After a whole day running around the festival grounds, getting high on oxygen and cannabis, when the cold night comes, I hardly have strength to follow ukukus up. It is supposed to be the most important night, when they climb the ice to do their rituals and then descend in 24 hours pilgrimage. I chew coca all evening and get anxious, laziness and perseverance struggle with each other in my brain and I stand below, looking up at groups leaving on the climb, and keep thinking. Finally I gather strength and reach halfway. I watch the fireworks, I shoot some of the climbers, I say to myself “it is important to know enough is enough’ and with this kind of excuses I go down. “I will not wait with them all night in extreme cold, I will be too wasted to work tomorrow” I say.
***
Po całym dniu biegania w te i wewte po pagórkach festiwalu, ćpania tlenu i konopii, kiedy nadchodzi zimna noc, mam niewiele sił na wspinaczkę śladami ukuku. To ma być najważniejsza noc, kiedy wchodzą na lodowiec i odbywają swe rytuały, a potem schodzą tańcząc w 24 godzinnej pielgrzymce. Cały wieczór żuję kokę i niecierpliwie żongluje myślami, na ringu naprzeciw siebie lenistwo i upór. Stoję na dole i patrzę w górę, na kolejne grupy wchodzące w ciemność, i myślę. Wreszcie zbieram determinację i docieram w pół drogi, gdzie patrzę na fajerwerki, stzrelam co nieco fotek wspinających się pielgrzymów i mówię sobie, “ważne wiedzieć kiedy jest dosyć”, i z takimi wykrętami wracam w stronę namiotu. “Nie będę tu z nimi siedział całą noc w tym koszmarnym mrozie, będę zbyt zmęczony aby jutro w dobrym świetle mógł pracować”. Tak sobie gadam.
Finally, it turns out I will. After a hot drink I feel the coca I have been chewing all evening had been delayed in its effect and now it hits me and dictates my next move. Plagued for years with difficulty in making decisions I went through those type of pathetic inside thought wars, and now I am more than happy to give away a lot of responsibility to the plants I use… They make me often who I am, at each particular moment, what kind of process in the stream of reality can be called Światosław, whether agitated, relaxed, aroused, focused, all those states, and decisions that follow are less mine now and more of the medicine I have inside me. So as the photos of previous day have been co-produced by cannabis, so those below , from the night spent on the edge of sacred glacier with men-bears and then descending with them in a crazy, exhausting run, need to be credited to mamita coca, and the words that I am writing now, to coffee bean.
***
Ostatecznie, jak się okazuje, jednak będę. Po gorącym napoju wchlanym przy którymś ze straganów czuję jak uaktywnia się opóźniona w swym działaniu koka, i dyktuje mi teraz następny krok. Przez lata męczyła mnie trudność w podejmowaniu “optymalnych” decyzji, przechodziłem setki razy przez tego typu wewnętrzne wojny myśli i argumentów i teraz jestem szczęśliwy, że mogę oddać część odpowiedzialności roślinom które uzywam. To one często czynią mnie tym kim jestem, w tych konkretnych chwilach i stale, jaki typ procesu w niekończącym się strumieniu rzeczywistości znajduje się akurat pod metką Światosław, czy to pobudzony, zrelaksowany, podniecony, skupiony, wszystkie te stany, i decyzje jakie z nich wynikają są teraz mniej moje, a bardziej lekarstw jakie w mym ciele akurat się znalazły. Więc tak jak zdjęcia z poprzedniego dnia współprodukowała konopia, tak te poniżej , z nocy spędzonej na skraju świętego lodowca z ludźmi-niedźwiedziami, a potem pędzenia z nimi na dół w szalonym, wyczerpującym biegu, te zdjęcia są także autorstwa mamuśki koki, zaś słowa jakie właśnie piszę, zmielonych i zaparzonych ziaren kawowca.
In the morning ukukus come down from the mountain, and those who did this sacred climb first time have their initiation ceremony. I shoot that and skip most of the Catholic part of the fiesta, I need to rest a bit before the pilgrimage across the mountains, towards Ocongate. We leave in the midday sun.
