowing slowly like jungle river, meeting with myself.

 

 

 

 

Przeliczam czas na pieniądze, przeliczam czas na sens, wieczne “czy warto” i co “warto”, czy to się przyda, czy nauka/doświadczenie “tutaj” coś znaczy “tam” , na zewnątrz, bezsensowne kalkulacje.

Niedziela, 28.09. Niedziałanie trudne. Papieros, jedzenie nabierają sensu jako wypełnienie pustki. Długopis, kartki, odręczny kalendarz – odniesienie do świata sensu, do “na zewnątrz” i akcji uzasadnionej, bo przecież jak coś tu napiszę, ktoś przeczyta, “coś” z tego wyniknie. “Po coś”. Daleko mi do cierpliwości budowniczych mandali.

Jeżeli ta kartka to ucieczka od nic-niedziałania, od medytacji, od czucia i uważności, to pismo jest, jako zapis myśli, tłumaczeniem doświadczenia zamiast doświadczania samego w sobie. To zabójca tego, co McKenna nazywa “odczuta obecność bezpośredniego doświadczenia”.

 

 

I convert time into money, I convert time to meaning, I face eternal, obsessive question “is it worth it”, what is “worth”, will that be useful, whether learning/experience “here” will be of any use “out there”, outside. Absurd calculations of the anxious mind.

Sunday, 28.09. Non-action is hard. Cigarette, food take meaning as fulfillment of the void. Pen, paper, handmade calendar – reference to the world of meaning, to “out there” and “after”, to action justified, because after I have written something here, someone will read that later, “something” will come out of it. Always a hunger for purpose. I am far from the patience of mandalas’ builders.

If this piece of paper is escape from non-acting, from meditation, feeling and mindfulness, therefore script, as writing down of thoughts, is a translation of experience rather than experiencing itself, against it. This is a murderer of what Terence McKenna calls “felt presence of immediate experience”.

 

 

 

 

 

Próbuję więc być. Powolne dokładne ruchy. Smak stąpnięcia na kolec. Muśnięcie muchy. Spadający łoskot liścia. Przelatujące wysoko samoloty, nie widać ich przez liście, ale są, słychać. To ja za trzy tygodnie, wracający do Limy, patrzący w gąszcz na dole, bez śladu człowieka.

Zmienia się światło, z każdą godziną zmienia dźwięk. Zmieniają ptaki i insekty wokół. W nocy ptaki – komórki, swym piskiem jak alarm w telefonie poganiają do niewiadomo czego.

Pierwsza noc  z “medycyną” ( wczoraj ) to błąd i chaos. Długie wyczekiwanie tego momentu > napięcie > strach > blokada. Nerwowo gram na drumli, trochę grzechotania, nic się nie zaczyna, wizja czai się za rogiem głowy, daje znać że gdzieś tam jest, ale coś ją blokuje. Nadmiar myśli, ostatnie tygodnie, żal, pretensje, wątpliwości? Niecierpliwość? przecież wydałem pieniądze, przecież zużyłem czas. Ile razy już ta sama pułapka, czy niczego się nie nauczyłem?  Przypominanie, zapominanie, przypominanie.
Idę spać, zaledwie dziewiąta wieczorem. W nocy budzi nacisk na głowę, wizja puka dalej mętna ale silniejsza, niepokojąca, wie że nie ma już Joela który zostawił mnie sam na sam z Babcią. Jest i nacisk od dołu więc znajduję wyjście tamtędy, sranie zamiast poddania się psychiką, odpuszczenie zwieraczem, niby wymienne, ale nie starcza i niepokój wraca aż do rana, w dziwnych snach, ciężkich myślach. Depresyjnie długi sen, 12 godzin.

 

 

So I am trying to be. Slow, precise moves. Taste of stepping down a thorn. Touch of a fly on my skin. Sound of giant leaf falling down. Planes passing high above the canopy, once can not see them, but they are heard. This is me in three weeks time, coming back to Lima, looking down at the jungle below, without a trace of man.

Light changes, with every hour change the sounds. Birds and insects change. In the night, birds-mobile phones, with their electronic alarm like shriek, they hasten me, god knows what for?

The first night with “medicine” ( yesterday ) was an error and chaos. Long waiting for that moment > anxiety > fear > blockage. Nervously I try to play my jew’s harps, a bit of rattling, nothing ever begins, vision lurks somewhere in the shadows of my head, signals that is around, but something is blocking it. Surplus of thoughts from last weeks, regrets, expectations, doubt? Impatience? After all, I have spent all that money, I have spent all that time… How many times I keep falling in the same trap, haven’t I learn anything? Remembering, forgetting, remembering.

I go to sleep, it is only 9 PM. In the night I am awoken by a pressure inside brain, vision keeps knocking, still unclear, but stronger, distressing, it knows that Joel is gone, I am left on my own with the power of Grandmother. There is a pressure below as well, so I find way that way, defecating instead of giving up in my psyche, it seems equivalent, but not enough apparently, as anxiety keeps coming back until the morning, in strange dreams, heavy thoughts.   Exhausting long sleep, 12 hours.

 

 

 

 

 

 

 

Poniedziałek 29.09. Po niedzieli a więc nieco działania. Eksperyment kulinarny, gotowanie aya z proszku, 3 saszetki, ayahuaska zmielona, chaliponga, chacruna. Inwestycja to niecałe 20 soli, oraz sporo uwagi i pracy. Drewno, woda, pilnowanie.

 

 

Monday, 29.09.  Action time. Culinary experiment, cooking aya from powder I bought in Belen, 3 plastic bags, one with powdered vine, one with chaliponga, one with chacruna. Investment is less than 20 soles and a lot of attention and work. Wood, water, fire, watching over.

 

 

 

 

Właściwie to prezent, jest co robić, pojawił się “sens”, powód by nie gnić na materacu. Vipassana bez bata, bez instruktora i towarzyszy okazuje się trudna, z medytacji łatwo ześlizgnąć się w jałowy, męczący sen. Las natomiast, kiedy już się zwlekę, wymaga ciągłej uwagi, pełen zagrożeń. Insekty – dziś rano wyciągaliśmy z ciała psom wielkie robale co gnieżdżą się pod skórą, także człowieka. Wczoraj o mało co nie wlazłem nad rzeką na wielkiego luja – węża. Niby nic się nie dzieje, ale to przecież wielkie wydarzenie – ocaliłem być może zdrowie lub życie. Łatwo takie momenty zapomnieć. Rano kolejny raz zjebany na amen zamek w torbie, errory autofokusa, takie małe rzeczy, a łatwo spychają w stronę frustracji i smutku. Jazda w niższych partiach doliny trwa, ale pod kontrolą. Jedyne wyjście to akceptacja, fatalizm.

Dietuje rosliny medyczne, to znaczy przyjmuje ich ducha. Przygotowuje je doświadczony w tym Joel. Wczoraj na sen wywar z remocaspi, dziś popołudniu wairacaspi. Nieznany cel, działanie, Joel pytany “po co”, niezmiennie odpowiada – by poznać “medycynę”.

 

 

Actually that is a great gift, something to do, “meaning” appears, a reason not to be rotting on my mattress. Vipassana without a lash, without instructor and companions seems to be extremely hard, from meditative state is very easy to slip into barren, fatiguing dream. Forest however, when I finally leave my bed, it requires constant attention, is full of potential danger. Insects – today morning we were squeezing huge worms from bodies of Joel’s dogs, nesting under skin, also human.  Yesterday I almost stepped on a huge snake on the riverbank. On one hand, not much is going on here, on the other – that is a big event – I might have saved in that moment my health or even life. So easy to take that for granted. In the morning a zipper in my bag fucked up for good again, errors of camera’s autofocus, those little things so easily push me towards frustration and sadness. Trip in lower parts of the valley continues, but under control. I know the only solution is acceptance, fatalism.

I am dieting medicinal plants, it means I ingest and work with their spirit. They are being prepared by Joel. Yesterday, before going to sleep, an infusion from remocaspi, today afternoon wairacaspi. Unknown purpose. When I ask Joel “what for”, he always replies – “to know the medicine”.

 

 

 

 

 

 

Słońce przesuwa się, woda w garze z aya zeszła do połowy, spadły jakieś gałęzie. Mysli cały czas biegną wstecz – Rainbow, Mongolia, Barbara – i do przodu – “a może przerwać dietę i choć na parę dni odwiedzić Leticię w Kolumbii”. Pożądanie akcji przez nieco większe A. Dochodzi 11 rano, psy zjadły, pozbyły się robali, więc śpią – im to wystarcza.

Ważna rzecz – mało się przecież zmienia obiektywnie na zewnątrz mnie, w świecie rzeczy i wydarzeń, w ciągu tych kilku dni, a już widzę pewną prawidłowość – zmienia się jak w kalejdoskopie mój nastrój, uzależniony od myśli, planów, nadziei, a nie tego co jest – a tym bardziej go zmieniają małe bodźce z tego co naprawdę się dzieje i jest – np roślinne – wypita yerba mate, wypalone mapacho, zjedzone jedzenie, kupa, kąpiel. Wibrujący proces, film odbity na lustrze świadomości.  Czasem film akcji, a czasem Tarkowski.

 

 

Sun is moving forward on the sky, water in the pot with boling aya evaporates, some branches fell down from the tree. My thoughts still keep running backwards – Rainbow, Mongolia, Barbara – and forwards – “perhaps I should cancel my diet and visit Leticia in Colombia, at least couple of days”. Desire for action. It is nearly 11 AM, dogs have eaten, got rid of worms, so they sleep, it seems to be enough for them.

I notice important thing. Hardly anything changes objectively, outside of me, in the realm of things and events, during these last few days, and I already see a certain pattern – my mood changes constantly, dependent on thoughts, plans, hopes – not that what there is – and even more affected by small stimuli from what actually happens – for example the plant induced – like yerba mate I have drunk, mapacho I have smoked, food I have eaten, shit, bath. Vibrating process, reflected in the mirror of consciousness. Sometimes action movie, sometimes Tarkowski’s long take.

 

 

 

 

 

 

Z tym mapacho to ciekawa sprawa. Joel daje mi książkę o leczniczych roślinach, wydana z 70 lat temu w Buenos Aires, wydawnictwo Verdad Presente, jacyś ewangelicy, Jehowa dał nam roślinki dla zdrowia i natura wspaniała, a tymczasem na wstępie tytoń i alkohol jako największe zagrożenia, a by proces leczenia się udał, wstępny warunek – pacjent musi odstawić kawę, tytoń, mate, herbate, kakao …

 

 

That mapacho is interesting story. Joel gives me a book about medicinal plants, published some  70 years ago in Buenos Aires, publishing house is called Verdad Presente, some evengelists, so of course Jehova gave is plants and nature be praised, but in the introduction tobacco and alcohol are presented as greatest evil, and for the healing process to be succesful, patient must put aside coffee, tobacco, mate, tea, cocoa…

 

 

 

Tymczasem tutaj – tytoń chroni, “tabaquito protector”, w czasie ceremonii, w czasie gotowania, w czasie diety. Chroni przed czym? Złymi duchami. Zatem nadużywany na co dzień, “w cywilizacji” tytoń to może też ochrona? Cena za życie w stresie, we wrogim środowisku pełnym negatywnych, zazdrosnych, atakujących wibracji – ludzi – duchów, przed których wpływem instynktownie bronimy się kompulsywnie, nałogowo używanym tytoniem – zasłoną?

