światosław / tales from the world

Posts tagged:

cuyabeno

 

I go back now to the beginning of my third ayahuasca expedition to South America, this is November 2013, I have with me, in another attempt at asceticism, only cheap analog cameras, and I am heading alone for Cuyabeno swamps on the border of Ecuador and Colombia. I am going there almost straight from Europe, and I love that thrill, leaving everything behind, and facing unknown, with all my fears, all my inhibitions. I am closing door of my room and as each time, I cherish the feeling that I might never come back…

 

 

Wracam teraz do początku mojej trzeciej ayahuaskowej ekspedycji do Ameryki Południowej, oto listopad 2013. Mam ze sobą, w kolejnej próbie ascetyzmu, jedynie tanie, analogowe aparaty, i jadę sam na bagna Cuyabeno, na pograniczu Ekwadoru i Kolumbii. Uderzam tam prawie prosto z Europy, i uwielbiam ten dreszczyk, pozostawianie wszystkiego za sobą, spotkanie z nieznanym, sam na sam, ze wszystkimi swoimi strachami, dziwnymi myślami, zahamowaniami. Zamykam drzwi mojego pokoju za sobą i jak za każdym razem, smakuję to uczucie, że mogę nie wrócić.

 

 

 

 

In that initial part of the journey I still had enough discipline to take notes, so there will be a couple of insights here, a bit chaotic though, like the jungle itself.

 

 

Podczas tej początkowej fazy podróży miałem wciąż dość dyscypliny aby robić notatki, więc będzie tu co nieco przemyśleń, chociaż chaotycznie, jak to w dżungli.

 

 

 

 

Sobota. 6 dzień od wyruszenia z Polski, pierwsze udane trafienie yage. ( po prawie udanym z Cofanami koło Lago Agrio, niestety ciężki poród w wiosce i obecność kobiecej krwi oznacza, że zbyt niebezpieczne demony są także obecne, więc nici z ceremonii ). Pech to czy sygnał, że zamiast sie włóczyć po omacku warto normalnie pracować, zarabiać, i najwyżej zapłacić więcej, na przykład fixerom, i trafić prosto we właściwe miejsce. Ten scouting nie taki zabawny. Ale może to moja pieprzona niecierpliwość.

Tak czy inaczej trafiam gdzie mam trafić, w głąb Cuyabeno, podążając za watłą rekomendacją najpierw ląduję w obejściu jakiejś totalnie schlanej rodzinki, stara mnie nieco molestuje, na szczęście Aldemar, sternik łodzi, który mnie tu przywiózł też twierdzi, że jest szamanem, i zaprasza do siebie do Tarapui, kilkanaście zakrętów rzeki stąd. Cóż, spróbuję, losie prowadź i chroń.

W Tarapui szybko przechodzimy do czynów i ruszamy na polowanie na liany, a po powrocie zabieramy się do gotowania wywaru.

 

 

Saturday. 6th day since leaving Poland, first successful find of yage shaman ( after almost successful with the Cofans near Lago Agrio, unfortunately difficult birth in the village and presence of female blood means that there are too many dangerous demons present, so the ceremony is off ). Is it bad luck, or a signal, that instead of wandering in dark, it is better to work harder on commercial projects, earn money, and perhaps pay more, for example to some fixers, who will take me directly to a right place. This scouting is not so fun. But perhaps it is just my fucking impatience.

Anyway, I end up where I was supposed to, in the heart of Cuyabeno, following dubious recommendations I first arrive at the house of some totally pissed family, drunk dirty witch is hitting on me, fortunately, Aldemar, the boatman who brought me here claims that he is a shaman too, and invites to visit his village Tarapui, several bends of the river away. Why not, fate, please guide and protect me.

Once in Tarapui, we quickly move to action, first hunting for the vine, and then, returning, we start cooking the brew.

 

 

 

 

 

 

 

I stay in the house of Aldemar, with part of his family, as wife and most of kids are away fishing and hunting turtles. Aldemar is a father of nine, he promised to his father that he will have as many as him. Big belly, hearty laughter, ribald jokes, he loves to show me in the forest some branches that look like dick, and likes to mention fucking a lot.  He is not spiritual ghost, he is flesh and bones, fertility and life.  And his life is good, simple and good. I am learning from this, faster than before.

