światosław / tales from the world

 

 

 

Iquitos, city which was built on one jungle substance, where no city should be, and now is a capital of another substance, focal point of ayahuasca tourism.  As rubber cutters came here from other parts of Amazon and beyond, so now Shipibo shamans arrive from upper Ukayali, to share their wisdom and their medicine. Of course there are now also local shamans, as well as gringos practicing this art in countless jungle lodges, retreat centres and small huts in the middle of nowhere. I came to look rather for the last type of venues, but Iquitos is my first stop. I sniff and ask around and look for signs.

 

 

Iquitos, miasto zbudowane na jednej substancji z dżungli tam gdzie żadnego miasta nie miało prawa być, a teraz stolica innej substancji, główny ośrodek ayahuaskowej turystyki. Tak jak kiedyś przyjeżdżali tu z różnych stron, nie tylko Amazonii, poszukiwacze kauczuku, tak teraz szamani Shipibo przybywają z górnego biegu rzeki Ukajali, aby dzielić się swoją wiedzą i swoim lekarstwem. Oczywiście działają już tu teraz także lokalni szamani, jak i gringo praktykujący tą sztukę w rozlicznych leśnych klinikach, luksusowych hotelach jak i małych chatkach w wioskach gdzieś na zadupiu. Szukam raczej tych ostatnich, ale mój pierwszy przystanek to Iquitos. Węszę, wypytuję i szukam tropów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I know I am close and yet there is some problem. For the first time during my trip, almost every local who chats with me, after asking why am I here, frowns and gives warnings. Not once, not twice, many times. “Ayahuasca? Be careful, dangerous. Many people die from this around here…”

I think people die from other things. But doubt likes to creep in. I am listening to McKenna lecture ( “What is truth” )  I managed to download in Lima to my mp3 player ( here internet sucks ) :

“(…) The presence of that vast amount of beauty is a sign that truth must not be that far away (…)”

Surely he isn’t talking about Iquitos…

 

 

Wiem, że jestem blisko, a jednak jest jakiś problem. Po raz pierwszy podczas mojej podróży prawie każdy “tubylec” jaki ze mną gada, po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie po co tu przyjechałem marszczy czółko i daje ostrzeżenia. Nie jeden, nie dwa a wiele razy. “Ayahuasca? Uważaj, niebezpieczne. Wielu cudzoziemców tu od tego umarło…”

Sądzę, że ludzie umierają raczej od innych rzeczy. Ale wątpliwość lubi się wślizgiwać w uchylone drzwi. Słucham wykładu Mc Kenny ( “Czym jest prawda” ) jaki jeszcze w Limie zdążyłem ściągnąć na swój odtwarzacz mp3 :

“(…) Obecność tak dużego nagromadzenia piękna jest znakiem, że prawda musi być gdzieś niedaleko (…)”

Z pewnością nie mówi tutaj o Iquitos…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

In this tropical climate small cuts on my feet start to get nasty. It takes time before I buy flip-flops, running around the town like crazy in tight sneakers and as a result my feet are hurt and infected. My mind is even more infected by the vibe of the city. Nervousness, speed of action, of organizing things, of buying. Greed. After steady rhythm of the jungle in  Ecuador I am amazed at what is happening with me. It is only when I consult my herb, bought in rough suburb of Belen, that I have time to reflect and see what is going on.

I am getting signals to slow down. Multiple signals from reality.

This is something critics of psychedelic experience can not grasp. They talk about running away from reality. Meanwhile I slowly start to understand the process of learning, drawing profit from being in multiple worlds. Mindfulness, or awareness in the world of vision is, above all, guidance and protection in the Middle World, this physical world. It advises about right choices, right steps, directions to choose.

My visions of the eagle lead towards self discovery of my qualities and character of a bird of prey, with its nervousness, speed, sharp eye, looking from a distance and from above. Knowing oneself is essential requirement for any transmutation. It tells me about possibility ( or need? ) of transformation – trying another way. Therefore slowing down.

 

 

W tym tropikalnym klimacie małe skaleczenia na moich stopach zaczynają się paprać i ropieć. Zajęło troche czasu zanim kupiłem klapki, biegając po mieście jak oszalały w ciasnych trampkach, i przez to moje stopy ucierpiały i rozwinęła się infekcja, Mój umysł jeszcze poważniej niż stopy zarażony jest wirusem miasta. Nerwowość, tempo akcji, załatwiania spraw, kupowania. Chciwość działania. Po spokojnym rytmie ekwadorskiej dżungli jestem zszokowany tym, co dzieje się ze mną teraz. Dopiero kiedy zwalniam i znajduję czas na zasięgnięcie rady od zioła kupionego w szemranej dzielnicy Belen, nadchodzi refleksja i spokojne przyjrzenie się temu co się dzieje.