 

 

Meanwhile here, the concept in Amazonian folk medicine is that tobacco protects, “tabaquito protector”, in the ceremony, during brewing, in the diet. Protects from what? Evil spirits, harm. Therefore, abused daily, “in the civilization”, tobacco may also be protection? It is a price to pay for life in stress, in hostile environment full of negative, jealous, agressive vibration – people – spirits – against whose influence we instinctively defend ourselves, by compulsive, habitual use of tobacco shield, the smoke that screens us from evil since time immemorial. Neither wolves nor demons of the forest like it.

 

 

 

Wtorek, 30.09. To, co intuicja nieśmiało sugerowała mi w Mongolii i co znalazło się w moich odpowiedziach dla MTV – “wymarzony zawód? -przewodnik / co jest przeszkodą? – duma” , powoli się wyjaśnia. Moja duma każe chcieć więcej, czegoś szczególnego, każe szukać wszędzie dookoła zamiast skupiać się na tym co mam – zawód przewodnika, różnie rozumiany, pośrednika między światami, nie tylko przynosi mi większą cześć mojego bochenka chleba, ale jest po prostu ciekawy, pozwala mi być z ludźmi, pomagać im przejść pewne granice które sam wcześniej przeszedłem, pozwala także na wyprawy w przyrodę do której w pełni nie przynależę i być może na to jeszcze nie czas – las to naprawdę inny świat i co innego jest być w nim gościem, co innego żyć. Moje światy są nieco inne niż światy tutejszego szamana i możemy się dobrze dopełniać, to ekscytująca świadomość, wąż znów prowadzi w stronę ciekawego zakrętu. Nowe pomysły, skrócić dietę, odnaleźć gringo shamana, porobić zdjęćia, kontynuować przewodnik, scouting do przyszłorocznego filmu.
Wąż, na którego prawie nadepnąłem – strażnik lasu, nauczyciel pokory ale i mój najcenniejszy przewodnik.

 

 
Tuesday, 30.09. What was subtly suggested by intuition in Mongolia and found its way into my answers for MTV – “dream job? – guide / what is the obstacle? pride” – it slowly confirms itself. My pride makes me demand more, something special, makes me look everywhere around, instead of focusing on what I already have – a guide profession, understood in various ways, intermediary between worlds, it not only brings me bigger part of my loaf of bread, but is also simply fascinating, it allows me to be with people, to help them pass certain frontiers I have passed myself before, it allows me to make trips into nature, to which I do not fully belong and perhaps it is not time yet -  forest for example is really a different world, and it is one thing to be frequent guest here, another to live. My worlds are a bit different from worlds of local shaman, but we can complete each other well, this is exciting to know that, the snake is leading me again to interesting twist of fate. New ideas, I will shorten my diet, find gringo shaman, take photos, continue my guide project, as well as scouting for next year movie.
The snake I almost stepped upon – guardian of the forest, teacher of humbleness, but also my most precious guide.

 

 

 

 

godzina 10:00 Joela wciąż nie ma, kolejny dzień. Dziś chyba czas na samodzielne spotkanie z ayahuaską.
11:30 pierwszy strzał. Drumla, czekanie, nic.
12:00 powtórka, pół kubeczka
15:30 kilka półkubeczków na koncie i chuj. Aya, ze zmielonego materiału to badziewie. Startuję z tą od Holendra.
17:30 Joela ciągle nie ma. Ale coś zaczyna się dziać. Aya zaczyna znów się wślizgiwać. Niesamowite opóźnienie, wślizguje się strachem, zapadającą ciemnością, niepokojem który sam się napędza, jednocześnie kochana drumla sprzymierzeńcem, w końcu porządnie wystartowała po tych trzech dniach, wystartował święty oddech, nowe dźwięki, może robi swoje także dieta i głód, wyostrzone zmysły, lektura ostatnich godzin – “Tengeri”, powieść czytana w oczekiwaniu, pełna mongolskich okrucieństw śmierci. Co za jazda, robi się niebezpiecznie, strach rośnie jak ciemność wokół.

 

 

10:00 AM Joel is still not here, another day on my own. I think today is a good time for private encounter with ayahuasca
11:30 first shot. Jew’s harp, waiting, nothing.
12:00 repeat, half cup.
15:30 a couple of half cups downed and nothing. Aya from powder sucks. I open now the bottle from Dutchman.
17:30 Joel is not back yet. But something starts to happen. Aya slides in. Amazing delay, it comes with fear, in falling darkness, self-feeding anxiety. At the same time I have lovely companion, my jew’s harp, it finally takes off after all these days, holy breath takes off, new sounds, perhaps aided too by dieta and hunger, my senses are heightened, I receive guiding sounds. My reading from recent hours – “Tengeri’, a novel full of Mongolian atrocities is fuelling dark trip. What a ride, it becomes dangerous, fear grows as darkness around.

 

 

 

 

 

 

 

Pisane nastepnego dnia :

Tak jak nagle, niczym wąż pojawił się wczoraj opóźniony efekt ayi, tak też nagle znikł – po przecięciu cytryny, wyssaniu jej soku, ale przede wszystkim – natychmiast – kiedy pies Joela siedzący koło mej nogi nagle odskoczył a spod pnia, metr dalej, wysunął się czerwony wąż. Gwałtowny przestrach zwierzęcia przywołał mnie do rzeczywistości – potencjalny zabójca koło mego otwartego domku, koło moich butów, koło miejsca gdzie przed chwilą, w amoku, nie patrząc dookoła kucałem i srałem – to realne niebezpieczeństwo w miejsce pozbawionego podstaw, iluzorycznego strachu z wizji. W ciągu sekundy porządkują się priorytety, tłumi wizja a na wierzch wypływają wszelkie mechanizmy obrony ego, fizycznej struktury życia. Wspaniały twór, new agowe slogany o wyzbyciu się ego to w praktyce marzenia o srającym pod siebie szaleńcu pod płotem.

Jakiś czas później nabieram odwagi i piję kolejną porcję, grzecznie kładąc się potem pod swoją moskitierą, spokojnie oddychając, czekając. Wizja nadchodzi, w postaci lekko ayahuaskowych, niejasnych snów, męcząca noc ale nic wielkiego, nic konkretnego. Ranek jest za to piękny.

 

 

Written next day :

As sudden as the snake like appearing of the aya effect was its disappearance – after I cut in half a lemon and sucked its juice, disregarding diet’s rules – but most of all, after Joel’s dog, sitting near my leg, jumped in the air frightened, and below a trunk one metre away from me a red snake slid out. Sudden fright of the dog brought me instantly back to reality – potential killer near my hut without walls, while I am tripping, next to my shoes, near a place where minutes before, in ayahuasca haze, without looking around I went to squat and shit – this is real danger instead of illusionary fear of the visions. In a second priorities are set, vision extinguished and to the surface brought all the defence mechanism of the ego, and of physical structure of life. This is wonderful device and I believe that new age declarations about getting rid of ego are in practice like dreams about becoming a pant-shitting madman decaying in a ditch.

Some time later I muster courage and drink another portion, then lay down under my mosquito net, calmly breathing and waiting. Visions appear in form of slightly ayahuasca styled, unclear dreams, another tiring night but nothing great, nothing concrete. Morning however is awesome.

 


 

 

 

 

Środa, 01.10 Kolejny dzień bez Joela, chyba coś się stało. Gotowanie, jedzenie, książka, pranie. Myśli i postanowienia. Jutro kończę dietę, to nie dla mnie. Nie mój sposób poznania. Jestem pośrednikiem, nie ogrodnikiem, zielarzem. Nie teraz, nie na tym etapie, nie będę siedział sam w lesie miesiącami, wchodził w świat roślin, to okres w moim zyciu kiedy nadal wolę ludzi.

 

 

Wednesday, 01.10. Another day without Joel, something must have happened. Cooking, eating, book, washing. Thoughts and decisions. Tomorrow I finish the diet, this is not for me. Not my way of finding knowledge. I am intermediary, not gardener, herbsman. Not now, not at this stage, I will not stay alone in the woods for months, entering the plant world, this is a period in my life when I am still interested more in humans.

 

 

 

 

Jest 14:00. Czas na drzemkę i po godzinie, kolejne podejście do samotnego picia, o 15:00 start a o 17:30 drugie pół kubeczka. Poł godziny później start porządnej podróży. Słowa chyba tu nie starczą. Trwa do późnej nocy, nawraca, maleje, wzmaga się, sięga mroku, myśli o śmierci, są i kolorowe fajerwerki, bardzo dobra jazda na drumli, praca z oddechem. Trudno uwierzyć jak długo trwa, chyba te kubeczki się skumulowały, spoglądam co jakis czas na zegarek, w czasie godziny dzieje się tyle, wyświetla tyle wizji, nie sposób je spamiętać. Staram się słuchać wewnętrznych wskazówek, co zrobić teraz, jaki krok, jak zmienić konkretny stan jaki zaczyna męczyć, jak pokierować “bad tripem”. Piękna podróż, uczę się pływać. Pierwsza tak samodzielna w pełni nawigacja, bez niczyjej ingerencji, obecności. Po długiej ciszy dziwi własny głos. Pracuję na granicy działanie – wstrzymanie, pracuję nad równowagą. Zbyt długie leżenie – pasywność wpędzają w dziwne zaułki – pętle wizji – kiedy więc intuicja cichutko podpowiada – przemóż lenistwo, wstawaj, skorzystaj z okazji by poujeżdżać drumlę, weź łyka wody, mapacho, zmień pozycję, bądź aktywny – wówczas ja podążam. Słucham wewnętrznego przewodnika, tyle razy wcześniej go ignorowałem. Nie bądź leniwy, lenistwo kosztuje. Mimo tego, to trudna, długa noc, pełna nieskończonych przewrotów z boku na bok, westchnień, wyczerpania.