Aldemar has one thing in common with me, he is working with tourists, ferrying them into Cuyabeno reserve, where they stay in some lodges and go out to lakes  and swamps to “experience nature”. It is a place full of animals, that is true, but I am more curious what animal spirits he can help me to see in my visions.  So who is he, some would ask, a boatman or shaman?

Listen, I see it this way – shaman is not a profession, it is not a function like some full time priest in “developed” society. It is more like an activity – a role to be played, by someone who at the same time is a fisherman, shepherd, farmer – but has some extra experience and abilities – so he may be at the same time village joker, lover-man, and, when he performs shamanic activities – a shaman.

 

 

Zatrzymuję się w domu Aldemara, z częścią jego rodziny, ponieważ żona i wiekszość dzieciaków są na połowie ryb i polowaniu na żółwie. Aldemar jest ojcem dziewiątki, obiecał swojemu ojcu, że będzie miał tyle co on. Duży brzuch, dudniący śmiech, rubaszne żarty, cieszy się jak dziecko gdy w lesie pokazuje mi jakieś gałęzie co wyglądają jak kutas, i uwielbia często mówic o pieprzeniu. Nie jest jakimś uduchowionym prorokiem, to ciało i kości, płodność i życie. A jego życie jest dobre, proste i dobre. Uczę się, szybciej niż wcześniej.

Aldemar ma jedną rzecz wspólną ze mna, pracuje z turystami, przewożąc ich swą łodzią w głąb rezerwatu Cuyabeno, gdzie zatrzymują się w drogich lodgach i stamtąd wyprawiają na jeziora i bagna, aby “doświadczać natury”. To miejsce istotnie pełne zwierzaków, ale ja bardziej jestem ciekaw jakie zwierzęce duchy pomoże mi zobaczyć w wizjach. Kim zatem jest Aldemar, niektórzy mogą spytać?

Posłuchajcie, widzę to tak – szaman to nie jest zawód, to nie funkcja, jak ta którą pełni jakiś etatowy kapłan w “rozwiniętym” społeczeństwie. To bardziej czynność, rola jaką odgrywa czasowo ktoś, kto jest też rybakiem, pasterzem, rolnikiem – ale ma też dodatkowe umiejętności i doświadczenie – więc może być w tym samym czasie wioskowym żartownisiem, żigolakiem, a kiedy wykonuje szamańską pracę – szamanem.

 

 

 

 

I think about it a lot, also now, waiting for ceremony, bathing in river, enjoying slow time of the village. More and more, I see shaman as an actor, ceremony as theatre, tricks & decoration, this spectacle being a mystery ( as in “Eleusian mysteries” ). They serve to increase feeling of security but also are skillfully used set of techniques, techniques of navigation, techniques modifying the trance  – rhythm, sound, song, smell, things to help achieve the katharsis, but not to show the way, in the very core – everyone is his own guide, everyone has inner guru.

This is not to take away any of significance, any of seriousness. I am working in the realm of arts, so I would be the last to use “theatre” as derogatory term.  Rites are necessary, and suspension of spectators’ perspective useful, however from time to time one should keep in mind the relativity of that ritual, so that it doesn’t develop a cancer of religion, rigid form, from which the meaning and content escape, and on top of that, it starts to claim its uniqueness. That claim of religions is nothing more like a bloated into unhealthy size belief of villagers all around the world, that what they are doing is the best, and what those from another village do, is wrong, and they are idiots.

So this is a very tricky and clever game of pretending, we pretend to play seriously, suspending criticism, but at the same remembering, somewhere “in the background”, unspoken, that it is just a game and we could be playing another one.

