światosław / tales from the world

Posts tagged:

cannabis

Baka

December 18th, 2014

 

 

Baka like to smoke. Baka are Pygmies from Central Africa and they smoke whatever and whenever. Baka also means weed in Polish slang. I love those little synchronicities, they are so obvious. Especially when you are stoned.

 

 

Baka uwielbiają bakać. Baka to Pigmeje z Afryki Środkowej i palą cokolwiek i gdziekolwiek. Baka znaczy też w naszym kraju towar do jarania, i wydaje się to oczywiste i więcej niż przypadkowe. Zwłaszcza po zbakaniu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

In recent years Baka were forced by governments to move out of the forests. This is for the loggers you know, for you we have some diseases and cheap work, come to the roadside. So they can not “poach” now , they can not be nomads anymore. They have to stay in “modern” earth houses with tin roofs and send their children to school. In the past they would smoke their jungle weed in leaves, but now there is lots of free paper, thank you government.

 

 

W ostatnich lata Baka zostali zmuszeni przez rządy do wyjścia z lasu. Las jest dla firm wycinających drewno, wiecie, dla was mamy trochę nowych chorób i gówniane fuchy czasami, przyjdźcie do drogi. Więc Baka nie mogą już “kłusować”, to rozrywka dla licencjonowanych myśliwych, najlepiej dewizowych. Nie mogą też już przenosić się z miejsca na miejsce. Muszą zamieszkać w “nowoczesnych” domach z ziemi i blachy falistej, i wysłać dzieci do szkoły. W przeszłości paliliby swe zielsko zawinięte w liście, ale teraz jest wiele darmowego papieru, dziękujemy ci rządzie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bits of maths and french language are flying into it the air… It will all end up as ash anyway, so why wait…

 

 

Kawałeczki matematyki i francuskiego pomalutku płoną sobie i fruną z wiatrem. I tak wszystko obróci się w popiół, po co zatem czekać?

 

 

 

 

 

Baka live in extremely tight tribal extended families, and as we know, smoking comes with sharing. The smoke weaves the community.

 

 

Baka żyją w bardzo bliskich relacjach wewnątrz rozszerzonych rodzin – klanów. Jak wiemy, palenie łączy się z dzieleniem. Dym tka wspólnotę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Youth smoke it  //  Pali młodzież

 

 

 

 

Mothers smoke it  //  Palą matki

 

 

 

 

Hunters smoke it  //  Palą myśliwi

 

 

 

 

Drummers smoke it  //  Palą bębniarze

 

 

 

 

 

 

 

Dancers smoke it  //  Palą tancerze

 

 

 

 

 

 

 

 

And of course palm spirit drinkers too.  //  I oczywiście pijący wódę z palmy też.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

When all the fun of the day is done, some go out for night hunt into the forest, of course after … //  Kiedy kończy się zabawa, niektórzy ruszają na nocne polowanie, oczywiście po …

 

 

 

 

 

 

Others lay down in their huts, with family and joint.  //  Inni kładą się w swych szałasach z rodzinami i jointem.

 

 

 

 

 

One of the few passions which are stronger than smoking is money. It is unfortunately much less binding, on the contrary, it rips community apart, fueled with alcohol, fights about money turn brothers against each other in a scenario repeated so many times before when tribal societies encountered gifts of the civilization. Here you see three of them.  Money, tobacco and new religion, which does not accept the belief in spirits of the forest.

 

 

Jedna z niewielu pasji mocniejszych od palenia to pieniądze. Niestety dużo słabiej też łączą, a raczej przeciwnie, rozrywają społeczne więzy, podlane alkoholem walki o kasę obracają przeciwko sobie braci i siostry, w scenariuszu już tylokrotnie odgrywanym, kiedy plemiona spotykały się z darami cywlizacji. Na zdjęciu poniżej widać trzy z najważniejszych. Pieniądze, tytoń i nowa religia, która nie akceptuje wiary w duchy lasu.

 

 

 

 

I brought them something too, mapacho, jungle tobacco from Peru, used there in ayahuasca ceremonies. Baka were impressed, saying it is very strong.

 

 

Też coś przywiozłem. Mapacho, dżunglowy tytoń z Peru, używany tam w ayahuaskowych ceremoniach. Baka byli pod wrażeniem, twierdząc iż jest bardzo mocny.

 

 

 

 

 

Some time later, in Bwiti ceremony I realized again how many practices of shamanism are universal in societies that never had any contact with each other. Here too tobacco was blown on those taking part in ceremony, for spiritual protection.

Baka live in dangerous forest and are excellent hunters, always on their guard, scanning extremely complex environment. Man below, wearing  personal protective amulets in a plastic bottle on his neck, is pictured during a jungle trip , when we walked barefoot through deep swamps, and on the bank of one stream encountered one of the deadliest poisonous snakes. He saw it and split apart with a single blow of his machete. Despite, or perhaps thanks to being stoned all day long.

 

 

Jakiś czas później, na ceremonii Bwiti uświadomiłem sobie ponownie jak wiele praktyk szamanizmu jest uniwersalne, podobne w społeczeństwach, które nigdy nie miały ze sobą żadnego kontaktu. Tutaj także tytoń dmuchany był jako duchowa ochrona na uczestników rytuału.

Baka żyją w niebezpiecznym lesie i są doskonałymi myśliwymi, zawsze czujni na sygnały niezwykle złożonego otoczenia. Chłopak poniżej, z ochronnymi amuletami w plastikowej buteleczce na szyi, jest sfotografowany podczas wyprawy do lasu, na której boso brnęliśmy przez bagna sięgające czasem do pasa, i na brzegu jednego z nich natkneliśmy się na jednego z najbardziej jadowitych węży w regionie. Chłopak ten ( zgineła mi pieprzona kartka z imionami… ) dostrzegł go i błyskawicznie rozpołowił jednym uderzeniem maczety. Pomimo tego, a może dzięki temu, że cały dzień był zbakany.