 

 

2 PM. Time for a nap, and after one hour, another approach to lone drinking, at 3 PM I begin and at 5:30 I take another half of a cup of ayahuasca. Half an hour later serious journey begins. Words are not enough here. It lasts late into the night, comes back, decreases, comes back again, carries me into darkness, there are thoughts about death and inevitable sadness, but also colourful fireworks, very good ride on the jew’s harp, working with breath. It is hard to believe it is lasting so long, I guess all those cups accumulated, I look from time to time on my watch, in an hour so many things happen, so many visions appear, one can not remember them all. I am trying to listen to inside hints, self guidance, what to do now, what step to take, how to change that particular state that starts to annoy, how to direct a “bad trip”. Beautiful journey, I am learning to swim. First navigation that is professional and independent to that extent, without no one assisting me, no one else present. After a long silence my own voice sounds surprising. I am working on the border of action and non-action, I am working on balance. Too long passiveness is bringing me into strange dead-end alleys of the mind, loops of vision – so when intuition silently tells me – overcome your laziness, get up, use the opportunity to ride on the music, take a sip of water, smoke mapacho, change position, be active – so then I follow. I listen to inner guide, so many times before ignored. Do not be lazy, laziness has a price. Despite all this it is a hard, long night, full of tossing and turning, sighs and exhaustion.

 

 

 

 

Czwartek 02.10 – wstaję na chwilę by zjeść śniadanie i śpię dalej do południa, no bo cóż tu robić innego. Jedynie po południu, po kolejnym spacerze czeka nowy punkt, wywar z tytoniu do wypicia.

 

 

Thursday, 02.10 – I get up to eat my breakfast, Joel is back, he was stuck with heavy diarrhea in Huambe, very exhausting. After breakfast I go back to sleep, what else is there to do. In the afternoon, after another walk, there is a highlight, tobacco infusion to drink.

 

 

 

 

Kolejne zawroty głowy, nudności, po jakimś czasie próbuje coś zjeść i w końcu wymiotuję. Niezłe czyszczenie, a tak naprawdę prawdziwa dieta dopiero by się zaczynała.  Jestem osłabiony, ale i tak jest dobrze, Joel twierdzi, że niektórzy po wypiciu soku z tytoniu przewalają się na ziemię. Teraz będzie pracował we mnie ale powinienem trzymać dietę przez kolejne 9 dni.

 

 

More dizziness and nausea, after some time I try to eat something and finally vomit. Great purge, and real diet would be actually only beginning now. I am weakened but I am still all right, Joel says that some after drinking tobacco juice they stumble down on the ground. Now tobacco will be working inside me, but I should stick to the diet for another 9 days.

 

 

 

Zobaczymy na ile dam radę z pozostałymi wymogami diety – restrykcje co do jedzenia czy seksu nie problem, ale nie dam już rady dłużej sam na sam z tym lasem, i z myślami, nie wytrzymam tej cholernej bezczynności. W nocy hardkorowa ulewa więc rano maszerujemy w niezłym błocie, co w połączeniu ze stromymi górkami po drodze robi niezły survival dla mego wygłodzonego a zarazem osłabionego leżakowaniem ciała, zgarbionego pod ciężarem dwóch plecaków. Około południa docieramy do Huambe, gdzie jest dom Joela, padam na hamak i wiem już, że nie chcę dziś gnać dalej do Iquitos. Joel też ma powody aby cieszyć się przystankiem.

 

 

Let me see how can I handle the other requirements of dieta – the restrictions about food or sex seem to be easy, but I can’t stay any more on my own in that forest, with my thoughts, I can’t stand this bloody inactivity. In the night heavy downpour turns the paths into muddy nightmare, combined with steep slopes it becomes a hardcore survival for my body weakened by diet and inactive days, burdened by heavy backpacks. Around noon we reach Huambe, where Joel’s home is, and I fall down into a hammock, knowing for sure that I will not go to Iquitos today. Joel also has reasons to enjoy this stop.

 

 

 

 

 

 

Trafiłem z powrotem do świata naczelnych, z ich gierkami, emocjami, bardzo realnego, fizycznego świata, gdzie senna wizja ustępuje miejsca pożądaniu, wywary z liany są mniej chętnie pite niż te z trzciny cukrowej, a dzieci mają dzieci, tak jak uczy je przyroda, bujnie owocująca, nie myśląca, nie planująca za wiele, po prostu powielająca życie. Tutaj pietnaście lat to dobry wiek na pierwsze dziecko, dziewczyna Joela, Marina, jest już o trzy lata starsza, więc dała mu córkę. Joel ma 66 lat, ale używa amazońską medycynę, i myślę, że to lepszy komentarz co do jej sensu niż cała ta ezoteryka i mętne jak dżunglowe kałuże wnioski snute w samotności. Witajcie małpy, moję plemię.

 

 

I am back in primates’ kingdom, with their games, emotions, very real, physical world, where dreamy vision gives place to red desire, liana brews are less popular than those from sugar cane, and children have children, as nature teaches them, bearing fruit as example everywhere around, not planning or considering, just replicating, spreading life. Here age of 15 is a good time for first child, and as Marina, Joel’s girlfriend is three years older, she gave him a daughter. Joel is 66 but he has been using Amazonian natural medicines for years, and perhaps that is better proof of its effectiveness than all this esoteric stuff and turbid as jungle puddle conclusions that I produced in seclusion. Hello apes, my tribe.

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Materiał z notatek z przełomu września i października 2014, Caserio el Huambe, około 50 km od Iquitos, Peru  ///
Notes taken in the jungle, in September and October 2014, Caserio el Huambe, 50 kms away from Iquitos, Peru. ]

paradise lost / moczary

June 20th, 2014

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Poland - Belarus - Peru  /  Polska - Białoruś - Peru ]

 

Ayahuasqueros : Joel

April 22nd, 2014

 

 

 

 

 

 

 

“When shall I be free? When I shall cease to be?”

 

 

 

Joel and his ayahuasca were what brought me closest I have ever been to death, and it was perhaps the most beautiful experience of this journey called life.

 

 

Joel i jego ayahuasca sprowadziły mnie najbliżej jak kiedykolwiek byłem śmierci, i było to być może najpiękniejsze doświadczenie tej podróży zwanej życiem.

 

 

 

 

 

 

There is a myth in tradition of Northern Europe about a primordial shaman who went through death during his life, in order to gain knowledge. He hung himself on the World Tree, and journeyed in an ordeal through all the worlds, talked to the spirits and finally died and was reborn. What was revealed to him were the runes. Their names comes from the root run- , meaning mystery/whisper/breath. And this is precisely how Joel got his knowledge, fasting, isolating himself from the world, learning from the tree. And what he now possesses, sacred breath, magical whistling, the shamanic whisper, are tools that guided me away from the darkness.

 

 

W tradycji północnej Europy jest mit o pierwotnym szamanie, który przeszedł przez śmierć za życia aby zdobyć wiedzę. Powiesił siebie samego na Drzewie Świata i przeszedł przez próbę cierpienia i wszystkie światy, rozmawiając z duchami, ostatecznie umarł i odrodził się. Tym, co zostało mu wyjawione w procesie były runy. Ich nazwa pochodzi od rdzenia run- , oznaczającego sekret/szept/oddech. I to jest dokładnie jak zdobył swą wiedzę Joel, przechodząc przez inicjacje, izolując się od świata, ucząc bezpośrednio od drzew. To czym teraz włada to szamański szept, święty oddech, magiczne melodie, narzędzia, które przeprowadziły mnie z dala od ciemności.

 

 

 

 

 

I know though that sooner or later I must enter, if I want to get that the wisdom, there is no fooling around, no side entrance, no buying your way in. And I am always thirsty, I know for long time already that the Odinist creed, reyn till runa, “seek the mystery” is what drives me through world and through life.

 

from Havamal, story about the ordeal :

 

Veit ek at ek hekk vindga meiði a
netr allar nío,
geiri vndaþr ok gefinn Oðni,
sialfr sialfom mer,
a þeim meiþi, er mangi veit, hvers hann af rótom renn.

 

I know that I hung on a windy tree
nine long nights,
wounded with a spear, dedicated to Odin,
myself to myself,
on that tree of which no man knows from where its roots run.

 

 

Wiem jednak, że wcześniej czy później będę musiał wejść. Jeżeli chcę zdobyć wiedzę, nie ma ściemy, nie ma bocznego wejścia, wykupienia łatwiejszej drogi. A wiedza to coś, czego zawsze jestem spragniony. Wiem już od dawna, że credo odynistów, reyn til runa, “poszukuj tajemnicy”, jest tym co ciągnie mnie przez świat i przez życie.

 

Z Havamal, historia o przejściu :

 

Wiem, że wisiałem na wietrznym drzewie
Ranny włócznią, poświęcony Odynowi
Sam sobie,
Na tym drzewie, którego korzeni nie zna żaden człowiek.

 

 

 

 

 

 

The stanza 157 of Hávamál attributes to runes the power to bring that which is dead back to life. In this stanza, Odin recounts a spell:

 

Þat kann ek it tolfta,
ef ek sé á tré uppi
váfa virgilná,:
svá ek ríst ok í rúnum fák,
at sá gengr gumi
ok mælir við mik

 

I know a twelfth one if I see,
up in a tree,
a dangling corpse in a noose,
I can so carve and colour the runes,
that the man walks
And talks with me

 

 

Strofa 157 poematu Havamak przypisuje runom moc sprowadzania martwych do życia. W tej strofie Odyn przywołuje zaklęcie :

 

Znam zaklęcie dwunaste
Jeżeli na drzewie zobaczę
Ciało w pętli zwisające
Takie runy wyciąć potrafię
że człek ten chodzi
I mówi ze mną.

 

 

 

 

 

 

What you can do, if you want to learn with ( because not “from” ) Joel, is to let him guide you into a shamanic diet, secluded in the forest, away from this world, from the people, food, sights, smells and sounds. You will go through many hardships, will be faced by many trials, perhaps, ultimately, torn apart. You will be communicating with the spirit of a tree.

 

Við hleifi mik seldo ne viþ hornigi,
nysta ek niþr,
nam ek vp rvnar,
opandi nam,
fell ek aptr þaðan.

 

No bread did they give me nor a drink from a horn,
downwards I peered;
I took up the runes,
screaming I took them,
then I fell back from there

 

 

Tym co możesz zrobić, jeżeli chcesz się uczyć razem z ( bo nie “od” ) Joelem, to pozwolić mu wprowadzić cię w szamańską dietę – post, odosobnienie w lesie, z dala od ludzi, jedzenia, widoków, zapachów i dźwięków codziennej rzeczywistości. Przejdziesz przez wiele trudów i niebezpieczeństw, będzie cię czekać wiele prób, w tym, być może ostateczna śmierć i rozpad. Będziesz rozmawiać z duchem drzewa.

 

Nie dali mi chleba ni z rogu napoju
na dół patrzyłem
Podjąłem runy
wrzeszcząc podjąłem
wówczas stamtąd tu spadłem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Always on the move, impatient, pressing on, I have no time for diet yet, not this time. Fate brings me to Joel for a taste of the experience, for a sip of the magic mead.

