światosław / tales from the world

archive for

February, 2012

Shanti

February 10th, 2012

 

 

This peaceful fishing village near Chittagong on the Bay of Bengal coast of Bangladesh is about to celebrate festival dedicated to Mother Ganga, the female spirit of the river, giver of life. They are surrounded by sea of Islam, but no one bothers them. The coexistence is possible, as it was for centuries in all corners of South Asia where Sufi vagabond preachers mingled with priests of ancient Indoeuropean traditions, when tribal shamanic beliefs were present near the message of the People of the Book. We are now years after the Partition, after cruel wars, ethnic cleansing but still Muslim pilgrims attend Hindu melas, sadhus come to sit with Sufi mystics in their shrines, ordinary people take blessing from the holy men and worship nearby river or mountain , regardless of their religious affiliation , just using different cultural costume. Yes, they can  always be manipulated into hatred and riots, so many times they have been, it is not such new thing. It is sad to see enclaves like this disappearing, to see last Hindu communities evicted from Pakistan, to see Sufi fakirs beaten by the frustrated orthodox mob, to see adivasi brainwashed by Hindu clergy all over India. But as long as there are people aware of the unity that is hidden beyond names, there is hope.

 

Ta spokojna wioska rybacka na wybrzeżu zatoki Bengalskiej, tuż koło Chittagong we wschodnim Bangladeszu, przygotowuje się do festiwalu poświęconemu Matce Ganga, żeńskiemu duchowi rzeki, dawczyni życia. To muzułmański kraj, ale nic nie szkodzi. Współistnienie jest możliwe, tak było przez stulecia w wielu zakątkach południowej Azji, gdzie wędrowni nauczyciele sufizmu mieszali się z kapłanami starych indoeuropejskich tradycji, gdzie plemienne wierzenia były obecne obok wiary Ludzi Księgi. Od podziału Indii według kryteriów religijnych minęło już wiele lat ale muzułmańscy pielgrzymi wciąż pojawiają się na imprezach Hindusów, sadhu spotykają się z mistykami sufi w ich sanktuariach, zwykli ludzie tak samo przyjmują błogosławieństwo od świętych wędrowców, czczą lokalną górę czy rzekę nadając im inną nazwę, ubierając w inny kulturowy kostium, w pokoju. Tak, mogą byc łatwo zmanipulowani , podżegacze , politycy, miłośnicy władzy i kontroli byli zawsze, nienawiść i zamieszki były zawsze. To smutne kiedy znikają enklawy takie jak ta, gdy ostatnie hinduistyczne społeczności wyrzucane są z Pakistanu z powodu politycznych gier toczących się gdzieś indziej, gdy fakirzy prześladowani są przez sfrustrowanych ortodoksów, gdy rdzenne plemiona Indii manipulowane są przez braminów i doktrynerów w służbie Jednej Słusznej Wiary. Ale tak długo jak są tutaj ludzie świadomi głębszej jedności ukrytej poza nazwami i podziałami, tak długo jest nadzieja.

 

Drunk on God / Pijani Bogiem*

February 10th, 2012

 

* Inspirowane poezją sufi i powieścią : “Pijani Bogiem”  / Drunk on God – crazy Sufi from Pakistan. Postcards from Lahore.

 

 

Zdjęcia są częścią długoterminowego projektu o muzułmańskim mistycyzmie. Próbkę całości można obejrzeć pod poniższym linkiem : / The photos are part of long term project about Muslim mysticism.  A sample can be found below:

“Sufi Sampler”

 

Kolkata II

February 9th, 2012

 

 

 

Another Thursday night with dervishes. Qawwali, hashish, joy. Sufi project continues, this time in slum area of Park Circus in Kolkata, at an old Muslim graveyard, favourite hang out of the Sufis. //

Kolejny odcinek projektu o sufizmie, tym razem pieśni qawwali w czwartkową noc w grobowcu w slumsach Kalkuty.

 

Signs / Znaki

February 7th, 2012

 

Kolkata, India.

 

 

Ashura in Lahore

February 6th, 2012

 

Meanwhile, across Indian subcontinent, far away from naked sadhus smoking their chillums, a religious festival takes more bloody form. In Lahore, Pakistan, Ashura mood is tense, in anticipation of bomb attack. That day is often marked by sectarian violence. News just came from Kabul where a suicide attack killed 63 people and critically wounded 160 gathered at a shrine for Ashura observation. In Pakistan too every year something happens. Will it be here, or Karachi perhaps? Bloody roulette, bloody backs, bloody shirts. Ashura for the Shia is a day of mourning of death of grandson of Muhammad, Husayn ibn Ali, who was killed in battle of Karbala, 680 AD. Unfortunately, every year there are fresh victims to mourn.

