światosław / tales from the world

Posts tagged:

pilgrimage

maharajas / królowie żebracy

October 10th, 2012

 

“One of them was hailed by a large crowd when he entered a town; they tried to accompany the great saint; but on the road he publicly started urinating in an unlawful way so that all of them left him and no longer believed in his high spiritual rank”

 

***

 

“Jeden z nich wywyższony był przez wielki tłum kiedy wkroczyli do miasta, chcieli podążać za nim jako wielkim świętym, ale ten na drodze zaczął przy wszystkich mocz oddawać i wszyscy go opuścili i nikt już nie wierzył w jego duchową wielkość”

 

 

 

 

To be laughed upon, to be feared, ridiculed, to step out of the usual and accepted, to live on the edge, by the fence with the dogs.  The essential concept that governs lifes of thousands of fakirs of South Asia is malamitiyya, the path of blame. It means hiding of piety, of spiritual status, under disguise of actions and appearance worth contempt in the eyes of those who focus on external,  “to keep the majestic substance of the Malamati soul hidden from jealous eyes of fallen and decadent men”.  That is why many Sufis have been and still are targeted by extremists, by the radicals who preach their high values and want to impose them on others. They have not only been ridiculed but often martyred. They smoke weed, sleep in the cementeries, joke, mock the authority, title each other maharaja, adorn with cheap jewellery and build hierarchy of beggars. The sense of humour, the laughter wrinkles, this is perhaps the most distinguishing trait, what makes them different from many sour faced men of the mosque.

 

***

 

Być wyśmiewanym, być powodem żartów, pogardy, strachu, wykroczyć poza to co zwyczajne, akceptowane i uznawane, żyć na krawędzi, pod płotem z psami. Jedna z najważniejszych idei która rządzi życiem tysięcy radykalnych muzułmańskich mistyków południowej Azji to malamatiyya, ścieżka winy. Oznacza ona ukrywanie pobożności, duchowego rozwoju pod przebraniem czynów i wyglądu wartego pogardy w oczach tych , którzy koncentrują się na zewnętrznych pozorach, aby, jak mówi o tym Ibn Arabi, “ukryć wspaniałą istotę duszy Malamati przed spojrzeniem upadłych”. Dlatego właśnie wielu sufi było i wciąż jest na celowniku religijnych hipokrytów, zawziętych radykałów którzy wciąż głoszą swoje wysokie wartości i chcą zmusić innych do ich kopiowania. Fakirzy są nie tylko obiektem żartów ale i prześladowań, na wsiach Bengalu czy Pakistanu zdarzają się wciąż lincze.  Palą konopie, śpią na cmentarzach, żartują, wyśmiewają tych co dzierżą władzę, parodiują jej insygnia tytułują się nawzajem maharadżami i tworzą alternatywną hierarchię żebraków. Poczucie humoru, zmarszczki od śmiechu, to być może najbardziej odróżniające ich cechy od ponurej powagi wielu ze stałych bywalców meczetu.

 

 

 

 

As they never join the official Muslim prayers, and as they cook langar, free food for the poor, they remind me in some way of “Food Not Bombs” activists or some other of my punk friends from Europe who step outside the society of decency, but do more with no hope for reward than those who look down upon them.

 

***

 

Moi towarszysze podróży nie przestrzegają tradycyjnych wymogów codziennej modlitwy, nie interesuje ich meczet, gotują za to langar, posiłek dla biednych, czy dla każdego kto ma akurat ochotę, i przypominają mi w tym znanych z Polski aktywistów “Jedzenia zamiast Bomb”, czy innych punkowych przyjaciół, którzy opuścili społeczeństwo pozorów i przyzwoitości ale często robią więcej dla innych bez oczekiwania jakiejkolwiek nagrody niż ci którzy patrzą na nich z góry.

 

 

 

In fact, this is the theme often mentioned by Peter Lamborn Wilson, philosopher sympathizing with alterglobalist movement, also known as Hakim Bey , who also explores the world of Sufism. He suggest that the biggest weakness of the counterculture movement so accurate in its criticism of existing system, but unable to present coherent alternative, is the lack of spiritual grounding. the ability to combine rebellion and positive solution.