 

 

Myślę o tym sporo, także teraz, czekając na ceremonię, kapiąc się w rzece, ciesząc wolnym rytmem wioskowego życia. Coraz bardziej widzę szamana jako aktora, ceremonię jako teatr, sztuczki i dekorację, ten spektakl to misterium. Służy to wzbudzeniu poczucia bezpieczeństwa, ale jest tez zestawem sprawnie używanych technik, technik nawigacji, technik modyfikacji transu – rytm, dźwięk, pieśń, zapach, narzędzia które mają pomóc osiągnąć katharsis, ale nie mają pokazywac drogi, w gruncie rzeczy każdy jest swym własnym przewodnikiem, każdy ma wewnętrznego guru.

To nie znaczy, że odbieram temu znaczenie, powagę. Pracuję w dziedzinie sztuki, więc byłbym ostatni który używałby określenia teatr w pejoratywnym, umniejszającym sensie. Rytuał jest niezbędny, zawieszenie perspektywy widza przydatne, ale od czasu do czasu warto przypomnieć sobie o względności, relatywności, umowności tego rytuału, aby nie wyrósł w rak religii, sztywnej formy z której uciekają treść i znaczenie, a która dodatkowo przekonana jest o swojej unikalności. Ta zarozumiałość religii to nic innego jak rozrosłe do niezdrowych rozmiarów przekonanie wieśniaków na całym świecie, że to co oni robią jest najlepsze, a ci z sąsiedniej wioski się nie znają i są debilami.

Więc my, sceptycy, którzy stracili już niewinność musimy grać w bardzo sprytną grę, udajemy, że gramy na poważnie, zawieszając krytycyzm, ale w tym samym czasie pamiętając, gdzieś tak w tle, niewypowiedzianie, że to tylko gra, i moglibyśmy grać w inną.

 

 

 

 

As I get out of the river, I meet a guy named Dionysos. He also came to take a bath, down from his little wooden house where he lives with many children, but no wife, as she had left him some time ago. He is quite tired after a day of work in his field.

 

 

Kiedy wychodzę z rzeki, spotykam kolesia który nazywa się Dionizos. Też przyszedł się wykąpać, ze swojego drewnianego domku na brzegu, gdzie mieszka z wieloma dzieciakami, ale bez żony, która zostawiła go jakis czas temu. Jest dość zmęczony po dniu pracy na swoim polu.

 

 

 

 

One important thing about Dionysos is that his leg was bitten off by crocodile in Laguna Cuyabeno.  He was fishing there from canoe, and crocodile just jumped into it, trying to drag him down into the murky water.  Dionysos fought long for his life, and ultimately survived, but the leg was gone for good.

 

 

Ważną rzeczą jaką powiedzieć trzeba o Dionizosie jest to, że jego noga została zjedzona przez krokodyla w jeziorze Cuyabeno. Łowił tam ze swej łódki i krokodyl po prostu w nią wskoczył, próbując ściągnąć go w mętną toń. Dionizos walczył długo o swoje życie i ostatecznie zwyciężył, ale noga przepadła.

 

 

 

 

 

 

 

Z notatek z tamtych dni :

“Nadal miewam doły, oczywiście, jak zwał tak zwał, stany depresyjne, ale już się nimi nie przejmuję”

Oglądam je sobie, jako nieco pretensjonalne, dramatyczne kino własnego wnętrza, teatr ludzkich gierek, czasem gramy rolę mędrca, czasem wojownika, a czasem, mimo że nikt nam za tą niewdzięczną pracę nie płaci, rolę ofiary.

 

Kto to powiedział, że przed ayahuaską – a właściwie, między jedną sesją a drugą – nie można pić alkoholu? Płyniemy sobie w odwiedziny do jakiegoś młodego kuzyna Aldemara, który parę kilometrów w górę rzeki wyrąbał niedawno kawał lasu i osiedlił się tam ze swoją młodą żoną. Spotykamy go z całą rodziną płynącego w przeciwną stronę, ale to nie problem, żona i dzieciaki zostają w łódce a ten przesiada się do naszej, i niedługo potem siedzimy u niego w chacie i opróżniamy jedną misę sfermentowanej cziczy z yuki za drugą. Na początku łykam ostrożnie, z grzeczności, bo przecież ja wcale nie piję alkoholu, potem coraz mniej i mniej ostrożnie. Parę godzin później z trudem notuję krzywymi zdaniami :

 

 

From my notes made in those days :

“I still occasionally have downs, of course, or as one could call it, depressive states, but I do not worry about them at all”

I watch them, as slightly pretentious, dramatic cinema of my own interior, theatre of human games, in which sometimes we play role of wise man, sometimes a warrior, and sometimes, even though no one pays us for this ungrateful job, the role of a victim.

