“Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”
To naczelne z przykazań zazdrosnego pustynnego boga nie pozostawia żadnej wątpliwości że jest on patronem plemienia, otoczonego wrogimi sąsiadami ( nie bez przyczyny, skoro zabrano im ziemię a ich bogów pozamieniano na demony / Baal > Belzebub / ). Nie ma tu udawania, że jest jeden bóg, zbyt wiele ich dookoła, chodzi jedynie aby “naszego”, nie cudzych czcić. Z takim podejściem jednak pozostajemy dalej w mentalności epoki brązu, a świat się nieco zmniejszył… Takie podejście okazuje się bardzo nieskuteczne w zarażaniu innych swoją ideologią, ale w zasadzie wybrali je Izrealici, i dalej traktują Jahwe jako swego prywatnego władcę, nie zainteresowani misjonarstwem religijnym skupili się na przetrwaniu kultury, zbieraniu funduszy, oraz jak w końcu sytuacja polityczna pozwoliła, na fizycznych przepychankach o swój kawałek pustyni. Palestyńczycy i ich równie zazdrosna wersja Allaha raczej nie bardzo da się lubić, nie ma już Kananejczyków czy Filistyńczyków których atrakcyjne religie trzeba demonizować, chociaż kulty płodności przyciągają wprawdzie młodych Żydów w postaci festiwali rave, i miejmy nadzieję że hedonizm i narkotyki przerwą w końcu maniakalny ciąg pokazany w tym klipie …
***
“You shall have no other gods before me”
The first of commandments of the jealous desert god leaves no doubt that he is a leader and protector of one chosen tribe, surrounded by hostile enemies ( not surprising, since they had their lands taken over and their gods ridiculed as deamons / Baal > Beelzebub ). There is no pretending here , that there is one god, there are many around, some miles away, so the point is to worship ours, who gives us identity, rather than those of the “others”. With this attitude kept today we are still in the Bronze Age, and world has got smaller since then. This attitude turns out to be very inefficient in spreading our own ideology, but it was chosen and continued until this day by Isrealites, who treat Yahweh as their own private Lord, and are not interested in converting others, rather focused on survival of their culture, gathering funds, and when finally political situation allowed, physical domination and violence in their piece of desert. Palestinians and their equally jealous version of god are not very likeable, and there are no more Caananites and Philistines with their temple prostitutes and attractive religions that must be demonized, although fertility cults attract Jewish youth in form of rave festivals, so one can only hope hedonism and drugs will break that nasty cycle shown in video below.
Zupełnie inny styl prezentują chrześcijanie, a zwłaszcza największy jak dotąd ich odłam zwany katolikami. Z samej nazwy wyziera już ambicja podboju zawartości głów, powszechności i uniwersalności. Przekonani,że misja powierzona 2000 lat temu przez ascetycznego wędrownego kaznodzieję polega na tym aby wszystkich zapisać do jednej organizacji, postawili na dziwne rozdwojenie – w sferze teoretycznej przekonanie o wyjątkowości i niezbędności przynależności do tejżej organizacji dla “zbawienia”, w praktyce natomiast na maksymalna otwartość i wchłanianie czego tylko się da, aby uczynić organizacje popularną wśród ludzi, których życie, klimat, tradycje z semickim dziedzictwem nie mają nic wspólnego. Działało to dokonale w świecie, w którym informacja przepływała powoli, podobnie wszelakie zmiany. Można było wówczas udawać, że nowe tradycje wcale nie są nowe, można było z pustynnego monoteizmu zrobić barwną kolekcję duchów wszelakich, aniołów, świętych, rządzonych przez prastarą Matkę – Boginię, w której tle gdzies tam równie pogańska, jakoś mniej obecna Trójca, jak i wchłonąć wszelakie tradycje magiczne, święta z cyklu przyrody, rytuały, święte miejsca, odpusty, relikwie, amulety.
***
Completely different style is the one of the Christians, especially theie biggest branch so far, the Catholic church. The name itself already tells about ambition to conquer insides of heads of everyone around. Convinced that the mission given to them 2000 years ago by ascetic vagabond teacher means to enlist everyone in their organization, they chose to go on a schizofrenic path – in theory, convinced about their uniqueness and need to belong to their special church to be “saved”, and in practice, behaving like a sponge that absorbs whatever is needed to become popular, accepted and finally supported as only truth by people whose life, climate, traditions have nothing in common with Semitic heritage and background of this myth. It worked well in a world, where flow of information was slow, and so were all changes. One could pretend then that the new traditions are not new at all, or at least God given to supreme authority residing in sunny Italy, one could turn austere desert monotheism into a colourful collection of all kind of spirits, angels, protective saints, all ruled by ancient archetype of Good Mother – Goddess, with equally pagan but somehow less active Trinity somewhere in the background, as well as incorporate various magical traditions , festive days based on natural calendar, rites, holy sites, relics, amulets.
Działało to do czasu kiedy “nowe” tradycje zaczęły pojawiać się najpierw z tempem hipisowkich busów z Indii czy odrzutowców przemierzających ocean z guru na pokładzie, a potem jeszcze szybciej, niczym myśl, zdigitalizowana i wymieniana ponad starymi granicami i podziałami. W tym momencie nowe nie daje już się tak łatwo oswoić i podbić, próby tego z daleka czuć sztucznością i brzmią jak afrykańskie bębenki na oazowej mszy, a wszystko dlatego ze te nieudolne modyfikacje idą w parze z utrzymywaniem swojej wyjątkowości. Czy da się inaczej jeżeli ten system religijny oparty jest na pojmowanym dosłownie transcedentnym Bogu z pewnej książki, objawionym w pewnym momencie historii?
Pozostają chyba dwie drogi, pierwsza to zamykanie się w oblężonej twierdzy, zaklinanie rzeczywistości, i demonizowanie tego co na zewnątrz. Skuteczność tej taktyki zależy zapewne od materialnej i politycznej koniunktury, strach , chaos i wojna zapewne pomogłyby trochę w odmłodzeniu coraz starszych kadr obrońców twierdzy. Z drugiej strony możliwe jest osiągnięcie masy krytycznej, i ilość dostępnej informacji spowoduje że iluzja świata podzielonego na prawdziwe i nieprawdziwe wierzenia będzie musiała runąć, a wszelacy misjonarze wreszcie odpuścić, rozumiejąc że wszyscy bogowie są cudzy, inny w swej formie jest bóg kupców, inny ten rybaków, inny z pustyni, inny z Rzymu, inny z dżungli, inny twój a inny twojego sąsiada. Tak jak nie trzeba sąsiadom mówić jak mają się ubierać, tak nie trzeba im ryć bani, że mają w naszą bajkę wierzyć, zamiast spokojnie przyjrzeć się Temu co w środku oraz dookoła, i wtedy wreszcie dostrzec wspólnotę, iluzję i paradoks dualizmu, inne czyli to samo.