 

***

 

Ten motyw radykalnej duchowości jest zresztą często poruszany przez Petera Lamborn Wilsona, filozofa sympatyzującego z ruchem alterglobalistycznym, znanego także jako Hakim Bey z powodu swoich eksploracji świata sufizmu. Sugeruje on, że najwiekszą słabością kontrkulturowego ruchu, tak celnie krytykującego istniejący system, ale niezdolnego do prezentacji spójnej alternatywy, jest brak duchowego pierwiastka, umiejętności połączenia rebelii i pozytywnych rozwiązań.

 

 

 

From the tattered notebook I carried on this journey I present you a short note and some of Maharajas I met :

“Love, brotherhood, service, respect, trust, belonging to the outcasts, common camp at the backsides , far from official entrance, sharing each Sprite, street level, beggar style, beggar-kings”

 

***

 

Ze swojego zniszczonego notesu z tej podróży na koniec zamieszczam tu krótką notkę i paru z prawdziwych maharadżów jakich spotkałem :

” Miłość, braterstwo, służba, respekt, zaufanie, przynależność do outsiderów, wspólne obozowanie na tyłach dargi, dzielenie się Spritem, na poziomie ulicy, jak żebracy, czasem żebracy, z respektem, żebrak-king ( maharaj )”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

rhytm / rytm

October 4th, 2012

 

 

 

 

 

 

Pilgrimage with the fakirs. Delhi to Ajmer, May 2012. /  Pielgrzymka z fakirami. Z Delhi do Adżmer, Maj 2012.

 

 

 

***

 

 

 

 

***

 

 

 

 

***

 

 

 

 

***

 

 

 

 

***

 

 

 

 

***

 

 

 

 

Getting close / Jesteśmy już blisko

 

 

 

 

 

tougher than tough / twardziele

September 30th, 2012

 

 

 

These are men who do not need to prove their strength by violence and domination, these are men who do not use their achievement to build their egos , who claim no virtue of their own, but have gratitude for all, whether in storm or heat. These are men who make me ashamed as I trot in the end of the line, as I board the truck for few hours, to rest, and they continue, joking, in their sixties, sometimes older, sometimes crippled, on rice and dhal, and some smoke in their lungs. But what makes them different from fierce and stubborn fundamentalists is their sense of humour. I enjoy finding wisdom in cheesy second hand t-shirts that the developing world loves, so here is one piece for you. “Men. The most happening species on planet Earth”.

 

***

 

Oto kolesie którzy nie muszą dowodzić swej siły przemocą i dominacją, to faceci którzy swych osiągnięć nie traktują w ogóle jako swoje, nie używają ich do pompowania ego, nie przyznają się do żadnej cnoty ni zasługi, a wciąż pokazują wdzięczność Najwyższemu, czy to w burzy czy w upale. To ludzie którzy zawstydzają mnie kiedy drepczę na końcu pochodu w swych wygodnych sandałach, gdy wykończony ładuję się na parę godzin na ciężarówkę, a ci dalej biegną, w plastikowych klapkach, po sześćdziesiątce, czasem starsi, czasem kalecy, żartują, wciągają kolejne kłęby dymu, zasilani ryżem i soczewicą. Ale to co odróżnia ich od upartych jak osły fundamentalistów to posiadanie poczucia humoru. Często nie wiem czy koszulki niektórych to przypadek, wygrzebany gdzieś ciuch z szóstej ręki czy też ukryty przekaz. “Men. The most happening species on planet Earth”.

 

 

 

Ready to go, equipped with blessing and official support of their spiritual leaders. Time to present you a sample of the diverse collection of my travel companions.

***

Gotowi do drogi, wyposażeni w błogosławieństwo i oficjalne wsparcie swych duchowych przewodników. Nadszedł zatem czas abym przedstawił wam próbkę z bogatej kolekcji charakterów moich towarzyszy podróży.

 

 

***

 

 

***

 

 

***

 

 

***

 

 

 

Time for rest is over, let us hit the road again.  / Koniec przerwy towarzyskiej, koniec odpoczynku. Ruszamy dalej.

 

 

 

 

Challo / Ruszamy

September 23rd, 2012

 

 

From the notebook : for three days I kept coming to Mehrauli, smoking , litening to qawwali, wondering, does that situation really turn me on, how will my state of mind look after one month of spending time like this, surrounded only by those people, not speaking hindi, being outsider in so many ways. Smoking is always nice, but how is it to be fully in this story, as their companion,  without a break, without occasional escape, into worlds of internet and other tourists. But I am also waiting for Matias, Argentinian psychologist, musician and vagabond, other part of that “western box” we can always withdraw into if things get too heavy, weird, or “exotic”.