 

 

 

 

“Q:but I do not see any fermented drink in front of you?
A:I have long disdained the vulgar drunkenness (…)
this box contains paradise the Prophet promised to his believers”

 

 

“-ale przecież nie widzę żadnego fermentowanego napitku przed tobą?”
“-gardzę od dawna wulgarnym pijaństwem. (…) ta skrzynka zawiera raj, który Prorok przyobiecał swym wyznawcom”

 

 

 

 

 

“Take one step outside yourself. The whole path lasts no longer than one step”   ///   “zrób jeden krok poza siebie samego. Cała ścieżka jest nie dłuższa niż ten jeden krok”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

With qalandars of Red Falcon, followers of path of no law. Pakistan.  ///   Z kalandarami Czerwonego Sokoła, podążającymi ścieżką bez prawa. Pakistan.

 

 

 

 

 

 

 

 

Europe in summer can be a decent place, possible to slow down, enough to be able to answer that obsessive question “what have I done today” with “I have lived some life”. The song below is dedicated to those who find it difficult.

 

***

 

Europa latem może być przyzwoitym miejscem, da się tu nawet na tyle zwolnić aby odpowiedzieć na to obsesyjne pytania “co też ja dziś zdziałałem? “  – “po prostu trochę sobie pożyłem”. Piosenka poniżej dedykowana tym którym wydaje się to trudne.

 

 

 

 

 

 

 

Avé Maria, cheia de graça,
o Senhor é convosco.
Bendita sois vós entre as mulheres;
bendito é o fruto do vosso ventre, Jesus.
Santa Maria, mãe de Deus,
rogai por nós, pecadores,
agora e na hora da nossa morte.
Amen

 

 

 

Hail Mary, full of grace,
our Lord is with thee,
blessed art thou among women,
and blessed is the fruit of thy womb, Jesus.
Holy Mary, mother of God,
pray for us sinners, now, and in
the hour of our death.
Amen.

 

***

 

Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą,
błogosławionaś Ty między niewiastami,
i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus.
Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi
teraz i w godzinę śmierci naszej.
Amen.

 

 

 

 

6 AM. We wake up early and go to Santa Casa, there a big, fat spliff is rolled. Here in Mapia no tobacco is used in the mix, only pure natural cannabis. The ceremony is led by lovely elderly lady, with constant smile on her face. We smoke in silence and then raise up and do the whole rosary, all those Hail Marys and Paternosters. My head is dizzy, and whether by sudden change of pressure when getting up in this state, or some other reason, I do feel something happening, something so strong I can barely stand. What a way to start a day.

In this religious tradition, cannabis is considered holy sacrament, female force corresponding to Virgin Mary, called Santa Maria, to be consecrated, used in meditation and as a guiding tool in life. When I asked a father of 19 year old boy, a hard working, calm man in his fifties, when his son started to smoke, he replied : 5 minutes. 5 minutes? Yeah, he was just born when we first blew the smoke in his face.

 

***

 

6 rano. Budzimy się wcześnie i idziemy do Santa Casa, Świętego Domu, gdzie skręcany jest gruby spliff. Tutaj w Mapii nie miesza się z tytoniem, tylko czyste, naturalne konopie. Ceremonie prowadzi przemiła starsza pani z nieznikającym z twarzy uśmiechem. Palimy w milczeniu, i nagle wstajemy się i zaczynamy odmawianie różańca, wszystkie te zdrowaśmario i ojczenasz. Kręci mi się w głowie, czy to przez zmianę ciśnienia przez gwałtowne poderwanie się w tym stanie, czy z innego powodu, w każdym razie uczucia przepływające przeze mnie są tak silne, że ledwie mogę ustać. Co za sposób na rozpoczęcie dnia.

W tej religijnej tradycji konopia uważana jest za święty sakrament, żeńską siłę odpowiadającą Maryi, nazywana zresztą Santa Maria, poświęcana, używana w medytacji, jako narzędzie prowadzące przez życie. Kiedy zapytałem ojca dziewietnastoletniego chłopaka, spokojnego mężczyznę po pięćdziesiątce, kiedy jego syn zaczął palić, ten odparł : 5 minut. 5 minut? Tak, dopiero co się urodził, kiedy pierwszy raz wdmuchnęliśmy mu dym w twarz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

What I am talking about is a frontier of mind and matter, frontier of forest and field, frontier of unconscious and what is thought, said and acted, frontier of wild and cultivated.

 

***

 

Mowa tu będzie o granicy między umysłem i materią, pograniczu lasu i pola, nieświadomości i tego co jest myślane, mówione, czynione, granicy dzikiego i uprawianego.

 

 

 

From the chaotic notes done on the journey. Sometimes I want to reveal the state of mind There and Then, without interpretation from Here and After. Funny, sometimes I can’t read my own writing or I can read but don’t know what I meant at that times. Errors of communication, even with our own memory.

“fact : they do the christian cross sign with a smoking spliff of Santa Maria in hand, like some kind of incense. (…) Santa Maria, it binds, it ties, it entangles, like a vine, like a snake, it slows down, bigger mess , more chaos, but it is not a chaos of junkie den, it is organic rhythm and growth, slowed down, still going forward, but not a rat race any more, work, but not crazy, a herb of fixing and correcting, herb of calming down. They come here for a week, stay three, six months, a year”

But where to hurry and what for?