***
It worked until the time when “new” traditions started to appear first at pace of hippie buses coming from India or jets traversing ocean with ever new gurus on board, and then even faster, like a digitalized thought exchanged instantly above old borders and divisions. Now the new can not be so easily domesticated and conquered, included as “ours”, these trials feel very artificial and sound like African drums played by altar boys on youth oriented mass. The reason is that while doing those amateur and fake effort of new cultural conquest, ( while genuine thing is readily available ), they still want to keep the old dogma of uniqueness, “there is no salvation outside the church”… But do they have a choice, belonging to religious system based on transcendent God, literally read from certain book, and revealed in a certain moment in history?
It seems there are two ways out. The first is getting locked in a fortress under siege, throwing bullshit like “civilization of death” from the walls at non-believers, and demonizing all changes and all reality outside. The effectiveness of this tactic depends upon economical and political situation, fear, chaos and war surely would help a bit to rejuvenate old ranks of this fortress’ defenders. However, it is possible that critical mass will be achieved, and the amount of information available will destroy illusion of world divided in true and untrue beliefs. All missionaries would then have to let it go, and understand that all gods are of “the others”, other in its form is god of merchants, other the one of fishermen, other from the desert, Rome or jungle, other of your neighbour. As you don’t tell your neighbour how to dress, you don’t need to brainwash him into believing in your chosen fairy tale. You can instead calmly look for The One inside, and around, and then finally see unity, and illusion as well as paradox of dualism, other, but the same.
Ja też chciałbym dostrzec nie to co inne ale to co to samo, i spojrzeć na synkretyzm pogodnie, nie z żalem, za tym co stracone, ale z radością, że to co ważne, i żywe przetrwało, że w ostateczności nie liczy się nazwa, słowo, narzedzie podzielenia, ale słońce, ciało, gest, czucie. Pochodzę z katolickiego kraju i katolicyzm to dla mnie trudna miłość, zbyt świadomy jestem historii także naszej słowiańskiej konkwisty sprzed tysiąca lat, a do tego zbyt głośni tu ci co formę wielbią, w zasadzie nieobecny mistycyzm i skupienie na doświadczeniu.
Pozostaje zatem droga sztuczek percepcji – zauwazania tego co chcemy zauważac, ignorowania tego co chcemy ignorować. W praktyce robi to zapewne większośc wyznawców ludowych, czyli powszechnych form religii, jakichkolwiek, ale zadanie dla kogoś przytłoczonego cięzarem intelektu i wiedzy jest nieco trudniejsze. Innego jednak wyjścia nie ma… Dlatego między innymi poszedłem na pielgrzymkę Qoyllur Riti, do Pana Śniegu.
***
I would like to see clearer what is the same and not what is different, and look at syncretism with acceptance, not regret, not missing what is gone, but with joy at what survived, that what finally counts is not the name, not the word, tool of division, but sun, body, gesture, feeling. But I come from Catholic country and Catholic faith is not easy love for me, I am too aware of the history of the religious conquest that ravaged Slavic lands 500 years before it changed Americas, and another problem is that those who worship Form here are too loud and the mysticism and trust in experience practically non-existent.
What remains then is a way of tricks of perception – seeing what we want to see, ignoring what we want to ignore. In practice probably this is what most of followers of folk version of religion do, any religion, but that task is much harder for someone burdened with baggage of intelect and knowledge. However, for such men there is no other way into participating in organized religion, it seems. That is why I went for Qoyllur Riti pilgrimage, to pay homage to Lord of Snow.
Tej pielgrzymki forma i dekoracja jest zarówno poganska jak i katolicka, i powoli rozumiem, że iluzją jest dzielenie tego na dwie części. Jeżeli tego chcemy, jest to dalej indiańskie święto ku czci pojawiających się na niebie po czasie nieobecności i chaosu Plejad, czym było od wieków, przed kulturową konkwistą, podpięte pod odwieczny astronomiczny cykl starszy niż konkwistadorzy, starszy niż papieże, niż Jezus, niz sama idea Jahwe. Starsze są też lodowe góry którym składa się ofiary z roślin, jedzenia, alkoholu, martwych alpak, koki, tytoniu, uważności i łez. Starsza jest idea ludzi zamieniających w ptaki, jak i pokłon składany przez tłumy wchodzącemu słońcu. Mówię starsze, bo tradycja to argument często podnoszony przez kościół katolicki, mowię też o tym dlatego że bardziej uniwersalne, czyli katolickie, bo słońce wschodzi i nad Andami i nad Palestyną, i wodę każde z dzieci Adama potrzebuje do życia, i to im sie tu kłaniam, a nie symbolom konkwisty, tak jak wędrując z sufi kłaniam się Człowiekowi z Wewnątrz, a nie historii z księgi.
***
The form of that pilgrimage is both pagan and Christian, and I slowly understand that separating it is an illusion. If we only want it, it still is an Indian festival to honour Pleiades appearing in the sky after long absence, the time of chaos. It was so for ages, before the cultural and religious conquest, connected to astronomical cycle older than conquistadores, older than popes, than Jesus, than the concept of Yahweh itself. Older are the ice mountains that get sacrifice of plants, food, alcohol, dead alpacas, coca, tobacco, sound, attention and tears. Older is idea of people turning into birds, the crowds bowing down before rising sun. I say “older”, as tradition is argument often raised by Catholic church in defence of “faith of our fathers”. Yes, but I look for ways to reach even older roots, to heal the sickness inherited from our fathers by medicine of those before. My feelings, and that should be enough, are telling me those roots, based in nature, are more universal, not claiming exclusivity, same sun rises above Andes and Palestine, just that it gives birth to different way of life, same water is needed by any of children of Adam, or whatever his name, and it is to them I bow, not to the symbols brought by conquistadors, same way here, as in my travels with the Sufis, when I look for the Man Within, and not the story of the Book.
