światosław / tales from the world

Posts tagged:

delhi

 

 

 

I came to dargah in Mehrauli, not far from Qutub Minar in Delhi, to spend some time in the company of people whom I were to join on 2 weeks/500 km pilgrimage to Ajmer, in the footsteps of medieval saint. The urs of Khwaja Qutbuddin Bakhtiar Kaki was just starting.  And very quickly I knew we re going to have fun. This is Islam I love. But I am sorry my pious friends, for all those weeks we never set foot in a mosque. For those people entire world is a mosque. “Job ? “  – says one of my new crazy friends – “I have no job. Him my boss” – he adds pointing upwards ” – I am 24 hrs fakiri”. OK, I know now I am in the right place.

 

***

 

Przyjechałem do dargi w Mehrauli niemalże wprost z lotniska, aby spędzić święto ku czci patrona tego miejsca w towarzystwie części z fakirów, z którymi wyruszyć niedługo miałem na pielgrzymkę przez północne Indie, do najważniejszego sanktuarium sufi , Ajmer w Radżastanie.Bardzo szybko byłem już pewien że nie będziemy się nudzić. To jest islam który kocham i szanuję. Ale mam smutną wiadomość dla moich pobożnych i konserwatywnych przyjaciół, przez ten miesiąc stopa nikogo z osób jakie poznacie w tej historii nie stanęła w meczecie. Dla nich meczetem jest cały świat i każdy człowiek. ” Praca?” – śmieje się jeden z moich nowych znajomych “Jaka praca? To mój szef” – pokazuje palcem w górę – “Jestem fakirem 24 godziny na dobę”. Aha, już wiem, jestem we właściwym miejscu.

 

 

 

 

Po raz pierwszy chyba zacząłem robić jakieś notatki podczas tego wyjazdu. Okazjonalnie wrzucę więc tu coś z tego notesiku, oczywiście po paru dniach stały się coraz rzadsze, ale może to i dobrze, żyć sobie w momencie, i tak ich dużo zagarniam “na później”… Tak czy owak, poniżej jedna z nich…

 

/        I think for the first time on this trip I started to write anything in my notebook…So sometimes I will scan and post those rare glimpses into my head as it was months before, “while there”, on the move.

 

 

Łysy szalony derwisz podduszający kolegów jest prawdziwym hardkorowcem, nie liczy się z żądnym konwenansem. Kolegów z Bangladeszu szczypie w dupę, do mnie od razu podbija z konkretnym żądaniem 50 rupii. Jest stanowczy niczym Cyganka w metrze. Ej, chyba obruszę się za psucie klimatu w te pierwsze dni, wśród miłych”niekomercyjnych babów”… Taki jest mój pierwszy odruch…Ale potem myślę o tym, stary, to pierwsza lekcja,  pierwszy nauczyciel tej wyprawy, ci co nas wkurzają to najcenniejsi nauczyciele. Nawet nie jest ważne to czy on po prostu chce kasę na jaranie, albo na to żeby ją za chwilę wyrzucić czy oddać komukolwiek, ma styl lidera szaleńców, charyzmę, wszyscy się trochę boją a trochę żartują z jego szaleństwa, ale dla mnie jest nauczycielem w ważnej kwestii, chciwości i skąpstwa, pokazuje mi przez ten mój pierwszy odruch że gdybym “to ja” decydował ile kasy i komu i kiedy, czułbym się lepiej, bo przecież miałem w planach dzielić się kasą. Dlaczego zatem? Dlaczego nie pamiętam o maksymie sufi, niech twoja lewa ręka nie wie kiedy prawa rozdaje datki? Gdyby to wyszło ode mnie, czułbym może wtedy że jestem szczodry a nie zmuszony. Zatem chodzi mi tyko o “ja”. O to , że decyzja nie wyszła “ode mnie”. Teraz notuję te słowa a ci podają mi kolejne chillumy. Bez przerwy serdeczność, gościnność, a ja ciągle szukam odpowiedniej okazji na gest. Dzięki ci łysy babo.

***

A bald mad dervish strangling his friend is real hardcore piece of energy, doesn’t give a shit about any social rule , doesnt know meaning of small talk. He pinches asses of his mates from Bangladesh, and to me he comes straight with the demand of 50, and then, when he gets it, 100 rupees. He is very straightforward, or plain rude. Wow man, I should get offended, you are ruining this nice mood, I am guest and everyone is so friendly and hospitable and so different from those hustlers in Paharganj, what are you doing. These are my first thoughts but I yield, I think to myself, man, this is your first lesson on this trip, those who piss us off are the most valuable teachers, better then those nice and easy guys…It does not even matter if he simply wants cash for smoking, Coke, or he will throw it in a gutter in a moment or give to someone else. His style is that of madmen boss, he s got class and charisma, everyone is a bit afraid and a bit entertained by his madness, but for me he is a teacher on very important issue, of greed and avarice, by causing this first mental reaction of mine, that if it was “me” who decided how much cash, when and to whom I give, I would feel better, after all, I was planning to share on this trip… So what is the problem? Why can’t I remember Sufi words about your left hand being oblivious to your right hand sharing? If the sharing came from me , I would feel I am generous, not forced by someone, so it is all really only about “I”. About the fact that the action doesn’t come from “me”. Now I am writing these words in my notebook and they are passing me one chillum after another. Constant warmth of the hearts and generosity, and I am still looking for right moment to open myself.  Thank you, crazy baba !

 

 

 

 

 

The following story , which I am starting to publish here, includes four big Sufi festivals in India and Pakistan and events from more than 2 months, and it was shot entirely on cheap plastic cameras. I left all my professional gear behind. Some part of me was tired with listening to comments and questions related to equipment, with all that bullshit related to aperture, prime lenses, Nikon vs Canon vs Leica, all these secondary things in photography, I was also tired of being energy vampire and having heavy brick hanging on my neck. But most of all I wanted to clear my mind from visual greed and stop devouring reality to shit it out as pixels. I wanted to leave the expensive toys and humble myself as much as I could in the company of people as humble as dust beneath your feet.

 

***

 

Historia która się tutaj rozpoczyna obejmuje cztery duże festiwale związane z sufizmem w Indiach i Pakistanie, i wydarzenia z ponad dwóch miesięcy podróży, i sfotografowana została w całości tanimi plastikowymi aparatami analogowymi. Zostawiłem w domu cały swój profesjonalny sprzęt. Częściowo byłem już zmęczony słuchaniem tych samych komentarzy i pytań związanych z tym żelastwem, tych ciągłych bzdur o przesłonach, stałkach, Nikon kontra Canon kontra Leica, te wszystkie drugorzędne w fotografii sprawy, byłem też zmęczony taszczeniem ładowarek, byciem energetycznym wampirem, nadwyrężaniem kręgosłupa ciężką cegłą zwisającą z szyi. Ale przede wszystkim chciałem oczyścić swój umysł z chciwości obrazu, chciałem sanatorium od pożerania rzeczywistości i przerabiania jej na piksele. Chciałem zostawić drogie zabawki i być tym smiesznym panem ze smiesznym aparacikiem, lubię jak się ze mnie śmieją, to jakaś, całkiem przyjemna droga do pokory, gdzieś na niej są niektórzy moi towarzysze podróży, pokorni jak pył pod ich sandałami.

 

 

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.