 

 

Zawsze w ruchu, niecierpliwy, cisnący dalej, nie mam jeszcze czasu na dietę, nie tym razem. Los przyprowadza mnie do Joela dla posmakowania doświadczenia, po łyk magicznego miodu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

In a striking similarity to the myth of Indra stealing divine Soma, holy beverage and source of wisdom of the Aryans, so does Odin steal Mead of Poetry, magical brew of inspiration and knowing, the blood of Kvasir, “the squeezed one”. He does not keep the drink to himself, but shares with the worthy ones, from the enchanted cauldron Óðrerir.

 

 

W zadziwiającym podobieństwie do mitu od Indrze kradnącego boską Somę, święty napój i źródło mądrości starożytnych Ariów, tak też Odyn wykrada karłom Miód Poezji, magiczny wywar dający inspirację i wiedzę, krew Kvasira, “wyciśniętego”. Nie zatrzymuje on napoju tylko dla siebie, ale dzieli się z wartymi i gotowymi na to, z zaczarowanego kotła o nazwie Óðrerir.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

We are seekers of the knowledge, hungry souls. Vagabonds, philosophers, ex-journalists. Not content with status quo, with the current explanation and hierarchy. We are the pirates and uneven deck of Joel’s kitchen will be ours to  sail on into uncharted seas.

 

 

Jesteśmy poszukiwaczami wiedzy, głodnymi duszami. Włóczędzy, filozofowie, byli dziennikarze. Nie zadowoleni status quo, zastaną hierarchią, obecnym tłumaczeniem.  Jesteśmy piratami a nierówny pokład kuchni Joela czeka na nas abyśmy wyruszyli na niezbadane morza.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Outcasts from the outcast haven, we don’t want to pay 120 soles it costs to participate in the ceremony with Ines and Laura on Arco Iris grounds, and Joel is one of those rare types who take donation. Perhaps it also because of this that I will get something much more I could ever pay for, and the benefits will just keep coming, until this day. Relationship based on giving, exchange, rather than a service for a fixed price, is, as I was able to notice, much more fertile ground for something really special to grow.

 

 

Wygnani ze schroniska dla wyrzutków, nie chcemy płacić 120 soli za każdą ceremonię z Ines i Laurą na terenie Rainbow, a Joel jest jednym z tych nielicznych, którzy godzą się na dobrowolne datki. Być może także dlatego otrzymam coś o wiele więcej niż kiedykolwiek mógłbym zapłacić, a korzyści będą płynąć po dzień dzisiejszy. Relacja oparta na dawaniu, wymianie, a nie usługa za ustaloną stawkę jest czymś, co  jak mogłem i mogę zauważyć buduje dużo żyźniejszy grunt, na którym wyrosnąć może coś bardzo szczególnego.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

We are spending days between forest, Rainbow grounds and Joel’s house. There is an appealing roughness for me here, something normal, peasant. There is hunting, cursing, jokes about farting and potency, sharpness of the machete, strength of the coffee. There is sacredness of the real, delightful hardness of the wooden floor when we lay in the night in our visions, where in the day dishes were washed and cat fed. Real paganism, as in paganus, off the land, not somewhere else, but here.

 

 

Spędzamy dni pomiędzy lasem, terenem Rainbow i domem Joela.  Jest w tym wszystkich pociągająca dla mnie szorstkość, coś normalnego, wieśniackiego. Jest polowanie, przeklinanie, żarty o pierdzeniu, sraniu i potencji, ostrość maczety i moc porannej kawy. Jest świętość zwyczajnego, rozkoszna twardość drewnianej podłogi, na której leżymy w nocnych wizjach, tam gdzie za dnia myje sie naczynia i karmi kota. Prawdziwe pogaństwo, jak w słowie paganus, “ze wsi”, nie gdzieś skądś tam. Tutaj.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Joel is real. This is not the guy who is wearing feathers and talking about love and unity. These things should be like a name of God perhaps, uttering them too often kills the mystery and replaces it with the name. Joel is the guy who loves and takes care of the grandson living with him, Joel is the one who smiles after you have been together in the dark valley, lights his mapacho and laughs, all he says will be not much more than “good medicine, right?”. For there is nothing to be said when you felt together.

 

 

Joel jest prawdziwy. To nie jest koleś, który zakłada pióropusz z piór i ględzi o miłości i jedności. To są rzeczy, którym być może, jak imieniu Boga, w miarę nadużywania bleknie tajemnica i zastępuje ją nazwa. Joel to koleś, który po prostu kocha wnuka z nim mieszkającego, Joel tylko uśmiecha się, kiedy razem przeszliście przez ciemną dolinę, zapala swe mapaczo i śmieje się, wszystko co powie to pewnie niewiele więcej jak “dobra medycyna, co nie?”. Bo nie ma co gadać, kiedy się razem czuło.

 

 

 

 

 

 

We spend time together, in many worlds.   ///   Spędzamy razem czas, w wielu światach.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I ‘ll choose short pants of Joel any time, over robes and regalia of the straight and serious. Well perhaps not at the dusk time, when mosquito appear.

It is time to start now.

 

 

Zawsze wybiorę krótkie spodenki jak Joel, niźli szaty i insygnia tych poważnych i wzniosłych. No być może poza czasem zmierzchu, kiedy pojawiają się komary.

A czas już zaczynać.

 

 

 

 

 

 

We are gathered on the decks of our ship, pirates are ready for battle. The floor is uneven and high above the ground which we will soon puke upon, bent over the railings or , from the bow side, crawling like a baby.

There is Stephanie from Brasil, Travis and Drum from USA, Victor from Spain, and there is Ed, freshman, first time to drink.

 

 

Jesteśmy zgromadzeni na pokładzie naszego statku, piraci gotowi na bitwę. Podłoga jest nierówna i wysoko ponad ziemią na którą będziemy rzygać, wygięci ponad balustradą, albo na dziobie, czołgając się na czworaka, jak dzieci.

Jest tu Stephanie z Brazylii, Travis i Drum z USA, Victor z Hiszpanii i Ed, nowicjusz, pierwszy raz będzie pił.

 

 

 

 

 

 

This is still time before blowing of the candles.   ///   To wciąż przed zgaszeniem świec.

 

 

 

 

 

 

Before coming here, in the final part of my journey I started to miss my diversity of music and I bought mp3 player, hoping to convert some of my Youtube favourites into files to download. However, the Internet in Iquitos was one of the worst I ever used in the world, so I gave up after two pieces. Both of them turned out to be so relevant to the content of the experience of that night with Joel that I can not listen to them anymore without creeps. Both by Shpongle, one is called “Around The World in a Tea Daze”. It is a musical electronic fusion, which binds Shivaic and Sufi chant to a hymn to Virgin Maria, in a global dance track of praise. That night, in a Tea Daze, a long time repeated Santo Daime mantra, “Eu seu Santa Maria”, led by Stephanie, was one of spells which truly saved us from entering the shambo the Shpongle song talks about.

 

 

Zanim tu przyjechałem, w końcu mojej podróży zacząłem tęsknić za zróżnicowaną muzyką w tej krainie radosnego latynoskiego plumkania. Kupiłem zatem odtwarzacz mp3, mając nadzieję na zamienienie części moich ulubionych kawałków z Youtuba na pliki do ściągnięcia. Niestety, Internet w Iquitos był jednym z najwolniejszych jakich miałem okazję używać gdziekolwiek, więc po dwóch zdobytych utworach poddałem się. Oba okazały się tak istotne dla treści doświadczenia owej nocy z Joelem, że nie mogę nawet teraz słuchać ich już bez ciar na plecach. Oba to Shpongle, pierwszy zatytułowany “Around The World in a Tea Daze”. To elektroniczna muzyczna fuzja, która scala sziwaickie i sufickie śpiewy z pieśnią na cześć Dziewicy Marii, w globalny tanecznym hymnie pochwalnym. Tej nocy długo powtarzana mantra podziękowania dla konopii z tradycji Santo Daime, “Eu seu Santa Maria”, inicjowana przez Stephanie, była jednym z zaklęć, które chroniło nas przed zapadnięciem w shambo, o którym mowa też w tym kawałku Shpongle.

 

 

 

 

 

 

Second was perhaps even more important. It’s lyrics are short and tell the essence.

 

“When shall I be free? When I shall cease to be?”

 

 

Drugi utwór był być może jeszcze ważniejszy. Jego tekst jest krótki i mówi o esencji.

 

“Kiedy będę wolny? Kiedy przestanę istnieć?”

 

 

 

 

 

 

The candles went out.

For some time we were sitting in the silence, if you can call it this mixture of jungle talk, spitting and sighs. Then came Joel’s whistling. This is his leitmotif, this is the sound which guided us like a flickering of a tiny lamp in a land where all lamps are off. I recorded some of it and you can listen below, but before dramatic turn of events, battery ran out. Perhaps it is good.

 

 

Zgasły świeczki.

Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, jeżeli tak  można nazwać tą mieszaninę odgłosów dżungli, spluwań i westchnień. Potem nadeszło gwizdanie Joela. To jest jego leitmotif, ten dźwięk który prowadził nas jak migotanie małej lampki w krainie gdzie zgasły wszelkie inne lampy. Nagrałem część, i możecie tego posłuchać poniżej, ale przed dramatycznym zwrotem akcji wyczerpała się bateria. Być może to dobrze.

 

 

“Night with Joel / Noc u Joela”

 

 

 

 

 

 

We went through the first cup, I had some visions, and was content, but still hungry for more. Joel was actually knocked out a bit, so when I said “I am running out of fuel”, he let Victor serve the second round, to me and to others. Victor was a bit nervous that night, quite chaotic, and when it came to Ed, he poured him a solid portion. Then he told him to share with next one, but I said, “that is not the way things are done”. In this game of boys playing when father is absent we were tricksters about to bring mischief, a disaster that after all was done seemed a gift.

Ed started to vomit. First usual stuff, nobody bothered much, then more and more violent, towards the center of kitchen instead off the edge, not listening to anyone, lost. The sound of his vomiting started to transform into cries of fear and torment. And then we all went down.

I started to vomit for him. I knew this, because when he got better, I got immediate relief. But then he started again and I could not stand anymore. First on my knees, then face on the ground, banging my hand on wooden floor in a rhythm that was telling myself – and any world left out there – that I was still alive. And these seemed to be the last moments. There was no panic, but sadness, fear – yes, but not panic, I was sliding down, and starting to disappear. I was able to think how absurd it is to be gone on the very last days of this three months long journey, like this, one time too much. I was aware of all that is dear I must leave behind. There was nothing hallucinatory about this – it was as real as could be.

There is this Indian concept, that world comes into being when Brahma opens his eyes, and disappears when he closes them. This is exactly as I felt, the world – and hence I – were fading away, and I was more and more tired, too tired to stop this.