One of my reasons to come to Pucallpa was to meet Roger who runs “Ayahuasca Peru Healing Center” ( as well as another FB site “Ayahuasca Peru”, what is that thing with this multiple online presence of Peruvian ayahuasceros ? )
***
Jednym z moich powodów aby przyjechać właśnie do Pucallpy było spotkanie z Rogerem prowadzącym Ayahuasca Peru Healing Center ( oraz inną Facebookową stronę Ayahuasca Peru, co jest z tymi peruwiańskimi ayahuaskeros i ich hiperaktywnością w necie? )
Roger drew my attention with lots of posts related to Sufism, so I wrote to him and found out that he belongs to Nakshbandi tariqa, which has a community in Argentina, where he lives part of the year. I found this intriguing because of my work with the Sufis, and especially because of my interest in dissolving boundaries. Finding connections and shortcuts between different paths has been my passion for quite a while. Unlike scriptural Muslims, Sufis across the world often use psychoactive plants as spiritual tools, and building a bridge between India, for example, and South America seems like an exciting option. I have already been contacted before by Sufi assistant of Cristobal Jodorowsky , I also heard about ayahuasca ritual to be organized during Kumbh Mela in Haridwar. So meeting ayahuascero from Peru who is at the same aware and open to distant spiritual tradition was a good way to start in Pucallpa.
Roger was born in the northern coast of Peru, home to San Pedro , another plant he works with, has an Argentinian wife and a son named Rumi. He leads ayahuasca ceremonies in Argentina, but in his centre in Pucallpa, on the other bank of Laguna Yarinacocha, he only assists as facilitator, saying that in the homeland of Shipibo maestros he lets maestros do the job. Some of those working with him will be described in separate posts, let me only mention Alejandrina.
***
Roger przyciągnął moją uwagę sporą ilością postów związanych z sufizmem, więc napisałem do niego i okazało się że przynależy do tariki Nakszbandi, i mieszka część roku w ich wspólnocie w Argentynie. Wydało mi się to intrygujące z powodu mojej pracy z sufizmem, a przede wszystkim z powodu mojego zainteresowania rozpuszczaniem granic. Szukanie połączeń i skrótów między różnymi ścieżkami jest moją pasją już od dłuższego czasu. W przeciwieństwie do obsesyjnie i dosłownie czytających Pismo muzułmanów, sufi w wielu rejonach świata używają psychoaktywnych roślin jako narzędzia rozwoju duchowego, a budowanie mostów między, dajmy na to Indiami a Ameryką Południową wydaje się bardzo ekscytującą opcją. Kontaktowali się już ze mną wcześniej argentyńscy sufi, na przykład asystent Cristobala, syna Alejandro Jodorowskiego, słyszałem także o ayahuaskowym rytuale który miał być zorganizowany podczas Kumbh Meli w Haridwarze. Spotkanie z ayahuaskerem z Peru który świadomy i otwarty jest na odległe religijne tradycje było dobrym punktem zaczepienia w Pucallpie.
Roger urodził się na północnym wybrzeżu Peru, ojczyźnie San Pedro, innej roślinie z która teraz pracuje. Ma argentyńską żonę i syna o imieniu Rumi. Prowadzi ayahuaskowe ceremonie w Argentynie, ale w swoim ośrodku w Pucallpie, na drugim brzegu jeziora Yarinacocha, jedynie asystuje, twierdząc, że w ojczyźnie mistrzów Shipibo woli pozwolić działać mistrzom. Niektórzy z pracujących dla niego będą opisani w oddzielnych notkach, jak chociażby Alejandrina z poniższego zdjęcia.
His centre is one of ever growing number of outposts of ayahuasca tourism, booming in Peru now. That means you will have some degree of comfort, not everyone wants to go experimenting deep into the jungle or slums of Iquitos. The place is isolated from the noise of city ( although sound of weekend discos of Pucalpa can be heard over the water ), surrounded by lush vegetation and clean. It is much more suited to those on the budget than lodges of Iquitos, and it is quite easily accessible on by boat so you can come to mainland and check your emails even if doing month long diet. A good rest after ceremony is something valuable too.
***
Ośrodek należy do coraz większej grupy placówek ayahuaskowej turystyki, rozkwitającej obecnie w Peru. Oznacza to, że zapewniony jest pewien poziom komfortu, a nie każdy chce męczącej ekspedycji gdzieś daleko w dżunglę czy eksperymentów w slumsach Iquitos. Miejsce jest odizolowane od hałasu i chaosu miasta ( chociaż linia basu z weekendowych dyskotek Pucallpy niesie się po wodzie i dochodzi aż tutaj ), otoczone przez bujną roślinność i czyste. Dużo odpowiedniejsze jest też dla tych z ograniczonym budżetem niż turystyczne centra z okolic Iquitos, i jest łatwo dostępne, dotarcie tu wymaga jedynie krótkiej podróży łódką z portu w Yarinacocha, więc można robić częste wypady do miasta, na przykład dla sprawdzenia maila podczas dłuższego pobytu. Dobre warunki do odpoczynku po ceremoniach to również coś wartościowego.
When you visit the centre, ask if it is possible to have ceremony with Antonio and Alejandrina, together these guys are amazing. However, there is always many variables, from the state of your own head, to the kind of companions you ‘ll end up with. I was lucky, or unlucky to have with me a lovely young couple from Mexico, they are experienced in magical plants, run together a garden community in Palenque ( www.jardin-palenque.com ). They are however very deeply into that New Age vibe, and to my taste, too much. Between them was constant talking and singing about love, mantras, cuddling, praying etc. They would at times dominate situation, be louder and sing more than shaman leading the session. The girl, nicknamed Paz, has a beautiful voice, her German partner knows some music too, but they seem to be in love not only with each other but with themselves, and there were moments, when I was strongly influenced by the brew, and could not bear listening anymore to “we are curanderos, we heal with light” sung at the top of the voice. This kind of thing is normal in ceremonies in Europe, but I come to Peru to learn the way the locals do the journey, and I want them to lead. Do not get me wrong, these were lovely folks, they just need to control a bit their youthful exaggeration. You may end up with completely different set of people, again, keep in mind this report is subjective.