 

Who actually said this, that before ayahuasca, or actually, in between two night sessions, one is not allowed to drink alcohol? We take a boat to visit a young cousin of Aldemar, who, a few miles up the river chopped down recently a patch of forest, and settled there with his young wife. We meet him, going with whole family opposite way, but that is not a problem, wife and kids stay in the boat, and he goes into ours, and soon enough we are sitting in his hut and emptying one bowl of fermented yuca chicha after another. In the beginning, I taste a bit, out of politeness, after all, I never drink alcohol. Then I taste more and more and more. Some hours later, I write down, with difficulties, uneven sentences :

 

 

 

 

Getting drunk with chicha :

Yage told me – or I am just telling it to myself – hard to separate this – or I want it to be hard, anyway – it told me that “I” am the one who doe not drink – who “NEVER” drinks – but how wonderful and good - sometimes – to deconstruct this “I” and this “NEVER” – to deconstruct iron rule, concrete foundation – and for example – get pissed – a bit, on Indian brew, fermented root, connect with mates, even on that “low” level…

 

 

 

Wtedy, w Cuyabeno, intuicja coraz wyraźniej podpowiada mi coś, co podczas tej podróży potwierdzi wielu szamanów. Całe te diety, te restrykcje, reguły o niełączeniu z alkoholem czy konopią to głównie wymysł gringo, spragnionych prostych i łatwych recept, jednoznacznych wskazówek, z jednej strony odrzucających dawne religie i autorytety, a z drugiej tak naprawdę stęsknionych za prowadzeniem za rączkę. To kulturowe uprzedzenia, na które sam się złapałem, u mnie to akurat mix abstynenckiej mitologii muzułmańskiej, z którą stykam się dość często, oraz kontrkulturowe tabu wegetariańskie, które razem kazały mi stworzyć własny mit – własną dietę, według której ABSOLUTNY jest zakaz przyjmowania mięsa i alkoholu przed ceremonią. A przecież niekoniecznie, wprawdzie dużo przemysłowego mięsa, czy alkohol pity codziennie – to jest na pewno problem – ale robić z czegoś absolutną zasadę, zamiast słuchać swego wewnętrznego głosu – to trochę jakby wpadać w matń przed którą ostrzegał McKenna :

KULTURA NIE JEST TWOIM PRZYJACIELEM

- jeżeli akurat jest poniedziałek, i twoja kultura zakazuje lać żonę w poniedziałki, akurat dziś, akurat tutaj kultura pokrywa się z twoim interesem ( jeżeli jesteś żoną ) ale jest tylko tymczasowym sprzymierzeńcem, a nie bezwarunkowym przyjacielem.

No dobra, ale dość tego filozofowania, nadchodzi wieczór, czas umalować się achiote w ochronne barwy i w pustej dziś szkole podstawowej spotkać się z duchami.

 

 

At that time, in Cuyabeno, my intuition tells me clearly, something that during this trip will be later confirmed by many shamans. All these diets, restrictions, rules about not combining the brew with alcohol or cannabis, they are mostly invention of  gringos, thirsty for simple and easy recipes, clear answers, having abandoned old religions probably actually missing someone guiding them by the hand. These are cultural bias, and I get caught in it too, in my case it is a mix of Muslim abstinence mythology, that I encounter quite often in recent years, and counter-cultural taboo of vegetarianism, which together fuse into my own, private myth – my own diet, ABSOLUTE ban on meat and alcohol before the ceremony. But that is not so obvious. Of course, a lot of industrial meat or alcohol taken daily – they are a problem for sure – but to make an absolute rule, instead of listening to inner voice, means getting into a trap Terence McKenna warned against :

THE CULTURE IS NOT YOUR FRIEND

If today is Monday, and your culture forbids to beat wives on Mondays, today, here and now, the culture coincides with your interests ( if you are a wife ), but it is only a temporary ally, not unconditional friend.