 

***

 

Z notatek z tamtego czasu : przez trzy zadymione dni przyjeżdżałem do Mehrauli z Pahargandżu, paliłem, słuchałem qawwali, zastanawiając się na ile ta sytuacja mnie jara, jak będzie wyglądać to po miesiącu bujania się w tym stylu. Jaranie zawsze fajne, ale jak to jest być w tej bajce, przynajmniej jako towarzysz, bez przerwy, bez odskoczni do interneciku, bez innych turystów. Czekam na Matiasa, włóczęgę-psychologa z Argentyny, drugi składnik “zachodniego” pudełka, w które zawsze można się wycofać.

 

 

I am starting to meet some really interesting characters. My worries whether I can make it, walking two weeks in constant 45 °C melt when I see old men on crutches or that kind of heavyweight freak fakirs. No worries, only trust.

***

Już w Delhi poznaję niektórych bardzo ciekawych uczestników wyprawy. Moje obawy czy dam rade w codziennym marszu w niekończącym się 45 stopniowym upale rozpuszczają się kiedy widzę starców o kulach przygotowujących się na trasę czy też takich świrów z żelaznymi obręczami jak ten pan. Bez obaw zatem , z zaufaniem.

 

 

Finally, we are ready to leave, after much official blah blah, farewell and prayers, the trucks are loaded with cooking equipment assistants and hijras who will help to run the camps, the holy flags to be carried all the way from one grave to another 500 kms away are picked by the fakirs and we set off, full of energy, into streets of Delhi, first stretch of the journey leading us through the urban jungle, of concrete, tarmac, wires and heavy traffic. It feels great to be part of the crowd, perhaps for my Latin American mate it is a familiar feeling, but I never been a football fan, I have never run the city streets with hundreds of fellows scaring normal citizens with warlike cries, waving flags, feeling irresponsible, blocking way of cars, smiling in the face of those who follow normal rhythm. We just broke out of that rhytm and what we are going to do is very far from normal, we re breaking the linear and entering the holy time. We are pilgrims now, on the move with clear purpose, we are here now but at the same we represent our holy destination. Someone wraps turban around my head, some other passerbys run to me, trotting along , cos we don’t stop and almost run , and they force some rupee bills in my hand, asking to put them in the grave of Gharib Nawaz, saint of Ajmer.

 

***

 

W końcu jesteśmy gotowi. Po oficjalnych pożegnaniach, przemowach, modlitwach, posiiłkach, bębnieniach, po załadowaniu ciężarówek sprzętem kuchennym, chłopcami do pomocy, hidżrami – kucharzami, fakirzy odbierają swoje flagi, święte płachty jakie nieść mają z jednego grobowca, do drugiego, odległego o 500 kilometrów, i ruszamy pełni energii, wprost na zatłoczone ulice Delhi. Pierwszy odcinek podróży prowadzi przez miejską dżunglę, plataninę betonowych mostów, billboardów, kabli, zapchaną autami, rykszami, pieszymi. To wspaniałe uczucie, być częścią tłumu o wspólnym celu, być może nieobce mojemu latynoskiemu towarzyszowi, ale ja nigdy nie byłem fanem piłki nożnej, nigdy nie biegałem po ulicach z bandą kumpli strasząc normalnych obywateli wojennymi okrzykami, machając flagami, zachowując się i czując nieodpowiedzialnie, blokując przejazd autom, smiejąc się w twarz niewolnikom normalnego rytmu dnia. Właśnie się z tego rytmu wyłamaliśmy, to co bedziemy robić jest dalekie od codzienności, łamiemy to co liniowe i wkraczamy w święty czas. Jesteśmy teraz pielgrzymami, w ruchu, z jasnym celem, jesteśmy tu i teraz ale jednoczesnie reprezentujemy naszą świętą metę. Ktoś zawija mi na głowie turban pielgrzyma, jacyś przypadkowi przechodnie podbiegają, i ponieważ nie zwalniamy tempa, niemalże biegną obok kawałek, wciskając mi w dłoń banknoty, z prośbą abym zaniósł je do grobu Opiekuna Biednych, Gharib Nawaza, do samego Ajmer, w nadziei błogosławieństwa.