***
Kiedy odwiedzisz to miejsce, spytaj czy jest możliwe aby ceremonie poprowadzili Antonio i Alejandrina, razem są niesamowici. Jednak jest zawsze wiele zmiennych, od stanu twej własnej głowy, po towarzyszy na jakich trafisz. Miałem szczęście, a może nieszczęście mieć tuż obok miłą młodą parę z Meksyku, doświadczeni w magicznych roślinkach, prowadzą razem ogród-komunę w Palenque na Jukatanie ( www.jardin-palenque.com ). Są jednak bardzo głęboko zanurzeni w klimacie New Age, na mój gust za głęboko. Pomiędzy nimi i wszędzie wokół roznosił się ciągły smrodek przesłodzonej miłości, ciągłe gadanie o miłości, śpiewanie o miłości i o świetle, mantry, tulenie się, patrzenie w oczy, modlitwy. Często dominowali całą sytuację, przytłaczali swoim byciem, byli głośniejsi i więcej śpiewali niż szamanka prowadząca sesję. Dziewczyna, o ksywie Paz ( “Pokój” ) miała piękny głos, jej niemiecki partner też zna się na muzyce, ale wydawali się zakochani nie tylko w sobie nawzajem ale we własnej wspaniałości. Były chwile kiedy będąc pod silnym wpływem wywaru nie mogłem już znieść słuchania “jesteśmy uzdrowicielami, leczymy światłem” wyśpiewywanego na cały regulator. Tego typu rzeczy często zdarzają się na ceremoniach w Europie, ale po pierwsze ludzi jest więcej i jakoś się to rozpływa, a poza tym przyjechałem do Peru uczyć się jak robią to tubylcy i wolałbym żeby to oni prowadzili. Nie zrozumcie mnie źle, to miła para, ale musi trochę kontrolować swoją młodzieńczą przesadę. Oczywiście możecie trafić na zupełnie innych ludzi, ponownie podkreślam subiektywność tych raportów.
Other factors that may have lead to my frustration was coming end of the trip, too many ceremonies in last days, and consequent suspicion of greed ( do I really need all this? should I spend my shrinking funds on another trial ? ). So the visions were slow to come, fuzzy, I was feeling nothing, then drunk another dose, and another, then was lost in the dark mess. Some vomiting, some diarrhea, those felt very good and useful, but of course I wanted more and wasn’t getting, hence arising frustration. Conclusions? Practice switching off your cynicism, patience and accept what you are getting, fully and consciously, following words of Maruf Karkhi of Khorassan :
” A Sufi is a guest of God in this world and he must behave as is becoming to a guest. He has a right to be served but no right to demand”.
***
Inne sprawy które przyczyniły się do mojej frustracji to zbliżający się koniec podróży, zbyt wiele ceremonii w poprzedzających dniach, i wynikające z tego własne podejrzenia chciwości ( czy naprawdę tyle potrzebuję? po co to robię? czy powinienem “wydawać” czas i kasę na dalszy pobyt? ). Wizje nadchodziły powoli albo wcale, były niejasne i trudno było z nich coś wynieść. Albo nie czułem nic, albo piłem kolejne dawki i w końcu trafiałem pogubiony w jakieś ciemne karuzele bez sensu. Trochę rzygania, trochę sraczki, to akurat czułem jako bardzo dobre i pożyteczne, ale oczywiście chciałem czegoś więcej i nie dostawałem, stąd frustracja. Wnioski? Ćwiczyć wyłączanie cynizmu, cierpliwość, akceptować to co dostajesz, w pełni i świadomie, podążając za słowami Marufa Karkhi z Chorasanu :
” Sufi jest jak gość Boga na tym świecie i musi zachowywać się jak przystało gościowi. Ma prawo być obsłużony, ale nie ma prawa wymagać”
There is nothing to be said against set up and managing of the ritual. There were plant baths, chanted over by Alejandrina with special icaros, and cured with mapacho smoke, the same she did with ayahuasca, and of course with us, during the ceremony. Place was comfortable, and secure, we even had ex-marine watching over, good guy, that Einer. Finally, Roger was doing his part, so it felt well, it felt like home. Perhaps some other time we will have a chance to do something together and share the benefits of plant with the Sufis, inshallah.
***
Nie da się powiedzieć nic złego o organizacji całego wydarzenia. Przygotowane były nawet specjalne roślinne kąpiele, nad którymi Alejandrina wyśpiewała specjalne icaro, i okadziła dymem z mapacho. To samo zresztą zrobiła z ayahuaską a potem z każdym z nas podczas ceremonii. Miejsce było wygodne, i bezpieczne, mieliśmy nawet własnego ochroniarza, byłego marine o swojsko brzmiącym imieniu Einer. Roger też wykonał swoją robotę, ogólnie atmosfera super, prawie jak w domu. Mam nadzieję, że będzie taki czas i okazja aby zrobić coś razem i podzielić się korzyściami z rośliny z sufimi z któregoś z miejsc szerokiego świata. Inshallah.
For prices and other details contact Roger by email contact@ayahuascaperu.org or at sites : www.ayahuascaperu.com or Facebook “Ayahuasca Peru” . There might be some options for exchange, depending on the skills you can offer.
***
Z pytaniami o ceny i inne szczegóły zapraszam do Rogera , można się z nim skontaktować pod tym adresem contact@ayahuascaperu.org albo na stronach www.ayahuascaperu.com lub Facebook “Ayahuasca Peru” . Czasem są też jakieś możliwości barteru, w zależności od umiejętności jakie macie do zaproponowania.
What I am talking about is a frontier of mind and matter, frontier of forest and field, frontier of unconscious and what is thought, said and acted, frontier of wild and cultivated.
***
Mowa tu będzie o granicy między umysłem i materią, pograniczu lasu i pola, nieświadomości i tego co jest myślane, mówione, czynione, granicy dzikiego i uprawianego.
From the chaotic notes done on the journey. Sometimes I want to reveal the state of mind There and Then, without interpretation from Here and After. Funny, sometimes I can’t read my own writing or I can read but don’t know what I meant at that times. Errors of communication, even with our own memory.
“fact : they do the christian cross sign with a smoking spliff of Santa Maria in hand, like some kind of incense. (…) Santa Maria, it binds, it ties, it entangles, like a vine, like a snake, it slows down, bigger mess , more chaos, but it is not a chaos of junkie den, it is organic rhythm and growth, slowed down, still going forward, but not a rat race any more, work, but not crazy, a herb of fixing and correcting, herb of calming down. They come here for a week, stay three, six months, a year”
But where to hurry and what for?
***
Z luźnych notatek robionych podczas podróży. Czasami chcę ujawnić swój stan umysłu Tam i Wtedy, bez rozwinięć i interpretacji z Teraz i Potem. Zabawne, ale nieraz nie mogę przeczytać własnego pisma, albo czytam i nie wiem co wtedy miałem na myśli. Błędy w komunikacji, nawet z własną pamięcią.