OK, but enough of this philosophy, evening comes, and it is time to paint with achiote in protective patters, and get ready to meet the spirits in the empty primary school of Tarapui.

 

 

 

 

 

 

 

Zaczynamy późno, bo szkoła jest w centrum wioski, małej bo małej, ale lepiej poczekać aż śmiechy i szczekanie psów ucichną. Dzieciaki schodzą się powoli, bo poza Aldemarem i jego szwagrem Melecio, więcej chyba jest dzieciaków i nastolatków niż dorosłych. To co wydawać się może kontrowersyjne w USA czy hipokrytycznej Europie faszerującej swe dzieci farmaceutykami, psychoaktywnym śmieciowym żarciem, cukrem w absurdalnych ilościach, tutaj, w wiosce Indian Siona jest częścią tradycji i czymś zupełnie normalnym. Ayahuaska to lekarstwo, także profilaktyka, ayahuaska to także szkoła życia, a zatem komu jak komu ale dzieciom się przyda. I mimo trudnego przecież smaku, bardzo im się podoba, proszą o jeszcze, tu i w kilku innych miejscach będę miał okazję to zobaczyć. Inna rzecz, że dzieciaki nie mają tyle za uszami co dorośli, więc mniej też do wyczyszczenia, przez co łatwiej mogą przez tą pracę przejść.

Dla złagodzenia smaku, niczym do tequili, ktoś przynosi i rozkraja cytryny. Już za chwilę zaczynamy.

 

 

We start late, because the school is in the centre of the village, quite small hamlet, but still it is better to wait until laughter and barking of dogs subsides. Kids gather slowly. Besides Aldemar, his brother in law Melecio and a couple of their mates, there are more kids and teenagers than adults. What may seem controversial for hypocrites from USA or Europe, feeding their children with pharmaceuticals, psychoactive junk food, sugar in absurd quantities, here in Siona Indians’ settlement is part of tradition and something completely normal. Ayahuasca is a medicine, also preventive, and at the same, a school of life, so who else if not children should be allowed to profit from it? Despite difficult taste, they like it a lot, ask for more, here, and in some other places I will witness later.  Another thing is, the kids do not have as dirty conscience as adults, so much less hard cleaning work to do.

For neutralizing the taste, like when drinking tequila, someone brings and cuts lemon. Soon we start.

 

 

 

 

Aldemar wydziela porcje i przygotowuje wywar, okadzając go tytoniowym dymem i gwiżdżąc ochronne melodie.

 

 

Aldemar portions the brew, and prepares to serve, blowing tobacco smoke and whistling protective melodies.

 

 

 

 

 

 

Dziewięcioletni Gabriel, syn Aldemara, który pierwszy raz pił mając 5 latek, dostaje swoją porcję oczywiście odpowiednio mniejszą niż dorośli, ale wkrótce poprosi o jeszcze, a jeden ze starszych śmieje się i woła – “daj mu, daj, niech se zobaczy tygrysa”. Jego 7 letnia siostra Brigitte też pije, matka nie, bo 3 lata temu dołaczyła do ewangelistów, a dla nich yage to demony.

 

 

9 years old Gabriel, son of Aldemar, who first time drank at the age of 5, he gets his potion of course much smaller than adults, but soon he’s gonna ask for more, and one of the elders laughs and jokes – “give him, give, let him see the tiger”. His 7 years old sister Brigitte also drinks, their mother does not, because she had joined evangelicals 3 years ago, and for them, yage means demons.