 

Obchody święta Ashura. Lahore, Pakistan, grudzień 2011. Właśnie dotarły wiadomości z Kabulu, w zamachu bombowym na szyitów zgromadzonych aby uczcić ten dzień zginęło ponad 60 osób. Tak jest każdego roku, tutaj w Pakistanie również. Czy tym razem padnie na Lahore, a może Karaczi? Tego dnia szyici opłakują śmierć wnuka proroka, zabitego w bitwie pod Karbalą w 680 roku naszego kalendarza, a 61 roku od hidżry. Ich żal, łzy, krew przelewana w samoumartwieniu są bardzo autentyczne, jak gdyby ktoś zginął wczoraj, nie wieki temu. Ale całkiem możliwe że po tym dniu będą znów kolejne ofiary, kolejne powody do płaczu.

 

 

Once a year on the banks of Hoogly, in Kolkata, near Babu Ghat, hundreds, sometime thousands of sadhus gather before Ganga Sangar mela, very special festival happening where Ganges finally comes into the ocean after its long journey across India. The sadhus congregate first in Kolkata, arriving from all over  the country, and camp for a week, doing what they normally do on such gatherings. Despite what it seems, sadhus’ life is not an easy path, requires abandoning of all possesions, all family and relatives, and from now on hard rock is your pillow. But the fact that gathering like this is happening in the heart of agglomeration populated by several million people surely draws curious spectators. Many of them have neither time nor money to travel to Ganga Sangar, so here they can get taste of mela’s mood.

Raz do roku na brzegach rzeki Hoogly w Kalkucie, tuż przy Babu Ghat, setki a czasem tysiące sadhu gromadzą się przed melą Ganga Sangar, szczególnym religijnym festiwalem jaki odbywa się u ujścia Gangesu do oceanu. Asceci zjeżdżają się najpierw do Kalkuty z całego kraju, pociągami , czasem nawet pieszo, i obozują przez tydzień. Pomimo pozorów lenistwa i hedonizmu życie sadhu to trudna ścieżka, pełna wyrzeczeń, oznacza wyzbycie się dóbr materialnych, rodziny, wielu żądz. To że zgromadzenie ma miejsce w sercu kilkunastomilionowej aglomeracji przyciąga wielu gapiów i lokalnych turystów. Wielu mieszkańców Kalkuty nie ma czasu ani pieniędzy na wyprawę na Ganga Sangar, a tutaj mają szansę posmakowac atmosfery imprezy na trwającym tydzień biforku.

 

Something to write home about. India, especially big cities, is in transition into modern society that sometimes starts to see its own traditions as tourist attraction, curiosity, without understanding of hidden meaning, without even trying. Welcome to the world of “look what amused me today”. But sadhus play along, hoping for small donation or just enjoying being in the centre of attention.

Zwiedzając obozowisko sadhu. Indie są w trakcie przemiany w nowoczesne społeczeństwo które zaczyna, zwłaszcza jego część z wielkich miast, postrzegać niektóre własne tradycje jak atrakcje turystyczną, rodzaj ciekawostki, bez zrozumienia ich znaczenia. Świat z telewizora czy internetu i gołe dziadki wysmarowane popiołem zlewają sie w jedną rozrywkę kolorującą cieżkie codzienne życie. A sadhu sami dobrze bawią się w takiej roli, w centrum uwagi, w kraju miliarda ludzi jest to stan rzadki i często bardzo pożądany.

 

No experience is complete without documenting it , at least in mobile phone. / Żadne doświadczenie we współczesnym świecie nie jest kompletne bez fotograficznej rejestracji.

 

There is sometimes free snack and drink from organizers, another reason to enjoy afternoon at the banks of the river. / Dodatkową atrakcją przyciągającą pielgrzymów jest darmowy poczęstunek.

 

Sadhus are hospitable crowd. Chai without milk, no that can not be, wait a bit, we re gonna get milk ! / Sadhu , bardzo gościnni, na pewno zadbają aby niczego gościom nie zabrakło, zwłaszcza mleka do herbaty.

