światosław / tales from the world

Archive for:

Roots / Korzenie

In the name of Psychic Cat I hereby commence this tale about communion with spirit of Huachuma on the White Lake, on the day of Dead

 

 

W imię Psychokocura niniejszym zaczynam relację z komunii z duchem Huachuma na Jeziorze Białym, w dzień Przodków

 

 

 

 

 

 

The sacred cacti , Huachuma, has a history of thousands of  years of ritual use.  The earliest archaeological evidence so far discovered is a stone carving of a huachumero, shaman holding the plant, found at the Jaguar Temple of Chavín de Huantar in northern Peru, which is almost 3,500 years old.

After the conquest, Indians forced to take new forms, and talk the language of strangers, decided to call it San Pedro, meaning Saint Peter, because it holds keys to heaven. It is not some “out there” heaven, where you may go after you have paid your duties to your rulers , but heaven of here and now, heaven of the Gospel of Thomas, the heaven when without and within melt.

 

 

Święty kaktus, Huachuma, ma historię tysięcy lat rytualnego stosowania. Wśród najstarszych odkrytych dotąd archeologicznych dowodów znajduje się kamienna rzeźba huachumero, szamana trzymającego kaktusa, znaleziona w Świątyni Jaguara w Chavín de Huantar w północnym Peru, datowana na mniej więcej 3500 lat.

Po podboju Indianie zmuszeni do przyjęcia nowych form i mówienia językiem zdobywców zdecydowali się nazwać swój sakrament San Pedro, co oznacza święty Piotr, ponieważ trzyma on klucze do bramy raju. To nie jest jakiś tam raj daleko i wysoko, gdzie możesz trafić jak spłaciłeś swoje długi wobec wszelakich władców, ale raj tu i teraz, królestwo niebieskie z Ewangelii świętego Tomasza, niebo gdy scala się to, co na zewnątrz i wewnątrz.

 

 

 

 

 

 

We took it on the shore of Bieloe Ozero, White Lake in he south of Belarus, in the middle of Slavic Amazon, on the grounds of a psychedelic temple of Soviet nostalgia and vintage calm. This was the day when I understood what pagan feast of bounty and gratitude to the world means, in the juice of pig shared with friendly country folks, in in the sun, air, taste of women’s lips and strength of working body. Grease on my fingers, and crumbs for the ants on the ground, enough for everyone, enough food, space and peace.  Even for the dead. As it turned out this evening, the day we chose for our journey has been sacred in Eastern tradition since pagan times, a feast on the graves in the beginning of Spring honouring the dead and gone, who are foundation of what is being born.

 

 

Przyjęliśmy go na brzegu Jeziora Białego na południu Białorusi, w sercu słowiańskiej Amazonii, na terenie psychodelicznej świątyni sowieckiej nostalgii i staroświeckiego spokoju. Był to dzień, w którym zrozumiałem co oznacza pogańska uczta obiftości i wdzięczności światu, w soku kapiącym z grillowanej świni dzielonej z przyjaznymi tubylcami, w słońcu, powietrzu, smaku kobiecych ust i sile działającego ciała. Tłuszcz na moich palcach i okruszki na ziemi dla mrówek, wystarczająco dla wszystkich, wystarczająco jedzenia, przestrzeni i pokoju. Nawet dla martwych. Jak się okazało tego wieczora, dzień który wybraliśmy na naszą podróż był święty we wschodniej tradycji od pogańskich czasów, dzień uczty na grobach na początku wiosny, uczczenie tych co odeszli i z których rodzi się to co nowe.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

From the excellent review with modern day huachumera, cactus witch :

“What people need to understand is that San Pedro is not a hallucinogenic like ayahuasca, so they will never see images and pictures, and there is no point, therefore, in lying in the dark waiting for something to happen. San Pedro’s teaching is visionary instead, in the revelations it brings about the natural – not the spirit — world, and in daylight you can see that more clearly. That is why we hold our ceremonies in sunlight: because San Pedro wants it that way and that is how it was first done.”

( https://www.erowid.org/plants/cacti/cacti_writings1.shtml )

 

It was a sunny day, and we inflated our rubber boat, forced the bitter medicine inside, and started paddling. It is highly recommended, physical exercise and adrenaline when you wait impossibly long for what is going to happen.

 

 

Ze świetnego wywiadu z współczesną huachumera, wiedźmą kaktusową :

“Ludzie muszą zrozumieć, że San Pedro nie jest halucynogenem takim jak ayahuasca, więc nie zobaczą po nim obrazków i nie ma zatem sensu leżeć w ciemności, czekając aż coś się zdarzy. Nauka San Pedro jest raczej wizyjna, w objawieniach, które przynosi na temat tego fizycznego, naturalnego – a nie duchowego świata, i w dziennym świetle możesz zobaczyć to wyraźniej. To dlatego prowadzimy nasze ceremonie w świetle słońca, bo tak chce San Pedro, i tak było to pierwotnie robione.”

( https://www.erowid.org/plants/cacti/cacti_writings1.shtml )

 

Był to właśnie słoneczny poranek kiedy napompowaliśmy nasz ponton, wmusiliśmy gorzkie lekarstwo w siebie i zaczęliśmy wiosłować.  To coś co warto zarekomendować, fizyczny wysiłek oraz adrenalina w czasie gdy niemożebnie długo oczekuje się na to co ma nadejść.

 

 

 

 

 

 

It was a perfect trip, significant progress from the previous one. It seemed like the ritual – meaning order and form of the day – self formed itself, or was organized by the plant.

