światosław / tales from the world

Posts tagged:

christianity

sweat as medicine

November 7th, 2019

 

 

Foundation myths of a culture tell a lot about its approach to fundamental issues of human life. Eating from Tree of Knowledge being a sin in eyes of jealous god, projection of priestly caste and rulers needing religion as tool of social control is well known example, another is work as punishment.

Judeo-christian perspective of paradise as some distant, lost place before and after, without burden of obligations and work not only can be read as longing of sedentary, agricultural civilization for times of free roaming nomads, gathering what they need from abundant garden of nature, but is also conveniently fitting in modern capitalist economy, with its obsession of mechanization, taking away more and more tasks from human consumer, in theory to make his life easier and happier, in practice fulfilling need only to create another, placing him in constant bipolar struggle between workaholism despite abundance already present, and idle emptiness in wealth and depression. It echoes in Warren Buffet´s saying that if you don’t find a way to earn in your sleep, you will be working until the end of your life.

And WTF is wrong with that?

Isn´t that approach, that work is means to a final end, result, redemption in vacation or wealthy retirement, corresponding with Christian approach to life, that the reward will come when we do the necessary work, some time later, so we have to face that dull hell of the present? Focus on destination, not the way, on prize rather than the game itself, is a source of perpetual unfulfillment and unhappiness. We created that exile ourselves, not angry Jehovah, not by being forced do the work, but by our minds taking over, with their worrying and preoccupation with future, and distorting image of present moment, including possible beauty of effort itself.

When we chop the wood, preparing it for the ceremony that comes in the evening, it is not that this sweating is something to be hated, and state of bliss after drinking ayahuasca something to be waited for and loved, because we fixed ourselves on the idea that this is ceremony, this is celebration time, sacred time, while the preparation, menial work is mundane and necessary. Chopping wood IS the ceremony, as much as burning palo santo or singing icaros.
Same logic can be applied to any activity. When you cook, you should not see that as a chore, necessary to satisfy yourself with gorging later. Etc, etc, but I should conclude with important : we heard the phrase, do what you love, and you will never work a day in your life. But that not only means, find your bliss, and become a windsurfing instructor.

It means : love everything

 

 

 

Let that sink in, lovers of Pachamama :

“( Incas ) burned so much firewood ( for their solar gods ) that the countryside around Cusco was denuded of trees ; they offered huge amounts of food and fine clothing to the gods, especially the Sun.

 

It was for quite some time that I found hard to understand many spiritual counterculture representants’ enchantment with chosen empires of the new world, such as Maya or Inca. I can recognize in the need of pride source why local populations may respect or even worship their distant ancestors, while bitching about current, elected governments, even though I never believed that pride is a good remedy for low self-esteem, I rather see them as two sides of the same coin. But why scores of critics and refugees from ¨Western¨ patriarchal regimes of oppression and domination, outcasts from Babylon, as they sometimes describe themselves, choose to worship totalitarian rulers of the past, tyrannical oppressors of all kinds of minorities, pioneers of forced resettlement of nations, performers of human sacrifice, theocrats, killers of own brothers, who build their empires by sweat of generations of forced labourers, that never fails to amaze me. But then again, I was never impressed by abilities of certain people to force others to pile lots of bricks or stones, these systems of oppression and its fruits called civilization. You may argue that lots of people are, and they willfully supported and worshipped their Inca ( = ruling elite ) masters, but a system of ruthless punishments for disobedience recorded in chronicles, as well as similar sights of conquered, occupied crowds in Eastern European streets forced into cheering their Stalins suggest otherwise.

 

But I am here more interested in psychology of Inca´s themselves and what we can learn from it for ourselves, especially that, as we can see all around us, similar mechanisms are at play in human psyche of today, as well as in society at large. Society that is constructed out of pathological overgrowth of one of components of human being, that is parasitical, always hungry ego. Society of domination, unlimited as cancer expansion, which in reality suffers deep void, emptiness, covered up by shiny artifacts and appolinian propaganda, all because of denial of the shadow. Society of unchecked sun, proud master, that forgotten or even demonized the wisdom of the snake.