 

This is event a whole family can enjoy / Wizyta na Babu Ghat to atrakcja dla całej rodziny.

 

There are sports activities in the program. / Jest też program sportowy

 

And of course free herbal products testing. / Jak również darmowe testowanie produktów ziołowych.

 

 

Dagda, ale Kino !

February 6th, 2012

 

 

 

Wiedziałem,że jesteśmy mało grzecznymi chłopcami, ale nominacja na chuliganów miesiąca miło połechtała nasze ambicje, no zwłaszcza Luga, który podskakiwał wesoło na uroczystości ukazując wszystkim w półobrocie agresywne ogamy jakie wyrysowałem mu na boku jego dresu. Był tego dnia niezmiernie ekstrawertyczny, zwłaszcza obściskując prezenterkę, tego jak to jest, “Młodzieżowego Pojazdu Opancerzonego kol. Andrzeja “, nie bacząc na to że nie wypada takich rzeczy czynić nie mając na sobie nic poza dresem i torquesem/a nagi tors błyszczy mu w świetle jupiterów, kolega Lug to najlepsze ciało w kraju/

Cóż , taki jest Lug, nie jak powściągliwy Dermot, który nie chciał wcale przyjąć przechodzonego orderu chuligana, bo musieliśmy w tym celu jechać do ośrodka propagandy w stolicy, której , jak mawiał szarańcza i zgniła danina z pyr, a nie respekt się należy, i zaszczycanie naszą obecnością i głupie się uśmiechanie do kamer. Spokojnie, Dermot, powiedziałem, obiecuję ci że 1. nie będziemy się uśmiechać, no może poza Lugiem 2. Dagda zabierze ze sobą swe dzikie wieprze, aby a) trzymać tambylców na dystans b) wyniuchać z ich pomocą plantacje grzybowe c) stylowo wyróżniać się z tłumu szaraczków. Fason, to właśnie lubił Dermot, więc pojechał. Jaki był zatem plon naszej wizyty? Nie uśmiechaliśmy się, poza Lugiem. Sialiśmy respekt i promieniowaliśmy fasonem. Dostaliśmy luzackie ordery w białoczarną kratkę. Nie znaleźliśmy nawet marnej uprawy pleśni ściennej. Ale za to weszliśmy w taką bramę, żesz ty, platynowy widelec temu kto był tam przed nami, Dagda zacznie opowieść, więc sza.

Jadłem wtedy pikantnego kurczaka z baranim nadzieniem, z właściwym sobie nonkonformizmem, bo operatorzy żelaznych kamer sugerowali rozpaczliwymi gestami że to nie pasuje do konwencji programu. Nie mogłem jednak nie jeść, przecież nie chcemy agresji, ale jak się okazało uczucie które we mnie narastało nie było agresją, ani pożądaniem, mimo, że te panienki od makijażu, hm, a te częstujące żabami, a te z chórków, hm, w zasadzie wszystkie mnie interesowały, ale byliśmy w celach zawodowych, więc może to było też trochę pożądania, ale głównie - jarmarczność - dawno nie odczuwana tak intensywnie , co potwierdzili później kompani, nawet tandeciarz Lug. Jarmarczność to uczucie dla naszej szajki szczególne, mistyczne, o wpływie prawie boskim, nieporównywalnym z niczym, zapomnijcie pleśń czy magiczne kartofle, jarmarczność w odpowiedniej sytuacji otworzyć może bramy kiedy indziej szczelnie zawarte. Jarmarczność daje nam kopa do życia, winduje nas wysoko. Składa się z wielu bodźców, narasta stopniowo, jej lekki posmak czuć na Wieżowych potańcówkach, nieco inna wersja działa na nas na Wielkim Targowisku Koło Stadionu za MegaKinem. Dermot utrzymuje, że czuje ją czytając biuletyny murgrafa CiasteczkoLeibnitza i oglądając telewizję vivaeinz. Jest w szerokich spodniach, obcisłych bluzeczkach, czarnych i białych klawiszach, moherowych beretach, hełmach z żółwi, ulotkach o jedności, była w spalonej Jamie, swoiście pojmują ją trolle znad Warty, inaczej ci błazeńscy abolicjoniści, powietrze aż drży od niej gdy przez hutnicze dzielnice zwolenników bigbitu maszerują wielokolorowe pochody Zjednoczonego Kościoła Czcicieli Marylin Manson i Brit Nay Spears.

