Shamans and shepherds, menstruation houses and high pasture seclusion, echoes of dionysian culture , mountain sacrifice altars and mulberry spirit. And quite ordinary guys who like to smoke hashish, joke about serious faced Muslims, who love their wifes and their goats. We fixed a water bong and my torn trousers with second hand piece of embroidery. I ran from police through the back door and picked berries in the afternoon, ate fresh organic foodwith no spices in night and then listened to the roar of mountain streams. I chatted with girls, for the first time in Pakistan, and couldn’t get enough of their sweet and warm, melodious greeting – ishpata, baia! ( welcome, brother ) . Nothing special, but leaving the place after a couple days I already was missing it. Warm people, rooted in ancient past, yet the cultural barrier seemed to disappear. The Kalasha people, to be revisited, in better times.
***
Szamani i pasterze, domy menstruacji i odosobnienie młodych chłopców na wysokich pastwiskach, echa dionizyjskich tradycji, górskie ołtarze starych bogów i bimber z morwy. A także zwykli kolesie którzy lubią sobie zajarać haszysz, pożartować ze spiętych muzułmańskich nawracaczy, którzy kochają swe żony i kozły. Zmontowaliśmy razem wodne bongo i naprawiliśmy podarte spodnie kolorową łatą zabraną dziewczynom z jakiegoś starego pasa. Uciekłem policjantom przez balkon, zbierałem jagody całe popołudnia, wieczorem świeża kolacja, nareszcie wolna od pendżabskiego przedawkowania przyprawami, w nocy koncert górskich strumieni ryczących jak odrzutowce. Po raz pierwszy w Pakistanie mogłem swobodnie żartować z dziewczynami i słuchać ich słodkich, melodyjnych pozdrowień ( ishpata, baia! jak się masz , bracie! ). Niby nic wielkiego, ale opuszczając dolinę po paru dniach już za nią tęskniłem…Ciepli ludzie, zanurzeni w odległej przeszłości, ale bariera kulturowa zdawała się nie istnieć. Normalni kolesie, Kalasze, do zobaczenia w lepszych czasach.