Last ceremony in the church of “Green Gandalf”. Easter week is finished. Last rape snuff, last joints in the boat leaving Mapia for the world outside, the same way we came here, pathway of water, the only available.
***
Ostatnia ceremonia w kościele “Zielonego Gandalfa”. Wielkanocny tydzień już się zakończył. Ostatni raz wciągamy rape, palimy ostatnie jointy na łódce jaka z Mapii wywozi nas w zewnętrzny świat, ścieżką wody, jedyną dostępną.
Our captain is Cristalmar, man on the move, boat running between Mapia and Boca do Acre is his home, and so is the forest. He was just a few years old when his father would leave him completely on his own for days in a lone fazenda, in a thatched hut surrounded by thick vegetation, deep inside the jungle, with no food, to fend for himself. He did.
***
Naszym kapitanem jest Cristalmar, człowiek w ruchu, żyje praktycznie na łodzi pomiędzy Mapią a Boca do Acre, na rzece jest w domu, podobnie i w lesie. Miał około 6-7 lat kiedy ojciec zaczął zostawiać go samiutkiego w położonej w głębi dżungli fazendzie, w pokrytej trzciną chatce otoczonej gęstym lasem, bez jedzenia, tak aby nauczył się dbać o siebie. No i się nauczył.
I keep reading Campbell’s “Creative Mythology”, about transition, about motifs of wasteland and wonderland in Thomas Mann’s “Magic Mountain”. Campbell quotes from this novel, from episode when Hans Castorp ascends, during a two day long mountain train ride, highlands where his transformation will take place, away from the “flatland” of ordinary people and ordinary concerns. :
“Space, rolling and revolving between Hans and his native heath had possessed and wielded the powers that we generally ascribe to time, yet in a way even more striking. Space, like time, engenders forgetfulness; but it does so by setting us free from our surroundings and giving us back our primitive, unattached state.”
Wout, young Dutchman on a spiritual search leaves Mapia happy and a bit confused, he is on his way to Rio de Janeiro, where he first encountered Daime. Amilton, our rough grandfather figure has business in town. He is selling his house in Mapia soon, and after many years there wants to live with his children who are in Minas Gerais. He has them with much younger woman, who is now in Boca do Acre. We do not know how they separated, we do not know which rumours about Amilton are true. Mapia is full of various stories , and all have their opinion. Even two weeks there revealed a micro-world of telenovela kind, full of gossip, jealousy, passion, intrigue. Amilton of course claims usual “it is all her fault”. But he has one final, important lesson for us. When we get to Boca do Acre, the very first night he gets drunk ( in Mapia, at least officially, there is no alcohol ). Then he goes on to visit his ex-wife, and after a row, including physical violence, police is called and he ends up in local jail. It is clear : you can drink that teaching brew for 30 years, but as one of the hymns we sung this Easter says,
“Não digas que o Mestre não tem saber / Ele bem ensinou / E você não quis aprender” ( “Do not say Master does not have wisdom / He taught well / It is you who do not want to learn” )
***
Czytam sobie dalej “Creative Mythology” Campbella. Czytam o przejściu, o motywach martwego, spustoszonego świata i świata cudów, świata przemiany, o “Czarodziejskiej górze” Manna. Campbell cytuje z tej powieści, epizod kiedy Hans Castorp wspina się podczas dwudniowej podróży górską kolejką do sanatorium na szczycie, gdzie będzie mieć miejsce jego przemiana, z dala od “płaskiej krainy” która oznacza ziemie “zwykłych” ludzi pogrążonych w swym transie.
“Przestrzeń, tocząca się i rozwijająca pomiędzy Hansem a jego ojczystym wrzosowiskiem posiadała moce które zwykle przypisujemy czasowi, ale w nawet bardziej uderzający sposób. Przestrzeń, jak czas, rodzi zapomnienie, ale czyni to uwalniając nas z naszego otoczenia i oddając nam naszy pierwotny stan “bez przywiązania”.
Wout, młody Holender w trakcie duchowych poszukiwań, wyjeżdża z Mapii w stanie szczęścia ale i lekkiego oszołomienia, jest w drodze do Rio de Janeiro, gdzie pierwszy raz zetknął się z kościołem Santo Daime. Amilton, twardy dziadek, ma sprawy do załatwienia w mieście. Sprzedał właśnie swój dom w Mapii i po wielu latach tam spędzonych chce zamieszkać ze swoimi dziećmi, częściowo już dorosłymi, żyjącymi obecnie w Minas Gerais. Ma je z dużo młodszą kobietą, która jest teraz w Boca do Acre. Nie wiemy do końca jak i dlaczego się rozstali, nie wiemy które plotki o Amiltonie są prawdziwe. Mapia jest pełna historii, i wszyscy mają swoje zdanie. Zaledwie dwa tygodnie tam spędzone a już wyświetliła się nam wielowątkowa telenowela, pełna obmawiania, zazdrości, emocji i intryg. Amilton oczywiście podtrzymuje typowe “to jej wszystko jej wina”. Ale dziadek ma dla nas ostatnią, ważną lekcję. Kiedy dopływamy w końcu do Boca do Acre, już pierwszej nocy Amilton upija się ( w Mapii, przynajmniej teoretycznie alkohol jest zakazany ). Potem rusza w tany, w środku nocy odwiedza swą eks małzonkę i po burzliwej latynoskiej kłótni doprawionej przemocą, wezwana jest policja i dziadek trafia do celi. Jest dla mnie jasne, można pić ten wywar-nauczycielkę przez 30 lat, ale jak mówi jeden z psalmów towarzyszących nam tej Wielkanocy :
“Não digas que o Mestre não tem saber / Ele bem ensinou / E você não quis aprender” ( “Nie mów, że Mistrz nie ma wiedzy / On nas dobrze uczył / To tyś ten, który nie chce się nauczyć ” )
We continue our journey and then I stay on my own in Rio Branco, city of concrete, boring shopping malls, evangelical supermarket style churches. As flat as possible. Even if this is birthplace of Santo Daime, the very centre of the cult, I can not fail but realize it is a minority in the way of first Christians. A couple of communities here and there are scattered in the sea of that same tasteless disease that poisons every developed country, and Brasil is such already. Life and passion, grit and adventure, whether physical or spiritual, are exchanged for steel, chrome, plastic. Plastic world, plastic food, plastic values. I can’t wait to get out of here.
***
Kontynuujemy naszą podróż i ostatecznie zostaję sam w Rio Branco, mieście betonu, nudnych prowincjonalnych pasaży handlowych, zalanym falą supermarketowego ewangelickiego chrześcijaństwa w amerykańskim stylu. Tak płasko i bez wyrazu jak to tylko możliwe. Pomimo iż to miasto i ten region to kolebka i serce Santo Daime i innych ayahuaskowych tradycji, trudno nie spostrzec że ich sytuacja przypomina nieco pierwszych chrześcijan pochowanych gdzieś po katakumbach. Pare społeczności tu, pare tam, wysepki na morzu tego samego gówna bez wyrazu, tej zarazy która zatruwa każdy rozwiniety kraj, a za taki już trzeba uznac Brazylię. Życie i pasja, brud, temperament i przygoda, czy to fizyczna i dosłowna, czy to duchowa, ustępują płotom, bezpiecznym przegródkom, rutynie, pudełkom ze stali, chromu i plastiku. Plastikowy świat, plastikowe żarcie, plastikowe wartości. Nie mogę się doczekać, kiedy się stąd wydostanę.
***
***