Gdy jednak staliśmy tam, w przybytku propagandy, z orderami chuligana, wobec ton żelu, plastiku, szminki, kłamstwa, uśmiechu, luster, kopii kopii, wypchanych biustonoszy, spermy i coca-coli, odrzucenia, oderwania, nudy tego całego >tak musi być nic się nie da zrobić<, to poczuliśmy jarmarczność w całej jej krasie, jarmarczność która w swej przeintensywnej pustce i smutku pozwoliła nam ujrzeć jedno z piękniejszych wejść, tam gdzie wyprawiamy się najchętniej, do lepszego ze światów, dostępnego tylko /lub prawie tylko/ tym którzy znają kontrast między uczuciem jakim jest jarmarczność a widokiem bezlistnych koron drzew w jesiennej rdzawo oświetlonej mgle na zboczach góry Cytadelnej - prawda, Dermot? ( > wyprawa Dermota )

 

Tak - Dermot rozniecił ogień w tlącym się już ledwie śmietniku.

Stanęliśmy przed ładną, odrapaną kamienicą która mieściła bi-Kino. Tak stało na blaszanym szyldzie, a runy pod nim mówiły że wyświetlany obecnie w obu salach spektakl zwie się Pancernik Potiomkin. Nad nami wielokrotnie przebudowywana katedra rzucająca cień mimo i tak czarnej nocy, przed nami pokryte pajęczynami, naturalnie skrzypiące drzwi i kasjer o sumiastym wąsie mówiący językiem przybyszy zza Wschodniej Marchii, i żarówka migocząca nad nim i brudne okienko pod którym przesuwał bileciki i marmurowy automat na szczycie wijących się ponad budą kasjera schodów. Pierwszy pokonał je Lug, za nim ja i reszta. Odczułem , nie wiem dlaczego, że automat pokryty jest, zwłaszcza w misternych żłobieniach bardzo złą pleśnią, ale mogło to być złudzenie. w każdym razie Ogma pomógł przeczytać inskrypcję nad wlotem na monety.

>naści Popkornu, a wasza rozrywka nadludzko chwacka budiot< 
    zrozumieliśmy zatem, że jest to automat z Popkornem

>zrzuta towarzysze, na megasajz, w końcu kino bez popkornu to jak wesele bez brańców i miodowych tabletek.< rzucił Dermot, nie bez racji.

na tablicy rozdzielczej wybraliśmy mój ulubiony wariant : Kocioł Bez Dna. Teraz nastąpiła konwersacja z dwuosobowym przedzieraczem biletów przed jedną z sal, w której, jak oczekiwaliśmy miano wyświetlać nasz film.

>dobry wieczór nazywam się Natasza, jaka ładna świnka -powiedział czochrając jedną z mych przybocznych ładnych świnek >dobry wieczór nazywam się Misza, nie wejdziecie z tymi zwierzakami< też powiedział, a moja świnia odgryzła mu łeb.

 

wtedy minęła nas para , młodzian w kożuszku i młodzianka w płaszczyku.

 

do filmu pozostało - więc pojedliśmy popkornu był dość dziwny w smaku no ale nie żeby aż tak. 
    Bo jak wleźliśmy na salę, to się okazało że wszyscy śpią.


    ***

to ja byłam młodzianką w płaszczyku. szliśmy sobie z lancelotem na coś w rodzaju randki, podobno miał to być niezły film. minęliśmy grupę jakiś obdartusów obżerających się popkornem - my nie znosimy popkornkultury - i rozsiedliśmy się w wiklinowym fotelu, nasz model był naturalnie dwuosobowy - czekając na start. czekanie umilała nam trupa wesoło podskakujących karłów w zielonych cylindrach i takich że kubraczkach .miłe było także wino jabłkowe, miły był wyjątkowo lancelot. siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, nie dało się więc ukryć że nie mamy popkornu co wytknął nam oskarżycielsko jeden z zielonych. powiedziałam idź mi w pyry, ale on mimo to uśmiechnął się i z kapelusza wyciągnął woreczek z białym świństwem, niestety o moim ulubionym jarzębinowym smaku, mówiąc może jednak piękna panienko na koszt korporacji. nie powinnam była tego czynić. zaczęła się kronika filmowa. zmiarkowałam, że coś jest nie tak, bo karły nagle zerwały się do ucieczki, jakby zapadając pod ziemię, i w tym samym momencie na salę wtoczyli się ci chuligani - jeden w cylindrze, drugi półnagi , w dresie, trzeci straszny grubas z dwoma wieprzami, oraz rudzielec o mętnym spojrzeniu. wtedy włączył się film.