 

***

 

Z luźnych notatek robionych podczas podróży. Czasami chcę ujawnić swój stan umysłu Tam i Wtedy, bez rozwinięć i interpretacji z Teraz i Potem. Zabawne, ale nieraz nie mogę przeczytać własnego pisma, albo czytam i nie wiem co wtedy miałem na myśli. Błędy w komunikacji, nawet z własną pamięcią.

“fakt : żegnają się znakiem krzyża, z dymiącym jointem z Santa Marii w ręce, niczym kadzidła (… ) Santa Maria…związuje, splątuje, wiąże, ukorzenia, jak liana, jak wąż, spowalnia, większy bałagan ( ale to nie chaos narkomańskiej meliny ), to organiczny rytm, wyhamowanie, do przodu ale już nie w szczurzym wyścigu, praca ale nie straceńcza, zioło korekty, zioło uspokojenia. Przyjeżdżają na tydzień, zostają trzy, sześć miesięcy, rok”

Ale po co i gdzie się śpieszyć?

 

 

Entangled or settled, lost or found? Is it what I hope it is, the way of reconciliation against the path of conflict and rebellion, calming down of the restless, fixing what is torn apart, a kind of psychedelic asylum treating neurosis of the modern world, with aid of mysterious plant extract? Being here one things seems almost certain, despite falling down, despite their conflicts and failures, these are not drop outs in the bad sense, they are not nihilist for sure, they do not give up, on the contrary, it is very optimistic to find young people so honest at their work, seeking improvement, not only full of ideals, but actually at work to make them come true. But, to the members of outside society, their way, their rhythm, their style, and most of all, their plant tools seem shocking, as they undermine the most essential paradigmas. They ingest physical substances unapproved by white uniformed priests of medicine, to effect psychological change. How awkward, Prozac nation, isn’t it? And they mix it with religion, scary… Religion is supposed to be about following orders , rather than work of intuition, internal processes, leading to what any orthodoxy claims to be greatest danger, “everybody interpreting things on their own”.

So how come, doing it on their own, they are able to live in so close community, in a life full of synchronicities,  and to have experiences so close to each other, that they are actually bordering telepathy? These for sure are not questions I will answer in one month but even trying is very exciting.

 

***

 

Zaplątani czy osiadli, zagubieni czy odnalezieni? Czy to jest to na co mam nadzieję, droga pogodzenia, przeciwstawiona ścieżce konfliktu i młodzieńczej rebelii, ukojenie niespokojnych, naprawienie tego co rozdarte, rodzaj psychodelicznego schroniska, gdzie leczy się neurozę współczesnego świata, przy użyciu wywaru z tajemniczych roślin? Będąc tutaj jedną rzecz zaczynam uważać za niemal pewną, pomimo upadków, pomimo konfliktów i porażek, to nie są wyrzutkowie w złym sensie, to nie są nihiliści, nie poddają się, przeciwnie, to bardzo optymistyczne, widzieć młodych ludzi tak uczciwych w swej pracy, szukających poprawy, nie tylko pełnych ideałów, ale pracujących nad ich spełnieniem. Ale dla członków społeczeństwa na zewnątrz ich droga, ich rytm, ich styl, a przede wszystkim ich roślinne narzędzia wydają się szokujące, podważają najistotniejsze paradygmaty…Wkładają oni w swe ciała fizyczne substancje nieznane lub nieakceptowane przez kapłanów medycyny, szamanów w białych fartuchach, w celu wywołania wizji i psychologicznej zmiany, rozmywając przy tym granice świata na zewnątrz i wewnątrz. Jakże to niezręczne, w cywilizacji antydepresantów i alkoholu. I do tego mieszają to z religią, przerażające… Religia przecież powinna być, jak ją zwykle znamy, oparta na wysłuchiwaniu rozkazów pośredników nieobecnego Boga w parodii rodzicielskiej gry kary i nagrody, a nie pracą z intuicją, wewnętrznym procesem, prowadzącym do tego co każda ortodoksja uważa za największe niebezpieczeństwo, że “każdy będzie interpretował rzeczy po swojemu”.

Dlaczego zatem, robiąc każdy po swojemu, są w stanie żyć tak blisko, w tak ścisłej społeczności, życiem pełnym synchroniczności, i mieć doświadczenia tak zbliżone że właściwie niewiele dzieli je od telepatii? To pytania na jakie na pewno nie znajdę odpowiedzi przez miesiąc, ale nawet próbowanie jest bardzo ekscytujące.

 

 

 

I come from a Catholic country and I was bored by religious practices and never saw anything attractive in prayers and stuff. My mother then went through various Protestant sects. So I had my fill of Jesus and Bible. I feel strange now in a place where cannabis joint is accompanied sometimes by Hail Mary and there are hymns ( featuring St George, St John Baptist, Virgin Mary and all the company ) to be sung all night when we drink ayahuasca. But I love to practice being flexible and overcoming my prejudices. Easier said than done, and this apprehension over the whole trip will clearly be big obstacle in reaching as high as I hope ( along with poor Portuguese and poor singing skills ). For now, I have nothing against a prayer before meals, I start to appreciate more and more turning every mundane activity of life into little ritual, it gives those moments meaning, rare commodity these days.  Besides, putting stuff into my body, well, is quite important activity, just asking to be appreciated in some way. Especially on birthday barbecue.

