światosław / tales from the world

Posts tagged:

sufi

introducing Sehwan / wprowadzenie

December 11th, 2012

 

 

 

Before the crowds arrive. I am waiting for great gathering to start, the annual sufi festival in honour of Lal Shahbaz Qalandar , medieval saint, master of unruly, anarchic qalandars, fakirs who mock conventional religion, who praise trance and ecstasy. But for now, the city is still quiet, baking like clay bricks in the sun, so I take shower every two hours, stroll among the graves of qalandars who chose to die here, find traces of red, the colour of The Falcon, get used to the place and get people used to me. It involves endless chais and joints, slow conversations. It is a mellow place, ugly but friendly. I start to be treated as curiosity and a freak, exactly what I aim at. Not a fucking reporter in fisherman vest, with black electronic brick hanging from my neck, rather a weird dirty vagabond with some plastic toys. I will shoot entirely with toy cameras, one of them red, in honour of the saint, another green, colour of islam. A crazy freak, unattractive target, I hope, when I travel in crowded bus to visit a Polish friend in Hyderabad, living in a hotel where just a few months ago two white contractors were kidnapped.

 

***

 

Zanim nadciągną tłumy. Czekam na początek wielkiego zgromadzenia, dorocznego festiwalu sufi, ku czci Czerwonego Sokoła, średniowiecznego świętego, który przywędrował tu z dzisiejszego Azerbejdżanu, patrona kalandarów, niesfornych anarchistów duchowego świata, którzy robią sobie żarty z konwencjonalnej religii, chwaląc trans i ekstazę. Ale póki co miasto jest wciąż ciche, piecze się jak gliniane cegły na słońcu mniej więcej już od 8 rano. Biorę prysznic co dwie godziny, włóczę się między grobami kalandarów, którzy zdecydowali się tu umrzeć, znajduję czerwone motywy, znaki Sokoła, przyzwyczajam się do miejsca i ludzi do mnie. Wymaga to konsumpcji niekończących się herbatek i jointów, powolnych konwersacji. To miękkie miejsce, brzydkie ale przyjazne. Zaczynam być traktowany jak dziwak, dokładnie to, o co mi chodzi.  Nie jakiś pieprzony reporter-Indiana Jones w kamizelce rybaka, z czarną elektroniczną cegłą zwisającą z szyi, raczej dziwny, brudny włóczęga któremu trzeba kupić nowy salwaar. Będę fotografował wyłącznie plastikowymi, zabawkowymi aparatami, jeden z nich czerwony, z szacunku dla świętego, drugi zielony, w kolorze islamu. Szalony dziwak, mam nadzieję, kiedy wypchanym busikiem jadę odwiedzić polskiego przyjaciela w niedalekim Hyderabadzie, mieszkającego z ochroną w hotelu skąd bodajże dwa miesiące wcześniej porwano dwóch białasów.

 

 

 

***

 

 

 

***

 

 

***

 

 

 

 

***

 

 

***

 

 

 

 

[ Pakistan, June - July 2012 / Pakistan, czerwiec - lipiec 2012 ]

 

 

Welcome to Pakistan

December 9th, 2012

 

 

I was coming here, I must admit, with some fear, which is like a disease that slowly sinks in, despite the defenses you set up, despite what you already know, by way of gossip, media, stories told on the road, doubt is created first, and it grows into little fear, and then into bigger, it is like some kind of muscle atrophy, like loosing stamina, you should not take your fitness for granted, unless you continually work on it, unless you expose yourself to physical hardship, it is unevitable that with age you will grow belly, become weak, slowly fade away. The same is with mental states. So I was apprehensive coming back here after a hard December last year in Lahore, full of tensions, that spread in this country from the north into southern provinces, with danger present every day, just around the corner, especially travelling cheap, in the open.

In that December, with obstacles and failures , one after another, a hard feeling grew, it helped to seal, as one of causes, the end my relationship, it made me nervous, it put me in some sort of crisis.  I was not expecting, and perhaps I should, that the same thing that put me in crisis will help me heal, will be another serious breaktrough on the road to something amazing.