>nie, wszyscy nie spali, ta dziewka patrzała się jeszcze na mnie , zanim tak jej łeb do tył nie odpadł >skorygował Lug.< a reszta to też, hm ,raczej wiła się jakby się najedli robaków, a z ust szła im piana. No i mówię, że widziałem tyłek leprechauna, jak go wciągali w okienko operatora. Było nie było, utorowałem se drogę do fotela, takoż zrobili i inni. Niech se śpią psubraty - rzekłem do Dermota, a ten splunął do cylindra, zabełtał, i odparł, że wietrzy podstęp. Takoż i było. Bo ledwieśmy przyjęli nasze tradycyjne kinowe pozycje, to szlag mnie chybił o parę rzędów, gdy na ekranie ujrzałem ów napis - zaraz, miał być Pancernik Potiomkin - a przede mną tą przebiegłą facjatę z pejsami i żadzą złota w oczach - poznam was wszędzie od kiedy McClusky wykręcił mi z rydwanu złote kołpaki - i ten pokurcz sięgnął ku mej szlachetnej osobie chciwą ręką myśląc że śpię. Obyś mieszkał na Ratajach - zgrzytnąłem i dałem mu z bani. i w tym momencie popkorn chyba w końcu zadziałał na tak mocarnych podróżników jakimi byliśmy, bo okazało się że jestem plakatem filmowym, ze ściany tej halli patrzącym na dynamiczną skądinąd scenkę dawania przeze mnie w banię zielonemu leprechaunowi. Widownia nie spała, wręcz przeciwnie, rewolucyjnymi okrzykami komentowała to co działo się na pokładzie zrewoltowanego pancernika, co jednak nie dawało mi spokoju, o ile plakat może mieć takie wątpliwości, to że spektaklem na ekranie była ewidentnie Kasablanka, ponadto oznaczona w rogu ekranu nader nienawistnym logo.

    ***

> moja świnia zwietrzyła przejście pierwsza, bo zjeżyła się jej szczecina na lewo, czego zwykle nie czyni. Wtedy prawdopodobnie nastąpiło rozbicie jedności miejsca i akcji dla całej naszej szajki, bo ja na ten skromny przykład poczułem z jednej strony ogromną ochotę pochrumkania i odbycia kopulacji z ulubienicą mojego pana, spoczywającą po drugiej stronie jego mocarnych nóg - stałem się zatem własną świnią - ze strony zaś drugiej znalazłem się w podwójnym wiklinowym koszu miłości z cieplutką panienką o której wiedziałem że zwie się ginewra, co było o tyle dziwne, iż zwykle nie pamiętałem ich imion. Wokół nas, com zauważył wydobywając głowę z gęstwiny jej włosów wszyscy smarkali w jedwabne chusteczki i nosili dwurzędowe garnitury, a ci co ich nie nosili wkładali sobie fifki z drogimi papierosami w malinowe usta. Zerknąłem wokoło i nie spostrzegłem kompanów, będzie kłopot , tyle jest światów w których mogli wylądować, zachrumkałem, a mój pan podrapał mnie po głowie.

>Dagda, ale kino< zagaił siedzący w koszu obok gbur ze szpiczastym wąsem jak don Pedro, zagaił jednak głosem Ogmy< mój głos, Dagda jest w tym halibucie. Moje ciało leży jednak na fotelu, tam gdzie się znalazło gdy trafiliśmy na tą dekadencką projekcję. Ciało wykonuje właśnie bardzo nieskoordynowane ruchy i nie jest w stanie cisnąć zaklęcia na leprechauna który obrabia je z portfela, podobnie jak czynią to inne z synów wieprza, o przepraszam, nie obraź się, na sali która przeniosła się właśnie do świata w którym dziarsko ogląda rewolucyjną projekcję, podczas gdy w sali bi-Kina do której trafiliśmy na początku pieprzone karły puszczają Kasablankę. Chyba wiem o co tu chodzi, tym bardziej że właśnie obrabiam samego siebie, jako jeden z  zielonych szewców tych czarodziejskich ladacznic. Oni nam chyba dali magicznego Popkornu, ale nie działa na nas tak jak na to pospólstwo, któremu się po prostu zmieniła projekcja z pancernika na… <