According to the words of one of most experienced anthropologist in that field, Anthony Henman,

“A kind of ritual appropriate for San Pedro would have to take into account the fact that the effects last a long time and it also takes a long time to kick in. After two hours you still don’t feel it completely, and it only “hits” from the third, fourth, or fifth hour. Then there is a relatively long period, for a good four hours, in which you are in the “heart” of the experience. And over another three or four hours the effect decreases. It would be good, then, to organize activities according to these three stages. In the first hours, people often feel a lowering of blood pressure, sleepy, and cold. They have to be livened up — I can imagine a kind of ritual activity such as music, dance etc. could help to bring out the strength of the beverage. In the main phase, silence would be good, giving the chance for each person to get into their own thing, to have their visions.”

We reached the other shore, I kept paddling and my companions walking, we paddled again, walked, played and so we went through the first phase. Physical activity is good because you are more in the body and less in the anxious mind, and this guides you forward.

You become more and more conscious of yourself and the nature around. It speaks, in ways hard to convey. You can talk back, with your instrument perhaps.

 

 

Była to pierwszorzędna podróż, znaczący postęp od poprzedniej. Wydawało się jakby rytuał – co oznacza porządek i kształt dnia – sam uformował się, albo zorganizowała go roślina.

Według słów jednego z najbardziej doświadczonych antropologów z tej dziedziny, Anthony Henmana :

“Budując rytuał odpowiedni dla San Pedro należałoby wziąść pod uwagę fakt, że działanie jego jest bardzo długie i trwa też długo zanim się je da wyczuć. Po dwóch godzinach wciąż nie czujesz go w pełni, i tak naprawdę uderza od trzeciej, czwartej czy piątej godziny. Potem jest relatywnie długi okres, przez jakieś cztery godziny, gdy znajdujesz się w sercu doświadczenia. W ciągu jakiś trzech – czterech kolejnych godzin efekt maleje. Byłoby dobrze zatem zorganizować aktywność zgodnie z charakterem tych trzech faz. W pierwszych godzinach ludzie często czują obniżenie ciśnienia, senność i zimno. Powinni zostać ożywieni i pobudzeni – na przykład muzyka czy taniec mogłyby tu pomóc w wydobyciu siły wywaru. W głównej fazie cisza byłaby wskazana, co dałoby szanse każdemu wejścia w głąb, poszukania swojej wizji.”

Dotarliśmy na drugą stronę jeziora, ja dalej wiosłowałem sam wzdłuż brzegu, moi towarzysze szli, powiosłowaliśmy troche razem, szliśmy, graliśmy, leżelismy i tak z pierwszej fazy weszliśmy w drugą. Fizyczna aktywność była tu dobra, ponieważ jest się więcej w ciele i mniej w niespokojnym, przeładowanym umyśle. Ciało prowadzi naprzód.

Stajesz się też coraz bardziej świadomy siebie i natury wokół. Ona mówi, w sposób trudny do opisania. Możesz jednak mówić do niej, na przykład dźwiękiem.

 

 

 

 

 

 

Your body guides you, follow its instincts and needs. Lay down, or get up, let the hand, the leg, the muscles do what they feel like. When I wanted to enter the lake, I didn’t think too much. In end of April it was still chilly, but that chill is a friend too. I was standing in the water naked for a long time, and I guess that was the turning point, from the difficult phase of going upwards in a exhausting long climb to realizing I am about to enter the sunny plateau of Huachuma. My wrists were hurting with delicious cold pain of being alive. I finally retreated inside the forest to lay down in grass, melting into the air and sun. Insects were crawling on me, mosquitos sucking their share of pleasure. Accepting it, befriending pain and itching was no problem at all. I trusted to stay and so when bites became too strong I trusted them too and did not fight the urge to go. I opened my eyes, saw the stormy cloud coming, and in spirit of this magical perception of the world, I thanked ants for warning.

 

It was many hours later we finally reached the shore we left in the morning, after many insights too personal to reveal, and events to hermetic to tell about. A ride of joy and adventure was finished with mystery when we arrived walking along the shore at what seemed to be very weird abandoned campsite.

 

 

Ciało cię poprowadzi, podążaj tylko za instynktem, za jego potrzebami. Połóż się lub wstań, pozwól dłoni, ręce, nodze, mięśniom robić to, na co mają ochotę. Kiedy chciałem wejść do jeziora, nie myślałem zbyt wiele. W końcu kwietnia było wciąż zimne, ale ten chłód to też przyjaciel. Stałem w wodzie nagi przez długi czas, i myślę, że był to własnie przełomowy punkt podróży, w którym ciężki etap długiej, mozolnej wspinaczki na górę przeszedł w radosne wejście na słoneczny płaskowyż Huachuma. Me nadgarstki bolały smakowitym, zimnym bólem bycia żywym. W końcu wycofałem się do lasu, na słoneczną polanę, aby leżeć w trawie, rozpływając się dla odmiany w słońcu i wietrze. Właziły na mnie wszelakie robale, siadały muchy, komary ssały swój przydział przyjemności. Akceptowanie tego, zaprzyjaźnienie się z bólem i swędzeniem nie było problemem. Ufałem im na tyle aby pozostać bez ruchu a kiedy ugryzienia stały się zbyt ostre, tak samo ufałem i nie walczyłem z chętką wstania. Otworzyłem oczy, zobaczyłem zbierające się burzowe chmury, i w duchu tego magicznego postrzegania związków w świecie podziękowałem mrówkom za ostrzeżenie.

Wiele godzin później dotarlismy na brzeg z którego wypłynęlismy tego poranka, po wielu wglądach i wizjach zbyt osobistych aby je tu ujawniać, i wydarzeniach, które zbyt hermetyczną opowieść by tu stworzyły. Przejażdżka radości i przygody zakończyła się tajemnicą, kiedy dotarlismy pieszo wzdłuż brzegu na teren który sprawiał pozory bardzo dziwnego, opuszczonego kempingu.