 

***

 

Pochodzę z katolickiego kraju , byłem znudzony religijnymi praktykami i nigdy nie widziałem niczego atrakcyjnego w modlitwach i tym podobnych. Moja mama przeszła szlak różnych protestanckich sekt, więc miałem serdecznie dosyć Jezusa i Biblii. Czuję się teraz raczej dziwnie w miejscu gdzie konopnemu jointowi towarzyszą nieraz zdrowaśki, a nocami przyjmując ayahuaskę śpiewa się psalmy ( w których obficie wystepują postacie świetego Jerzego, Jana, Dziewicy Maryi i całego tego towarzystwa ). Ale uwielbiam ostatnimi czasy ćwiczenie elastyczności i przekraczanie uprzedzeń. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, i te zahamowanie przez resztę tej wyprawy będzie wyraźną przeszkodą w doleceniu tak wysoko jak chciałbym dolecieć ( obok słabej znajomości portugalskiego i słabej umiejętności śpiewania ). Póki co, nie mam nic przeciwko modlitwie przed posiłkami, zaczynam doceniać coraz bardziej zamienianie każdej banalnej czynności w mały rytuał, nadaje to tym momentom znaczenia, rzadki towar w dzisiejszych czasach. Poza tym, wkładanie substancji jakichkolwiek do mojego żołądka to całkiem ważna sprawa, aż się prosi o jakieś uświęcenie, zwłaszcza urodzinowy grill.

 

 

 

 

But all this is secondary. I came here to taste Rainha, the Queen. Let the first indtroduction be courtesy of Wikipedia authors :

Chacruna :

Psychotria viridis is a shrub from the coffee family, Rubiaceae. It has many local names, including Chacruna and Chacrona (from Quechua chaqruy, “to mix”). (…)

 Psychotria viridis contains the hallucinogenic—or entheogenicindole alkaloid dimethyltryptamine (DMT) in level varying from 0.1 to 0.61% dried mass. It is known primarily as an additive to the ayahuasca brew used in South and Central America. The mechanism of action is via the monoamine oxidase inhibitor (MAOI) present in Banisteriopsis caapi, which allows ayahuasca to be effective in oral doses (unlike smoking DMT crystals which requires no conditioning partner drug). This use is legal in Brazil among native tribes and followers of some syncretic religions.

 

***

Ale to wszystko jest drugorzędne. Przyjechałem tu aby posmakować Rainha, Królowej. Niech pierwsze zapoznanie uczynią autorzy Wikipedii:

Psychotria viridis znana też jako chacruna – gatunek krzewu z rodziny marzanowatych. ( haha, kolejna “koincydencja” , zobacz mój post przed wyjazdem, “Na spotkanie Boginii” ) (…)

Zawiera indolowe alkaloidy o działaniu psychoaktywnym, głównie DMT w stężeniu około 0,1 – 0,61%. Psychotria viridis jest głównym składnikiem enteogenicznego napoju ayahuasca w południowej i centralnej części Ameryki Południowej.

Charuna w południowoamerykańskiej mitologii niesie żeńską moc, to właście liście niosą wizje, ale aby mogły się uaktywnić, musi dojść do świętego małżeństwa z męskim pierwiastkiem, reprezentowanym przez lianę jagube.

 


 
 
In the shamanic tradition what is happening under influence of psychoactive plants is often describe as a trip, a journey into higher and lower realms, sometimes astral travel, journey beyond the body, journey inside. Here, in the ayahuasca churches of Brasil, especially Santo Daime, a word trabalho, “work” is used. It is because of many reasons, one being the form of ceremony itself, but also because of another way of perceiving what happens at that time, of another value system. I will try to come back to this issue, as it seems to me I had chance to experience what it might mean. Work understood in this way can be pleasure, it is actually essential to learn its value and appreciate it, especially as your experience, stamina and firmness increase ( hence often used in the psalms “firmeza” ). But it can be a hard toil too, it all depends on the state of our interior garden.

 

***
 
 
W szamańskiej tradycji, to co dzieje się po użyciu psychoaktywnych roślin określane jest często mianem podróży, do górnego i dolnego świata, czasem podróży astralnej, podróży poza ciało, podróży w głąb. Tutaj, w tradycji ayahuaskowych kościołów, zwłaszcza w Santo Daime,  używa się określenia trabalho, “praca”. Wynika to z wielu rzeczy, z formy samej ceremonii, ale tez nieco innego postrzegania tego co dzieje sie podczas niej, innego systemu wartości. Postaram sie jeszcze do tego wrócić, bo doświadczyłem, jak mi się wydaje, co może to oznaczać. Praca tak rozumiana może byc przyjemnością,  wraz ze wzrostem doświadczenia i kondycji, wytrwałości ( stąd częste w hymnach określenie firmeza ). Ale może to być i naprawdę ciężka harówa, wszystko zależy od tego jak bardzo zaniedbaliśmy wewnętrzny ogród.

 


 
 
From my notes, there and then:

Iago ( one of those living in Colonia 5000 ), after the ceremony : form, ceremony, rules, dress, dancing routine, gestures, common rhythm, all this is for purpose of organizing things, we are like troops of spiritual militia ( uniforms ), now you don’t see that, but when there are many people in the church, 200-300, there would be chaos, if  everyone acted as he pleases, moved around his way. We work with energy, and we try to work together. Rule, religion, regulation, they are for the society, and society both takes away and gives to the individual.

There is another dualism to destroy, one side seems to be against another, but one defines the other. My chaos and individual path is only possible through that contrast. I need them ( those people, organized this way ) to define myself by contrast, but also to rest from chaos. They are me, in other time, in other moment. Ideal does not exist, ideal is in death, life is unfulfillment, imperfection, alchemical process, which as a by-product, inevitable one, has a fever, temperature of conversion and transition, boiling of the opposites, as jacube and chacruna boil together, coincidentia oppositorum, that produces something more. There is way of society, against the way of nature. Here is work of taming at the frontier, colony built around the church, but on the edge of jungle, on the edge society/nature , a homage paid to the latter from the trenches of former. A gentle fusion, while my way is the one of sharp distinction, change, jumping from one to another, from Babylon into chaos and back.