>… Kasablankę, tak te typy tu to oglądają, nie, to nie do ciebie ginewro<

> Lug się zawiesił wraz z jednym z nich, daje mu w banię od dziewięciu godzin, jeśli dobrze liczę upływ czasu, i chyba są między światami, ewidentnie się zawiesili<

> to co robimy?<

>nadzieja w Dermocie, zniknął z fotela, , jest najmniej magiczny z nas wszystkich, więc jest szansa ,że na niego Popkorn nie podziałał. <

Wówczas zdałem sobie sprawę, że nici z kopulacji, wstrętna maciora zapatrzyła się w Pancernik Potiomkin. Cóż, przynajmniej jest ginewra.<

   ***

  >mylili się, na mnie Popkorn zadziałał najmocniej, sądzę ,że było to wynikiem silnej interakcji z jarmarcznością i ogólnym zmęczeniem po wielonocnych dyskusjach z Jakubem Puczatkiem czy znaki na niebie i ziemi naprawdę wieszczą powrót okrutnego Koziołaka. Ja twierdziłem że nie, ale Puczatek był zwichrowany psychicznie. No ale gdy po kronice filmowej ujrzałem na ekranie czternastu białych murzynów palących papierosy w zagrodzie Bric bruiden Na’m Bolg, czyli tam gdzie spotykałem się nieraz z czarną wiedźmą na lekcjach przeklinania, to zmarkowałem że czas do ustępu. Zawsze chodzę do ustępu w niepewnych sytuacjach, to swoisty odruch obronny, przeczekuję tam niepewne sytuacje i wracam na przykład na przyjęcie z uśmiechem na ustach i nową anegdotą. Przy wejściu minąłem młodziana w kożuszku i młodziankę w płaszczyku wchodzących do środka. Ku memu zdziwieniu wyjście z halli kinematograficznej nie było sprawą prostą, bo zagradzało je mnóstwo szmat, sukienek z zeszłej dekady, spodni z cekinami, futrzanych dresów i kolczug. Ostatecznie się udało, ale uderzył mnie fakt, że wcale nie planowałem wydostać się ze Starej Szafy w podziemiach baru-restauracji-pubu “Lew Czarownica i Stara Szafa”. Zatem zawróciłem, i udało mi się wejść do ustępu, i byłoby to pozytywne, gdyby nie fakt, że na gazetach toaletowych widniało solarne logo kosmicznie ogromnego Hipermarketu zza rzeki.

Z profilaktycznie nasuniętym cylindrem i ochronnie podciągniętymi wełnianymi skarpetami wyjrzałem na zewnątrz. o grzmocie pioruna - zakląłem z pogańska, bo była tam wyprzedaż tytoniu - ekstremalna, totalna, wybujała i niepohamowana wyprzedaż, a przecież byle obniżka ceny, byle rabat czy sezonowa promocja potrafi przyciągnąć niejednego z leprechaunów, największych w mieście i podgrodziu amatorów przecenionego ziela! Ich barbarzyńska mowa rozbrzmiewała zewsząd, między stoiskami z baranimi głowami, hałdami kalarepy, próbowalnią rowerów i eksperymentalnym działem wyhoduj-se-sam-łan-jęczmienia, kolejki wiły się i skręcały, a gnomy-tragarze w rogowych okularach wynosiły paki szczęśliwych nabywców. Aby wiedzieć o co chodzi postanowiłem udać się po wróżbę do hipermarketowej informacji, stała tam taka ładna, zawalona ulotkami i testerami i choinką bo u nich gwiazdka rozpoczynała się zaraz po Beltane.

 

>Owszem< odpowiedziała zagadkowo gdy zagadnięta> karły miały przypływ gotówki, nasi marketingowi mędrcy wnioskują że zdobyły na kimś sporo bejmów, jeśli zaś chcesz zagadkę tę przystojny młodzieńcze rozwiązać, udaj się na sponsorowaną dyskusje-sympozjum w ringu pod parkingiem.<
Udałem tam się, rzeczywiście był wielki ring, mnogo publiczności,( bo za darmo , zawsze twierdzę że prawdziwe docenianie sztuki mierzy się w złocie i drogocennych bejmach ) ,i szalona dyskusja, jak się zdawało.

