Patrzę na deski zamieniające się w papier, patrzę na ścieżki termitów. Na zarosłe w pare tygodni ścieżki, patrzę wzrokiem nie tym samym co rok temu. To medytacja codzienna nad rozkładem, przymusowa, oczywista.
…
I am looking at planks turning into paper and dust, I am looking at the termites’ paths. In trail overgrown in just a few weeks I am looking with eyes not as good as a year ago. This is daily meditation on decay, forced by reality, obvious.
Niezależnie czy się nam udaje, czy przegrywamy, czy błąd czy sukces, wszystko tym-czasem. Iluzja trwałości większa w nowoczesności, w betonie, plastiku, solidnym koncie bankowym. Nietrwałość nie udaje niczego innego natomiast w dżungli, kiedy się wsłuchać zamiast z nimi walczyć, mówią swymi szczękami o niej termity, gdy zamieniają twe marzenia i plany w swoje ciałka i korytarzyki. Różnica między udaną i spudłowaną inwestycją to zaledwie pare lat róznicy, kiedy jedno, puste, a drugie odwiedzane, równie nieuchronnie skończy jako kolejny etap przemiany materii, nawóz na ubogą glebę amazońskiej puszczy. Jakie to wyzwalające.
…
Regardless whether we succeed or fail, mistake or victory, all is temporary. The illusion of permanence is greater in modernity, in concrete, plastic, solid bank account. The impermanence does not pretend nor hides in the jungle, when you listen, rather than panic, you can hear it in the whisper of termites’ jaws when they are turning your dreams and plans in their bodies and tunnel creations. The difference between failed and successful investment is just a few years span, when one half-empty and another, frequented, both inevitably end up as next stage of natural metabolism, fertilizer for poor Amazonian soil. How freeing that is.
Być więźniem na krótszą niż dłuższą chwilę, szybciej być zmuszonym do puszczania, kochać pozorną porażkę, matkę zmiany, bo wyzwala z rutyny sukcesu, widzieć kres ambicji już na początku jej realizowania, nie czekać na jądrową awarię by zarosły upartym życiem twe wspomnienia, jak blokowiska powyżej, w Czarnobylu, nie bać się kryzysu i imigrantów, bo przyroda sama sygnalizuje, na każdym kroku nienegocjowalny koniec. Spycha cię, twe myśli, twe bycie ciągle tutaj, teraz. Korzystaj. Dzisiejsza zupa jutro rano będzie kwaśna, bo nowe się lęgnie w niej życie, jak i w ziemniakach, w pomidorach zostawionych na półce, w rarytasie odłożonym na później. Później nie istnieje. Twój żołądek i komórki na jedzenie a pamięć na to co przeżyjesz, to najtrwalsze – choć i te nie wieczne – magazyny. Dzisiejszej radości nie przełożysz na za miesiąc. Puszczaj. Wyrzygaj blokady. Kontrolę. Oddawaj co wziąłeś. Nic nie jest twoje, mówią w imieniu lasu korniki. Pleśń. Karaluchy. Goń je, usuwaj, kontroluj dalej – ale tym samym tempem za tobą podąży Pani Szaleństwo.
Poddaj się, otwórz, zaakceptuj, a z dżungli wyciągniesz to co najcenniejsze, nie pieniądze, nie surowce, te całe równie nietrwałe skarby, ale praktyczną lekcję o przemijaniu i nieprzywiązywaniu się. O tym że każdy nasz gest, wysiłek, inwestycja, chęć, ambicja budują mandalę jaką i tak rozwieje wiatr. Wykopane stopnie spłyną porą deszczową, przesieczony maczetami zagajnik znowu zarośnie, oczyszczone medycyną ciała, myśli i dusze znowu się zatłuszczą, splamią, zakorkują, popełnione błędy powtórzą. Ale nic to, to nie znaczy by nie budować, tworzyć, dekorować, tak samo jak fakt, iż po przebrzmiałej pieśni będzie cisza nie znaczy by nie śpiewać, by nie myć na nowo naczyń, nie wymiatać mrówek, nie wymiotować smutkiem i nie szorować duszy. Najczęstsze, fundamentalne icaros jakie prowadzą przez ayahuaskową kurację – to pieśni polerowania, czyszczenia, wypalania. Tak jak na nowo wypala się chwasty, tak i na nowo wypala się złogi w sercu. Kochaj proces, a nie rezultat, by mandala życia lśniła dla samego jej piękna, piękna każdego z niedoskonałych starań, błędnych inwestycji, wadliwych konstrukcji, krok po kroku, ziarenko ryżu do ziarenka, by wreszcie rozdmuchać je ze śmiechem, lub pozostawić za sobą, ktoś z tych klocków coś jeszcze ułoży.
…
To be a prisoner for shorter rather than longer moment, to be forced quicker to let go, to love freedom disguised as failure, mother of change, because it sets you free from the routine of success. To see the end of all ambition right in the beginning of the enterprise, not waiting for nuclear disaster like above, in Chernobyl to see your happy memories overgrown by relentless life, not to fear crisis and immigrants, because nature itself signalizes, every moment, every step, not-negotiable end. It pushes you, your thoughts and your being always towards now, here. Use it. Today’s soup will turn acidic tomorrow morning, because new life is hatching there, life of tomorrow, as in potatoes, in tomatoes left on the shelf, in tasty treat left “for later”. The later does not exist, it never comes. Your stomach and your cells for food, your memory for what you live through, these are the most safe warehouses – but even those are not eternal. Joy of today can not be lived in a month time. Let go. Puke the blockage. The control. Give back what you took. Nothing is yours, say termites in the name of the forest. Fungus. Cockroaches. Chase them, remove it, keep controlling – but with the same speed Lady Madness will follow you.
Surrender, open up, accept chaos, and you will draw from the jungle what is the most precious, not money, not raw resources, these equally impermanent treasures, but practical lesson about passing of things, letting go, about non-attachment. That each our gesture, effort, investment, willing, ambition, are building mandala that will anyway, here sooner than later, be scattered by wind. Steps you carved in the ground will be washed by rainy season, bush cut trough with machetes will grow back, bodies, thoughts and souls purified by medicine will grease, stain and clog again, mistakes once commited will repeat. Nevermind, that does not mean to stop trying, building, creating, decorating, as the fact, that after the song is over there is silence does not mean it makes no sense to sing. To keep washing dishes again and again, to sweep ants out, to vomit the sadness and polish the soul. The most common, fundamental icaros leading through ayahuasca night are songs of polishing, cleaning, burning. As the weeds are burnt again and again, so is the garbage in your heart. Love the process and not the result, so that the mandala of your life shines with its beauty, beauty of all of the imperfect efforts, mistaken investments, faulty constructions, step by step, grain of rice after grain, up to moment where this all will will be destroyed among laughter or left behind for others to play with.