 

Ego wants to speak, does not want to listen to uncomfortable truths. Ego is control, chaos kept at bay, all little elements must be dominated, put into order of the empire of soul, there is no space for trickster, no space for questioning the dogma. Certain ancient cultures knew this danger and carefully preserved the remnant of shamanic voice in form of oracles, irrational source of wisdom, to be consulted and listened to, despite own desires and plans. But totalitarian tyrans tend to forget about this balance. There was such an oracle in Peru, a place called Pachacamac, serving for generations, until the Incas took it, in their quest to subdue everything to their one and only – as is the Sun – authority. It was allowed some degree of independence, even sons of Sun were afraid of the old chtonic force of the earth. But if one reads their story as a tale of subconscious being progressively conquered by the sunny egoes of the rulers, then it is not surprising that eventually it acts against them, and in the crucial moment of Spanish conquest, when consulted by Atahualpa, Pachacamac lies to him, saying that newcomers are no threat to fear. We all know further story of the fall, what goes too much up, must go down.

 

 

 

 

Przemyślcie dobrze poniższe słowa, miłośnicy Matki Natury :

 

” ( Inkowie ) palili ( dla swoich solarnych bogów ) tak wiele drewna, że kraina wokół Cusco została pozbawiona drzew ; ofiarowywali ogromne ilości jedzenia i drogich tkanin swoim bogom, zwłaszcza Słońcu”

 

Od dłuższego już czasu miałem problem ze zrozumieniem wielu reprezentantów duchowej kontrkultury, zakochanych w niektórych, wybranych imperiach nowego świata, na przykład Majów czy też Inków. Jestem w stanie rozpoznać w potrzebie źródła dumy powód takiej fascynacji czy nawet kultu dawnych przodków wśród lokalnych mieszkańców, którzy równocześnie klną na współczesne, wybrane przez siebie przecież rządy, chociaż i tak osobiście uważam, że duma nie jest rozwiązaniem problemu niskiej samooceny, to raczej dwie strony tego samego medalu. Ale dlaczego tylu spośród krytyków i uchodźców spod opresji “zachodnich” patriarchalnych reżimów, uciekinierów z Babilonu, jak się czasem sami określają, decyduje się na kult totalitarnych egzotycznych władców przeszłości, tyranów prześladujących liczne mniejszości, pionierów przymusowych przesiedleń, ofiar z ludzi, teokratów, bratobójców, którzy zbudowali swoje imperia na pocie pokoleń przymusowych robotników, to nigdy nie przestaje mnie zadziwiać. Cóż, nigdy nie imponowały mi specjalnie talenty niektórych ludzi do zmuszania innych by gromadzili na kupie wiele cegieł czy kamieni, te systemy opresji i ich owoce zwane cywilizacją. Można argumentować że wielu ludzi się tym jara, i ochoczo wspierało i czciło swoich Inków ( = panów i władców ), ale system brutalnych kar za nieposłuszeństwo zachowany w kronikach, jak i podobne obrazki podbitych, uciskanych tłumów Europy Wschodniej, zmuszonych do radosnego wiwatowania swoim Stalinom sugerują raczej coś innego.

 

Ale tutaj jestem bardziej zainteresowany psychologią samych Inków, i tym co możemy się z niej nauczyć, zwłaszcza że, jak widzimy wokół nas, podobne mechanizmy funkcjonują we współczesnej psychice, jak i w społeczeństwie. Społeczeństwie, jakie zbudowane jest na patologicznym rozroście jednej ze składowych ludzkiej istoty, to znaczy pasożytniczym, zawsze głodnym ego. Społeczeństwie dominacji, nieograniczonej niczym rak ekspansji, które w rzeczywistości cierpi z powodu głębokiej pustki, przykrytej lśniącymi artefaktami, apolińską propagandą, wszystko z powodu wyparcia cienia. Społeczeństwie niepohamowanego, zaborczego Słońca, dumnego pana, które zapomniało, a nawet zdemonizowało wiedzę węża.