 

 

First part of the journey, getting out of Delhi. Perhaps 60-80 kms of city, urban monster. We are strange sight, hundreds of medieval style mystics and two weird foreigners walking across Indian middle class world, countless new shopping malls, residential areas, petrol stations and parking lots, grey landscapes of new aspirations shrouded in thick smog, traffic of old school rickshaws and new Asian family cars with puzzled faces in their windows, stuck in afternoon traffic jams, from work to suburban homes in high rise prisons. Ali ! Ali ! Mast Qalandar ! Jhule Lal ! Echo our cries and songs, the chillums are lit even on the way, in front of traffic police, who can do nothing , religious expression is untouchable in India, even it means this kind of anarchic behaviour. Our trucks overtake us and so do some of pilgrims who travel on bicycles, DIY rickshaws or even horse carts. As the night comes closer, I realize what can be biggest problem of this journey. Things changed a lot since 800 years ago first dervishes followed footsteps of their master through fields and forests surrounding Delhi. Now it is not wild animals but wild truck drivers in the darkness that threaten our lifes as we walk along multilane highways and there will be no fire lit on the crossroads, as we lay to sleep for a few hours around 2 AM, under traffic lights and in constant roar of cars, on the bare ground littered with modern garbage of bright new world that India wants to become. I enjoy the feeling, I guess this feeling of freedom, to put your head down wherever you are tired, coupled with fellowship with dozens of others alike makes one not only immune to city temptations and beggar stigma, but also proud of staying out of the rat race.

 

***

Pierwsza część podróży, wydostać się z Delhi. Byc może 60-80 kilometrów miasta, betonowy potwór. Jesteśmy pewnie dziwnym widokiem, setki mistyków w strojach niezmienionych od średniowiecza i dwóch cudzoziemskich świrów wędrujący przez świat indyjskiej klasy średniej, niekończące się nowe centra handlowe, multipleksy, zamknięte osiedla mieszkalnych wieżowców albo reklamy takich osiedli w budowie, stacje benzynowe i parkingi, wszystko spowite gestym pyłem i smogiem, popołudniowe korki starych ryksz i nowych koreańskich aut ze zdziwionymi twarzami w szybach,  w drodze z pracy podmiejskich domów w ponurych komfortowych sypialniach – więzieniach. Ali ! Ali ! Mast Qalandar ! Jhule Lal ! Sławiące szaleństwo i ekstazę okrzyki przyciągają gapiów, chillumy zapalamy na każdym postoju, czasem też w  drodze, na oczach policjantów, którzy nic nie zrobią, religijna ekspresja jest nie do ruszenia w Indiach, nawet jeżeli oznacza ona takie anarchiczne zachowania.

Nasze ciężarówki wyprzedzają nas, zaraz po nich niektórzy z pielgrzymów, podróżujący własnoręcznie kleconymi rykszami, rowerami, niektórzy nawet na konnej bryczce. Powoli zapada zmrok a ja zdaję sobie sprawę co może być największym problemem tej podróży. Sytuacja zmieniła się sporo od czasu gdy 800 lat temu pierwsi derwisze podążali tą drogą , śladem swojego mistrza, przez pola i lasy otaczające Delhi. Teraz to nie dzikie zwierzęta i rozbójnicy, ale dzicy, nieraz pijani kierowcy ciężarówek prujących ciemność zagrażają naszym życiom gdy maszerujemy wzdłuż wielopasmowej autostrady. Na zatłoczonych skrzyzowaniach dróg nie zapalimy ognia, gdy kładziemy się spać na pare godzin, koło drugiej w nocy, pod uliczną sygnalizacją, w ciągłym ryku samochodów, na gołej ziemi zaśmieconej opakowaniami nowej wspaniałej cywilizacji do jakiej Indie usiłują dołączyć. Smakuję te wrażenia, coś w rodzaju uczucia wolności, kiedy kładziesz swoją głowę gdziekolwiek, tam gdzie jesteś zmęczony, połączone z świadomością wspólnoty z innymi takimi jak ty, to nie tylko uodporniania na marne pokusy miasta i na upokorzenie bycia żebrakiem ale wręcz daje dumę, że jesteśmy poza szczurzym wyścigiem.

 

 

When we wake up, the day is still not there, but we press on.  I am eager to get out masteplanned world, into lovely imperfection of the life on the road.