***
Nad ranem ukuku schodzą z góry, a ci którzy byli na świętej wspinaczce po raz pierwszy przechodzą teraz ceremonie inicjacji. Fotografuję ją i opuszczam większość katolickiej części imprezy, muszę co nieco odpocząć przed dalszym ciągiem pielgrzymki przez góry, w stronę Ocongate. Ruszamy kiedy słońce w zenicie.
But it is not only plants that carry me onwards, not only input through digestive system makes me who I am now. We are shaped by all senses, by people we meet, by elements, by sounds. I become the rhythm of the drum and flute, I understand by experience, again, what it means to march, when one loses in a way a part of self, it is dissolved, after all, this is what I am looking for in all those travels.
***
Ale nie tylko rośliny niosą mnie do przodu, to co wkładam w system trawienny to nie jedyny bodziec z zewnątrz. Jesteśmy kształtowani przez wszystkie zmysły, przez ludzi jakich spotykamy, przez żywioły, przez dźwięki. Staję się rytmem bębnów i fletów idących z nami, rozumiem, poprzez doświadczenie, po raz kolejny, co znaczy maszerować, kiedy w pewnym sensie traci się część siebie, a to jest przecież to czego przede wszystkim w tych wszystkich podróżach szukam.
We reach large meadow and take some rest there. Ukukus are very tired but big thing is ahead. I go on the side, smoke some weed, anxious as always when afternoon light meets action . I carry heavy backpack with all my things, tent, sleeping bag, warm clothes, it will be a challenge. The armies are getting ready for final descent, representing their nations, Indians from various parts of Andes, with flags, feathers, celebration of ancestral heritage, this mountain dance is what they practiced all year.
***
Docieramy na wielką łąkę i trochę tam odpoczywamy. Ukuku są bardzo zmęczeni ale wielka rzecz wciąż przed nami. Odchodzę na bok i jaram zielsko, jak zwykle podekscytowany kiedy popołudniowe światło spotyka akcję. Na plecach mam wielki plecak z całym dobytkiem, namiot, śpiwór, ciepłe ciuchy. Nie będzie lekko. Armie przygotowują się do ostatecznego, spektakularnego zejścia, reprezentanci indiańskich narodów, z różnych stron Andów, przystrojeni, pióropusze, flagi, wielka celebracja dziedzictwa przodków. Ten górski taniec ćwiczyli przez cały rok, od ostatniej pielgrzymki.
I don’t know how long it lasts, half an hour, one hour, no idea. I am in trance, running down the slope, looking for best position with the sun, trying to avoid collision with rows of ukukus running down, dancing at the same time, like human snakes, alternating, interwoven, up and down, showing no fatigue from all day long march, with drums, flutes, singing, shouts. This is true majesty, awe, intensity of the moment. I am high, in any sense of the word.
***
Nie wiem jak długo to wszystko trwa, godzinę, pół, nie mam pojęcia. Jestem w transie, biegnąc w dół zbocza, wyszukując najlepszej pozycji naprzeciw “niedźwiedzi”, ze słońcem, usiłując uniknąć kolizji z ich szeregami przeplatającymi się w biegu jak jakieś węże, na dół i pod górę, nie pokazując zmęczenia z całodziennego marszu ( i nocnych ekscesów na lodowcu ), w kakofonii bębnów, piszczałek, okrzyków. Wspaniała kondycja, koordynacja, majestat i zadziwienie, intensywność chwili. Latam wysoko, w każdym sensie tego słowa.
Click, click, click, I satisfy my greed, until the sun hides behind mountain I have my visual feast and then crisp grilled alpaca flesh, and then off to catch an hour of sleep… We leave before rising of the moon, to continue marching all night until exhaustion delivers hallucinations in the full moon light. And it is not all done yet, when this crazy descend ends, we will pay homage to Father Sun.
***
Klik klik, zaspokajam swoją chciwość, zanim zajdzie słońce żrę obrazy a potem chrupką grillowaną alpakę i uciekam w godzinkę snu. Wyruszamy znów przed wschodem księżyca, aby maszerować całą noc aż zmęczenie uraczy mnie halucynacjami w świetle pełni. I to jeszcze nie wszystko, kiedy to szaleńcze zejście się zakończy, złożymy hołd Tacie Słońce.