Near the port, in old town of Massawa in Eritrea there are many streets where only women live, save for a few young boys, sons or grandsons, usually offspring of “boyfriends” long gone. Whole generations, almost destined to serve ever new sailors visiting this Red Sea port, on the crossroads of trade routes for centuries. Men come and go, soldiers of Eritrean army, workers from the port, sometimes weekend visitors from Asmara. But this ain’t no Bangkok or Mombasa. Most of the time, cats and crows can be seen more often than people, among decaying mansions of rich Arab merchants from the past. I drink macchiato in this bar or another, hiding from the heat, waiting for light.
***
W pobliżu portu, w starej dzielnicy miasta Massawa w Erytrei jest wiele ulic gdzie mieszkają głównie kobiety, jeśli pominąć młodych chłopców, synów czy wnuków, zwykle potomstwo “chłopaków” których dawno już nie ma. Całe pokolenia kobiet, których przeznaczeniem jest obsługiwać kolejne fale marynarzy przybijających do tego portu nad Czerwonym Morzem, od stuleci na skrzyżowaniu szlaków handlowych. Mężczyźni przychodzą i odchodzą, żołnierze rozdętej erytrejskiej armii, robotnicy portowi, czasem weekendowi goście z Asmary. Ale to nie jest Bangkok czy Mombasa. Przez większość czasu łatwiej tu zobaczyć koty wlekące ości czy wrony, niż ludzi, w uliczkach między rozpadającymi się zasolonymi willami bogatych arabskich kupców z przeszłości. Piję macchiato raz w tym barze raz w tamtym, chowam się przed upałem, czekam na światło.
***
***
***
***