 

***

 

Z notatek na gorąco :

Iago ( jeden z mieszkańców Colonia 5000 ), po ceremonii :   forma, ceremonia, reguła, stroje, układy taneczne, gesty, rytm ruchu, to wszystko jest dla organizacji, jesteśmy jak duchowa milicja, oddział ( uniformy ) – teraz tego nie widisz, ale jak jest dużo osób, 200, 300, byłby chaos gdyby każdy robił co chce, ruszał się po swojemu. Pracujemy z energią, staramy się pracować wspólnie. Reguła, religia, regulacja są dla społeczeństwa, ale społeczeństwo zarówno zabiera jak i daje jednostce.

Kolejny dualizm do przekroczenia, jedno niby przeciwne drugiemu, jedno definiuje drugie. Mój chaos i indywidualna ścieżka możliwa przez ten kontrast. Potrzebuje ich ( tych ludzi, tak zorganizowanych ) o określenia siebie przez kontrast, ale także do odpoczynku od chaosu. Oni są mną kiedy indziej, w innym momencie. Nie ma ideału, ideał jest w śmierci, życie to niespełnienie, niedoskonałość, alchemiczny proces, którego ubocznym ale i nieodzownym skutkiem jest gorączka, temperatura przemiany, kotłowanie się przeciwności, coincidentia oppositorum,  z której wyjść może coś więcej. Droga społeczeństwa vs droga natury.  Okiełznanie na skraju, na styku, kolonia wokół kościoła, na skraju dżungli, na skraju społeczeństwo / natura, hołd tej ostatniej z okopów pierwszego. Łagodna fuzja, podczas gdy moja droga to ostre podróże, przeskoki między jednym a drugim, z Babilonu w chaos i z powrotem.

 

 

 

Ulga po ceremonii. Nie było łatwo ale wyjście jest piekne. Po raz kolejny przewija się motyw pogodzenia, właściwego biegu rzeczy. Notuję :

“przekroczyć kolejną granicę, czy raczej rozmyć kolejną granicę, uświadomienie, że jest ona iluzją, nawet ten fikcyjny dualizm “jestem pomiędzy, na granicy” a jestem w którymś ze światów, między włóczę się i spoglądam spoza a przynależę”

Jest jedna rzeczywistość, jedno “Jestem”. Jestem, który jestem, jestem gdzie jestem, tam gdzie powinienem być. Spokój, pogodzenie, ulga, ten moment kiedy wężowym sykiem wypuszczane powietrze samo wydostaje się z mych płuc, kiedy ciało wie lepiej niż śmieszny, żyjący w oddzieleniu umysł. Teraz przypominam sobie kiedy starszej Hiszpance o tym mówiłem na Rainbow, parę lat temu, o tych niepokojach, o tym, że chyba chciałbym gdzieś przynależeć, być, na przykład na stałe , na tym Rainbow. Ha, teraz rozumiem śmieszność tego ” na stałe”, a ona wtedy się śmiała, i mówiła, no przecież jesteś. No tak, teraz też, jestem, na werandzie z ludźmi,  tańcząc w nocnej ceremonii, podczas medytacji, w hymnach, przy wciąganiu rape.

 

***

 

Feeling of relief after the ceremony. It wasn’t easy, but way out is beautiful. This is not the first time when the theme of acceptance is so clear, feeling of the things being on right track. I am writing down :

“to cross another border, or rather dissolve another boundary, realize it is illusionary, even that false dualism “i am between, on the edge of worlds” against  “i am of the world”, dualism of “I fly high and see from outside” against “I belong”.

There is one reality, one I AM. I am who I am, I am where I am, where I should be. Peace, acceptance, relief, that moment with a serpent’s hiss air leaves my lungs and mouth, without control, as of its own life and will, body knowing better what to do that this ridiculous mind living in illusion of separation. Now I remember when I spoke to one Spanish woman in Rainbow gathering two years back, about those anxieties, about need to belong somewhere, to be in more permanent way, for example on that Rainbow. Now I get the joke in this “permanence”, and she laughed then and said, well, you are. Yes, I am, now as well, on the porch with these folks, dancing in night ceremony, during meditation, in hymns, sniffing rape.

 

 
 
Notes from these days :

Farmers / worldview – earth as mother / value of work, transformation of land. As in the hymns, so in life, what in psychodelic ceremony in the night, so in the garden, in family, in community next day. So this ain’t hallucination, this is school of life. Regularity. Midday meals daily around 13:00, so they can be patient and calm, firm at work, sure of things.

Nomads / earth as space / Father Sky. Changing rhythm, following their animals. Trip & journey, in place of “work”. Shaman journeys between worlds, even language betrays the difference, in shamanism there is journey, here in Santo Daime trabalho, work, patient labour. Moving across the landscape vs its modification.

Physical activity > healthy life

 

***

 

Dalszy ciag notatek z tamtych dni :

Farmerzy / etos ziemia jako matka / praca. Cierpliwość, wytrwałość. To co w hymnach, to w życiu, to co w psychodelicznej ceremonii w nocy, tak też w ogrodzie, w rodzinie, we wspólnocie następnego dnia. Zatem to nie halucynacja, to nauka życia. Regularność. Posiłki zawsze koło 13:00, więc cierpliwi i wytrwali w pracy, bo mogą przewidywać.