“fakt : żegnają się znakiem krzyża, z dymiącym jointem z Santa Marii w ręce, niczym kadzidła (… ) Santa Maria…związuje, splątuje, wiąże, ukorzenia, jak liana, jak wąż, spowalnia, większy bałagan ( ale to nie chaos narkomańskiej meliny ), to organiczny rytm, wyhamowanie, do przodu ale już nie w szczurzym wyścigu, praca ale nie straceńcza, zioło korekty, zioło uspokojenia. Przyjeżdżają na tydzień, zostają trzy, sześć miesięcy, rok”
Ale po co i gdzie się śpieszyć?
Entangled or settled, lost or found? Is it what I hope it is, the way of reconciliation against the path of conflict and rebellion, calming down of the restless, fixing what is torn apart, a kind of psychedelic asylum treating neurosis of the modern world, with aid of mysterious plant extract? Being here one things seems almost certain, despite falling down, despite their conflicts and failures, these are not drop outs in the bad sense, they are not nihilist for sure, they do not give up, on the contrary, it is very optimistic to find young people so honest at their work, seeking improvement, not only full of ideals, but actually at work to make them come true. But, to the members of outside society, their way, their rhythm, their style, and most of all, their plant tools seem shocking, as they undermine the most essential paradigmas. They ingest physical substances unapproved by white uniformed priests of medicine, to effect psychological change. How awkward, Prozac nation, isn’t it? And they mix it with religion, scary… Religion is supposed to be about following orders , rather than work of intuition, internal processes, leading to what any orthodoxy claims to be greatest danger, “everybody interpreting things on their own”.
So how come, doing it on their own, they are able to live in so close community, in a life full of synchronicities, and to have experiences so close to each other, that they are actually bordering telepathy? These for sure are not questions I will answer in one month but even trying is very exciting.
***
Zaplątani czy osiadli, zagubieni czy odnalezieni? Czy to jest to na co mam nadzieję, droga pogodzenia, przeciwstawiona ścieżce konfliktu i młodzieńczej rebelii, ukojenie niespokojnych, naprawienie tego co rozdarte, rodzaj psychodelicznego schroniska, gdzie leczy się neurozę współczesnego świata, przy użyciu wywaru z tajemniczych roślin? Będąc tutaj jedną rzecz zaczynam uważać za niemal pewną, pomimo upadków, pomimo konfliktów i porażek, to nie są wyrzutkowie w złym sensie, to nie są nihiliści, nie poddają się, przeciwnie, to bardzo optymistyczne, widzieć młodych ludzi tak uczciwych w swej pracy, szukających poprawy, nie tylko pełnych ideałów, ale pracujących nad ich spełnieniem. Ale dla członków społeczeństwa na zewnątrz ich droga, ich rytm, ich styl, a przede wszystkim ich roślinne narzędzia wydają się szokujące, podważają najistotniejsze paradygmaty…Wkładają oni w swe ciała fizyczne substancje nieznane lub nieakceptowane przez kapłanów medycyny, szamanów w białych fartuchach, w celu wywołania wizji i psychologicznej zmiany, rozmywając przy tym granice świata na zewnątrz i wewnątrz. Jakże to niezręczne, w cywilizacji antydepresantów i alkoholu. I do tego mieszają to z religią, przerażające… Religia przecież powinna być, jak ją zwykle znamy, oparta na wysłuchiwaniu rozkazów pośredników nieobecnego Boga w parodii rodzicielskiej gry kary i nagrody, a nie pracą z intuicją, wewnętrznym procesem, prowadzącym do tego co każda ortodoksja uważa za największe niebezpieczeństwo, że “każdy będzie interpretował rzeczy po swojemu”.
Dlaczego zatem, robiąc każdy po swojemu, są w stanie żyć tak blisko, w tak ścisłej społeczności, życiem pełnym synchroniczności, i mieć doświadczenia tak zbliżone że właściwie niewiele dzieli je od telepatii? To pytania na jakie na pewno nie znajdę odpowiedzi przez miesiąc, ale nawet próbowanie jest bardzo ekscytujące.
I come from a Catholic country and I was bored by religious practices and never saw anything attractive in prayers and stuff. My mother then went through various Protestant sects. So I had my fill of Jesus and Bible. I feel strange now in a place where cannabis joint is accompanied sometimes by Hail Mary and there are hymns ( featuring St George, St John Baptist, Virgin Mary and all the company ) to be sung all night when we drink ayahuasca. But I love to practice being flexible and overcoming my prejudices. Easier said than done, and this apprehension over the whole trip will clearly be big obstacle in reaching as high as I hope ( along with poor Portuguese and poor singing skills ). For now, I have nothing against a prayer before meals, I start to appreciate more and more turning every mundane activity of life into little ritual, it gives those moments meaning, rare commodity these days. Besides, putting stuff into my body, well, is quite important activity, just asking to be appreciated in some way. Especially on birthday barbecue.
***
Pochodzę z katolickiego kraju , byłem znudzony religijnymi praktykami i nigdy nie widziałem niczego atrakcyjnego w modlitwach i tym podobnych. Moja mama przeszła szlak różnych protestanckich sekt, więc miałem serdecznie dosyć Jezusa i Biblii. Czuję się teraz raczej dziwnie w miejscu gdzie konopnemu jointowi towarzyszą nieraz zdrowaśki, a nocami przyjmując ayahuaskę śpiewa się psalmy ( w których obficie wystepują postacie świetego Jerzego, Jana, Dziewicy Maryi i całego tego towarzystwa ). Ale uwielbiam ostatnimi czasy ćwiczenie elastyczności i przekraczanie uprzedzeń. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, i te zahamowanie przez resztę tej wyprawy będzie wyraźną przeszkodą w doleceniu tak wysoko jak chciałbym dolecieć ( obok słabej znajomości portugalskiego i słabej umiejętności śpiewania ). Póki co, nie mam nic przeciwko modlitwie przed posiłkami, zaczynam doceniać coraz bardziej zamienianie każdej banalnej czynności w mały rytuał, nadaje to tym momentom znaczenia, rzadki towar w dzisiejszych czasach. Poza tym, wkładanie substancji jakichkolwiek do mojego żołądka to całkiem ważna sprawa, aż się prosi o jakieś uświęcenie, zwłaszcza urodzinowy grill.