I was now entering the hot Lahore in the end of June, and was welcomed by street riots, with usual package of news of drone attacks, bomb blasts, assassinations and kidnappings of foreigners. Punjab became troubled. In Lahore there was power cuts every hour, leaving me unable to sleep in 40 degrees heat, even in the night, with no fan, you would just wake up the minute it stopped. People were tense, police were tense and suspicious. They searched my bag sniffing for ganja. The Sufi shrines were surrounded with security in the night, even at Shah Jamal drumming was a short affair, not like before, going on late into the night.  I started to think the December story will repeat itself.

And then I went to the south. The stopover in conservative, oven hot city of saints, Multan, literally made me puke the moment I stepped out there, puke out of heat. I could not eat superspicy food, all I wanted day long was another drink. I continued south into Sindh, towards Sehwan Sharif, even if festival was still days away. And there the vibe changed. It was already weird to see police with no guns at the main gate of the shrine, smiling, unbuttoned shirts. I asked them, are they not afraid of bomb blast, like two years ago, in shrine of Baba Farid in Pakpattan. One smiled and answered, “the power of Lal Shahbaz is too great, there is no threat here, no one would try”.  And then, when I found best friends that I would after hang out with almost every day, in the small Shia courtyard near the main gate, then I knew that things are really different here. Most of them were police men, all members of the ganja club, fans of bhang, the drink pressed out of cannabis.

 

***

 

Jechałem tutaj, muszę przyznać, z “pewną taką nieśmiałością”, czy może strachem, który jest jak wirus, powoli rozprzestrzenia się, pomimo zabezpieczeń jakie sobie budujesz, pomimo tego, co przecież już wiesz, drogą plotek, medialnej propagandy, historii jakie słyszysz w trasie, najpierw powstaje wątpliwość, potem rośnie ona w małą obawę, i coraz większą, to jak rodzaj zaniku nieużywanych mięśni, jak utrata kondycji, nie można swej sprawności przyjmować jako daną raz na zawsze, jeżeli stale nad nią nie pracujesz, jeżeli nie wystawiasz się na fizyczne trudności i wysiłek, jest nieuniknionym że w raz z upływem czasu wyrośnie ci brzuch, staniesz się słaby, powoli znikniesz. To samo jest ze stanami umysłu. Tak więc wahałem się wracając do Pakistanu po tamtym ciężkim grudniu w Lahore zeszłego roku, pełnym napięcia, które rozlewa się po tym kraju z dzikiej północy w południowe prowincje, z niebezpieczeństwem codziennie obecnym gdzieś za rogiem, zwłaszcza jeżeli podróżuje się za groszę, publicznym transportem, na widoku.

W tamtym grudniu, pełnym przeszkód i porażek, narosło cieżkie uczucie, nerwowy stan który razem z innymi sprawami przyczynił się do końca mojego związku i wepchnął w dziwny kryzys. Nie spodziewałem się, a być może powinienem był, że ta sama rzecz, to samo miejsce które kryzys wywołały pomogą parę miesięcy później w wyleczeniu, będą kolejnym poważnym przełomem w drodze do czegoś wspaniałego.

Był koniec czerwca i wjeżdżałem od strony indyjskiej granicy do rozgrzanego Lahore, na przywitanie wpadłem w uliczne zamieszki, a w pakiecie nadeszły ciężkie wieści o atakach amerykańskich dronów, zamachach bombowych, morderstwach i porwaniach cudzoziemców. Punjab utonął w problemach. W Lahore prąd wyłączano i włączano co godzinę, co przerywało sen, nie sposób spać w 40 stopniach gorąca kiedy staje wentylator, budzisz się natychmiast. Ludzie byli spięci, policja była spięta i podejrzliwa. Koło dworca kolejowego zatrzymali mnie, zadawali mnóstwo pytań, nawet wąchali w torbie foto szukając śladów zielska. Sanktuaria sufi otoczone nocą były przez ludzi z bronią, nawet bębny w Shah Jamal milknęły wcześniej niż zwykle. Zacząłem obawiać się że grudniowa historia się powtórzy.