 

Ego chce przemawiać, nie chce słuchać niewygodnych prawd. Ego to kontrola, wypierany chaos, wszystkie drobne elementy muszą być zdominowane, poukładane w racjonalną układankę imperium duszy, nie ma tu miejsca dla trickstera, nie ma miejsca na kwestionowanie dogmatu. Pierwotne kultury znały to zagrożenie, i przechowały pozostałość szamańskiego głosu ostrzegawczego w formie wyroczni, nieracjonalnego źródła mądrości, którego warto posłuchać, wbrew własnym pragnieniom i planom. Ale totalitarni władcy zwykle zapominają o tej równowadze, ku swojej zgubie. Istniała w Peru taka wyrocznia, miejsce zwane Pachacamac, służaca pokoleniom i niezależnym narodom, aż nie przejęli jej Inkowie, w swojej krucjacie podporządkowania wszystkiego swojej , jedynej jak Słońce, władzy. Pozostawiono mu nadal nieco niezależności, nawet synowie Słońca bali się starej chtonicznej siły ziemi, choć uznali ją za podrzędną. Ale jeżeli czytamy ich historię jako opowieść o podświadomości stopniowo podbijanej przez słoneczne ego władców, to nie zaskakuje iż ostatecznie obraca się ona przeciw nim, i w kluczowym momencie hiszpańskiego podboju Pachacamac okłamuje Atahualpę szukającego rady, mówiąc mu iż przybysze nie są żadnym zagrożeniem. Wiemy co działo się dalej, co się za wysoko wspięło, musi boleśnie spaść.

 

 

 

 

 

Just as the arrogant rulers of the highlands who failed to penetrate the thicksness of the jungle and to subdue its wild inhabitants, angry at their failure devised a view of the spiritual world divided into pure and sophisticated high world, hanan pacha, connected with male and solar values, and hurin pacha, low chtonic land of the death, moist and feminine, so their Christian counterparts, rooted in semitic desert traditions, worshipped only ancient high wind creator, Jahwe, and scorned the inner wisdom of the serpent. The truth was to be imposed from above, royal edict not be questioned, be it from masters in Cusco, ¨navel of the world¨, or Catholic monarchs of Vatican representing even higher lord. The exoteric, formal knowledge and rules are what ego loves and it is useful for creating empires, effective piling of bricks, but devastating for nature, both the one at large, and the one inside. It eventually brings disaster, and this is what happened to the Incas. Their shiny egoes climbed to such heights, that they were just calling out for the likes of conquistadors, their mirror reflections, to come and conquer, because ego, like cancer, in the end is its own destroyer. It was the love of solar gold, and disregard for own brother, it was the love of own words, own theological creations, that all protagonists of this story shared, and that until this day continues to destroy their souls, and sometimes, in a serpentine twist of fate, when things are bad, they end up coming to drink ayahuasca with us, to the green matrix of the jungle, to listen to the snake again.

This is where I’d rather be, in balance and coexistence, in vibrating matrix of life, matrix of constant checks and balances, not domination over scorched plain, or stony plaza build upon it, where artificial idols, constructs of human mind, are paraded just as before Incas paraded their own mummies, in love with themselves only, with their own WORD, silencing all others, this rich symphony of nature, full of paradoxes. I want to be the serpent sneaking out of boring palace of one and only truth, before it crumbles to its doom.

 

 

 

 

Tak samo jak aroganccy władcy wysokich gór, którym nie udała się penetracja ciemnej gęstej dżunglii i podporządkowanie jej dzikich mieszkańców, wściekli na swoją porażkę wymyślili obraz duchowego świata podzielonego na czysty i wyrafinowany hanan pacha, świat wysoki, związany z solarnymi i męskimi wartościami, oraz hurin pacha, niski świat, chtoniczne królestwo śmierci, wilgoci i kobiecości,  tak ich chrześcijańscy odpowiednicy, zakorzenieni w semickich pustynnych tradycjach, czcili jedynie swego starożytnego boga wiatru, Jahwe na wysokościach, i gardzili wewnętrzną mądrością węża.  Prawda była narzucana z góry, jak królewski edykt, którego się nie kwestionuje, czy to od władców z  Cusco,”pępka świata”, czy od katolickich monarchów z Watykanu, namiestników jeszcze wyższego i bardziej odległego pana. Egzoteryczna, formalna wiedza i zasady są czymś, co ego kocha i co jest użyteczne do budowania imperiów, efektywnego składania cegieł do kupy, ale równocześnie niszczące dla natury, zarówno tej na zewnątrz, jak i tej wewnętrznej. Ostatecznie sprowadza kataklizm, i to się właśnie przydarzyło Inkom. Ich lśniące ego wspięło się na takie wyżyny, że było to jak wzywanie kogoś takiego jak konkwistadorzy, ich lustrzane odbicie, aby przybyli i podbili, bo ego, jak rak, ostatecznie jest przyczyną swej własnej zagłady. Miłość dla słonecznego złota, i nieposzanowanie własnego brata, miłość dla własnych słów, własnych teologicznych konstrukcji były czymś co łączyło wszystkich uczestników tej historii, i co po dziś dzień dalej niszczy ich dusze, aż czasem, w wężowym zwrocie losu, kiedy już jest źle, trafiają do nas, by w zielonej macierzy dżungli wypić ayahuaskę i posłuchać ponownie węża.