Nomadzi / ziemia jako przestrzeń / ojciec niebo. Zmienne tempo, tak jak ich zwierzęta. Trip / Podróż. Szaman podróżuje między światami, nawet język zdradza różnicę, w szamanizmie jest podróż, tutaj, w Santo Daime jest trabalho, praca, żmudna, cierpliwa praca. Przemieszczanie się przez krajobraz vs  jego modyfikacja.

Aktywność fizyczna > zdrowe życie.

 

 

 

 

The work ethic is a good thing , but this is nice and slow, unlike the mad workaholism of the world these people escaped, it is learning through work, but without stress, like with a patient grandfather rather than frustrated father who yells at you, much less like any boss that taught you by his angry ways how to hate work. And a good tool for this modification is cannabis, called Santa Maria here. It slows you down, but a good natural weed doesn’t kill your will to do things, especially things you love , it just put things in balance. Your may not grow into successful business in few years time, but that is precisely what we want to avoid. Slight chaos creeps in but it is not chaos that disintegrates. It is a blessing, rest, a gift , herb that brings you into the moment, teaches to appreciate even the toil and sweat, a sacrament. They pray : Santa Maria, full of grace. It is.

 

***

 

Zatem mamy tu hippisów z etyką stawiającą na pierwszym miejscu miłość i pracę. Ale to praca miła, spokojna, nie szalony pracoholizm od którego uciekli, to nauka poprzez pracę, ale bez stresu, niczym pod przewodnictwem cierpliwego dziadka, a nie sfrustrowanego ojca który wrzeszczy na pomyłki, a tym bardziej nie jak pod batem szefa który nauczył nas jak nienawidzieć pracy. I doskonałym narzędziem tej drobnej ale istotnej korekty jest konopia, nazywana tu Świetą Marią. Ona spowalnia, ale dobre naturalne zioło nie zabija woli robienia, zwłaszcza rzeczy których wartość rozumiesz, jedynie ustawia je we właściwej hierarchii. Być może nie rozwiniesz swej farmy w wielkie przedsiebiorstwo w ciągu kilku lat, ale to dokładnie to, czego chcemy uniknąć. Lekki chaos i dekonstrukcja oczywiście wślizguje się, ale to nie chaos destrukcyjny. To ziele błogosławieństwa, odpoczynku, podarunek, ziele które sprowadza cię do TEJ chwili, uczy doceniać nawet smak harówki i potu. Sakrament. Tutaj modlą się : Święta Mario, łaskiś pełna. Bo jest.

 

 

 
“spirituality/spirit. higher, but what above, so below, sometimes flight, sometimes fall, disease, filth, risk, unstability. Here is sanatorium for travelers, vagabonds, those with heads in clouds, ex-nomads in need of grounding. So really, that division above, this dualism journey/work is only real if we analyse small piece of time and space. There is time for this and for that, they are various stages of life journey, like those of the sadhus, who in one life can turn from accountant to dust covered ascetic and back. Here too, perhaps, work will strenghten our heroes enough so that they may hit the road again, come back on camino de viaje.

 

***
 

“duchowość/duch. bujanka. wyżej, ale co na górę, to na dół, choroba, brud, ryzyko, niestabilność. Tutaj jest sanatorium Colonia 5000. Sanatorium dla podróżników, włóczęgów, bujaczy w obłokach, ex-nomadów w potrzebie uziemienia. Więc tak naprawdę, ten podział z powyżej, ten dualizm podróż/praca jest też jedynie realny jeżeli weźmiemy wąski wycinek czasu i przestrzeni. Jest czas na to i na to, są różne etapy, jak sadhu którzy w ciągu jednego życia mogą być i księgowym i pokrytym kurzem ascetą,  praca być może też wzmocni naszych bohaterów na tyle, że ruszą znów w drogę , wrócą na camino de viaje”

 

 

 

 
 

Colonia 5000

April 15th, 2013

Colonia 5000. My first days here. I try to get my bearings after long journey from Europe. I know no other place in Brasil, I came straight to this isolated state of Acre, even in transfer at Belo Horizonte airport the gate to Rio Branco was not marked, just lumped under “remote destinations”. In Rio Branco I take a local bus and end up walking red earth road , passing church after church, strange and obscure religious communities sunken in lush green background, first some evangelists, but then those give way to double cross signaling I am in Santo Daime land.

 

***

 

Colonia 5000. Moje pierwsze dni. Próbuję się ogarnąć po długiej podróży z Europy. Nie znam żadnego innego miejsca w Brazyli, przyleciałem wprost do tego odizolowanego stanu Acre przy boliwijskiej granicy, nawet na transferze w Belo Horizonte bramka do Rio Branco nie była oznaczona, kazano mi jedynie czekać pod tablicą “odległe kierunki”. W Rio Branco biorę lokalny autobus, zaliczam pierwszą tropikalną ulewę, wreszcie maszeruję czerwoną drogą, mijając kościołohacjendy ( w zasadzie hacjenda tutaj to fazenda, oba pochodzą od rdzenia “robić”, ważny fakt wbrew pozorom ). Dziwne, mało znane religijne wspólnoty zatopione w soczystej zieleni, najpierw jacyś ewangeliści, z tej fali religii w północnoamerykańskim stylu jaka ostatnio zalewa kontynent, ale potem zaczynają się podwójne krzyże, sygnał iż jestem już w krainie Santo Daime.