>no tak, ale co z bosmanem Politrukiem-Praszczatrukiem< zapytał dramatycznie matros w obcisłej pasiastej podkoszulce wyzierającej znacząco spod konferencyjnej białej marynarki.

>tak, co z nim?< wsparli go pozostali matrosi irracjonalnie przykryci płótnem żaglowym. Wielkie czarne pianino musiało powoli dobierać słowa, żeby przekonać oponentów. Marynarz ten jest wyjątkiem, z pewnością nigdy w życiu nie widział Kasablanki, i to spowodowało że nie pasuje do ogólnie uzasadnionej teorii o tym że marynarze tak naprawdę żądają tylko więcej jedzenia, tytoniu i seksu, a nie zależy im bynajmniej na zmianie status quo, że nie będą kontynuowali rewolty z powodów politycznych ,wbrew instynktowi przeciętnego przedstawiciela niższych warstw społeczeństwa o niezaspokojonych w pełni niższych potrzebach z piramidy Maslowa nakazujących w matrosach konkurencyjnych pancerników szukać zagrożenia dla własnej konsumpcji ograniczonych zasobów żywnościowych i płciowych. Innymi słowy podważyć należy realność dalszego postępowania po przejęciu władzy na Pancerniku, ponieważ naturalne byłoby nie bratanie się z ludnością miejską i innymi matrosami, ale gwałt i rabunek jak również wyskakiwanie na solo o co lepsze sztuki płci przeciwnej. Każdy prawdziwy matros w zawodzie matrosa najbardziej ceni sobie gwałcenie, i perspektywa kariery pirata oraz nieograniczonego gwałcenia odsunęłaby jakiekolwiek próby ideologizacji sytuacji i szukania szans rozprzestrzeniania rewolucji na inne klasy społeczne, których los , zgodnie z hierarchią potrzeb, interesować mógłby matrosa dopiero bo napełnieniu własnego brzucha i dogodzeniu własnym lędźwiom.

>kwestionujecie zatem towarzyszu< do wielkiego czarnego pianina z Kasablanki zwrócił się mały kaprawy okrętowy palacz opium szer.Sobaka< wiarygodność psychologiczną naszej załogi?

>mniej więcej tak bym to ujęło< uśmiechnęło się pianino> także ze względu na warstwę językową, bo nie sądzę by umiejętności formułowania myśli i idei pozwalały na sformułowanie czegoś więcej niż >za burtę z chujem i idziemy się najebać<<

>nie znacie kontekstu historycznego<

>a może jednak pójdziemy się najebać?<
>niestety< westchnęło sprytnie pianino> wasz los kontrolowany jest przez system, którego częścią są zarówno scenarzyści, reżyserzy, Brit Nay Spears, jak i - a może przede wszystkim - wstrętne leprechauny z budki operatorów , które w istocie rządzą kinem, narzucając przy tym morderczą marżę. czy wiecie więc - co robić? <

>a zatem jednak rewolucja?<

>tak, ale w ramach status quo, przejmijmy tylko władzę nad kinem , oraz pieniądze.<

>a gdzie są dupy?< wyrwał się Krawczuk

>tam gdzie władza i pieniądze< zaśmiało się pianino.

>ha, ha< zaśmiałem się za tłumem matrosów wpadając przez przerwaną błonę ekranu do halli kinematograficznej bi-Kina, a zielone karły przerażone przerwały swój niecny proceder obrabiania widzów z bejm i udziałów funduszy powierniczych<

***

 Sytuacja wyglądała tak : Lug przestał być kredowopapierowym plakatem i dał wreszcie z bani swemu oponentowi. Dagda opuścił erotycznoświńską rzeczywistość gubiąc po wsze czasy zawieszone gdzieś między światami ciało lancelota, a skruszona ginewra w płaszczyku poszła do spowiedzi. Ogma pozbierał się do kupy i rzucił takiego fajerbola że wszyscy zamilkli i dali mu czas przeanalizować sytuację, niejako zatrzymani jak wskazówki podziadkowego zegarka Dermota. matrosy, karły, manipulowana widownia. hmm, kto jest prawdziwą ofiarą dzisiejszego wieczoru. a może to nasza szajka chuliganów wprowadzająca swą obecnością chaos do uporządkowanego świata obrabiania jednych przez drugich, wyświetlania Kasablanki zamiast oczekiwanego Pancernika P., tego całego rączka-rączkę , może to podróżnicy śmieciowych rydwanów nie powinni się szwendać między światami, a raczej znaleźć sobie niszę rynkową i otworzyć pub dla zwichrowanych? nikt nic nie wie.