 

 

 

 

 

 

Nothing was certain, even when we saw a car we seemed to know. It was like we were detached from the reality we left behind and almost expecting to see ourselves by the car to believe we came back.

But we did, so we retraced our steps to get the boat, landed after a final dance on the sunset lit waves, straight into a feast, to be greeted by new – and only – fellow campers with whisky toasts and homemade food. After few minutes we were home with some people we knew for years.

 

 

Nic nie było pewne, nawet gdy zobaczyliśmy auto, które wydawało się znajome. Było tak jakbyśmy byli oddzieleni od rzeczywistości, którą pozostawiliśmy za sobą i oczekiwali zobaczyć siebie samych przy aucie, aby uwierzyć, że wróciliśmy.

Ale wróciliśmy, to był nasz obóz. Cofnęliśmy się zatem po ponton, wylądowaliśmy nim na plaży po ostatecznym tańcu na falach pomarańczowych od zachodzącego słońca, wprost na ucztę – na przyjęcie przez nowych – i jedynych towarzyszy na kempingu, z toastami whisky i domowej roboty żarciem. Po kilku minutach byliśmy w domu z ludźmi, których najwyraźniej znaliśmy od zawsze.

 

 

 

 

 

 

This is a puzzle to me. Every time I come back from somewhere, I am obviously asked how was it, how were the people. I noticed recently I am suspiciously enthusiastic in my answers, and it puzzles me, cos it wasn’t always so. The question arises, have I started going in better destinations, and need some Beijing or Austria to bring back balance in my seeing of the world, or it is just me who changed?  How can I be seen as genuine and trustworthy after my recent trip to Peru, where I found some of the nicest people ever, when I feel like saying the same now after Belarus?

I see the Belorussians I met as brothers, and I am happy to find that kind of a mature, calm brother, who can give me perspective on who we are as Polish, or what is it we might have lost?

They are curious of the foreigners, not scornful. They seem to still have the innocence we had when rare were visitors from the West, and when it was not obvious we can go there ourselves. I remember being humiliated by customs assholes in Dover and so I apologize to every of my Eastern brothers who ever had to face Polish policeman or border staff superiority and ridiculing.

The people I met in that campsite shared their time, their meat, their liquor, their words. There was an ex-soldier who spoke about about peace and I knew he meant it. When faced with hair-splitting hypothesizing of the “what if your family is threatened” in discussion about events like the ones happening in Ukraine, he said, “you always have a choice”. This was truly a man of ‘the other cheek”, and his peace came not from weakness, but from true strength and balance. His beliefs were something he did not need to impose, as it often happens under influence of alcohol. He spoke calmly, as a man who knows his thing, a man who knows himself. He needed no San Pedro or other stuff we fix our broken souls with.

 

 

To jest dla mnie pewna zagadka. Zwykle gdy skadś wracam, zadawane jest mi oczywiste pytanie, jak było, jacy byli ludzie. Zauważyłem, że ostatnio jestem podejrzanie entuzjastyczny w swoich odpowiedziach, i zastanawia mnie to, bo nie zawsze tak było. Powstaje pytanie, czy zacząłem jeździć w lepsze destynacje, i potrzebny mi jest jakiś betononowy Pekin albo mieszczańska Austria aby przywrócić równowagę w moim postrzeganiu świata, czy też to ja się zmieniłem a nie świat. Jak mogę być wiarygodny, po ostatniej wyprawie do Peru, gdzie, jak twierdziłem, spotkałem jednych z najbardziej spoko ludzi jak dotąd, kiedy czuję, że muszę to samo powiedzieć teraz po Białorusi?

Białorusinów, których spotkaliśmy na tamtym kempingu czuję jak braci, i byłem szczęśliwy, że mogłem odnaleźć takiego dojrzałego, spokojnego brata, który da mi perspektywę spojrzenia na to kim jesteśmy jako Polacy, i co być może straciliśmy.

Byli ciekawi cudzoziemców, nie nieufni, cyniczni, cosiekurwapatrzysz. Ciągle mieli tą niewinność wioskowego dzieciaka, którą i my mieliśmy gdy rzadki był tu gość z Zachodu, i nie było takie oczywiste, że nas samych tam wpuszczą. Pamiętam poniżanie nas przez mundurowych post-imperialnych dupków na granicy w Dover, i przepraszam każdego z mych wschodnich braci, który kiedykolwiek musiał spotkać się z takimże polskim policjantem czy celnym urzędnikiem i ich poczuciem wyższości, żarcikami.

Ludzie, których spotkałem na tamtym kempingu podzielili się swoim czasem, napitkiem, mięsem i papryką, swoim słowem. Był wśród nich były żołnierz, który mówił o pokoju, i wiem, że mówił serio. Kiedy skonfrontowany został z naszym filozoficznym rozdzielaniem włosa w stylu “a co gdy zagrożona będzie twa rodzina”, w dyskusji o wydarzeniach na Ukrainie, on odparł “zawsze masz wybór”. To był naprawdę człowiek drugiego policzka i jego pacyfizm pochodził nie ze strachu czy słabości, ale prawdziwej siły i równowagi. Jego poglądy były nie były czymś, co musiał narzucać, jak to często bywa pod wpływem alkoholu. Mówił spokojnie, jak człowiek, który wie swoje, który zna siebie. Nie potrzebował San Pedro czy innych lekarstw, którymi leczymy nasze pękniete dusze.

 

 

 

 

 

 

There were two families here. The other was Igor’s, the persian cat owner. He seemed a but more restless, like a younger brother, but also on his way to understanding, and a good guy. It is with him I made the deal.