I was not the only one. When the process of Ed started to get so profound and actually frightening to us, Joel only uttered – “now the real work starts”. His favourite phrase during ayahuasca trance is “trabajando, trabajando“, for this is actually what we are doing, working through. Normally the pace is more  stable, easier to keep up with it. This time it was desperate. But as we were writhing on the floor, trying to catch breath and outsmart the panic, Joel was standing above, with mapacho burning and his hands raised, shouting again and again – “gracias,Pachamama !”

I was long time at the doorstep of the non-being. Much later, back in Poland I learned the meaning of word “nirvana”, which is “blowing off the candles”. That night the candle did not go out completely, at least for me.

 

 

Przeszliśmy przez pierwszy kubek, miałem nieco wizji i byłem zadowolony, ale jednocześnie głodny czegoś więcej. Joela właściwie nieco znokautowało, więc kiedy powiedziałem, że kończy mi się paliwo, pozwolił Victorowi zaserwować drugą rundę, mi oraz innym chętnym. Victor tej nocy był dość nerwowy i chaotyczny, i kiedy nadeszła kolej Eda nalał mu solidną, zbyt dużą porcję. Powiedział mu potem aby zostawił trochę z czarki dla nastepnej osoby, ale ja wtrąciłem się, mówiąc, że “tak się nie robi”. W tej grze chłopaków rozrabiających pod nieobecność ojca byliśmy obaj tricksterami prowokującymi rozróbę, katastrofę, która po wszystkim w zasadzie okazała się darem.

Ed zaczął wymiotować. Najpierw normalnie, nikt się specjalnie nie przejął, ale potem coraz więcej i coraz gwałtowniej, w stronę środka kuchni zamiast poza jej krawędź, nie słuchając nikogo, zagubiony. Głos jego rzygania zaczął przeradzać się i zlewać z krzykiem i rykiem strachu i tortury. I wtedy wszystko się posypało.

Zacząłem wymiotować za Eda. Wiedziałem o tym, bo kiedy jemu się poprawiało i nieco się uspokoił, ja poczułem natychmiastową ulgę. Ale potem jego atak wrócił i ja nie mogłem już go znieść. Najpierw powaliło mnie na kolana, potem twarzą na ziemi, waląc ręką w drewnianą podłogę w rytmie, który mówił mi samemu – i jakiemukolwiek światu jaki pozostał – że wciaż żyję. A wydawały się to być ostatnie chwile. Nie było w tym paniki, ale wielki smutek, strach oczywiście tak, ale nie panika. Ześlizgiwałem się i zaczynałem znikać. Byłem jeszcze w stanie myśleć o tym jak absurdalna jest śmierć tuż przed metą ( jaka to głupota, kto tę metę wyznacza? ), na samym końcu trzech miesięcy podróży, tak po prostu, o jeden raz za wiele. Byłem świadomy, że wszystko co mi bliskie muszę zostawić za sobą. Nie było w tym nic z halucynacji – było to tak rzeczywiste jak tylko możliwe.

Jest taka hinduska koncepcja, że świat staje się kiedy Brahma otwiera swe oczy i znika kiedy je zanika. Tak dokładnie się czułem, świat – i zatem ja – znikał co chwilę i coraz bardziej a ja byłem coraz bardziej zmęczony, zbyt zmęczony aby to zatrzymać.

Nie byłem w tym jedyny. Kiedy proces Eda stawał się tak głęboki, a dla nas właściwie przerażający, Joel tylko rzucił – “teraz zaczyna się właściwa praca”. Jego ulubioną frazą podczas ayahuaskowego transu jest “trabajando, trabajando”, bo to jest dokładnie to, co robimy, przepracowujemy. Normalnie rytm tej pracy jest stabilniejszy, łatwiej nadążyć. Tym razem był desperacki. Ale kiedy my wiliśmy się na podłodze, próbując złapać oddech i przechytrzyć panikę, Joel stał ponad nami, z płonącym mapacho i podniesionymi dłońmi, krzycząc po wielokroć – “gracias, Pachamama !”

Długi czas przebywałem na progu niebytu. O wiele później, już w Polsce dowiedziałem się co właściwie znaczy słowo “nirvana”, to “zgaszenie świec”. Tej nocy świeca nie zgasła zupełnie, przynajmniej nie dla mnie.

 

 

 

 

 

 

Victor vomited early on and because of that he was less affected, and perhaps because of that gave way to panic and started to act nervously. When he said “fuck you” after a struggle with Drum, trying to stop him from drumming, Drum just left and went to drum outside. His crazy, crazy rhythm cascading in the background was one of the things I was able to hold on to and start moving towards the surface. But believe me, that was not easy process. Mind is a tricky device, and many times I was convinced the thing is slowing down, that I am getting some stable ground, only to descend into madness seconds later. It went on and on, then other things of our broken ship started to float nearby and offer themselves as lifebuoys. Travis was playing with lighter, just a point of light going on and off, in irregular intervals, breaking the devilish cycle in my head. My own breath and feeble whistling joined the melody of Joel.

We were landing. When we finally did, all together, it was as apparent to anyone as when plane arrives at destination and stops the engine. We started to clap hands, as passengers do to thank the captain, so we needed to honour Joel.

 

 

Victor wcześnie zwymiotował, i dzięki temu mniej poddał się wpływowi medycyny, być może dlatego też łatwiej opanowała go zwykła panika i zaczął działać nerwowo. Kiedy rzucił do Druma ostre “pierdol się” po krótkiej kłótni, próbując powstrzymać go od szkodliwego w tym momencie ( jego zdaniem ) bębnienia, Drum po prostu wyszedł i zaczął bębnić gdzieś na zewnątrz. Jego szaleńczy rytm pędzący przez dżunglę w tle był jedną z rzeczy, których mogłem uchwycić się i przesuwać gdzieś w stronę powierzchni. Ale uwierzcie, nie był to łatwy proces. Umysł to zwodniczy instrument, i wielokrotnie byłem przekonany, że dramat już się kończy, że docieram na stabilny grunt, aby sekundy później osuwać się znów w szaleństwo. Trwało to i trwało, ale w międzyczasie inne elementy naszego rozbitego statku zaczęły podpływać obok i ofiarowywać się jak kawałki tratwy. Travis bawił się zapalniczką, to zaledwie punkcik światła, który pojawiał się i znikał w nieregularnych odstępach, przełamując diabelski cykl w mej głowie. Mój własny oddech wreszcie, i mizerne gwizdanie dołączyło w końcu do melodii Joela.

Lądowaliśmy. Kiedy w końcu to zrobiliśmy, wszyscy razem, było to tak oczywiste dla każdego jak wtedy kiedy samolot dociera do celu i zatrzymuje się silnik. Zaczęliśmy klaskać, jak pasażerowie dziękują kapitanowi, tak my musieliśmy oddać honor Joelowi.

 

 

 

 

 

 

This feeling is something, really, ineffable. I can use words, and yet, what it means to you when I say “I was feeling alive”? Can one understand it without approaching death? Can you be really grateful for something you were never about to loose?

All other things mean nothing, and we all here knew that. We could joke without any shame about Ed shitting in his pants, because we all know it matters nothing. Money, job, success, pride, law, jail, culture, all is just bullshit. Experiencing this is another step from which there is no turning back. It is lasting, it is permanent, it is healing. If one can help in any way, even one more person, to participate in the experience, what best there is to do?

Sincere thanks to Joel and fellow pirates. That was the port I will always remember and try to come back whenever around.

 

 

To uczucie jest czymś, szczerze, niewysławialnym. Mogę użyć słów, a jednak, co to znaczy dla ciebie, kiedy mówię “czułem, że żyję”? Czy można to zrozumieć, nie zbliżając się samemu do śmierci? Czy można być naprawdę wdzięcznym za coś, czego nigdy tak na serio nie miało się stracić?

Wszystko inne nie ma znaczenia, i wiedzieliśmy to tu wszyscy. Mogliśmy bez wstydu żartować o Edzie, który zesrał się w spodnie, bo wszyscy wiedzieliśmy, że to nie ma znaczenia. Pieniądze, praca, sukces, duma, honor, pozycja, prawo, więzienie, kultura, to wszystko są bzdury. Doświadczenie tego, to kolejny krok w miejsce, z którego nie ma odwrotu. Jest trwałe, stałe, uzdrawiające. Jeżeli można w jakikolwiek sposób, chociaż jednej osobie to umożliwić, to coż lepszego jest do roboty?

Szczere dzięki dla Joela i towarzyszy – piratów. To był port, który na zawsze zapamiętam, i postaram się powrócić, jeśli będę w pobliżu.

 

 

 

 

 

 

Joel doesn’t have Facebook account or email.  The phones don’t really work there. Just take a bus from Belen market in Iquitos, go to KM 48,5, ask to be left at Caserio el Huambe, and then follow the red road for some miles and ask for Joel. Bring food, and gifts, you will have plenty reasons to use them.

 

 

Joel nie ma konta na Facebooku ani e-maila. Telefony nie mają tam zwykle zasięgu. Wsiądź po prostu w autobus na rynku Belen w Iquitos, pojedź aż do kilometra 48,5, poproś aby zatrzymali się tam gdzie zaczyna się czerwona droga wiodąca do Caserio el Huambe i idź nią parę kilometrów, pytając o Joela. Przywieź jedzenie i prezenty, będzie wiele powodów aby ich użyć.

 

 

 

 

 

 

 

For the total development of the human being, solitude as a means of cultivating sensitivity becomes a necessity. One has to know what it means to be alone, what it is to meditate, what it is to die; and the implications of solitude, of meditation, of death, can be known only by seeking them out.

 

 

Dla pełnego rozwoju ludzkiej istoty, samotność jako sposób wykształcenia wrażliwości staje się koniecznością. Trzeba dowiedzieć się co naprawdę znaczy być samemu, co oznacza medytować, co to znaczy umrzeć a implikacje samotności, medytacji i śmierci można poznać jedynie przez tychże poszukiwanie.

 

Jiddu Krishnamurti.

 

 

Reyn til runa / Seek the mystery / Poszukuj tajemnicy

 

 

 

 

 

 

 

[ This is the last but not least in the series on ayahuasca shaman. For now.  /// To ostatni z odcinków przewodnika po ayahuaskowych szamanów. Na razie. ]

 

Ayahuasqueros : Arco Iris

April 13th, 2014

 

 

 

 

 

 

 

This is a story about people of Rainbow community drinking ayahuasca with Shipibo shamans Laura and Ines, in the jungle not that far from Iquitos. This is a home for nomads, a stopover and at the same time, still a journey.

 

 

Oto historia mieszkańców i gości wspólnoty Rainbow, pijących ayahuaskę z szamankami z plemienia Shipibo, Laurą i Ines, w dżungli nie tak daleko od Iquitos. To dom dla nomadów, przystanek a zarazem wciąż podróż.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I was supposed to put away my digital camera here, and I failed, of course. I say “of course”, because I see this as a pattern, being unable to keep firm promises, and actually not worried about this at all. One previous typical example was around a month before, in my giving up of the idea to climb mountain and fast alone for days during vision quest I attended in Colombia.  I was actually amused , how easily I did that, resigning from this concept called “I can make it, no matter what”. This is just not my thing. So I say, nothing for me is permanent, no belief to be taken too seriously… Did I say “I take rest from digital”? But that was not now. Now we have a magic I want to capture, and people I don’t want to disturb with flash.