But all this is secondary. I came here to taste Rainha, the Queen. Let the first indtroduction be courtesy of Wikipedia authors :
Chacruna :
Psychotria viridis is a shrub from the coffee family, Rubiaceae. It has many local names, including Chacruna and Chacrona (from Quechua chaqruy, “to mix”). (…)
Psychotria viridis contains the hallucinogenic—or entheogenic—indole alkaloid dimethyltryptamine (DMT) in level varying from 0.1 to 0.61% dried mass. It is known primarily as an additive to the ayahuasca brew used in South and Central America. The mechanism of action is via the monoamine oxidase inhibitor (MAOI) present in Banisteriopsis caapi, which allows ayahuasca to be effective in oral doses (unlike smoking DMT crystals which requires no conditioning partner drug). This use is legal in Brazil among native tribes and followers of some syncretic religions.
***
Ale to wszystko jest drugorzędne. Przyjechałem tu aby posmakować Rainha, Królowej. Niech pierwsze zapoznanie uczynią autorzy Wikipedii:
Psychotria viridis znana też jako chacruna – gatunek krzewu z rodziny marzanowatych. ( haha, kolejna “koincydencja” , zobacz mój post przed wyjazdem, “Na spotkanie Boginii” ) (…)
Zawiera indolowe alkaloidy o działaniu psychoaktywnym, głównie DMT w stężeniu około 0,1 – 0,61%. Psychotria viridis jest głównym składnikiem enteogenicznego napoju ayahuasca w południowej i centralnej części Ameryki Południowej.
Charuna w południowoamerykańskiej mitologii niesie żeńską moc, to właście liście niosą wizje, ale aby mogły się uaktywnić, musi dojść do świętego małżeństwa z męskim pierwiastkiem, reprezentowanym przez lianę jagube.

In the shamanic tradition what is happening under influence of psychoactive plants is often describe as a trip, a journey into higher and lower realms, sometimes astral travel, journey beyond the body, journey inside. Here, in the ayahuasca churches of Brasil, especially Santo Daime, a word trabalho, “work” is used. It is because of many reasons, one being the form of ceremony itself, but also because of another way of perceiving what happens at that time, of another value system. I will try to come back to this issue, as it seems to me I had chance to experience what it might mean. Work understood in this way can be pleasure, it is actually essential to learn its value and appreciate it, especially as your experience, stamina and firmness increase ( hence often used in the psalms “firmeza” ). But it can be a hard toil too, it all depends on the state of our interior garden.
***
W szamańskiej tradycji, to co dzieje się po użyciu psychoaktywnych roślin określane jest często mianem podróży, do górnego i dolnego świata, czasem podróży astralnej, podróży poza ciało, podróży w głąb. Tutaj, w tradycji ayahuaskowych kościołów, zwłaszcza w Santo Daime, używa się określenia trabalho, “praca”. Wynika to z wielu rzeczy, z formy samej ceremonii, ale tez nieco innego postrzegania tego co dzieje sie podczas niej, innego systemu wartości. Postaram sie jeszcze do tego wrócić, bo doświadczyłem, jak mi się wydaje, co może to oznaczać. Praca tak rozumiana może byc przyjemnością, wraz ze wzrostem doświadczenia i kondycji, wytrwałości ( stąd częste w hymnach określenie firmeza ). Ale może to być i naprawdę ciężka harówa, wszystko zależy od tego jak bardzo zaniedbaliśmy wewnętrzny ogród.

From my notes, there and then:
Iago ( one of those living in Colonia 5000 ), after the ceremony : form, ceremony, rules, dress, dancing routine, gestures, common rhythm, all this is for purpose of organizing things, we are like troops of spiritual militia ( uniforms ), now you don’t see that, but when there are many people in the church, 200-300, there would be chaos, if everyone acted as he pleases, moved around his way. We work with energy, and we try to work together. Rule, religion, regulation, they are for the society, and society both takes away and gives to the individual.
There is another dualism to destroy, one side seems to be against another, but one defines the other. My chaos and individual path is only possible through that contrast. I need them ( those people, organized this way ) to define myself by contrast, but also to rest from chaos. They are me, in other time, in other moment. Ideal does not exist, ideal is in death, life is unfulfillment, imperfection, alchemical process, which as a by-product, inevitable one, has a fever, temperature of conversion and transition, boiling of the opposites, as jacube and chacruna boil together, coincidentia oppositorum, that produces something more. There is way of society, against the way of nature. Here is work of taming at the frontier, colony built around the church, but on the edge of jungle, on the edge society/nature , a homage paid to the latter from the trenches of former. A gentle fusion, while my way is the one of sharp distinction, change, jumping from one to another, from Babylon into chaos and back.
***
Z notatek na gorąco :
Iago ( jeden z mieszkańców Colonia 5000 ), po ceremonii : forma, ceremonia, reguła, stroje, układy taneczne, gesty, rytm ruchu, to wszystko jest dla organizacji, jesteśmy jak duchowa milicja, oddział ( uniformy ) – teraz tego nie widisz, ale jak jest dużo osób, 200, 300, byłby chaos gdyby każdy robił co chce, ruszał się po swojemu. Pracujemy z energią, staramy się pracować wspólnie. Reguła, religia, regulacja są dla społeczeństwa, ale społeczeństwo zarówno zabiera jak i daje jednostce.
Kolejny dualizm do przekroczenia, jedno niby przeciwne drugiemu, jedno definiuje drugie. Mój chaos i indywidualna ścieżka możliwa przez ten kontrast. Potrzebuje ich ( tych ludzi, tak zorganizowanych ) o określenia siebie przez kontrast, ale także do odpoczynku od chaosu. Oni są mną kiedy indziej, w innym momencie. Nie ma ideału, ideał jest w śmierci, życie to niespełnienie, niedoskonałość, alchemiczny proces, którego ubocznym ale i nieodzownym skutkiem jest gorączka, temperatura przemiany, kotłowanie się przeciwności, coincidentia oppositorum, z której wyjść może coś więcej. Droga społeczeństwa vs droga natury. Okiełznanie na skraju, na styku, kolonia wokół kościoła, na skraju dżungli, na skraju społeczeństwo / natura, hołd tej ostatniej z okopów pierwszego. Łagodna fuzja, podczas gdy moja droga to ostre podróże, przeskoki między jednym a drugim, z Babilonu w chaos i z powrotem.