 

 

Były tam dwie rodziny. Druga była Igora, właściciela perskiego kota. Wydawał się nieco bardziej niespokojny, jak młodszy brat, ale także na drodze do zrozumienia, dobry koleś. To z nim zawarłem swój zakład.

 

 

 

 

 

 

I know I am often a bridge between worlds, and cultures that find each other customs a bit strange, or even threatening. For me, after having stepped out of alcohol culture, which I was never an enthusiastic member anyway, it became a bit of a boring, uneasy, or sometimes hostile ground. For many Belorussians, including our new friends, marijuana is something not really known, I mean they hear about and believe the propaganda of a dangerous drug. When it came out in conversation, they were seriously worried for me, a habitual smoker with several years of experience. Igor claimed vodka is not a drug, so I said -  I check. “Are you able to prove, that you can step out of a custom that is everywhere around you? For a year, for example?”. “Sure”, he replied, “but what you give in return?”

He got me. I might have delved into sophistic arguments “it is not about me, it is about you now”, but Grandfather Huachuma was watching over and it was clear he wrote that scenario to prove I am also ready to be a man of more than words.

“You get my ganja”, I said. “A year without smoking.”

We got the deal. We both got a new, refreshing turn in our histories, a new perspective and state of mind. There is no regret, because infinity of life’s possibilities keeps opening in every moment.

That new twist of the plot is just a cherry on the top of cake I got for the Slavic day of the Dead. Hail to the Psychic Cat !

 

 

Wiem, że często jestem mostem pomiędzy światami i kulturami, które postrzegają mnie ( a we mnie zwyczaje tej innej ) jako nieco dziwne, lub wręcz niebezpieczne. Dla mnie, po wystąpieniu pare lat temu z kultury alkoholu, której zreszta nigdy nie byłem entuzjastycznym członkiem, stała się ona nieco nudnym, grząskim, a czasem nawet wrogim gruntem. Dla wielu Białorusinów, w tym naszych nowych znajomków, marihuana jest czymś raczej nieznanym, to znaczy słyszeli o niej, ale głównie w jednostronnej propagandzie o niebezpiecznym narkotyku. Kiedy wynikł ten temat w rozmowie, byli mną poważnie przejęci i zmartwieni, mną, miłośnikiem i praktykiem zioła z kilkunastoletnim doświadczeniem. Igor twierdził, że jego wódka to nie narkotyk, więc powiedziałem – sprawdzam. “Czy jesteś w stanie to udowodnić, że możesz wykroczyć ze zwyczaju który jest wszędzie dookoła ciebie? Na rok, na przykład?”. “Jasne” , odrzekł “ale co dajesz w zamian?”

Tu mnie złapał. Mogłem zarzucić go sofistycznymi argumentami w stylu “to dla twojego dobra, to nie o mnie, a o tobie teraz gadamy”, ale Dziadek Huachuma patrzał mi przez ramię i było jasnym, że to on napisał scenariusz, w którym muszę udowodnić, że jestem człowiekiem nie tylko słów.

“Masz moją ganję” – powiedziałem – “Rok bez palenia”

Zawarliśmy zakład. Oboje dostaliśmy nowy, odświeżający zakręt w naszych historiach, nową perspektywę i świeży stan umysłu. Nie ma czego żałować, bo nieskończoność możliwości i atrakcji jakie daje życie otwiera się w każdym momencie.

Ten nowy zwrot akcji to tylko wisienka na torcie, jaki dostałem na słowiańskie święto Przodków.  Sława Psycho Kocurowi !

 

 

 

 

 

 

However, take warning. Receive all you will from your Psychic Cat, and be grateful, but do not seek to understand too much of the mystery, or you may get lost in explanations and theories, hurt by the paws of madness. Do not ask for more than you are getting, do know when to stop, to satisfy yourself with what you may have thought just a day ago was not possible. These gifts are fragile, and may be gone if you go on chasing too much of “more”, or you can be lost in treating your medicine as drug. It won’t work like this.

One more quote from the interview with huachumera :

“Part of the disease, it seems to me, is to want to understand the world in terms of its “mechanisms” when its nuts-and-bolts really don’t matter at all. It is the beauty of the world that should attract, engage, and inspire us! When we drink San Pedro that is one of the first things we learn – and then our questions become irrelevant anyway. So the real answer, for those who want to know the hows and whys of San Pedro, is simple: drink it and then you will see!

The “what” of San Pedro is that it heals lives. Let us leave the sleepless nights of the whys and hows to the academics for whom such things seem to matter.”

 

 

Jednak zapamiętajcie to jedno ostrzeżenie. Przyjmujcie dary, które będą płynąć od waszego Psycho Kocura, i bądźcie wdzięczni, ale nie próbujcie zrozumieć zbyt wiele z tajemnicy, bo inaczej możecie zagubić się w wyjaśnieniach i teoriach, draśnięci pazurem szaleństwa. Nie proście o więcej niż dostajecie, nie naciskajcie, warto wiedzieć, kiedy się zatrzymać, zadowolić tym, co może dzień wcześniej wydawało się przecież niemożliwym marzeniem. Te dary mogą być kruche i ulotne, mogą prysnąć jeżeli będziecie ścigać zbyt wiele tego “więcej”, albo możecie skończyć jako używający tego lekarstwa jako narkotyku. Tak to nie działa.