***

Kiedy wstajemy, dzień jeszcze się nie zaczął, ale ciśniemy dalej. Nie mogę sie doczekać aż wydostaniemy sie z zaplanowanego świata prostych kątów, w słodką niedoskonałość życia w drodze.

 

 

 

without ticket / bez biletu

August 30th, 2012

I was on my way back to Paharganj after first day of festival in honour of Qutbuddin Bakhtiar Kaki in Mehrauli dargah. I went there to look for companions leaving to Ajmer, on a pilgrimage that was going to take us nearly 500 km across northern India, walking from grave of one Sufi saint to the other, Gharīb Nawāz , his master, following the footsteps of man who did this journey  800 years ago. I was to walk with fakirs and qalandars, radical mystic group, outcasts, beggars and vagabonds, through in-your-face materialism spreading miles and miles out of Delhi, hectares of shopping malls, tarmac,  high rise closed residential settlements for new middle class, towards the desert city in the heart of Rajasthan. I was coming back to Paharganj after the first evening of qawwali music and mountain charas. I boarded public bus from Mehrauli to nearest Metro station. It was late in the evening, bus was almost empty. On the back of driver’s cabin a sign of modernity, electronic display was showing a message that moved too fast, it took a while before it was registered in my consciousness. When it did, I knew it is a message for me , a message I must record. I had no pen, but three soldiers sitting behind me did. On backside of visiting card, in rush, because the soldiers were about to leave the bus, I recorded something that is a message of the modern world I am constantly trying to ignore. To Irish tinkers, nomads of Sahara, fakirs of Pakistan, to gypsies and hippies of Eastern Europe, those in between, those escaping from meaning and definition, those who do not build and develop, those on the move, those on the edge, it says the same, submit, choose sides, settle down. Well, póg mo thóin !

 

***

 

Wracałem wlaśnie do getta turystów na Paharganj po pierwszym dniu festiwalu w grobowcu w Mehrauli. Pojechałem na imprezę upamiętniającą śmierć świętego zwanego Qutbuddin Bakhtiar Kaki, aby znaleźć towarszyszy pielgrzymki do Ajmer, która zabrać miała nas prawie 500 kilometrów przez północne Indie, od grobu jednego sufickiego świętego, do grobu innego, jego mistrza, Opiekuna Biedaków, podążąjąc śladem innej podróży ktora odbyła się potem 800 lat temu. Miałem wyruszyć w podróż z grupą kilkuset fakirów i kalandarów, radykalnych mistyków, wyrzutków, żebraków i zawodowych włóczęgów, przez obsceniczny materializm hektarów parkingów, asfaltu, centr handlowych i zamkniętych osiedli nowej klasy średniej oblepiających Delhi coraz szerszym pierścieniem. Podążać mieliśmy w stronę pustynnego Radżastanu, w stronę świętego miasta Ajmer. Teraz jednak wracałem na Paharganj, po pierwszym wieczorze z z muzyką qawwali i górskim czarasem. Wsiadłem do publicznego autobusu z Mehrauli do najbliższej stacji metra. Był późny wieczór, autobus prawie pusty. Na kabinie kierowcy zawieszony chiński elektroniczny wyświetlacz wypluwał szybko przesuwające się literki, potrwało chwilę zanim przekaz trafił do mojej świadomości. Kiedy to się stało, wiedziałem że to wiadomość dla mnie, wiadomość którą muszę zanotować, motto tej podróży. Nie miałem długopisu, ale siedzący za mną trzej żołnierze byli mili i pożyczyli.  Z tyłu czyjejś wizytówki, w pospiechu, bo żołnierze właśnie wysiadali, zapisałem przekaz od współczesnego świata jaki stale próbuję ignorować. Wiadomość której adresatem są irlandzcy travellersi, nomadzi z Sahary, fakirzy Pakistanu, cyganie i hippisi wschodniej Europy, ci pomiędzy, ci uciekający od definicji, którzy nie budują i nie produkują, ci w ruchu i ci na krawędzi, wszystkim ten sam sygnał, podporządkujcie się, wybierzcie stronę, ustatkujcie.  Póg mo thóin !

 

 

 

 

 

This is a teaser for new story from travels with the Sufis of India and Pakistan. Coming soon, after a small intermission as I am off into the mountains of Rif now. /  To zajawka nowej serii z podróży z sufi Pakistanu i Indii. Już wkrótce, po małej przerwie na plantacjach w górach Rif.

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.