Dostaję sygnały aby zwolnić. Wielokrotne znaki od rzeczywistości.

To coś, czego spoglądający z zewnątrz krytycy psychodelików nie mogą zrozumieć. Mówią oni o ucieczce od rzeczywistości. Tymczasem ja powoli zaczynam rozumieć sam proces uczenia się – wyciąganie korzyści z przebywania w wielu światach. Uważność w świecie wizji daje przede wszystkim ochronę i prowadzenie w Środkowym Świecie, tym materialnym. Doradza co do właściwych wyborów, kolejnych kroków, kierunku na rozstajach dróg.

Moje wizje orła prowadzą mnie do samopoznania, do odkrycia obrazu siebie jako drapieżnego ptaka, wraz z jego pakietem cech – nerwowymi, szybkimi ruchami, ostrym spojrzeniem z daleka i z góry. Poznanie siebie to absolutna konieczność aby możliwy stał się, być może potrzebny, proces transformacji, spróbowania innej strony. A zatem, między innymi, zwolnienia.

 

 

 

 

 

 

I know of an Rainbow community nearby and I learn about a diet they are doing there with Shipibo curanderas, Laura and Ines I met last June in Pucallpa. I have been going to Rainbow gatherings for years now, so I feel like visiting family. This may be a nice change after nearly three months of moving around, to spend remaining two weeks in one place. That could be a place to get to know little better a style of working of one shaman, and myself at the same time – I have my own ayahuasca, which I got as a result of another slowing down – when I choose to stay one more day instead of running onwards from Bajo Talag in Ecuador. So my change will be in two directions – drinking on my own, and staying with same shaman instead of going from one to another.

Yet the signals to slow down keep coming. My other idea was to work with ayahuasqueros I could find in Belen, shanty town on stilts, mosquito ridden and very poor. I like this kind of thrills but I soon find out Belen is too much. Belen is danger.

 

 

Wiem o społeczności Rainbow kilkadziesiąt kilometrów stąd i dowiaduję się o diecie jaką właśnie zaczęli tam z szamankami z plemienia Shipibo, Laurą i Ines, które znam z zeszłego czerwca w Pucallpie. Jeżdżę na zgromadzenia Rainbow już od lat, więc czuję się jakbym miał odwiedzić rodzinę. To może być miła odmiana po trzech miesiącach włóczęgi, aby spędzić pozostałe mi dwa tygodnie w jednym miejscu, poskromić chętkę zgromadzenia niewiadomo ilu kolejnych wpisów do mego przewodnika. To może być miejsce aby poznać nieco lepiej styl pracy jednego szamana ( czy jednej pary w tym wypadku ) a zarazem popracować na własną rękę – mam swoją własną ayahuaskę, którą zdobyłem dzięki innemu zwolnieniu – kiedy zdecydowałem się zostać jeden dzień dłużej po tym jak wszyscy rozjechali się z Bajo Talag w Ekwadorze, jeden dzień więcej na dupie, zamiast w biegu, jeden dzień tam, gdzie rzekomo “nic” się nie miało dziać. Moja zmiana zatem będzie w dwóch kierunkach – picia samemu, oraz skupienia się na jednym szamanie – zamiast skakania z kwiatka na kwiatek.

Ale kolejne sygnały sugerujące zwolnienie nadciągają. Mój inny pomysł na Iquitos był taki, że będę szukał i dokumentował ayahuasqueros w Belen, drewnianym slumsie na palach, pełnym komarów i biedy. Lubię takie podniety, ale szybko przekonuję się, że Belen to zbyt wiele. Belen to niebezpieczeństwo.

 

 

 

 

 

 

There is a lot of alcohol here, but even worse, a lot of cocaine paste. These are very bad spirits.

When I come here first evening, to buy ganja, it is still early. A lot of people in the main square, children playing in the street, throwing water bombs at each other, carnival style. Violence erupts suddenly, like a tropical storm. Within minutes drunken fist fight in the middle of street turns into battle with broken bottles and next they start to fly. People flee in panic. I know this well, from Haiti, when a street unusually quiet exploded in mob frenzy which nearly claimed my life, from Santo Domingo where evening seemed to be peaceful like here, but only until one point in time.

I do not want spirits of Belen. Spiritual world is bound together with Middle World. The danger which pose certain brujos, sorcerers abusing some tourists with the use of ayahuasca is not that much different from mugging I can encounter here in the street, stealing of walllet is just an reflection of sucking out your energy by brujo. I have been warned and I take notice. I will limit myself to the market area, where amongst Chinese shit and bush meat I can find the plants and tools of magic.