Jeszcze jeden cytat z wywiadu z wiedźmą huachumera :

“Częścią choroby, jak mi się wydaje, jest chęć zrozumienia świata w sensie jego “mechanizmów”, podczas gdy te śrubki i trybiki nie mają zupełnie znaczenia. To piękno świata powinno nas przyciągać, zajmować i inspirować ! Kiedy pijemy San Pedro, to jedna z pierwszych rzeczy jakich się uczymy – i wtedy nasze pytania stają się nieważne. Zatem prawdziwa odpowiedź, dla tych którzy tak bardzo chcą poznać “jak-i-dlaczego” San Pedro jest prosta – wypij, a zobaczysz.

Tym “co” San Pedro jest fakt, że uzdrawia życia. Pozostawmy bezsenne noce z “jak-i-dlaczego” akademikom, których takie sprawy frapują.”

but I trust the Psychic Cat will guide me better than purveyors of ideologies  ///   ale ufam, że Psychokocur poprowadzi mnie lepiej niż sprzedawcy ideologii

 

 

 

 

[ Three consecutive shots slightly overexposed in camera during road trip across Belarus  ///  Trzy kolejne kadry lekko nałożone na siebie w czerwonym aparacie podczas turnusu na Białorusi wiosną 2014 ]

 

 

 

 

 

 

“How long will this last, this delicious feeling of being alive, of having penetrated the veil which hides beauty and the wonders of celestial vistas? It doesn’t matter, as there can be nothing but gratitude for even a glimpse of what exists for those who can become open to it.”

 

 

“Jak długo będzie trwać, to pyszne uczucie bycia żywym, spenetrowania zasłony, która dzieli od piękna i cudów niebiańskich widoków? Nie ma znaczenia, bo nie może istnieć nic innego jak tylko wdzięczność za choćby przebłysk tego, co istnieje dla tych, którzy są gotowi na to się otworzyć”

 

- Alexander Shulgin Jun 17, 1925 – Jun 2, 2014 RIP

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Lemko abandoned cemetery in south eastern Poland, few days after we have been given yet another life  ///  Opuszczony łemkowski cmentarz, kilka dni po tym, jak otrzymaliśmy jeszcze jedno życie. ]

 

 

1986

June 1st, 2014

 

 

 

 

 

 

It was 1986, the springtime. Newspaper dated April 9 of that year still hangs in the loo of one of the villages on the edge of the zone.

 

 

Był rok 1986, wiosna. Gazeta z 9 kwietnia, 17 dni przed eksplozją, wciąż wisi na ścianie kibielka w jednej z wiosek na skraju Zony.

 

 

 

 

 

 

Another Soviet soldier watches over the abandoned palace of former Polish masters, washed away by wave of communism in early 20th century.

 

 

Jeszcze jeden sowiecki żołnierz czuwa przy opuszczonym pałacu dawnych polskich panów, którejś z gałęzi rodziny Wańkowiczów, wymiecionych stąd przez falę komunizmu pierwszej połowy XX wieku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

But their red dreams were not to stay either. They were to big perhaps, too reckless. Balance, and knowing where to stop, listening to others, listening to nature, listening to history, perhaps that was missing. They would know all pyramids will eventually be abandoned, all pride covered by shrubs and broken bottles of future generations’ drunkards.

 

 

Ale ten czerwony sen również nie był wieczny. Być może śnili za śmiało, zbyt szaleńczo.  Równowaga, świadomość kiedy o krok za daleko, słuchanie innych, słuchanie natury, słuchanie historii, być może tego zabrakło. Wiedzieliby, że wszystkie piramidy kiedyś będą porzucone, każda duma zarośnięta krzakami, zaśmiecona pozbijanymi butelkami przyszłych pokoleń pijaków.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

To see wooden village house falling apart is one thing, but I was raised in one of those concrete blocks built by the communist all over Eastern Europe. In the last summer before disaster, 1985, I was 6 years old and I might have spent it in a village where my grandfather used to be headmaster of agricultural college, located precisely in such palace taken from former landowners, and my grandmother was living in precisely such four stories high concrete building  in the palace ground, conctructed for the staff working on bright and equal future of socialist youth. So I am walking here in my memory. The concrete hammer and sickle on the edge of settlement is like my version of the head of Statue of Liberty from “Planet of the Apes”.

 

 

Patrzeć na rozpadające się drewniane chaty to jedno, ale ja wychowywałem się w jednym z takich betonowych bloków jakie komuna pobudowała po całej wschodniej Europie. Ostatniego lata przed katastrofą, w 1985 roku miałem 6 lat i pewnie spędzałem je jak zwykle w wiosce gdzie mój dziadek został po wojnie dyrektorem rolniczej szkoły, mieszczącej się w pałacu zabranym “panom”, a moja babcia przyjmowała mnie na wakacje w takim właśnie czteropiętrowym betonowym bloku postawionym tuż obok dla personelu pracującego ku jasnej i równej przyszłości socjalistycznej młodzieży. Więc spaceruję tutaj po swojej pamięci. Wielki betonowy sierp i młot w krzakach na wejściu na osiedle to moja wersja głowy Statuy Wolności z “Planety Małp”.

 

 

 

 

We are just shadows passing through, so thread lightly, as it is fit for a shadow.  ///  Jesteśmy tylko przemykającymi się korytarzem cieniami, więc podróżujmy lekko, bez wielkiego bagażu, jak cieniom przystało.

 

 

 

 

 

 

Dont’s look into the future girl. Look into now.   ///  Nie patrz w przyszłość, dziewczyno, spójrz w teraz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Chernobyl fallout zone, Belarus, April 2014 /  Zona skażenia radioaktywnego na północ od Czarnobyla. Białoruś, kwiecień 2014 ]

(…) I ty, zuchwały, i twoja gromada
Wraz byście poszli w głębinie,
Lecz że to kraj był twojego pradziada,
Że w tobie nasza krew płynie – (…)

 

 

(…) You, the bold one, and all here gathered
you would have sunk down deep below
But for it was the land of your grandfather
For blood that ours in you does flow – (…)

 

 

 

Adam Mickiewicz – “Świteź”

 

 

 

 

 

Nearly two hundred years ago, national bard of Poland wrote an epic poem based on old legend about sunken city. It is a common theme of a siege, invaders going to take over, and defenders ready to sacrifice their lives and nature coming to their aid in this suicidal task, destroying everything in the process. There are more ancient legends of this sort and I came to Belarus with a writer who is investigating, looking for a meaning behind the stories, looking for a meaning and character of the country, and looking for meaning in general.