 

 

Miałem odłożyć swój cyfrowy sprzęt po przyjeździe tutaj, i zawiodłem, oczywiście. Mówię “oczywiście”, bo wydaje się to już powtarzającym się motywem, moja niestałość postanowień, którą nie martwię się zupełnie. Jeden z typowych tego przykładu był zaledwie miesiąc wcześniej – kiedy zrezygnowałem z udziału w vision quest, na jaki przyjechałem specjalnie na północ Kolumbii. Miałem wspinać się tam na górę i pościć, bez wody, jedzenia i dachu nad głową przez ileś dni. Właściwie mnie rozbawiło, jak łatwo z tego zrezygnowałem i popłynąłem w stronę innej możliwości, która się otworzyła, jak łatwo zrezygnowałem z tej koncepcji “dam rade niezależnie co by się działo”. To nie była ma bajka. Więc powtarzam, nie bierzcie nic z tego co tu piszę zbyt poważnie, nic nie jest dla mnie stałe, wieczne. Czy powiedziałem “czas na odpoczynek od cyfry”? Ale to nie było teraz. Teraz mam przed sobą magię, którą chcę choć w kawałeczku zarejestrować, i ludzi których nie chcę straszyć holgowym fleszem.

 

 

 

 

 

 

 

 

The ceremonies are held in total darkness, I have some moments for photos before candles go out, before we drink and yage creeps in and I have other direction to look to. But one night I come to the ceremonial maloca and don’t drink, I come to register.

 

 

Ceremonie odbywają się w całkowitej ciemności, mam pare chwil na fotki zanim nie zgasną świece, zanim nie wypijemy yage i nie rozpełznie się ono po krwi, kierując mą uwagę w inną stronę. Jednej nocy przychodzę do ceremonialnej maloki nie pijąc, a jedynie po to by dokumentować.

 

 

 

 

I take some portraits, and later I record icaros of Laura and Ines. I am as discreet as I can, as quiet as a cat when I move closer and closer towards them, chanting to the people, one by one.  But my device has got tiny red light, just a dot, and this is what gets noticed and causes terror. Shipibo shamans in their trance, seeing nothing but red light were convinced it is some evil spirit approaching. It is time to step back, but you can listen now ( below ) , nearly one hour. Quality gets better as I get closer :

 

 

Robię kilka portretów a potem nagrywam icaros śpiewanych przez Laurę i Ines. Jestem tak dyskretny jak tylko się da, tak cichy jak kot kiedy skradam się coraz bliżej szamanek, śpiewających po kolei dla każdego z pacjentów. Ale mój sprzęt ma malutkie czerwone światełko sygnalizujące nagrywanie, i to one, zauważone, jest przyczyną przerażenia. Laura i Ines w swym transie, nie widząc nic więcej poza czerwonym światełkiem w ciemności, przekonane są że to nadejście jakiegoś złego demona. To czas bym się wycofał, ale wy teraz możecie posłuchać ponad godziny nagrania ( poniżej ). Jakość poprawia się w miarę jak z zbliżam się do śpiewających :

 

“Icaros – Laura & Ines

 

 

 

 

 

These is what I came for to Peru, I missed Shipibo chants. Shamans in Colombia and Ecuador rarely do that, the best were some of the Cofan tribe, but eerie melodies from Ukayali are yet to be matched. Also, ayahuasca from Iquitos is top notch. Other plants are added here, and make the brew strong. Some ayahuasqueros abandoned chacruna in favour of huambisa, they say it has more light ( DMT ) in it, others add toe, which brings strong but dangerous visions.

My first session with Ines and Laura brings me to me knees, I float in vomit. I kicked the bucket in total darkness, lost any sense of direction, and after some struggling, any sense of shame. While I puke all over, more and more violent, the chants of joy of fellow travelers rise higher and higher. This is wonderful thing here, there is abundance of compassion, and exactly because of that, there is no pity, by feeling what other feels we know he must goes through this, and there no need for worry. I need no one to pity me , I want joy when it its sincere, and I can join it when ready. That doesn’t take long.

 

 

To po to właśnie przyjechałem do Peru na ostatnie dwa tygodnie. Tęskniłem za pieśniami Shipibo. Szamani w Kolumbii czy Ekwadorze rzadko tak śpiewają, najlepsi byli niektórzy z plemienia Cofan, ale nie-z-tej-ziemi melodie znad Ukajali nie mają sobie równych. Ponadto ayahuasca z okolic Iquitos to pierwsza klasa. Dodaje się tutaj też inne rośliny, aby uczynić wywar silniejszym. Niektórzy z ayahuasqueros porzucili chacrunę na rzecz huambissy, mówią, że więcej w niej światła ( DMT ), inni dodają też toe, które sprowadza silne, lecz niebezpieczne wizje.

Moja pierwsza sesja z Ines i Laurą powala mnie na kolana. Pływam w rzygach. Potknąłem się o swą miskę w ciemności, gdzieś poleciała, straciłem jakiekolwiek poczucie kierunku, a po krótkiej walce z samym sobą, poczucie wstydu. Kiedy wymiotuję pod siebie, na siebie, coraz gwałtowniej, okrzyki radości i śpiewy współtowarzyszy podróży podnoszą się coraz wyżej. To wspaniała rzecz, jest tu bogactwo współczucia, i dzięki temu nie ma krzty litowania się, bo czując co inni czują, wiemy, że muszą przez to przejść, i nie ma się czym martwić. Nie chcę by ktokolwiek się nade mną użalał, chcę by radość płynęła, gdy jest szczera, a ja dołącze, kiedy będę gotów. To nie zabierze długo.

 

 

 

 

 

There is communal living in the day and communal journey in the night. I like this intertwining of the paths, mainly because it is for a short while.

 

 

Jest tu wspólne życie za dnia, i wspólna podróż w nocy. Lubię to splątanie ścieżek, głównie ponieważ wiem, że jest tymczasowe.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I can sense the presence of those “vast amounts of beauty”.  ///   Mogę poczuć tu obecność tych ” wielkich ilości piękna”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

There are quite a few interesting characters here, as always in Rainbow gatherings. Bat, vagabond and ex-punk, now already nearly two years in training for ayahuasquero. Arnaud, the French host and co-creator of the place. Drum, hyperactive drummer who helped with his beats to carry me away from shambo one night. There are many more.

 

 

Znaleźć tu można, jak zwykle na zgromadzeniach Rainbow, niezłą kolekcję interesujących postaci. Bat, włóczęga i były punkowiec, obecnie od prawie dwóch lat trenujący w dżungli fach ayahuasquero. Arnaud, francuski gospodarz i współtwórca tego miejsca. Drum, hiperaktywny bębniarz, który pewnej nocy pomógł mi swym rytmem oddalić się od shambo. Jest i wielu innych.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Exceptional character is in Rodrigo. In the beginning I only meet him during ceremonies, he is in the diet, hence living like a hermit, on the other side of the stream. Then one night he comes for his final ceremony, which closes the diet, and since then I have a chance to get to know him a bit.

 

 

Wyjątkowy charakter jest w Rodrigo. Na początku spotykam go tylko podczas ceremonii, bierze udział w ścisłej diecie, stąd mieszka oddzielnie, jak pustelnik, po drugiej stronie strumienia. Pewnej nocy przychodzi na swą ostatnią ceremonię, zamykającą dietę, i przerywa milczenie, a ja mam okazję poznać go co nieco.

 

 

 

 

 

I am intrigued, as in his acting, movement, way of speaking, sense of rhytm, focus on the ritual, he is as Indian as any of the sadhus gathered on banks of Ganges for Kumbh Mela. He doesn’t seem like many of those western hippies who put on exotic outfit, puff on ganja and repeat boom shiva!, this is real deal. I admire something about him – the concentration. Whether it is morning puja, or playing with the sounds coming out of his mouth in ayahuasca trance, all this raka-a-tak in style of Indian percussionists, cooking or harvesting the vine, he is always focused on the moment.

 

 

Intryguje mnie, bo w swym zachowaniu, ruchach, sposobie mówienia, poczuciu rytmu, skupieniu na rytuale, jest tak hinduski jak jakikolwiek z sadhu zgromadzonych podczs Kumbh Meli nad brzegami Gangesu. Nie jest jednym z tych zachodnich hipisów, którzy zakładają egzotyczny kostium, pykają ganję i powtarzają boom shiva!, to oryginał. Podziwiam w nim jedno – koncentrację. Czy to przy porannej pudży, czy zabawie dźwiękiem z paszczy podczas ayahuaskowej podróży, całym tym raka-a-tak w stylu hinduskich perkusjonistów, czy przy gotowaniu lub zbieraniu liany, Rodrigo jest zawsze skupiony na chwili.

 

 

 

 

 

 

 

He was born in Lima and has never been to India, not in this life, he feels. He tells me he has been thinking about cutting his dreadlocks for long time, but something has stopped him, it was not the time yet. Now, his diet finishing, he felt it was to be done. It has been exactly 12 years since he started growing them. I tell him about something he didn’t know about, and what gives me shivers. This is precisely the length of period of tapasya, spiritual vow sadhus take, and it is exactly after such period that they cut their locks.

 

 

Urodzony w Limie, nigdy nie był w Indiach, a przynajmniej nie w tym życiu, jak czuje. Opowiada, że od dawna myślał o ścięciu swych dreadlocków, ale coś go powstrzymywało, to nie był jeszcze czas. Teraz, na koniec ważnej diety, poczuł, że ten czas nadszedł. Mija właśnie dokładnie 12 lat odkąd zaczął je zapuszczać. Mówię mu o czymś, o czym jak się okazuje nie wiedział, a co powoduje ciary, jak dla mnie. To jest właśnie okres, te 12 lat, na jaki sadhu podejmują swe duchowe zobowiązania, tapasya, i to dokładnie po takim okresie ścinają często swe długo zapuszczane dredy.

 

 

 

 

 

 

With every such piece of experience I feel that the vine is longer than I could expect. /// Z każdym takim kawałkiem doświadczenia czuję, że liana jest dłuższa niż się spodziewałem.

 

 

 

 

 

It connects us and nature.  ///  Łączy nas i przyrodę.

 

 

 

 

 

Connects people of the distinct cultures.  ///  Łączy ludzi różnych kultur.

 

 

 

 

 

Connects with the past that is not just the past, in ever re-told story, story that never ends.  ///  Łączy z przeszłością, która nie jest tylko przeszłością, we wciąż na nowo opowiadanej historii, historii, która nigdy się nie kończy.