Ulga po ceremonii. Nie było łatwo ale wyjście jest piekne. Po raz kolejny przewija się motyw pogodzenia, właściwego biegu rzeczy. Notuję :
“przekroczyć kolejną granicę, czy raczej rozmyć kolejną granicę, uświadomienie, że jest ona iluzją, nawet ten fikcyjny dualizm “jestem pomiędzy, na granicy” a jestem w którymś ze światów, między włóczę się i spoglądam spoza a przynależę”
Jest jedna rzeczywistość, jedno “Jestem”. Jestem, który jestem, jestem gdzie jestem, tam gdzie powinienem być. Spokój, pogodzenie, ulga, ten moment kiedy wężowym sykiem wypuszczane powietrze samo wydostaje się z mych płuc, kiedy ciało wie lepiej niż śmieszny, żyjący w oddzieleniu umysł. Teraz przypominam sobie kiedy starszej Hiszpance o tym mówiłem na Rainbow, parę lat temu, o tych niepokojach, o tym, że chyba chciałbym gdzieś przynależeć, być, na przykład na stałe , na tym Rainbow. Ha, teraz rozumiem śmieszność tego ” na stałe”, a ona wtedy się śmiała, i mówiła, no przecież jesteś. No tak, teraz też, jestem, na werandzie z ludźmi, tańcząc w nocnej ceremonii, podczas medytacji, w hymnach, przy wciąganiu rape.
***
Feeling of relief after the ceremony. It wasn’t easy, but way out is beautiful. This is not the first time when the theme of acceptance is so clear, feeling of the things being on right track. I am writing down :
“to cross another border, or rather dissolve another boundary, realize it is illusionary, even that false dualism “i am between, on the edge of worlds” against “i am of the world”, dualism of “I fly high and see from outside” against “I belong”.
There is one reality, one I AM. I am who I am, I am where I am, where I should be. Peace, acceptance, relief, that moment with a serpent’s hiss air leaves my lungs and mouth, without control, as of its own life and will, body knowing better what to do that this ridiculous mind living in illusion of separation. Now I remember when I spoke to one Spanish woman in Rainbow gathering two years back, about those anxieties, about need to belong somewhere, to be in more permanent way, for example on that Rainbow. Now I get the joke in this “permanence”, and she laughed then and said, well, you are. Yes, I am, now as well, on the porch with these folks, dancing in night ceremony, during meditation, in hymns, sniffing rape.
Notes from these days :
Farmers / worldview – earth as mother / value of work, transformation of land. As in the hymns, so in life, what in psychodelic ceremony in the night, so in the garden, in family, in community next day. So this ain’t hallucination, this is school of life. Regularity. Midday meals daily around 13:00, so they can be patient and calm, firm at work, sure of things.
Nomads / earth as space / Father Sky. Changing rhythm, following their animals. Trip & journey, in place of “work”. Shaman journeys between worlds, even language betrays the difference, in shamanism there is journey, here in Santo Daime trabalho, work, patient labour. Moving across the landscape vs its modification.
Physical activity > healthy life
***
Dalszy ciag notatek z tamtych dni :
Farmerzy / etos ziemia jako matka / praca. Cierpliwość, wytrwałość. To co w hymnach, to w życiu, to co w psychodelicznej ceremonii w nocy, tak też w ogrodzie, w rodzinie, we wspólnocie następnego dnia. Zatem to nie halucynacja, to nauka życia. Regularność. Posiłki zawsze koło 13:00, więc cierpliwi i wytrwali w pracy, bo mogą przewidywać.
Nomadzi / ziemia jako przestrzeń / ojciec niebo. Zmienne tempo, tak jak ich zwierzęta. Trip / Podróż. Szaman podróżuje między światami, nawet język zdradza różnicę, w szamanizmie jest podróż, tutaj, w Santo Daime jest trabalho, praca, żmudna, cierpliwa praca. Przemieszczanie się przez krajobraz vs jego modyfikacja.
Aktywność fizyczna > zdrowe życie.
The work ethic is a good thing , but this is nice and slow, unlike the mad workaholism of the world these people escaped, it is learning through work, but without stress, like with a patient grandfather rather than frustrated father who yells at you, much less like any boss that taught you by his angry ways how to hate work. And a good tool for this modification is cannabis, called Santa Maria here. It slows you down, but a good natural weed doesn’t kill your will to do things, especially things you love , it just put things in balance. Your may not grow into successful business in few years time, but that is precisely what we want to avoid. Slight chaos creeps in but it is not chaos that disintegrates. It is a blessing, rest, a gift , herb that brings you into the moment, teaches to appreciate even the toil and sweat, a sacrament. They pray : Santa Maria, full of grace. It is.
***
Zatem mamy tu hippisów z etyką stawiającą na pierwszym miejscu miłość i pracę. Ale to praca miła, spokojna, nie szalony pracoholizm od którego uciekli, to nauka poprzez pracę, ale bez stresu, niczym pod przewodnictwem cierpliwego dziadka, a nie sfrustrowanego ojca który wrzeszczy na pomyłki, a tym bardziej nie jak pod batem szefa który nauczył nas jak nienawidzieć pracy. I doskonałym narzędziem tej drobnej ale istotnej korekty jest konopia, nazywana tu Świetą Marią. Ona spowalnia, ale dobre naturalne zioło nie zabija woli robienia, zwłaszcza rzeczy których wartość rozumiesz, jedynie ustawia je we właściwej hierarchii. Być może nie rozwiniesz swej farmy w wielkie przedsiebiorstwo w ciągu kilku lat, ale to dokładnie to, czego chcemy uniknąć. Lekki chaos i dekonstrukcja oczywiście wślizguje się, ale to nie chaos destrukcyjny. To ziele błogosławieństwa, odpoczynku, podarunek, ziele które sprowadza cię do TEJ chwili, uczy doceniać nawet smak harówki i potu. Sakrament. Tutaj modlą się : Święta Mario, łaskiś pełna. Bo jest.
“spirituality/spirit. higher, but what above, so below, sometimes flight, sometimes fall, disease, filth, risk, unstability. Here is sanatorium for travelers, vagabonds, those with heads in clouds, ex-nomads in need of grounding. So really, that division above, this dualism journey/work is only real if we analyse small piece of time and space. There is time for this and for that, they are various stages of life journey, like those of the sadhus, who in one life can turn from accountant to dust covered ascetic and back. Here too, perhaps, work will strenghten our heroes enough so that they may hit the road again, come back on camino de viaje.