One is tempted to look for various parallels with Chernobyl disaster and what it meant. Who could be invaders in this case, trying to take over, and forced away by the catastrophe? Capitalism, the West, against which Soviet Union fought absurd battle, cold war of egos, ready rather to perish then resign? Or humans in general, whose greed and assault on nature can be only stopped by violent event like this one. It is poignant that human caused pollution in form of disaster has created , in one moment, one of biggest natural parks in this part of world, where all species but man breed and live, free from other forms of pollution that is caused by presence of greedy ape.

So now large part of these lands are like sunken city and we went to explore its stillness, artifacts, to talk to the dead. We crossed the boundary , and our own fear, hoping there will be no punishment and no taboo broken.  To work with the fear, we asked nature to guide us with one of best tools I know for this purpose, sacred mushrooms, and we took them in the abandoned village in the middle of forest, in the Zone.

 

 

Prawie dwieście lat temu Adam Mickiewicz napisał poemat oparty na starej legendzie o zatopionym mieście. To częsty wątek oblężenia, najeźdzców mających już złamać opór i obrońców gotowych poświęcić swe życia, oraz natury przychodzącej im z pomocą w tym samobójczym zadaniu, niszczącej przy okazji wszystko dookoła. Jest wiele takich starych legend, i przyjechałem na Białoruś z pisarzem w misji, szukającym znaczenia i sensu w tych historiach, znaczenia i charakteru tego kraju, i sensu w ogóle.

Trudno nie ulec pokusie szukania różnych analogii do czarnobylskiej katastrofy i tego co oznaczała. Kim byliby w tym wypadku najeźdzcy, próbujący przejąć kontrolę, i pokonani przez katastrofę? Zachód, z którym Związek Radziecki toczył absurdalną batalię, zimną wojnę ego które raczej gotowe są zginąć niż ustąpić? Czy ludzkość w ogóle, której chciwość i napór na naturę mogą być tylko powstrzymane gwałtownym wydarzeniem takim jak to. To zachwycający paradoks, że wywołane przez człowieka skażenie ponuklearne stworzyło, w jednej chwili, jeden z największych w tej części świata naturalnych parków, gdzie wszystkie gatunki, poza człowiekiem, mogą spokojnie żyć i rozmnażać się, wolne od zagrożenia i wszelakiego zanieczyszczenia jakim skutkuje obecność chciwej małpy.

Obecnie więc duża część tych ziem jest jak zatopione miasto, i przedostaliśmy się tu aby eksplorować jego spokój, artefakty, rozmawiać ze zmarłymi. Przekroczyliśmy granicę i własny strach, mając nadzieję uniknięcia kary i tego że nie łamiemy tabu. Aby pracować ze strachem poprosiliśmy naturę aby prowadziła nas przy pomocy najlepszych narzędzi jakie ma do tego, świętych grzybów, i zjedliśmy je w opuszczonej wiosce w środku lasu, w Zonie.

 

 

 

 

 

 

It was late afternoon and I ate handful. I wanted to be on my own and I went to pay homage to the giant concrete soviet soldier guarding entrance to the village. When I got there, anxiety crept in and I decided it is best, and perhaps last moment to take decent crap, so I squatted behind the monument and meditated on my fear and the soldier.

 

 

Było późne popołudnie kiedy zjadłem swoją porcję. Chciałem być sam i poszedłem pokłonić się gigantycznemu betonowemu sowieckiemu wojakowi strzeżącemu wejścia do wioski. Kiedy tam dotarłem, wtargnął we mnie niepokój i postanowiłem że to najlepszy a być może ostatni moment aby porządnie się wysrać, ukucnąłem więc za pomnikiem, medytując nad swym strachem i nad żołnierzem.

 

 

 

 

 

The soldiers could and did stop the hasty blitzkrieg, march of square headed Germans planning to organize the world, but what could they do against the steady, relentless assault of nature? Not much, it was obvious in the Zone and the main theme of the experience. But what could I do to stop the fear ? It was creeping in as I divided my attention between wiping my ass and last chance to change roll in one of my Holgas before I get mad. Or will I? What exactly is the title of the projection I fear? I found joy in this discovery, that to name it , is to take away the power from it. The psychedelics teach us quickly if we choose to pay attention , that most of things we fear are not present in the moment. I fear that I am getting mad, but it is the fear itself that is madness, and it is fear of uncertain future. I fear the mix of psylocybin and radiation can be dangerous, because my rational mind, my threatened ego makes this assumption. I fear I will get physically lost before it happens.  Realizing all this makes fears disappear, turns them into laughter of joy as I rush through the bushes, not in the hurry anymore, to meet with my friends before IT happens, but in hurry to share the joy. What is now is to be enjoyed. Trust, trust, be guided. When I am to fall into hidden, abandoned well, despite tripping, I don’t, something warns me. And if were to fall, so I would.