 

 

Jest tu wiele alkoholu, co gorsza, jest wiele kokainowej pasty. To bardzo złe duchy.

Kiedy przyjeżdżam pierwszego wieczoru, aby kupić ganję, słońce jeszcze nie zaszło. Dużo ludzi na głównym placu, dzieciaki bawią się na ulicy koło baru pełnego pijanych, polewają się wodą z okazji karnawału. Przemoc wybucha nagle, jak tropikalna burza.  W ciągu kilku minut pijacki pojedynek na pięści pośrodku ulicy przeradza się w bitwę na pęknięte butelki, a chwilę później zaczynają one fruwać. Ludzie uciekają w panice. Znam to zbyt dobrze, znam z Port au Prince na Haiti, gdzie dziwnie spokojna Gran Rue wybuchła wściekłością motłochu który prawie zmiótł moje życie, znam z Santo Domingo, gdzie wieczór wydawał się spokojny, jak tutaj, ale tylko do pewnego momentu.

Nie chcę poznać duchów Belen. Świat duchów nierozerwalnie spleciony jest ze Środkowym Światem. Niebezpieczeństwo, które stanowią niektórzy brujos, czarownicy wykorzystujący czasem turystów pod wpływem ayahuaski nie różni się wiele od rabunkowego napadu w fizycznym świecie, utrata portfela a nawet życia to tylko odbicie wyssania energii przez czarownika. Zostałem ostrzeżony i zapamiętuje to. Ograniczę się do terenu rynku w Belen, gdzie pomiędzy chińskim badziewiem, trupami pancerników i żółwi znaleźć mogę magiczne rośliny i narzędzia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

On top of all that , my digital camera seems fucked. I was greedy for good image and as I was shooting in the river I got too close and into the water, and autofocus isn’t working now… On one hand I understand it as a call for liberation from perfection and accuracy, free flow and experiment, enough of “pretty pictures”. But perhaps I should also read it as a sign put the electronics aside completely, as I have already planned on that trip, to rest from this devouring of reality and transmutation of everything into pixels.

Before leaving for the countryside I decide for a bit of entertainment and go for Sunday movie. Ironic, considering character of my trip, is the movie they play tonight – “When the lights went out”, a British film based on real event of most violent poltergeist haunting in Europe. When I watch it I can’t help but think about how materialistic Europe is.  Even spirit possession is happening almost exclusively in material sphere – there is physical activity, flying objects, shaking furniture, bruises. The denial of inner battle and inner world is so great that even spirits must act in material world to be noticed.

 

 

Do tego wszystkiego zepsuł mi się cyfrowy aparat. Byłem chciwy lepszego kadru i kiedy fotografowałem w rzece, zbliżyłem się za bardzo i zanurzył się na chwilę w wodzie. Teraz nie działa autofokus. Z jednej strony odczytuję to jako wezwanie do uwolnienia się od dokładności i pefekcjonizmu – wolny przepływ, eksperyment, dość “ładnych obrazków”. Ale także może oznaczać to, bym w końcu odłożył, tak jak sobie obiecałem, całą tę elektronikę, odpoczął od pożerania rzeczywistości i transmutacji wszystkiego w piksele.

Przed wyjazdem na wieś zapodaję sobie ostatnią miejską rozrywkę i idę na niedzielny seans. Zabawny, w kontekście mojej podróży, jest film który akurat dzisiaj grają – “Gdy zgasną światła” – brytyjski dramat oparty na prawdziwych wydarzeniach, najbrutalniejszym udokumentowanym w Europie nawiedzeniu domu.  Kiedy go oglądam nie mogę powstrzymać się od refleksji nad tym jak nasiąknieta materializmem jest Europa. Nawet opętanie przez ducha odbywa się prawie wyłącznie w sferze materialnej – ma tu miejsce fizyczna aktywność, latające przedmioty, trzęsące się meble, zatrzaskujące drzwi, siniaki. Wyparcie wewnętrznego świata, całej tej wewnętrznej schizy i bitwy, powoduje przeniesienie się ich w materialny świat. Nawet duchy muszą używać materii, aby być zauważone.

 

 

 

 

 

 

In the cinema I amuse myself taking photos of the screen. Then, at one point, I notice that some of the plot’s meaning escapes my attention, while I have been focusing on getting a good frame. I wonder whether it is the same in life, that by excess of photography I loose part of life’s meaning?

I am even more convinced now about slowing down, going to Rainbow and using only analog cameras – they are already too much out there, anyway, much better to shoot less, to do photo diet, to chat instead, to wait, to give time, attention, to be with oneself, nature. To look into people and not at people.