 

 

When I get to the colony, it is almost dark, its inhabitants have just finished their evening prayers and are curious to greet first visitor from Eastern Europe. They come from many countries, France, Colombia, Argentina, Chile, Brasil,  travelers entangled in invisible jungle of vines of the mind, settled now for some time, patients one may say, curing various ilnesses of soul and body, but I will learn of that in days to come. Waiting for my first ceremony, which will be concentração,  concentration, I settle in the moment too, putting my hammock in one of ruined houses of the original colony established by Sebastiao Mota years ago. It takes little time for jungle to claim what was taken from it by humans, and as I will learn in those days too, constant work is the only defense humans can have, both against the jungle of the outside world but against the dark forest of the psyche as well. That, perhaps is the most important lesson of daime. But let’s not go  too far ahead and have a look around, at things and signs, look for plants, sun, moon and stars. They are signs of the road to take, this time a road inside.

 

***

 

Kiedy docieram do kolonii jest już prawie noc, mieszkańcy właśnie kończą swe wieczorne modlitwy, i są zaciekawieni pierwszym gościem z Europy Wschodniej. Pochodzą z wielu krajów, Francji, Kolumbii, Argentyny, Chile, Brazylii. Podróżnicy zaplątani w niewidzialną dżunglę lian umysłu, osiadli teraz, na jakiś czas, można by rzec pacjenci uczący się przynależności, leczący choroby ciała i duszy, ale o tym dowiem się w nadchodzących dniach. Czekając na moją pierwszą ceremonię, concentração, koncentrację, również osiadam w Teraz, zawieszam swój hamak w jednym ze zruinowanych domostw pierwotnej kolonii, założonej przez Sebastiao Mota lata temu. Niewiele potrzeba czasu dżungli aby odzyskała to co zabrali jej ludzie, zdekonstruowała to co zbudowali, i jak też nauczę się w najbliższych dniach, nieustająca praca to jedyna obrona jaką człowiek ma , zarówno przed tą dżunglą świata zewnętrznego, ale także przed ciemnym lasem wewnątrz. To być może najważniejsza lekcja daime. Ale nie wybiegajmy za daleko do przodu, i rozejrzymy się dookoła, patrząc na rzeczy, zwierzęta i rośliny, szukając słońca, księżyca, gwiazd. To znaki drogi , tym razem biegnącej w głąb.

 

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

 

 

 

Existential warning // Marijuana ! May lead to prejudice and psychotic reactions in many people who never use it, and fun life for those who do !

 

***

 

Ostrzeżenie egzystencjalne // Marihuana ! Może prowadzić do uprzedzeń i wybuchu psychoz u osób nigdy jej nie używających oraz zabawnego życia tych którzy korzystają !

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Urs in Ajmer, a Sufi festival, May 2012 / Urs w Adżmer, sufi festiwal, maj 2012 ]

 

 

 

 

British Guyana and Surinam keep up the fire blazin’.   /  W Brytyjskiej Gujanie i Surinamie ogień nadal płonie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

When I came to Sehwan, I quicky realized that my hairstyle is going to give me, by peculiar coincidence*, a certain kind of advantage in blending in. Travelling in Muslim world and absorbing the culture as we always do, I started to be called Kurdish by locals in Albania or Pakistani in Africa, but in this case it was a bit different. In Sehwan many people started pointing at my head and asking  – Bodla? Bodla Bahar? I quickly ended in the camps of real Bodla followers. These radical ganja smoking fakirs are disciples of Bodla Bahar, who in turn was the most beloved disciple of Lal Shahbaz Qalandar, ages ago. They show their affiliation and disregard for the ordinary world rules by shaving their head, including eyebrows, and leaving just a band of hair growing from the upper side of head, sometimes fashioned into dreadlocks. Of course they knew I am not inititated into Qalandar tradition, I was also wearing my weird combination of salwar and exposing tattooed arms, sweating in the extreme heat, but nevertheless they were amused and the vibe was good, I was welcome. Drinking their bhang and occasionally shooting with cheap point and shoot 35 mm camera that I could develop in local lab and give prints away, that felt miles away from my previous incarnation as DSLR invader. I loved that and I got addicted, not to the bhang of course. That happened long before.

 

***

 

Kiedy przyjechałem do Sehwan, szybko zdałem sobie sprawę, że moja fryzura daje mi, dziwnym zbiegiem okoliczności*, pewną przewagę we wtapianiu się w tłum. Podróżuję od dłuższego czasu po muzułmańskim świecie, i jak zwykle to bywa, nasiakam lokalną, nazwijmy to, stylistyką, w Albanii pytali mnie czy jestem z Kurdystanu, w Afryce podejrzewano o pakistańskie korzenie, tym razem jednak chodziło o coś innego, o przynależność do wspólnoty outsiderów. W Sehwan wielu pielgrzymów pokazywało sobie moją głowę i pytało – Bodla? Bodla Bahar? Szybko trafiłem do obozowisk prawdziwych uczniów Bodli. Ci radykalni , zanurzeni w konopnym dymie fakirzy są wielbicielami Bodli Bahara, który z kolei był ukochanym uczniem Czerwonego Sokoła, wieki temu. Pokazują swoją przynależność, jak i olewkę reguł zwyczajnego świata, poprzez golenie głowy, włącznie z brwiami, pozostawiając jedynie kępę włosów wyrastająch ze szczytu głowy, lekko z boku, czasem splatanych w dredy. Oczywiście wiedzieli, że nie jestem inicjowany w tajemnice kalandarów, poza tym widać było też cudzoziemca w dziwnej kombinacji salwaru i odkrytych, wytatuowanych ramion, potwornie spoconych w ekstremalnym upale. Mimo to dobrze się bawili i śmiali z mej kitki, była dobra wibracja i czułem się mile widziany. Pijąc ich bhang i czasem strzelając foteczkę tanią małpką na film, który mogłem wywołać w tutejszym labie i rozdać odbitki, czułem się tak inaczej niż w poprzednim wcieleniu, najeźdzcy uzbrojonego w lustrzankę. Kochałem to i chyba się uzależniłem, nie od bhangu oczywiście. To stało się dużo wczesniej.