 

 

Żołnierz radziecki mógł i powstrzymał blitzkrieg, szybki pochód kwadratogłowych Niemców planujących uporządkowanie świata, ale cóżże mógł on uczynić wobec stałego, nieustepującego ataku natury? Niewiele, było oczywistym w Zonie, i był to wątek przewodni naszego doświadczenia. A co mogłem zrobić ja, aby powstrzymać strach? Wślizgiwał się on kiedy ja dzieliłem uwagę pomiędzy szybkie i nerwowe podcieranie tyłka i podejście do zmiany rolki w jednej z moich Holg, zanim oszaleję. No właśnie, czy oszaleję? Czym właściwie jest ta projekcja, to czego się obawiam? Znalazłem radość w tym odkryciu, że kiedy próbuje to nazwać, odbieram mu moc. Psychodeliki szybko nas uczą, jeżeli tylko zechcemy dać swoją uwagę, że większość rzeczy jakich się obawiamy, w ogóle nie istnieją w bieżącej chwili. Obawiam się że nadchodzi szaleństwo, ale to ten strach jest jedynym szaleństwem, strach przed absolutnie nieznaną przyszłością. Obawiam się że mieszanka psylocybiny i radiacji może być niebezpieczna, bo mój racjonalny umysł, moje zaniepokojone ego snuje takie przypuszczenia. Obawiam się że dosłownie zabłądze, zanim to się dzieje. Uświadomienie sobie tego wszystkiego powoduje rozwianie się strachu, zamienia go w śmiech i radość którą niosę przez krzaki, już nie w pośpiechu zanim TO się stanie, ale w pośpiechu by się podzielić. To co jest teraz, to należy smakować. Ufać, ufać, dać się prowadzić.  Gdy mam wpaść do zarośniętej, ukrytej studni, pomimo bycia naćpanym, nie wpadam, coś mnie ostrzega.  A gdybym miał był wpaść to wpadłbym byłbym.

 

 

 

 

 

So, you may ask, what about those people evacuated and those who fled, fearing consequences, based on natural activity of modern man – anylyzing, predicting, preventing… ? The cancer they fled from was not to be feared in that moment, but as a consequence, in years to come. So isn’t fear good defense mechanism?

Perhaps, depends on the balance, amount, cost. I don’t have all the fucking answers. Maybe ask some of those who stayed behind, old men and women, who feared change more than radiation, and thirty years later still live in remote, half abandoned villages, often still in good health.

Here there is no one to ask, but ghosts and forest, but they will soon tell me more interesting story.

 

 

No a co, możecie spytać, z tymi ludźmi ewakuowanymi, i tymi którzy uciekli, obawiając się konsekwencji, postępując zgodnie z tym naturalnym zwyczajem cywilizowanego człowieka – sekwencją analizowanie-przewidywanie-zapobieganie ? Rak od którego uciekali nie był przecież zagrożeniem danej chwili, ale potencjalną konsekwencją, jaka nadejść miała lata potem. Czyż nie jest więc strach dobrym mechanizmem obronnym?

Być może, zależy od równowagi, ilości, kosztów. Nie mam wszystkich pieprzonych odpowiedzi. Może zapytajcie tych którzy pozostali, starych już dziadków i babcie, którzy obawiali się zmiany bardziej niż promieniowania, i trzydzieści lat później nadal żyją w odleglych na wpół zapadłych siołach, często w dobrym zdrowiu.

Tu nie ma kogo spytać, tylko duchy i las, ale te wkrótce pokażą mi ciekawszą historię.

 

 

 

 

 

 

 

I realize it is better to come back to main path and keep moving towards the base, where my two companions promised to wait, so that we don’t get lost in psychedelic confusion. But I am not in a hurry. I contemplate the homes and pay homage to each , sometimes stopping for longer. The uneasy vibration within me beautifully turns into a song with aid of my new toy, jew’s harp, a tool to ride the trance on, a new way of speaking, funny sounds, that don’t pretend anything like words do.

 

 

Uświadamiam sobie, że czas powrócić na główną ścieżkę i podążać do bazy, gdzie oczekują mnie przyjaciele, aby nie zagubić się w psychodelicznym zamieszaniu. Ale nie jestem w pośpiechu. Kontempluję kolejne domy, przed niektórymi staję na dłużej. Niełatwa wibracja wewnątrz mnie zamienia się pięknie w pieśń, z pomocą nowej zabawki, azjatyckiej drumli, narzędzia do ujeżdżania transu, nowej formy mówienia, zabawnych dźwięków, które nie próbują za wiele powiedzieć, w przeciwieństwie do słów.

 

 

 

 

Hours later on this path we will meet a huge boar, rightful ruler of the land. Now it is silent and still when I stop playing. My thoughts are heavy because of this silence and I resume. The homes turn into trees in their calm , slow way. They fall inside, change colour, melt down. The water comes underneath, swamps expand. Layers of concrete foundations, bricks, broken jars interwoven with soil, moss, roots… Paper turns yellow and grey like the leaves of previous autumns.

 

 

Wiele godzin później na tej ścieżce spotkamy olbrzymiego dzika, prawowitego władce krainy. Teraz jest cicho i martwo, kiedy zaprzestaję grania. Moje myśli są cieżkie i agresywne przez tą ciszę, więc ponawiam melodię. Domy zamieniają się w drzewa w swój powolny, spokojny sposób. Zapadają się do środka, zmieniają kolor, roztapiają się. Woda podchodzi od spodu, bagno rozszerza się. Warstwy betonowych fundamentów, resztek cegieł, kawałków szkła, przeplatają się z ziemią, mchem, korzeniami. Papier żółknie i szarzeje jak liście poprzednich jesieni.

 

 

 

 

 

 

 

Some homes are already gone. Transformation complete. It was and it is not anymore, pessimist would say, but in recent years, I learned to embrace this changing of the form and understand it always is.