 

Wolę być tutaj, w równowadze, we współistnieniu, w wibrującej macierzy życia, w ogrodzie współzależności a nie dominacji nad wysuszonym płaskowyżem, czy na kamiennym rynku nań wybudowanym, gdzie sztuczne idole, produkty ludzkiego umysłu, są obnoszone na paradach, dokładnie tu gdzie Inkowie paradowali swoje mumie, zakochani w sobie samych, w swym własnym SŁOWIE, uciszając pozostałe, całą tą bogatą symfonię natury, pełną paradoksów. Chcę być wężem wyślizgującym się z nudnego pałacu jedynej słusznej prawdy, zanim zawali się na dobre.

 

 

 

 

 

Abwûn

O cosmic Birther, from whom the breath of life comes,

 

 

 

 

d’bwaschmâja

who fills all realms of sound, light and vibration.

Nethkâdasch schmach

May Your light be experienced in my utmost holiest.

 

 

 

 

Têtê malkuthach.

Your Heavenly Domain approaches.

 

Nehwê tzevjânach aikâna d’bwaschmâja af b’arha.

Let Your will come true in the universe (all that vibrates) just as on earth (that is material and dense).

 

 

 

 

Hawvlân lachma d’sûnkanân jaomâna.

Give us wisdom (understanding, assistance) for our daily need,

 

Waschboklân chaubên wachtahên aikâna daf chnân schwoken l’chaijabên.

detach the fetters of faults that bind us, (karma) like we let go the guilt of others.

 

 

 

 

Wela tachlân l’nesjuna

Let us not be lost in superficial things (materialism, common temptations),

 

 

 

 

ela patzân min bischa.

but let us be freed from that what keeps us off from our true purpose.

 

Metol dilachie malkutha wahaila wateschbuchta l’ahlâm almîn.

From You comes the all-working will, the lively strength to act, the song that beautifies all and renews itself from age to age.

 

 

 

Amên.

Sealed in trust, faith and truth. (I confirm with my entire being)

 

 

[ Original "Our Father" prayer in Arameic. Photos from Ethiopia ]

 

 

 

dr Jacques Mabit

July 5th, 2017

 

 

 

 

For many of those involved in entheogenic movement any spiritual tradition is good to play with, as long as this is not too close to heavy burden we carry from our own culture and life, where religion too often meant just law and prohibition, and very little of actual spiritual experience. So when we think – when I thought about experience approaching spirituality, it was often connected with captivating rhythm of Rastafarian drums in camps of Jamaica, trance practices of Sufis in Pakistan or Ethiopia, it might have even been Orthodox choirs ( when I was able to out aside probably even bigger social conservatism and obscurantism of Orthodox priests I met in my path. ) But Catholic tradition to me was just boring, out of tune moaning of my local priests, Sunday mass of my childhood when all we did was counting time left until we are free to play again, and all this fire and brimstone, very little love. Neither in life attitudes nor in aesthetic experience I could find anything but Hammurabi’s style laws, repression and boredom. I took Huachuma and went into the mountains and I took San Pedro and went inside stone walls of the Cuzco cathedral, and it was clear where Spirit speaks. And it is not only about taking entheogens – I drank with Santo Daime, and found it wasn’t really resonating with me either. The path of plants opened my empathy and understanding, I felt the suffering of old Catholic grandmothers and understood what church may be offering them, but I couldn’t overcome barrier of aesthetics and symbolics, impossible to erase intellectual knowledge of 2000 years of hypocrisy of the institution and feeling that lack of  love or actual experience is being compensated by excessive rigidness and moral preaching.