 

 

 

 

 

 

Even when it is time to go, on the way, it is with us, permanent ceremony.  ///  Nawet gdy nadchodzi czas by ruszać, pozostaje z nami na drodze, w ciągłej ceremonii.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

all the info : ( http://rainbowamazonia.blogspot.com/ )

 

 

 

Iquitos, city which was built on one jungle substance, where no city should be, and now is a capital of another substance, focal point of ayahuasca tourism.  As rubber cutters came here from other parts of Amazon and beyond, so now Shipibo shamans arrive from upper Ukayali, to share their wisdom and their medicine. Of course there are now also local shamans, as well as gringos practicing this art in countless jungle lodges, retreat centres and small huts in the middle of nowhere. I came to look rather for the last type of venues, but Iquitos is my first stop. I sniff and ask around and look for signs.

 

 

Iquitos, miasto zbudowane na jednej substancji z dżungli tam gdzie żadnego miasta nie miało prawa być, a teraz stolica innej substancji, główny ośrodek ayahuaskowej turystyki. Tak jak kiedyś przyjeżdżali tu z różnych stron, nie tylko Amazonii, poszukiwacze kauczuku, tak teraz szamani Shipibo przybywają z górnego biegu rzeki Ukajali, aby dzielić się swoją wiedzą i swoim lekarstwem. Oczywiście działają już tu teraz także lokalni szamani, jak i gringo praktykujący tą sztukę w rozlicznych leśnych klinikach, luksusowych hotelach jak i małych chatkach w wioskach gdzieś na zadupiu. Szukam raczej tych ostatnich, ale mój pierwszy przystanek to Iquitos. Węszę, wypytuję i szukam tropów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I know I am close and yet there is some problem. For the first time during my trip, almost every local who chats with me, after asking why am I here, frowns and gives warnings. Not once, not twice, many times. “Ayahuasca? Be careful, dangerous. Many people die from this around here…”

I think people die from other things. But doubt likes to creep in. I am listening to McKenna lecture ( “What is truth” )  I managed to download in Lima to my mp3 player ( here internet sucks ) :

“(…) The presence of that vast amount of beauty is a sign that truth must not be that far away (…)”

Surely he isn’t talking about Iquitos…

 

 

Wiem, że jestem blisko, a jednak jest jakiś problem. Po raz pierwszy podczas mojej podróży prawie każdy “tubylec” jaki ze mną gada, po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie po co tu przyjechałem marszczy czółko i daje ostrzeżenia. Nie jeden, nie dwa a wiele razy. “Ayahuasca? Uważaj, niebezpieczne. Wielu cudzoziemców tu od tego umarło…”

Sądzę, że ludzie umierają raczej od innych rzeczy. Ale wątpliwość lubi się wślizgiwać w uchylone drzwi. Słucham wykładu Mc Kenny ( “Czym jest prawda” ) jaki jeszcze w Limie zdążyłem ściągnąć na swój odtwarzacz mp3 :

“(…) Obecność tak dużego nagromadzenia piękna jest znakiem, że prawda musi być gdzieś niedaleko (…)”

Z pewnością nie mówi tutaj o Iquitos…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

In this tropical climate small cuts on my feet start to get nasty. It takes time before I buy flip-flops, running around the town like crazy in tight sneakers and as a result my feet are hurt and infected. My mind is even more infected by the vibe of the city. Nervousness, speed of action, of organizing things, of buying. Greed. After steady rhythm of the jungle in  Ecuador I am amazed at what is happening with me. It is only when I consult my herb, bought in rough suburb of Belen, that I have time to reflect and see what is going on.

I am getting signals to slow down. Multiple signals from reality.

This is something critics of psychedelic experience can not grasp. They talk about running away from reality. Meanwhile I slowly start to understand the process of learning, drawing profit from being in multiple worlds. Mindfulness, or awareness in the world of vision is, above all, guidance and protection in the Middle World, this physical world. It advises about right choices, right steps, directions to choose.

My visions of the eagle lead towards self discovery of my qualities and character of a bird of prey, with its nervousness, speed, sharp eye, looking from a distance and from above. Knowing oneself is essential requirement for any transmutation. It tells me about possibility ( or need? ) of transformation – trying another way. Therefore slowing down.

 

 

W tym tropikalnym klimacie małe skaleczenia na moich stopach zaczynają się paprać i ropieć. Zajęło troche czasu zanim kupiłem klapki, biegając po mieście jak oszalały w ciasnych trampkach, i przez to moje stopy ucierpiały i rozwinęła się infekcja, Mój umysł jeszcze poważniej niż stopy zarażony jest wirusem miasta. Nerwowość, tempo akcji, załatwiania spraw, kupowania. Chciwość działania. Po spokojnym rytmie ekwadorskiej dżungli jestem zszokowany tym, co dzieje się ze mną teraz. Dopiero kiedy zwalniam i znajduję czas na zasięgnięcie rady od zioła kupionego w szemranej dzielnicy Belen, nadchodzi refleksja i spokojne przyjrzenie się temu co się dzieje.

Dostaję sygnały aby zwolnić. Wielokrotne znaki od rzeczywistości.

To coś, czego spoglądający z zewnątrz krytycy psychodelików nie mogą zrozumieć. Mówią oni o ucieczce od rzeczywistości. Tymczasem ja powoli zaczynam rozumieć sam proces uczenia się – wyciąganie korzyści z przebywania w wielu światach. Uważność w świecie wizji daje przede wszystkim ochronę i prowadzenie w Środkowym Świecie, tym materialnym. Doradza co do właściwych wyborów, kolejnych kroków, kierunku na rozstajach dróg.

Moje wizje orła prowadzą mnie do samopoznania, do odkrycia obrazu siebie jako drapieżnego ptaka, wraz z jego pakietem cech – nerwowymi, szybkimi ruchami, ostrym spojrzeniem z daleka i z góry. Poznanie siebie to absolutna konieczność aby możliwy stał się, być może potrzebny, proces transformacji, spróbowania innej strony. A zatem, między innymi, zwolnienia.

 

 

 

 

 

 

I know of an Rainbow community nearby and I learn about a diet they are doing there with Shipibo curanderas, Laura and Ines I met last June in Pucallpa. I have been going to Rainbow gatherings for years now, so I feel like visiting family. This may be a nice change after nearly three months of moving around, to spend remaining two weeks in one place. That could be a place to get to know little better a style of working of one shaman, and myself at the same time – I have my own ayahuasca, which I got as a result of another slowing down – when I choose to stay one more day instead of running onwards from Bajo Talag in Ecuador. So my change will be in two directions – drinking on my own, and staying with same shaman instead of going from one to another.

Yet the signals to slow down keep coming. My other idea was to work with ayahuasqueros I could find in Belen, shanty town on stilts, mosquito ridden and very poor. I like this kind of thrills but I soon find out Belen is too much. Belen is danger.

 

 

Wiem o społeczności Rainbow kilkadziesiąt kilometrów stąd i dowiaduję się o diecie jaką właśnie zaczęli tam z szamankami z plemienia Shipibo, Laurą i Ines, które znam z zeszłego czerwca w Pucallpie. Jeżdżę na zgromadzenia Rainbow już od lat, więc czuję się jakbym miał odwiedzić rodzinę. To może być miła odmiana po trzech miesiącach włóczęgi, aby spędzić pozostałe mi dwa tygodnie w jednym miejscu, poskromić chętkę zgromadzenia niewiadomo ilu kolejnych wpisów do mego przewodnika. To może być miejsce aby poznać nieco lepiej styl pracy jednego szamana ( czy jednej pary w tym wypadku ) a zarazem popracować na własną rękę – mam swoją własną ayahuaskę, którą zdobyłem dzięki innemu zwolnieniu – kiedy zdecydowałem się zostać jeden dzień dłużej po tym jak wszyscy rozjechali się z Bajo Talag w Ekwadorze, jeden dzień więcej na dupie, zamiast w biegu, jeden dzień tam, gdzie rzekomo “nic” się nie miało dziać. Moja zmiana zatem będzie w dwóch kierunkach – picia samemu, oraz skupienia się na jednym szamanie – zamiast skakania z kwiatka na kwiatek.

Ale kolejne sygnały sugerujące zwolnienie nadciągają. Mój inny pomysł na Iquitos był taki, że będę szukał i dokumentował ayahuasqueros w Belen, drewnianym slumsie na palach, pełnym komarów i biedy. Lubię takie podniety, ale szybko przekonuję się, że Belen to zbyt wiele. Belen to niebezpieczeństwo.

 

 

 

 

 

 

There is a lot of alcohol here, but even worse, a lot of cocaine paste. These are very bad spirits.

When I come here first evening, to buy ganja, it is still early. A lot of people in the main square, children playing in the street, throwing water bombs at each other, carnival style. Violence erupts suddenly, like a tropical storm. Within minutes drunken fist fight in the middle of street turns into battle with broken bottles and next they start to fly. People flee in panic. I know this well, from Haiti, when a street unusually quiet exploded in mob frenzy which nearly claimed my life, from Santo Domingo where evening seemed to be peaceful like here, but only until one point in time.

I do not want spirits of Belen. Spiritual world is bound together with Middle World. The danger which pose certain brujos, sorcerers abusing some tourists with the use of ayahuasca is not that much different from mugging I can encounter here in the street, stealing of walllet is just an reflection of sucking out your energy by brujo. I have been warned and I take notice. I will limit myself to the market area, where amongst Chinese shit and bush meat I can find the plants and tools of magic.

 

 

Jest tu wiele alkoholu, co gorsza, jest wiele kokainowej pasty. To bardzo złe duchy.

Kiedy przyjeżdżam pierwszego wieczoru, aby kupić ganję, słońce jeszcze nie zaszło. Dużo ludzi na głównym placu, dzieciaki bawią się na ulicy koło baru pełnego pijanych, polewają się wodą z okazji karnawału. Przemoc wybucha nagle, jak tropikalna burza.  W ciągu kilku minut pijacki pojedynek na pięści pośrodku ulicy przeradza się w bitwę na pęknięte butelki, a chwilę później zaczynają one fruwać. Ludzie uciekają w panice. Znam to zbyt dobrze, znam z Port au Prince na Haiti, gdzie dziwnie spokojna Gran Rue wybuchła wściekłością motłochu który prawie zmiótł moje życie, znam z Santo Domingo, gdzie wieczór wydawał się spokojny, jak tutaj, ale tylko do pewnego momentu.