 

 

Niektóre domy już znikły. Transformacja się dokonała. Było i już nie ma, powiedziałby pesymista, ale ostatnie lata nauczyły mnie cieszyć się tą zmianą formy, i zrozumieć, że zawsze jest.

 

 

 

 

Attachment to the form is source of unhappiness, embracing the transition is a source of delightful sadness. I cry this day, out of happiness. Big pride and dreams may have collapsed here but in doing so they can teach those of us who want to learn how to free ourselves.

 

 

Przywiązanie do formy to źródło nieszczęścia, zaprzyjaźnienie się z przemianą to źródło słodkiego smutku. Płakałem tego dnia, ze szczęścia. Wielka duma i marzenia być może komuś się tu zawaliły, ale dzięki temu ci z nas, którzy chcą, mogą się nauczyć jak od nich uwolnić.

 

 

 

 

We always cling to something that appears certain, we want to say – now we reached stable ground, now we have a family, home, security. Always illusion.

I creep behind trees and concrete ruins to surprise my friends from the other side than I went away from, to frighten them a bit.

 

 

Zawsze kurczowo próbujemy się trzymać tego co wydaje się w końcu pewne, chcemy powiedzieć sobie – teraz już dotarliśmy na stabilny grunt, teraz mamy już rodzine, dom, bezpieczeństwo. Zawsze iluzja.

Skradam się za drzewami i betonowymi ruinami, chcąc zaskoczyć i nieco przestraszyć przyjaciół, pojawiając się z przeciwnej strony niż zniknąłem.

 

 

 

 

They are my illusion, my point of reference I hold as stable so when I jump from behind the corner, I am struck by the sight of empty camp, things scattered in beautiful light, car unlocked, no one around. I am alone. This is amazing lesson, I am happy how quickly thoughts of complaint “we had a deal” turn into gratitude for my fellow travelers – but here also my teachers.

I am not going to wait for them, but I’ll go towards place we saw before, that keeps drawing me stronger, and stronger, as the psylocybin effect climbs its plateau.

The cemetery.

 

 

Oni są moją iluzją, moim punktem odniesienia, który, jak sobie wymysliłem, jest stały. Kiedy wyskakuje więc zza rogu, w mój zryty baniak uderza widok przerażający nieco, widok pustego obozowiska, rzeczy rozrzuconych w pięknym popołudniowym świetle, auta niezamkniętego, nikogo wokół. Jestem sam. To niesamowita lekcja i jestem zadowolony z tego jak szybko pretensje w mej głowie pod tytułem “nie tak się umawialiśmy” ustepują miejsca wdzięczności dla współtowarzyszy – a w tym wypadku nauczycieli.

Nie będę na nich czekał, idę w stronę miejsca które wcześniej mijaliśmy, które ciągnie mnie coraz silniej w miarę jak efekt psylocybiny osiąga swój szczyt.

Idę na cmentarz.

 

 

 

 

 

Some days ago, all over the country, people feasted on the graves. It was old pagan tradition, in the beginning of the spring, called Rodzanice. Now the proofs of their presence are visible, the village has been abandoned years ago but the dead still have their visitors, their place is well kept and adorned, sheltered under giant oaks and other trees.

The light is low. It highlights the essential and in this one photo I know I have everything I am trying to tell about One and everlasting dream, about connection over borders of cultures and ages. It is also how I see photography, as receiving gifts. I got another one from the last sun of the day.

The pagan feast is about bounty from the Fate, about giving thanks, receiving and sharing. This pagan feast is life itself.

 

 

Kilka dni temu, w całym kraju ludzie ucztowali na grobach. To stara, pogańska jeszcze tradycja wiosennego święta odnowy, zwana Rodzanice. Ślady ludzkiej obecności są tu widoczne, resztki jedzenia, kwiaty, wioskę wprawdzie opuszczono wiele lat temu, ale martwi wciąż mają swoich gości, ich miejsce jest dobrze utrzymane, udekorowane, w schronieniu wielkich dębów.

Światło jest nisko, wpada między konarami. Oświetla to co najistotniejsze i robiąc to zdjęcie wiem, że mam w nim wszystko co staram się powiedzieć o Jedni i niekończącym się śnie, o połączeniu ponad granicami kultur i wieków. Tak też widzę fotografię, jako otrzymywanie darów, i dostałem tu jeszcze jeden od ostatniego słońca dnia.

Pogańska uczta to celebracja hojności losu, to podziękowanie, otrzymywanie i dzielenie. Tą pogańską ucztą jest samo życie.

 

 

 

 

 

 

I meet with the others and we head for the swamps at the edge of the village. The end of day is coming but I am still hungry for more.  Who isn’t? Another cigarette, another sight, one more insight…

 

 

Spotykam pozostałych i ruszamy na bagna na skraju wioski. Nadchodzi koniec dnia, ale ja wciąż jestem spragniony więcej. Któż nie jest? Jeszcze jeden papieros, jeden widok, jedno spostrzeżenie…

 

 

 

 

 

The spring time in the evening is the time to be in the swamps. Life wakes up, birds talk like I never heard them in remote lands. This is Amazon of my tribe, and suddenly I discover I know its language. There is no need for fancy ritual in the process of re-enchantment of the land, it is enough to listen.

 

 

Wiosna i wieczór to jest właściwy czas aby być na bagnach. Życie się budzi, ptaki gadają tak jak nigdy w tropikach. Oto Amazonia mojego plemienia, i nagle odkrywam, że mówię jej językiem. Nie ma potrzeby skomplikowanego rytuału w tym procesie ponownego zaczarowywania świata. Wystarczy słuchać.

 

 

 

 

 

 

[ Belarus, April - May 2014  /// Białoruś, kwiecień - maj 2014 ]

 

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.