 

So last Friday I saw something like light in the tunnel, and in my personal opinion it is by combining discipline of the tradition with practical skill acquired in years of  rehearsal, not theoretical or theological excercises, but actual experience, that dr Jacques Mabit can be one of few I was able to meet who are reviving mystical path grounded in Christian roots, path where the experience of divine can be actually participated in, and not read about in tales of events 2000 years ago during weekly intellectual ritual. I am saying this as personal opinion, he may consider it heresy, but after all I am not bound by any institutional connection, so can afford to be heretic.  I was more affected by philosophy of Beshara, more closer to anarchic Qalandars then sober men of shariah, dancing with the Sufis never made me think that mosque is better than an open meadow, and so here as well I believe that being inside their well choreographed transformative ritual and listening to superfast, creative and captivating Catholic prayers and icaros of dr Mabit is as close as I can get for now to Christian experience of divine, without likelihood of you seeing me on next Sunday mass. But for someone who always rather preferred incomprehensible Shipibo songs, not be forced to listen to mestizo “Jesus Christo curandero”, that is a lot already, and I think it is great portal back into Christianity for many like me. Dear men of the Book, don’t follow bad example of your radical Muslim peers who are bombing Sufi shrines, and try to understand the work of this man. People like him can be great bait in your fisherman’s work, or to put in other words, great salesmen in the age of global supermarket of traditions.

 

Full story from Takiwasi, dr Mabit’s centre for work with addiction is coming soon.

 

 

….

 

 

Dla wielu osób związanych z ruchem enteogenicznym jakiekolwiek tradycje duchowe są warte wrzucenia do tygielka, pod warunkiem, że nie są zbyt blisko związane z cieżkim brzemieniem jakie wynosimy z własnej kultury i życia, gdzie religia zbyt często oznaczała tylko prawo i zakaz, i bardzo niewiele doświadczenia duchowego. Więc kiedy myślimy – kiedy myślałem o doświadczeniu zbliżającym się do duchowego, było to często związane z wciągającymi rytmami rastafariańskich bębnów w jamajskich obozach, transowymi praktykami sufickimi w Pakistanie czy Etiopii, mogły to nawet być prawosławne chóry ( kiedy udało mi się odłożyć na bok jeszcze większy niż u księży społeczny konserwatyzm i obskurantyzm prawosławnych popów jakich miałem okazję spotkać ). Ale katolicka tradycja była dla mnie zwyczajnie nudnym, fałszującym zawodzeniem lokalnego księdza, niedzielną mszą, podczas której zajmowaliśmy się głównie odliczaniem czasu pozostałego do wyjścia na zewnątrz i do zabawy, całą tą siarką i ogniem piekielnym, a wcale miłością. Ani w postawach życiowych ani w estetycznym doświadczeniu mogłem odnaleźć cokolwiek poza prawami w stylu taty Hammurabiego, represją i nudą. Spróbowałem Huachumy i wyszedłem w góry, spróbowałem San Pedro i poszedłem pomiędzy kamienne mury katedry w Cuzco, no i jasne było gdzie przemawia Duch. I nie chodzi tu tylko o same enteogeny – piłem także z Santo Daime, i odkryłem, że nie rezonuje ze mną za bardzo. Ścieżka roślin otworzyła moją empatię i zrozumienie, poczułem cierpienie katolickich babcinek i zrozumiałem co kościół może im oferować, ale nie mogłem przekroczyć tej bariery estetyki i symboliki, niemożliwej do wymazania świadomości dwóch tysięcy lat hipokryzji tej organizacji i poczucia, że brak miłości i duchowego doświadczenia jest kompensowany przesadną sztywnością i kaznodziejstwem.

 

 

