światosław / tales from the world

archive for

November, 2020

 

In recent decades we have travelled very fast on road of changing relationships with psychedelics – from therapists saying “drugs are bad, mmkay, what you need is our therapy” to users saying “ayahuasca gave me what 10 years of therapy couldn’t deliver” to finally therapists saying “mmkay, some drugs are good, but you NEED our therapy in the package”.

 

What about all finally acknowledging validity of journey itself, and relativity of importance of various stations – or destinations for that matter. What is needed for that is great courage for many involved – for some travelers to admit they are not “strong” enough to continue on their own, but for some therapists as well to confront their hidden fear of being left on their own, of not being needed, and hence not only jumping on the wagon, but forcing the view that all must jump on it the way they see it best.

 

Before my journey brought me to the Amazon, I have followed Sufi ways – literally and metaphorically, as each of their many branches is called precisely that – tariqa, “a path”. There are many of them, and far from being perfectly tolerant, those who trod on chosen one often look down upon others, see them as controversial, but despite the dialectic game, it seems like they – and many of us, remain aware of the underlying truth, that they are “only” that, a path, and most of all, rather then preach your truth, it is much more important to embody it.

imagine Sisyphus happy

November 6th, 2020


 
 

 

There is some fundamental difference between world of work as a punishment in exile from Eden, world of unhappy Sisyphus frustrated at never completed task and world of complex mandalas that are to be destroyed right after its creation.

Sweating through my life in unforgiving jungle, I made it a task to imagine Sisyphus happy.

 

 

Jest fundamentalna różnica pomiędzy światem pracy będącej karą na wygnaniu z Edenu, światem nieszczęśliwego Syzyfa sfrustrowanego swym niekończącym się zadaniem a światem skomplikowanych mandali, które niszczy się zaraz po ukończeniu.

Pocąc się przez życie w bezlitosnej dżungli, uczyniłem misją wyobrażenie sobie Syzyfa szczęśliwym.

 

 

 

 

 

 

 

Things will only get more dramatic in the global storm, if we do not calm the internal storm raging in our hearts. I believe no one really has bad intentions, it is rather a lack of clear intention and being pushed by powerful forces of giant tsunami of emotions, foremost among them greed, that is behind current instability and perhaps impending disaster. Not angry Black Lives Matters and not their violent militia opponents, neither uptight conservatists forcing drastic restrictions in abortion laws of my homeland, nor the violent and angry reaction towards them are driven by “bad intentions” and are source of the problem, but rather its manifestation.

Fear breeds more fear and will continue to do so until it is counteracted with opening of the heart and the only “force” able to conquer fear, which no matter how cheesy it may sound, is love. I come to see and acknowledge that in time of deep darkness, also personal, there is no other rescue, no matter how gigantic effort and struggle will be undertaken, it may be at best like sweeping rotting debris under the carpet, where it breeds even bigger monster.

 This anger, violence and fear of the outside factor is nothing but a form of escape from the internal demon. When the lack of meaning, when the ultimate fear of life in vain, culminated by impending death sooner than later, are not bearable any more, the best escape that ego knows is to project that fear outside. I believe, no matter how controversial for material paradigm it may sound, that all of these stories, one by one, terrorism, migrants, climate doom, virus, controlling world government, abortion laws, are all a form of release, venting of internal pressure, almost as if they were manifested in “real”, material world by the tormented collective soul of humankind. It does not make them less real, the virus does exists, the climate crisis does exist, the fanatical enemy of freedom does exist – but they do exist for a reason. Fighting them is just like what modern medicine does with disease – fighting the symptoms, pushing back and away and postponing dealing with the core issues that are not being dealt with. Suddenly the enemy without becomes a saviour – you no longer have to face existential terror when all your attention is diverted for a while towards the external one. No longer “my life does not have the meaning”, now that meaning is “war”, as I hear in almost joyful outcries of many of the people lost in my homeland, and now found again in liberating struggle. But that liberation is just like liberations that drugs, no matter if pharmaceutical or illegal ones bring, consumed orally or sensory electronic ones, temporary suppressing and in the long term, making things worse and the necessary work more difficult.

In time where growing fear and anxiety demands more and more from me to know, predict and struggle, I declare my allegiance to not knowing, to fate, to surrender. I will fail, no doubt, again and again, but my declaration is genuine. This is my flickering light in dark cave of despair. I choose to trade my old illusion of certainty for cultivation of the trust I have been neglecting for so long. More control is more and more tension, and ultimately road to madness, I am sensing that in my personal spiritual path and I dare to project that on global affairs. I can not convince anyone, that is certain, these words can only resonate with those who already feel/felt it, because that we are one can only be felt, and may that be our release and salvation. Let “whatifs” and “buts” remain in dualistic realm of politics and language, but my focus has been distracted by them too long.