 

 

 

Leżymy między ławkami, w hamakach. Za chwilę zacznie się rzyganie, jeden ze starszych wypił całą szklankę, inni śmieją się z niego, że zaraz będzie fruwał, a potem śmieją się gdy zamiast fruwania zwala się z całym hamakiem i zaplątany weń leży jęcząc na przyjęcie Babci. Ja osuwam się w ciemny sen i swe wizje. Niczym niejasne sny, trudne do zanotowania, tym bardziej opowiedzenia po takim okresie. Gdzieś w tle gra harmonijka, nad dzieciakami leżącymi pod swymi moskitierami czuwają Aldemar i jego wesolutki szwagier Melecio, żartowniś, też w rubasznym stylu, “ale se pierdnął, hi hi”, “ale niezła pinta, ha ha” ( “=wizje” ), śmieje się a w międzyczasie Gabriel powtarza swoje “uff, que fuerte veneno, jaka mocna ta trucizna”

Po tej, czy po nastepnej ceremonii notuję :

“wnioski? raczej oczywistości. Dawaj najpierw, nie patrząc czy dostajesz. Moje podróże – wątek poszukiwania postaci ojca – fakirzy, wąsaci nomadzi, szamani i mocni, ciekawi mężczyźni – bo ojciec raczej “poza zasięgiem”. W relacjach osobistych – zamiast patnerskich – zbyt często wchodzenie samemu w rolę ojca, surowego, ganiącego, wiedzącego lepiej. Za ostro.”

 

 

We are laying between school benches, in hammocks. Soon vomiting will start. One of adults drank the glass full, others laugh at him, that he is going to fly and then laugh, when instead of flying he falls down with his hammock and entangled in it moans as Grandmother arrives. I slip into dark dream and my visions. Unclear dreams, hard to pin down, to write down, much less tell about after such a long time. Somewhere in the backround, harmonicas play, sign of presence of Aldemar and Melecio, funny guy, a joker, ribald style too, ” ha ha, what a fart!”,  “what a pinta ( =”vision”), hu hu !” , he laughs, and in the same time Gabriel keeps repeating his “uff, que fuerte veneno, what a strong poison that is”.

After this, or next ceremony, I write down this :

“conclusions? rather obvious stuff. Give first, without expecting anything in return. My journeys – a common thread – looking for father figures – fakirs, moustached nomads, shamans and other strong, interesting men – because the father is rather “out of reach”. In personal life – instead of partner relations – too often falling myself in father role – harsh, preaching, knowing better. Too sharp.”

 

 

 

Tarapui znajduję się w głębi parku narodowego Cuyabeno. Aby dotrzeć tu z Quito, trzeba najpierw podróżować jednym autobusem do Lago Agrio, potem drugim do Puente Cuyabeno.  Dalej można już tylko łodzią, co niestety może was kosztować za wynajęcie 100/150 USD jeżeli się śpieszycie, można jednak też cierpliwie czekać i zabrać się z kimś za jakieś 20 lub 30 USD od osoby. Jeżeli uda się dodzwonić do kuzyna Aldemara, Benancio ( 0991324171 ale rzadko mają zasięg )  , to Aldemar ma sensowną ofertę, wynajęcie łodzi za 50 USD na dzień. Warto, bo poza zabraniem w gwiezdne podróże może też pokazać wam Lagunę Cuyabeno i na przykład zabrać na łowienie piranii maczetą. Co do ayahuaski, to też super układ – płacicie jakieś 10 USD kucharzowi za robociznę, a potem 10 USD za kubek wywaru, to naprawdę tania opcja. Warto też przywieźć jakieś prezent, cukier, duże baterie do latarki, użyjcie też własnej inwencji, to fajni ludzie.

 

 

Tarapui is inside Cuyabeno national park. To come here from Quito, one must first travel on a bus to Lago Agrio and then next one to Puente Cuyabeno. After this, it is only possible to continue by boat. This can be expensive if you are in a hurry and need to hire it, for 100 or 150 USD, but you can patiently wait and jump in some boat going occasionally to communities downriver for 20 or 30 USD per person. If you manage to reach Aldemar’s cousin, Benancio, ( 0991324171 but mobile coverage is rare there ), you can book Aldemar’s boat picking you up. Their deal is very good, 50 USD per day. It is worth it, as the guy, besides astral journey, can take you for example for piranha fishing in Laguna Cuyabeno. About ayahuasca the deal is also excellent – you need to hire a cook for something like 10 USD and then you pay 10 USD per cup of the brew, so really cheap option. It is also good to bring some presents, like sugar or large batteries for flashlight, or just be creative, these are really good and poor people.

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.