***

>ostatecznie< podsumowuje Ogma> zadecydowało logo które spostrzegliśmy na taśmie Kasablanki, kopia należała do oberburmistrza , musiała chyba pochodzić z osławionej prywatnej filmoteki osobliwości, dewiacji i dekadencji Rady Gorada. To oznaczało ułaskawienie dla karłów, z których pare przyłapaliśmy w budce operatora. Jak sprytnie zauważył Lug , wróg naszego wroga jest naszym wrogiem. Nienawiść nasza do Nich jest większa niźli honor, niźli zemsta, niźli chęć czynienia bałaganu. Nie mogliśmy karać przedsiębiorczych ananasów - zwłaszcza że okazało się że większość leprechaunów studiuje na rastafariańskim uniwersytecie, a więc bi-Kino było czymś w rodzaju dekaeefu, a na dekaeef, jak na matkę ręki podnieść nie wolno. i okradli Radę Gorada, order im za to. w zasadzie, damy im wszystkie ordery, szepnął mi Dermot, zasłużyli. byli trochę nieufni, ale się ucieszyli. jak się okazało, bo byli tak mili że nam pokazali, za projektorem, pod ich stołem z wódką i nagą rusałką z resztkami sushi na brzuchu znajdowała się klatka schodowa prowadząca wprost na tęczową stację Szybkiego Tramwaju. pewnie stąd karły jeździły na wyprzedaż tytoniu..

zatem wszystko dobrze się skończyło, ale tylko według linearnej koncepcji czasu, a my jak wiadomo mieliśmy popsute zegarki

postanowiliśmy uleczyć skołatane nerwy w przystankowej kawiarni, tak więc udaliśmy się tam na parę łyków dynksu, bo było jeszcze trochę czasu do tramwaju odchodzącego w willowe dzielnice.

>przepraszam, czy mają państwo zarezerwowany stolik?< prowokacyjnie zagadnął nas bramkarz

> nie znosimy tych francuskich wymysłów, z drogi chamie, idziemy na kumys<

>hola, czy nie jesteście przypadkiem tą szajką ze Śródmieścia?<

>a czy wyglądamy na poganiaczy z blokowisk? < zirytował się Lug.

>no, proszę trochę tolerancji. czekają już tam na państwa, ze stolicy< zgryźliwie zgrzytnął zębami.

weszliśmy. w słabym świetle tęczowej żarówki bardziej wyczułem niż dostrzegłem zgarbiony kształt. była to niestety halucynacja.

prawdziwy esesman siedział na własnym składanym aryjskim zydlu z IkeI

> dobry wieczór < zachrypiał > przepraszam, jestem trochę przeziębiony. nieco się spóżniliście, czas już wielki. nazywam się von Henczka.< 
    kontynuował 
    >nasza agencja została wynajęta aby przeeskortować pana, panie Dermot< znał więc jego imię > i pańskich kolegów na bardzo miłą uroczystość do stolicy. nasz tramwaj odchodzi niebawem, o ile mgła na to pozwoli. sugerowałbym abyście nabyli smokingi, ordery chuligana będą się na nich nieźle prezentować.<

>zaraz, my już mamy te ordery< oprzytomniał Dagda > galon kumysu poproszę.

>gdzie?< trafnie rzucił von Henczka.( Naprawdę nie ma znaczenia jak się nazywał, ale nadanie bohaterowi imienia ułatwia utożsamienie się z nim.) Czyli nas miał, bo orderów istotnie już się pozbyliśmy.

niemiłą ciszę jaka wtedy zapadła przerwał w końcu von Henczka.

> meine herren, nie czyńcie trudności. jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, w pracy. jak będziecie mili, w tramwaju stawiam wam golonkę<

 

Mythopoeia

February 5th, 2012

 

“I will not walk with your progressive apes,
erect and sapient. Before them gapes
the dark abyss to which their progress tends –
if by God’s mercy progress ever ends,
and does not ceaselessly revolve the same
unfruitful course with changing of a name.”

 

( Mythopoeia, J.R.R Tolkien )

 

 

Golden Temple

February 4th, 2012

 

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.