Dramat globalnej burzy będzie tylko narastał, jeżeli nie uspokoimy tej szalejącej w naszych sercach. Wierzę, że nikt naprawdę nie ma złych intencji, to raczej brak jasnej intencji i bycie miotanym przez potężne tsunami emocji, na czele z chciwością, to jest to, co decyduje o aktualnej niestabilności i być może nieuniknionej katastrofie. To nie wściekle demolujące miasta Black Lives Matter ani ich przeciwnicy w brutalnych milicjach, to nie spięci konserwatyści wymuszający dalsze restrykcje aborcyjnych praw, ani nie wkurwiona na to reakcja, żadnym z powyższych nie kierują “złe intencje” i nie są to źródła problemu, ale raczej jego manifestacja.

Strach rodzi więcej strachu, i ta eskalacja będzie narastać dopóki nie zostanie zrównoważona poprzez otwarcie serca i jedyną siłę zdolną pokonać strach, niezależnie od tego jak ckliwie to brzmi – miłość. Widzę to i deklaruję w czasie głębokiej ciemności, także osobistej, nie ma innego ratunku, nieważne jak gigantyczny podejmiemy wysiłek i walkę, to w najlepszym razie będzie zamiataniem zgnilizny pod dywan, gdzie narodzi się z niej jeszcze większy potwór.

Ten gniew, przemoc i strach wobec zewnętrznego pretekstu są niczym innym jak formą ucieczki przed wewnętrznym demonem. Kiedy brak sensu, kiedy największy ze strachów, przed życiem na próżno, zakończonym nieuchronną śmiercią, są już nie do zniesienia, najlepszą ucieczką jaką ego zna to projekcja tego strachu na zewnątrz. Wierzę, niezależnie jak kontrowersyjnie to zabrzmi w materialistycznym paradygmacie, że wszystkie te historie, jedna po drugiej, terroryzm, migranci, kryzys klimatu, wirus, kontrolujący rząd, prawa aborcyjne, to wszystko służy jako źródło paradoksalnej ulgi, wentyl dla wewnętrznego ciśnienia, niemal jakby zostały wykreowane w “prawdziwym”, materialnym świecie poprzez umęczoną kolektywną duszę ludzkości. Nie czyni ich to mniej prawdziwymi, wirus istnieje, kryzys klimatyczny jest faktem, fanatyczny przeciwnik wolności jest realny, ale istnieją oni z jakiegoś metafizycznego powodu. Walczenie z nimi jest dokładnie tym co robi współczesna medycyna z chorobami – walczy z symptomami, odpychając wciąż na potem konfrontację z prawdziwymi przyczynami. Tymczasem zewnętrzny wróg staje się zbawicielem – nie musisz już mierzyć z egzystencjalnym terrorem, kiedy cała uwaga zostaje przekierowana, na chwilę oczywiście, na konkretny strach w zewnętrznym świecie. Nie jest już, na ten moment, problemem, że “moje życie nie ma sensu”, teraz tym sensem jest “wojna”, i w tych okrzykach moich rodaków dziś słyszę niemal radość, teraz sens jest w wyzwalającej walce. Ale to wyzwolenie jest takim jakie oferują narkotyki, nie ważne czy farmaceutyczne leki czy te nielegalne, czy takie co wsadza się do paszczy czy elektroniczne stymulanty, tymczasowe stłumienie, które w dłuższej perspektywie pogarsza problem i czyni uporanie się z nim trudniejszym.

W czasach, kiedy narastający niepokój wymaga ode mnie coraz bardziej bym wiedział, przewidział, walczył, ślubuję niepewności, losowi i poddaniu. Nie raz w tej relacji nawalę, ale moja deklaracja jest szczera. To moje małe światełko w ciemnej jaskini rozpaczy. Wybieram zamianę swej starej iluzji pewności na kultywowanie zaufania, które tak długo zaniedbywałem. Coraz więcej kontroli to coraz więcej napięcia, i ostatecznie droga do szaleństwa, czuję to na swojej osobistej ścieżce, i śmiem przenieść to na sprawy tego świata. Nikogo tu nie przekonam, to jest pewne, te słowa mogą tylko rezonować z tymi, którzy już to poczuli, bo to, że jesteśmy jednym może być tylko odczute, i oby to było naszym wyzwoleniem i zbawieniem. Niech “alecogdyby” i “ajednak” pozostaną w dualistycznym królestwie polityki i języka, ale moja uwaga zbyt długo była przez nie odciągana.

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.