 

 

W kinie zabawiam się fotografowaniem ekranu. Zauważam jednak w pewnym momencie, że ucieka mi sens akcji, kiedy poszukuję atrakcyjnego kadru. Zastanawim się czy nie jest tak samo w świecie, że przez nadmiar produkowanej fotografii ucieka mi spora część znaczenia życia?

Jestem jeszcze bardziej przekonany teraz o spowolnieniu, o jechaniu na Rainbow i użyciu jedynie analogowych aparatów – nawet i one to za wiele tam będzie, lepiej strzelać mniej, zrobić foto dietę, pogadać zamiast tego, poczekać, dać czas i uwagę, pobyć ze sobą, z naturą. Spojrzeć w ludzi a nie na nich.

 

 

 

 

 

 

2 Responses to “Iquitos, capital of ayahuasca / w stolicy ayahuaski”

  1. Mama Tika :-)

    Witaj Wspaniały Podróżniku.

    Dzięki za dzielenie się sobą i skrawkami swoich doświadczeń.

    Ty o spowolnieniu piszesz, a we mnie przy takim spowolnieniu najwięcej się dzieje wewnątrz…
    Oj, jak intensywnie we mnie się ostatnio dzieje… ;-)

    Coś o wizjach orła pisałeś…
    Też miałam kilka.

    Mimo, że niektórzy twierdzą, że swoje wizje powinno się zachowywać dla siebie, to ja wiem, że mam się nimi dzielić, jeśli tak czuję.

    W listopadzie 2005 roku -
    wizja z autohipnozy – jedynej w życiu chyba, którą sobie zafundowałam sama.

    Leżę na piasku na plaży nad oceanem. Piasek jest ciepły. Od morza wieje delikatny wiatr. Czuję zapach wody. Moje ciało ogrzewa Słońce. Hen, wysoko, na niebie latają dwie mewy. Nagle pojawił się na niebie orzeł. Mewy odleciały, a orzeł zakołował, zniżał się coraz bardziej i przysiadł niedaleko mnie na piasku. Podszedł i stanął na mojej dłoni. Poczułam wielkie szczęście i wdzięczność. Orzeł zaczął swoim dziobem masować moje ciało, jakby zdejmował z moich oczu, policzków, twarzy, tułowia, rąk i nóg, jakieś niewidoczne paprochy. Czułam wielkie wzruszenie. Płakałam ze szczęścia i wdzięczności. Potem położył się na moim łonie, a później przedreptał i przysiadł na klatce piersiowej, na sercu i jeszcze wrócił na łono. Gdy mu podziękowałam, rozpostarł swoje skrzydła i przykrył całe moje ciało. Potem zszedł, a ja obróciłam się i położyłam na brzuchu. Orzeł znów wszedł na mnie i przykrył mnie swoimi skrzydłami. Płakałam ze szczęścia, wzruszenia i wdzięczności za to oczyszczenie.

    Potem byłam na ceremonii pisklakiem orlim w jaju… czułam się tym pisklakiem i czułam, jak przygotowywałam się do wyjścia z jaja…

    Potem w śnieniu latałam jak orzeł:

    Szłam sobie krętą ścieżką górską w bardzo wysokich górach. Powyżej czterech tysięcy metrów nad poziomem morza. Podeszłam do skraju tej drogi i w dole zobaczyłam strome ściany wąwozu, głębokiego na jakieś tysiąc metrów. Odbiłam się stopami od krawędzi urwiska i nagle poleciałam. Najpierw w dół, a potem w górę. Szybowałam raz w dół, raz w górę wąwozu tak, jak szybują najszybsze ptaki. W pewnej chwili jednak spowolniłam swój lot i przysiadłam na długiej gałęzi pokrytej kilkoma zaledwie liśćmi. Wystawała ona trochę zadziornie ze ściany urwiska. Poczułam, jak trzepocząc skrzydłami składam je wzdłuż tułowia. Trochę mało płynny zdawał mi się ten ruch. A gałąź w tym czasie lekko się zakołysała. Ledwo, ledwo… leciuteńko. Przysiadłam na niej jako… orzeł… albo orlica.

    I ciekawostka:

    “Pisklę mitycznej garudy ma wspaniałe skrzydła już w jaju, ale nie może latać póki się nie wykluje i w pełni zamanifestuje swoje możliwości w locie. Jest to symbolem potencjału Dzokczien, np. zrealizowania Tęczowego Ciała…”

    http://taicarmen.files.wordpress.com/2013/01/home-page-padmasambhava_rainbow_body.jpg?w=480&h=510

    Pozdrawiam podróżników zewnętrznych i wewnętrznych.

  2. swiatoslaw

    dzięki, mama !

Leave a Reply

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.