Nie chcę poznać duchów Belen. Świat duchów nierozerwalnie spleciony jest ze Środkowym Światem. Niebezpieczeństwo, które stanowią niektórzy brujos, czarownicy wykorzystujący czasem turystów pod wpływem ayahuaski nie różni się wiele od rabunkowego napadu w fizycznym świecie, utrata portfela a nawet życia to tylko odbicie wyssania energii przez czarownika. Zostałem ostrzeżony i zapamiętuje to. Ograniczę się do terenu rynku w Belen, gdzie pomiędzy chińskim badziewiem, trupami pancerników i żółwi znaleźć mogę magiczne rośliny i narzędzia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

On top of all that , my digital camera seems fucked. I was greedy for good image and as I was shooting in the river I got too close and into the water, and autofocus isn’t working now… On one hand I understand it as a call for liberation from perfection and accuracy, free flow and experiment, enough of “pretty pictures”. But perhaps I should also read it as a sign put the electronics aside completely, as I have already planned on that trip, to rest from this devouring of reality and transmutation of everything into pixels.

Before leaving for the countryside I decide for a bit of entertainment and go for Sunday movie. Ironic, considering character of my trip, is the movie they play tonight – “When the lights went out”, a British film based on real event of most violent poltergeist haunting in Europe. When I watch it I can’t help but think about how materialistic Europe is.  Even spirit possession is happening almost exclusively in material sphere – there is physical activity, flying objects, shaking furniture, bruises. The denial of inner battle and inner world is so great that even spirits must act in material world to be noticed.

 

 

Do tego wszystkiego zepsuł mi się cyfrowy aparat. Byłem chciwy lepszego kadru i kiedy fotografowałem w rzece, zbliżyłem się za bardzo i zanurzył się na chwilę w wodzie. Teraz nie działa autofokus. Z jednej strony odczytuję to jako wezwanie do uwolnienia się od dokładności i pefekcjonizmu – wolny przepływ, eksperyment, dość “ładnych obrazków”. Ale także może oznaczać to, bym w końcu odłożył, tak jak sobie obiecałem, całą tę elektronikę, odpoczął od pożerania rzeczywistości i transmutacji wszystkiego w piksele.

Przed wyjazdem na wieś zapodaję sobie ostatnią miejską rozrywkę i idę na niedzielny seans. Zabawny, w kontekście mojej podróży, jest film który akurat dzisiaj grają – “Gdy zgasną światła” – brytyjski dramat oparty na prawdziwych wydarzeniach, najbrutalniejszym udokumentowanym w Europie nawiedzeniu domu.  Kiedy go oglądam nie mogę powstrzymać się od refleksji nad tym jak nasiąknieta materializmem jest Europa. Nawet opętanie przez ducha odbywa się prawie wyłącznie w sferze materialnej – ma tu miejsce fizyczna aktywność, latające przedmioty, trzęsące się meble, zatrzaskujące drzwi, siniaki. Wyparcie wewnętrznego świata, całej tej wewnętrznej schizy i bitwy, powoduje przeniesienie się ich w materialny świat. Nawet duchy muszą używać materii, aby być zauważone.

 

 

 

 

 

 

In the cinema I amuse myself taking photos of the screen. Then, at one point, I notice that some of the plot’s meaning escapes my attention, while I have been focusing on getting a good frame. I wonder whether it is the same in life, that by excess of photography I loose part of life’s meaning?

I am even more convinced now about slowing down, going to Rainbow and using only analog cameras – they are already too much out there, anyway, much better to shoot less, to do photo diet, to chat instead, to wait, to give time, attention, to be with oneself, nature. To look into people and not at people.

 

 

W kinie zabawiam się fotografowaniem ekranu. Zauważam jednak w pewnym momencie, że ucieka mi sens akcji, kiedy poszukuję atrakcyjnego kadru. Zastanawim się czy nie jest tak samo w świecie, że przez nadmiar produkowanej fotografii ucieka mi spora część znaczenia życia?

Jestem jeszcze bardziej przekonany teraz o spowolnieniu, o jechaniu na Rainbow i użyciu jedynie analogowych aparatów – nawet i one to za wiele tam będzie, lepiej strzelać mniej, zrobić foto dietę, pogadać zamiast tego, poczekać, dać czas i uwagę, pobyć ze sobą, z naturą. Spojrzeć w ludzi a nie na nich.

 

 

 

 

 

 

give thanks

March 14th, 2014

I give thanks for life
Never will I be ungrateful

Even in the darkest of days
I give thanks and praise

 

 

 

 

love icaro / miłosne zaklęcie

February 13th, 2014

I still hesitate to continue my ayahuasceros guide in this form, information and photos, as some things I would be writing here about will not be taken seriously by those who never experienced them, even if they were known to your grand-grand-grand mothers, for generations preparing magic love potions and spells, some of which may have helped to start the chain that made your life happen.

There is love magic, there are songs that can bind one person to another, a spell only other powerful magic can undo. Believe it or not, one day perhaps I will tell you a tale…

 

***

 

Wciąż waham się czy kontynuować mój przewodnik po ayahuaskowych szamanach w takiej formie, tekstu i zdjęć, bo część z rzeczy o których miałbym napisać wydadzą sie absurdalne i niewiarygodne tym, którzy ich nigdy nie doświadczyli, nawet jeżeli były znane ich pra-pra-prababciom, przez pokolenia przygotowującym miłosne wywary i zaklęcia, a niektóre z nich być może były początkiem łańcucha wydarzeń, który umożliwił wasze życie.

Istnieje magia miłosna, są pieśni które łączą jedną osobę z inna, zaklęcia które jedynie równie potężna magia może odczynić. Wierzcie lub nie, pewnego dnia opowiem wam historię…

 

 

 

 

 

The song below is Shipibo love icaro, magic chant for bringing a woman under spell of the one it is sung for.

 

 

Poniżej miłosne icaro śpiewane przez szamankę z plemienia Shipibo, w celu sprowadzenia oczarowania na kobietę pożądaną przez “pacjenta”.

 

 

 

thanks / dzięki

February 12th, 2014

Thank you. Everyone on my path during these last 3 months. Fellow travelers, hosts, companions. Thank you, my guides in the spirit world, men and women, from forests and hills of Colombia, Ecuador, Peru. Thanks to the Force for making itself felt more than once and once already is a great blessing.

The deeper I go into this land, the less I know. I knew much more when I started. But more and more I can feel, it is as if some ice armor was melting and inner sun was bringing relief, when things would become obvious, not so much understood, but experienced. The answers are simple, the release is simple and despite being found so many times already in so many generations, so many cultures, each time they must be found again and again. Patience, compassion, most of all love, it is liberation. Perhaps the most important lesson ayahuasca had for me so far, is that the moment when I have to go, to pass, is inevitable, and perhaps just around the corner, and that is why not a second of the time left should be spent for worry, anger, jealousy. I love you life and those who share it with me.

 

***

 

Dziękuję. Wszystkim spotkanym na ścieżce ostatnich trzech miesięcy. Towarzyszom podróży i gospodarzom. Dziękuje moim przewodnikom w tamtej ( a w zasadzie jednej i tej samej ) rzeczywistości, szamanom z lasów i wzgórz, znad rzek Kolumbii, Ekwadoru, Peru. Dziękuję Mocy, która więcej niż raz raczyła zrobić mi “a kuku” a nawet raz to wielkie błogosławieństwo.

Im głębiej wędruję w tą krainę, tym mniej wiem. Wiedziałem dużo więcej kiedy zaczynałem. Ale więcej i więcej mogę w końcu czuć, tak jakby rozpuszczał się jakiś lodowy pancerz, jakby wewnętrzne słońce przynosiło ulgę, kiedy rzeczy stają się oczywiste, nie tyle zrozumiane, ale doświadczone. Odpowiedzi są tak proste, droga wyjścia jest prosta, ale wydaje się, pomimo tego że znaleziona już tyle razy, w tylu pokoleniach, tylu kulturach, że za każdym razem, wciąż na nowo musi być odkrywana. Cierpliwość, współczucie, a przede wszystkim miłość, to wyzwolenie. Być może najważniejszą lekcją jaką ayahuaska miała dla mnie dotąd jest doświadczenie, że moment w którym będę musiał odejść, przejść dalej, nadchodzi nieuchronnie, być może jest tuż za rogiem, i dlatego ani sekunda z czasu jaki mi pozostał tutaj nie powinna być spędzona na martwieniu się, w złości, w zazdrości. Kocham życie i tych, z którymi mogę je dzielić.

 

 

 

 

sunrise / wniebowstąpienie

July 23rd, 2013

 

 

Again, an hour of sleep and coca based breakfast. The crowds have already gathered, but the Father is not out yet.

 

***

 

Znów, tylko godzinka snu i śniadanie z koki. Tłumy już się zebrały ale Starego jeszcze nie ma.

 

 

 

 

 

 

 

There is anticipation, there are “real” photojournalists and some tourists, all of them driven from Cuzco for this occasion to the village just below the ceremony site. When the moment comes, the first rays appearing behind the mountain, the first hope of warmth after freezing night, when the crowds kneel down in front of the Father Sun, and Inca shamans ahead of them proceed with their ceremony, I see this all is serious. There is nothing to believe here again, all plain to see,  from one end of the sky to another, in first light of the day.

 

***

 

Jest w powietrzu mocne wyczekiwanie, są na zboczach “prawdziwi” dziennikarze i paru turystów, wszyscy przywiezieni z Cuzco na tą okazję do wioski zaraz poniżej, pod terenem ceremonii. Kiedy ten moment, wyczekiwana chwila nadchodzi, kiedy pierwsze promienie wystrzeliwują zza góry, pierwsza nadzieja na rozgrzanie po mroźnej nocy, kiedy tłumy klękają przed Ojcem Słońce a inkascy szamani kontynuują swą ceremonię powitania, widzę że to wszystko jest poważna sprawa. Nie ma tu, ponownie, nic w co trzeba by wierzyć, wszystko JASNE jak na dłoni, od jednego końca nieba po drugi.

 

 

 

 

 

 

 

Ceremonies continue for some time, and the nations are preparing for the big dance, final event of this festival. This requires a lot of coordination, they will descend across the meadows above Tayankani santuary in a complicated dancing choreography, spectacular farewell to the holy Apus, ice peaks of the Inkas.

 

***

 

Ceremonie trwają jakiś czas a narody przygotowują się na wielki taniec, ostateczny punkt programu. Wymaga to wielkiej koordynacji, i wykrzesania resztek siły, bedą zbiegac poprzez ogromne łąki ponad sanktuarium Tayankani w skomplikowanej tanecznej choreografii, spektakularne pożegnanie ze świętymi Apu, lodowymi szczytami Inków.

 

 

 

 

 

 

 

The signals to begin are lost in the noise but the armies are on the move   /    Sygnały rozpoczęcia giną w hałasie ale armie wyruszyły

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I ja tam byłem, swoje wypiłem i wypaliłem, trochę zauważyłem, trochę zmyśliłem, kto chce wiedzieć za dużo, tego głowa boli. Pa pa !

 

***

 

And I was there and I had my share, some things I saw, some not quite so, who wants to know, he can go. Ciao !

 

 

 

 

 

 

[ Qoyllur Riti, Peru 2013 ]

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.