 

 

 

 

 

The fakirs of Bodla have their separate shrine, at the grave of their master, and their way of doing dhamal. I could call it a crazy mayhem to the beat of loud drums , or, in words of Rune Selsing, “a few simple dance steps (first the right foot is placed to the front, then the left one, wherefrom the dancers raise both arms) alternate with spinning around to the right. As a form of dhikr characterised by circular movements, it is reminiscent of the well-known Persian mystical motif of moths fluttering around the flame.

It could remind you of the Mevlevi whirling dervishes, yeah, probably, it is something like their naughty brothers who broke free into wilderness, fellows of Shams Tabrizi rather than Mevlana Rumi. While the Mevlevi appeal to sophisticated city living connoisseur of poetry and beauty, the fakirs of Bodla who on each new moon parade into the main shrine of Red Falcon stir the wild parts of the soul that pisses against the wall of Babylon rather then patiently work inside it. They are not guided by cultured scholars but rather by great vagabonds of the past, who dissolved boundaries and went into wild lands. When they blow their horns, when they invoke Ali as chillum is lit, a force descends that is to be reckoned with. To quote some of dervishes interviewed by Rune Selsing : ‘When I do dhamāl, I feel that my murshid Bodla Bahar places his right hand on my shoulder, sometimes he then even embraces me. (…) while dancing you are “charged” by the saint’s energy, he takes over your body”

 

***

 

Fakirzy Bodli mają swoje oddzielne sanktuarium, przy grobie ich mistrza, i mają swój własny sposób tańczenia dhamal. Mógłbym nazwać go dionizyjskim szaleństwem, mogę też zacytować słowa Rune Selsinga, to “kilka prostych kroków ( najpierw prawa stopa ląduje z przodu, potem lewa, nastepnie tancerze podnoszą oba ramiona ), przemieszanych z wirowaniem w prawą stronę. Jako forma zikru charakteryzująca się kolistymi ruchami przypomina znany z perskiego mistycyzmu motyw ciem wirujących wokół płomienia”

Mogłoby to przywołać też najbardziej znanych wirujących derwiszy Mewlewi, tak, prawdopodobnie, możnaby tu mówić o ich niegrzecznych bratach którzy uciekli z domu w dzikie stepy, kumpli raczej Shamsa z Tabrizu niż Mewlany Rumiego. Podczas gdy Mewlewi z pewnością spodobają się dzieciom new age z Manhattanu, miejskim koneserom poezji i piękna, fakirzy Bodli, idąc z każdym nowiem księżyca w szalonej paradzie do grobu Sokoła poruszają dziką stronę duszy, która szcza pod murem Babilonu zamiast cierpliwie pracować nad jego zmianą od środka. Ich nauczycielami nie są kulturalni myśliciele, szanowani członkowie establishmentu ale raczej wielcy włóczędzy czasów bez paszportów, którzy rozpuszczali granice i wyruszali w dzikie krainy. Kiedy dmą w swe rogi, kiedy przeciagające się okrzyki wzywają Alego podczas zapalania chillum, spływa potężna siła, z którą lepiej się liczyć. Cytując derwiszy – rozmówców Rune Selsinga – ” Kiedy robię dhamal, czuję jak mój murszid Bodla Bahar kładzie swą prawą dłoń na mym ramieniu, czasem nawet obejmuje mnie. (…) kiedy tańczysz, jesteś ładowany energią świętego, przejmuje on twoje ciało”

 

 

 

 

 

 

 

*Perhaps there is more to it then coincidence, I come to realize, after seeing more and more of the common thread uniting cultures, across borders of time and space. Our Eastern European way of shaving head by Cossacks and some of Polish gentry , according to Ali, my friend from Istanbul with great knowledge of Ottoman history, came from Turkish scary riders called deli, the mad ones, apart from their weird mohawks adorned with amulets, furs, bird feathers and other items of shamanic origin. Whether there is link between mad cavalry and mad dervishes, I choose to believe so.

 

*Być może to więcej niż zbieg okoliczności, tak mi się wydaję, kiedy dostrzegam coraz więcej wspólnych nici łączących pozornie odległe kultury, ponad granicami czasu i przestrzeni. Nasza stara wschodnioeuropejska maniera golenia głowy przez kozaków czy też część polskiej szlachty, według Alego, mojego znajomka z Istambułu, z wielką wiedzą o otomańskiej tradycji, pochodzi od przerażającej tureckiej jazdy zwanej deli, szaleni, którzy poza dziwacznymi irokezami ustrojeni byli w amulety, futra, ptasie pióra i inne przedmioty o szamańskich korzeniach z Azji Środkowej. Czy z szaloną turecką kawalerią mają też coś wspólnego szaleni derwisze, przemierzający kiedyś cały Bliski Wschód, tak, decyduję się w to wierzyć.

 

 

Photos from gathering in Sehwan Sharif, Pakistan belong to long term project about Sufism and mystical traditions in Muslim world   /   Zdjęcia ze zgromadzenia w Sehwan Sharif w Pakistanie należą do długoterminowego projektu o sufizmie i mistycznych tradycjach w muzułmańskim świecie.

bhang bang club

January 10th, 2013

Naughty boys and their herbal medicine  / Niegrzeczne chłopaki robią ziołową kurację

 

 

 

 

 

“Move Babylon ! This is take-over !”

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

 

Sufi gathering in Sehwan Sharif on the urs time. July 2012, Pakistan  / Zgromadzenie sufi w Sehwan Sharif podczas rocznicy śmierci Czerwonego Sokoła. Lipiec 2012, Pakistan.

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.