In my time in Ulaanbator I understood better the feeling I have every time I land in Warsaw in all those recent years, when I have to cross construction chaos, following hardly visible signs, dodging cars, walking from airport terminal to local train station, across this never ending “improvement” work site, through this disregard for pedestrian, aristocratic disregard for peasant, small man looked from above by the important ones from the height of their horse saddle or 4×4 window. Warsaw, as UB, are not cities as we understand it in the European sense, those end somewhere east of Berlin, perhaps my hometown Poznan is around the border line. Warsaw and UB are two mirror sister stations on the trans-asian railway line, stations which grew out of proportion, but their learning process to become polis has not ended up (yet?), I thought again today, walking in mud on a rainy day, just where pavement would have been in a city, outside one of its most expensive shopping malls. But there are countless other things, small and big, which make me feel like back in Polgaria.
…
Podczas pobytu w Ulan Bator lepiej zrozumiałem swoje odczucia, kiedy za każdym lądowaniem w Warszawie wybiegam z terminala i muszę przedzierać się przez latami niekończące się “udoskonalenia”, wieczną budowę obklejoną strzałkami – “tędy do kolejki” – mijając płoty, betony, prześlizgując się w pośpiechu miedzy autami szlachty wyjeżdżającej z parkingów. To ten sam arystokratyczny brak szacunku dla pieszego, dla szaraczka, chłopa bez konia, mało ważnego człowieczka, który zasługuje na kopa lub pogardliwe spojrzenie z wysokości siodła czy okna Hummera, gdy niedostatecznie szybko usunie się z drogi. Warszawa jak i UB to nie miasta jak się to rozumie w Europie, tej zachodniej czy centralnej, te kończą się gdzieś na wschód od Berlina, mój rodzinny Poznań trochę się łapie na pogranicze, chociaż dzięki mrocznym Kaponierom Grobelnych coraz mniej. Warszawa i UB to siostrzanie podobne stacje na stepie, przy trasie transazjatyckiej kolei, potwornie rozrosłe, ale ich droga do zostania polis nie ma bliskiego finału. Myślałem o tym brodząc dziś w błocie pierwszych deszczowych dni września, próbując pokonać nieludzkie przestrzenie, karzełek między udającymi luksus gigantami, chińskimi betonowymi zamkami, bronionymi fosami niekończących się budowlanych wykopków, tam gdzie w mieście byłby pewnie jakiś chodnik. Dzięki mokrym skarpetom za ten czas refleksji, ich owocem ten post. No ale wiele spraw dużych i małych powoduje, że czuję się już jak z powrotem w Lechistanie.
…
…
…
…
…
[ UB, Mongolia 08/09 2014]