***
“duchowość/duch. bujanka. wyżej, ale co na górę, to na dół, choroba, brud, ryzyko, niestabilność. Tutaj jest sanatorium Colonia 5000. Sanatorium dla podróżników, włóczęgów, bujaczy w obłokach, ex-nomadów w potrzebie uziemienia. Więc tak naprawdę, ten podział z powyżej, ten dualizm podróż/praca jest też jedynie realny jeżeli weźmiemy wąski wycinek czasu i przestrzeni. Jest czas na to i na to, są różne etapy, jak sadhu którzy w ciągu jednego życia mogą być i księgowym i pokrytym kurzem ascetą, praca być może też wzmocni naszych bohaterów na tyle, że ruszą znów w drogę , wrócą na camino de viaje”
I am not a journalist, but I have a notebook and write things down sometimes. That day I wrote about tourism and about Sergio.
***
Nie jestem dziennikarzem, ale mam notes i czasem coś zapisuję. Tego dnia napisałem notkę o turystyce i o Sergio.
To make my journey as cheap as possible I combine many flights. I am traveling on Ryanair to Barcelona, next day is my flight to Madrid, then to Salvador, then to Belo Horizonte, finally Rio Branco. On board I listen to one of fascinating trialogues between Rupert Sheldrake, Ralph Abraham, and Terence Mckenna. This one is about resacralization of heavens. Once, all the earth and all heavens were sacred, and certain places, recognized as power points, were focus of pilgrimages, there gathered the mystics and saints, and then ordinary pilgrims flocked. Religions changed but places did not. I remember my pilgrimage to the Bektashi Sufi gathering on Tomori mountain in Albania, place once dedicated to Zeus, now Allah, same mountain, where heavens and earth meet.
This was negated for the first time in northern Europe, where austere Protestants, with their strict, fanatic adherence to the Scripture, as the only source of divine wisdom, claimed there is nothing between man and God, the world is dead, matter, worth only contempt, there is Creator and man, created, there is no divinity in nature, no soul, even in animals ( which even medieval Catholics recognized , hence anima>animals ). So pilgrimages were over, but nature detests void, and it is in Protestant lands that idea of tourism appeared for the first time, natural consequence of worldview that earth is just a pool of resources, a playground to be used and abused by humans.
***
Aby podróżować jak najtaniej łączę ze sobą wielę tanich lotów. Lecę Ryanairem do Barclony, nastepnego dnia mam lot do Madrytu, potem do Salwadoru, do Belo Horizonte, wreszcie Rio Branco. Na pokładzie słucham jednego z fascynujących trialogów pomiędzy Rupertem Sheldrake, Ralphem Abrahamem i Terencem McKenną. Ten jest o resakralizacji nieba. Kiedyś cała ziemia i wszystkie nieba były święte, a szczególne miejsca, rozpoznane jako punkty mocy, celem pielgrzymek, tam zbierali się mistycy i święci, a potem zwykli pielgrzymi. Religie zmieniały się ale miejsca nie. Przypominam sobie swą pielgrzymkę na zgromadzenie bektaszytów na szczycie góry Tomori w Albanii, miejsce poświęcone wcześniej Zeusowi, teraz Allahowi, ta sama góra, gdzie spotykają się ziemia i niebiosa.
Ten stan rzeczy po raz pierwszy zanegowano w północnej Europie, gdzie ponurzy i surowi protestanci, fanatycznie przywiązani do swego Pisma jako jedynego źródła boskiej mądrości, uznali że nie ma nic pomiędzy człowiekiem i Bogiem, świat jest martwy, martwa materia, godna jedynie pogardy, jest Stworzyciel i jest oddzielony od niego, stworzony człowiek, nie ma boskości w naturze, nie ma duszy, nawet w zwierzętach ( w co wierzyli nawet średniowieczni katolicy ). Pielgrzymki zatem się zakończyły, ale natura nie znosi próżni, i to właśnie w tych północnych protestanckich krainach pojawiła się po raz pierwszy idea turystyki, naturalna konsekwencja takiej wizji świata w której ziemia jest jedynie zbiorem zasobów, placem zabaw jaki ludzie mogą wykorzystywać i używać do woli, do oporu.
But we are in the time of Archaic Revival now. I land in Barcelona and stay one night at Sergio’s place. He is a lawyer I met in Pahar Ganj in Delhi couple of years ago when volcano eruption grounded air traffic to Europe. Frustrated by his job, as so many young Spaniards, he hates the system, its values, but is a good guy, we got along very well, we ended up in Mc Leod Ganj on meditation course. Now I am talking with him about my journey to Brasil. A joint after joint, here in Catalonia Moroccan hashish is common like cigarettes. Sergio is depressed. He works now in water company but can lose job any time, and so his work mates, even superiors, so everyone is scared, worried, nervous, angry towards each other. They are middle class falling out of the race. But in some way, that crisis makes them awaken, makes them question things, ask, search. Every year, on Saint John night, the summer solistice, Sergio is going to his favourite wild beach, together with his girfriend. They eat magic mushrooms, and dive. When water surrounds him, in every little place and corner of his body he feels the touch of the world.
***
Teraz jednak nadchodzi czas Archaicznego Odrodzenia. Ląduję w Barcelonie i jadę do Sergio gdzie spędze noc. Jest to prawnik którego spotkałem parę lat temu na Pahar Ganj w Delhi, siedzieliśmy przy tym samym stoliku taniej knajpy, czekając 10 dni aż ruszą samoloty do Europy uziemione przez wybuch islandzkiego wulkanu. Sfrustrowany, jak tylu młodych Hiszpanów, nienawidzi systemu i jego wartości, ale to dobry człowiek, dobrze się dogadywaliśmy, trafiliśmy nawet razem na kurs medytacji w Mc Leod Ganj. Teraz gadam z nim o mojej podróży do Brazylii, o polityce, o psychodelikach. Joint za jointem, tu w Katalonii marokański haszysz jest tani i wszechobecny jak papierosy. Sergio jest przygnębiony. Pracuje w wodociagach ale czuje że może stracić pracę w każdej chwili, podobnie jak kumple, a nawet przełożeni, więc wszyscy są przerażeni, zamartwiają się, pełni nerwów, wściekli i agresywni wobec siebie nawzjem. Są niedoszłymi członkami klasy średniej wypadającymi z wyścigu. Ale w jakiś sposób ten Kryzys doprowadza do ich przebudzenia, powoduje że zaczynaja mysleć i zadawać pytania. Każdego roku, w noc świętego Jana, w letnie przesilenie, Sergio jedzie ze swą dziewczyną na ulubioną dziką plażę. Jedzą magiczne grzyby i nurkuja. Kiedy woda otacza go , w każdym fragmencie, w każdym zakątku ciała czuje dotyk świata.