A jednak w zeszły piątek zobaczyłem coś w rodzaju światełka w tunelu, i moim osobistym zdaniem, to dzięki połączeniu dyscypliny tradycji z praktycznymi umiejętnościami zdobytymi przez lata prób, nie teoretycznych czy teologicznych dywagacji ale konkretnych doświadczeń, dr Jacques Mabit może być jednym z niewielu jakich miałem okazję spotkać, którzy przyczyniają się do odrodzenia mistycznej ścieżki zakorzenionej w chrześcijaństwie, ścieżki gdzie w doświadczeniu boskości można uczestniczyć, a nie tylko czytać o nim w relacji sprzed 2000 lat podczas cotygodniowego intelektualnego rytuału. Wygłaszam powyższe jako osobistą opinię, on sam może postrzegać ją jako herezję, ale bądź co bądź nie jestem związany żadną relacją z instytucją i mogę pozwolić sobie na bycie heretykiem. Bardziej na mnie wpłynął koncept beshara, bliżej mi do anarchicznych Qalandarów niż trzeźwych strażników shariah, tańczenie z sufi nigdy nie sprawiło, że zacząłem wyżej cenić meczet niż otwartą łąkę, i tak samo tutaj, sądzę że słuchanie superszybkich, kreatywnych i urzekających modlitw i icaros dr Mabit jest tak blisko jak mogę póki co być chrześcijańskiego doświadczenia boskości, z małym prawdopodobieństwem, iż ujrzycie mnie na najbliższej niedzielnej mszy. Ale dla kogoś kto zawsze raczej preferował niezrozumiałe pieśni Shipibo by nie być zmuszonym do wysłuchiwania “pod wpływem” że “Jesus Christo curandero” to i tak bardzo dużo, i że może to być świetna brama do chrześcijaństwa dla takich jak ja. Drodzy wyznawcy Księgi, nie podążajcie za złym przykładem swych radykalnych muzułmańskich kolegów, którzy bombardują sufickie sanktuaria, i spróbujcie zrozumieć pracę tego człowieka. Ludzie tacy jak on mogą być doskonałą przynętą w waszej pracy rybaków dusz, albo, innymi słowy, świetnymi sprzedawcami w tej erze globalnego supermarketu tradycji.

 

Pełna historia z Takiwasi, centrum pracy z uzależnieniami jakie prowadzi dr Mabit już wkrótce.

in between / pomiędzy

May 28th, 2017

 

Slavic believed that world was created by Crnobog and Belobog who, through joint effort, brought their creation to perfection. Although during the process of world creation the gods came into conflict, precisely those actions they performed against each other caused the universe to look as it does. Cernobog ruling dark half of the year, opposed by Belobog – the ruler of the sunny half.

 

 

Słowianie wierzyli, iż świat stworzony został przez Czarnoboga i Biełoboga, którzy wspólnym wysiłkiem doprowadzili stworzenie do ideału. Chociaż poprzez procesu tworzenia świata bogowie popadli w konflikt, właśnie te działania, które czynili przeciw sobie sprawiły iż świat wygląda tak jak wygląda. Czarnobog rządzi ciemną połową roku, a przeciwny mu Białobog jest władcą słonecznej.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Despite being present in my homeland much earlier than the import of self-rightheous Christianity, this belief seems to be more mature and corresponding to reality of human psyche, as well as very universal. I am sitting in a library in a remote Amazonian town of Leticia, on the border of Colombia, Peru and Brasil, and in “The Dawn of Brasilian Soul” by Roberto Gambini I find this passage :

 

 

Pomimo, iż te wierzenia obecne były w mojej ojczystej ziemi dużo wcześniej niż importowane misjonarskie chrześcijaństwo, wydają się bardziej dojrzałe i odpowiadające rzeczywistości ludzkiej psychiki, jak również bardziej uniwersalne. Siedzę w bibliotece w sercu Amazonii, w mieście Leticia na pograniczu Brazylii, Kolumbii i Peru i w eseju Roberto Gambini”Świt brazylijskiej duszy” odnajduję taki oto fragment :

 

 

 

 

Po bitwie pod Ceutą w 1415 Iberyjczycy w końcu pozbyli się Innego, tych, którzy nie byli tacy sami jak oni, wyrzucając Maurów, Żydów, pogan, niewiernych, grzesznych, jednym słowem różnorodność postrzeganą jako paranoiczne zagrożenie. To militarne i inkwizycyjne zwycięstwo odpowiada, na płaszczyznie psychologicznej, ogromnej skumulowanej energii w kolektywnym jądrze ego i racjonalizmu, które będzie odtąd szukać nieograniczonej ekspansji.

Cóż, dokładnie w tym samym czasie kiedy Europejczycy wyrzucili zewnętrznego Innego do odległych krain, wewnętrzny Inny pojawił się przed nimi w Amerykach, jako doskonały cel do projektowania europejskiego i chrześcijańskiego cienia. Musiało minąć czterysta lat aby psychologia zainicjowana przez Freuda przyznała, że zło nigdy nie leży wyłącznie w Innym, jak samozwańczy pan świata, i psychiki, ego, chciałoby wierzyć, ale także w psychice oskarżycieli, z której zło projektuje się na zewnątrz, aż znajdzie strukturę na której może się oprzeć.

 

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.