I wtedy ruszyłem na południe. Przystanek w konserwatywnym, gorącym jak piec mieście świętych Multan spowodował że dosłownie zacząłem rzygać z gorąca, zaraz po przyjeździe. Nie mogłem prawie nic jeść, wszędzie te przedawkowane pendżabskie przyprawy, chciałem tylko stale pić, szklanka za szklanką, cola za colą. Dalej na południe, do Sehwan Sharif, mimo że do rozpoczęcia festiwalu jeszcze wiele czasu. Dojechałem po wielogodzinnej podróży, otrząsnąłem się, wyspałem, późnym popołudniem wyszedłem na miasto i zrozumiałem że coś się zmieniło. Było dziwnym zobaczyć policjantów bez karabinów przy głównej bramie grobowca, uśmiechniętych, zrelaksowanych, z rozpiętymi koszulami. Spytałem ich czy nie boją się zamachu, takiego jak dwa lata temu w grobowcu Baby Farida w Pakpattan. Jeden uśmiechnął się i mówi : ” moc Czerwonego Sokoła jest zbyt wielka, nie ma tu niebezpieczeństwa, nikt się nie odważy”. Niedługo potem, kiedy znalazłem najlepszych na tej imprezie kumpli , szyitów, z którymi prawie codziennie przesiadywałem na małym dziedzińcu niedaleko głównej bramy, byłem już pewien że sprawy tutaj w luzackim Sindh mają się zupełnie inaczej. Większość z nich była policjantami i tajniakami, wszyscy członkami gandziowego klubu, fanami bhangu, napoju wyciskanego z konopii.

 

 

 

I look at the images now and I think this story is one of the best I did. As these people seem to be,  I hope to be guided now in the selection out of quite many into less, crucial thing today. But I like to think, the story will continue to build itself, and for what is the most valuable in it , credit is not mine to claim.

 

***

 

Patrzę teraz na zdjęcia i myślę, że ta historia może być jedną z najlepszych jakie zrobiłem. Tak jak wydaje się że wielu z tych ludzi jest jest prowadzonych, tak ja też mam na to nadzieję, podczas nadchodzącej selekcji z calkiem wielu w mniej, niezbędny w dzisiejszym świecie proces. Ale chciałbym myśleć, że opowieść będzie dalej tworzyc się sama, i to, co w niej najbardziej wartościowe to nie moja zasługa.

 

 

 

 

 

[ Pakistan,  June - July 2012 / Pakistan, czerwiec - lipiec 2012 ]

 

 

 

 

 

road calling / droga wzywa

December 7th, 2012

 

 

 

 

 

 

We have come to the end , we partied, we had our rest. Now our ways part, perhaps to meet in future again. It is lonely road we travel, but road of extreme beauty and gratitude, it was good to share a tiny part of it. The fakirs continue into Rajasthan and I am headed, after a 10 days vipassana break into Pakistan, through the gate of Lahore and detour by the northern lawless province , down into the scorched plains of Sindh, the edge of the lands once visited by Sindbad the Sailor, to place where crazy qalandars meet to honour the Red Falcon.

 

***

 

Dotarliśmy do końca drogi, do końca święta, odpoczęliśmy. Teraz nasze drogi się rozdzielają, być może przetną się znów w przyszłości. To samotna droga jaką idziemy, ale droga wielkiego piękna i wdzięczności, dobrze było mieć towarzystwo na tym króciutkim odcinku. Fakirzy idą dalej, w głąb Radżastanu, a ja, po 10 dniowej przerwę na vipassanę jadę do Pakistanu, przez bramę Lahore, z małym skokiem w bok na plemienne terytoria na północy, wsiadam w pociąg który zawiezie mnie na rozgrzane w końcu czerwca niziny Sindh, kraniec ziem które odwiedzał Sindbad Żeglarz, do miejsca gdzie gromadzą się szaleni kalandarzy, aby uczcić swojego mistrza, Czerwonego Sokoła.

 

 

[ India - Pakistan,  June 2012    /  Indie - Pakistan , czerwiec 2012 ]

 

 

 

 

 

And now, for something completely different, a flashback from holidays in India / Na chwilę wskakujemy w świat fakirów, fleszbek z majowej pielgrzymki. I po co mi była ta matura.

 

 

 

 

 

 

 

Things are a bit flat before she hits the brain. I just love psychoactive plants, and Ethiopians are masters of vegetable speed.  /   Sprawy mają się nieco płasko zanim ona zacznie swoje działanie. Kocham psychoaktywne roślinki, a Etiopia to królestwo roślinnego pobudzenia.

 

 

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.