światosław / tales from the world

 

 

On the midsummer mescaline island and in the dark rites inside mountain teepee, I dreamt a long dream this year, planting intentions on rocky ovoos and inside giant pagan fires. Let’s see what will be the harvest to gather.

 

 

Na meskalinowej wyspie nocy przesilenia i w rytuałach ciemnego tipi w górach, śniłem tego lata długi sen, sadząc intencje w kamieniach mongolskich ovoo i w środku pogańskiego ognia. Wkrótce okaże się jakie będą zbiory.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Baka

December 18th, 2014

 

 

Baka like to smoke. Baka are Pygmies from Central Africa and they smoke whatever and whenever. Baka also means weed in Polish slang. I love those little synchronicities, they are so obvious. Especially when you are stoned.

 

 

Baka uwielbiają bakać. Baka to Pigmeje z Afryki Środkowej i palą cokolwiek i gdziekolwiek. Baka znaczy też w naszym kraju towar do jarania, i wydaje się to oczywiste i więcej niż przypadkowe. Zwłaszcza po zbakaniu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

In recent years Baka were forced by governments to move out of the forests. This is for the loggers you know, for you we have some diseases and cheap work, come to the roadside. So they can not “poach” now , they can not be nomads anymore. They have to stay in “modern” earth houses with tin roofs and send their children to school. In the past they would smoke their jungle weed in leaves, but now there is lots of free paper, thank you government.

 

 

W ostatnich lata Baka zostali zmuszeni przez rządy do wyjścia z lasu. Las jest dla firm wycinających drewno, wiecie, dla was mamy trochę nowych chorób i gówniane fuchy czasami, przyjdźcie do drogi. Więc Baka nie mogą już “kłusować”, to rozrywka dla licencjonowanych myśliwych, najlepiej dewizowych. Nie mogą też już przenosić się z miejsca na miejsce. Muszą zamieszkać w “nowoczesnych” domach z ziemi i blachy falistej, i wysłać dzieci do szkoły. W przeszłości paliliby swe zielsko zawinięte w liście, ale teraz jest wiele darmowego papieru, dziękujemy ci rządzie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bits of maths and french language are flying into it the air… It will all end up as ash anyway, so why wait…

 

 

Kawałeczki matematyki i francuskiego pomalutku płoną sobie i fruną z wiatrem. I tak wszystko obróci się w popiół, po co zatem czekać?

 

 

 

 

 

Baka live in extremely tight tribal extended families, and as we know, smoking comes with sharing. The smoke weaves the community.

 

 

Baka żyją w bardzo bliskich relacjach wewnątrz rozszerzonych rodzin – klanów. Jak wiemy, palenie łączy się z dzieleniem. Dym tka wspólnotę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Youth smoke it  //  Pali młodzież

 

 

 

 

Mothers smoke it  //  Palą matki

 

 

 

 

Hunters smoke it  //  Palą myśliwi

 

 

 

 

Drummers smoke it  //  Palą bębniarze

 

 

 

 

 

 

 

Dancers smoke it  //  Palą tancerze

 

 

 

 

 

 

 

 

And of course palm spirit drinkers too.  //  I oczywiście pijący wódę z palmy też.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

When all the fun of the day is done, some go out for night hunt into the forest, of course after … //  Kiedy kończy się zabawa, niektórzy ruszają na nocne polowanie, oczywiście po …

 

 

 

 

 

 

Others lay down in their huts, with family and joint.  //  Inni kładą się w swych szałasach z rodzinami i jointem.

 

 

 

 

 

One of the few passions which are stronger than smoking is money. It is unfortunately much less binding, on the contrary, it rips community apart, fueled with alcohol, fights about money turn brothers against each other in a scenario repeated so many times before when tribal societies encountered gifts of the civilization. Here you see three of them.  Money, tobacco and new religion, which does not accept the belief in spirits of the forest.

 

 

Jedna z niewielu pasji mocniejszych od palenia to pieniądze. Niestety dużo słabiej też łączą, a raczej przeciwnie, rozrywają społeczne więzy, podlane alkoholem walki o kasę obracają przeciwko sobie braci i siostry, w scenariuszu już tylokrotnie odgrywanym, kiedy plemiona spotykały się z darami cywlizacji. Na zdjęciu poniżej widać trzy z najważniejszych. Pieniądze, tytoń i nowa religia, która nie akceptuje wiary w duchy lasu.

 

 

 

 

I brought them something too, mapacho, jungle tobacco from Peru, used there in ayahuasca ceremonies. Baka were impressed, saying it is very strong.

 

 

Też coś przywiozłem. Mapacho, dżunglowy tytoń z Peru, używany tam w ayahuaskowych ceremoniach. Baka byli pod wrażeniem, twierdząc iż jest bardzo mocny.

 

 

 

 

 

Some time later, in Bwiti ceremony I realized again how many practices of shamanism are universal in societies that never had any contact with each other. Here too tobacco was blown on those taking part in ceremony, for spiritual protection.

Baka live in dangerous forest and are excellent hunters, always on their guard, scanning extremely complex environment. Man below, wearing  personal protective amulets in a plastic bottle on his neck, is pictured during a jungle trip , when we walked barefoot through deep swamps, and on the bank of one stream encountered one of the deadliest poisonous snakes. He saw it and split apart with a single blow of his machete. Despite, or perhaps thanks to being stoned all day long.

 

 

Jakiś czas później, na ceremonii Bwiti uświadomiłem sobie ponownie jak wiele praktyk szamanizmu jest uniwersalne, podobne w społeczeństwach, które nigdy nie miały ze sobą żadnego kontaktu. Tutaj także tytoń dmuchany był jako duchowa ochrona na uczestników rytuału.

Baka żyją w niebezpiecznym lesie i są doskonałymi myśliwymi, zawsze czujni na sygnały niezwykle złożonego otoczenia. Chłopak poniżej, z ochronnymi amuletami w plastikowej buteleczce na szyi, jest sfotografowany podczas wyprawy do lasu, na której boso brnęliśmy przez bagna sięgające czasem do pasa, i na brzegu jednego z nich natkneliśmy się na jednego z najbardziej jadowitych węży w regionie. Chłopak ten ( zgineła mi pieprzona kartka z imionami… ) dostrzegł go i błyskawicznie rozpołowił jednym uderzeniem maczety. Pomimo tego, a może dzięki temu, że cały dzień był zbakany.

 

 

 

 

Bwiti

December 17th, 2014

“Out there, there is no religion”

Calvino, one of banzie, initiated in Bwiti cult, talking about The Journey one takes towards the Other Realm during iboga initation.

 

 

“Tam, na drugiej stronie, nie ma żadnej religii”

Calvino, jeden z banzie, inicjowanych w kulcie Bwiti, mówiąc o Podróży, jaką banzie podejmują w zaświaty podczas inicjacji ibogi.

 

 

 

 

” At that day ye shalt know that I am in my Father, and ye in me, and I in you.”  ( from the Gospel according to John )

This promise constitutes the heart of my Christian beliefs and my call to natural- scientific research: we will attain to knowledge of the universe through the spirit of truth, and thereby to understanding of our being one with the deepest, most comprehensive reality, God.

Ecclesiastical Christianity, determined by the duality of creator and creation, has, however, with its nature-alienated religiosity largely obliterated the Eleusinian-Dionysian legacy of antiquity.


Albert Hoffman, “LSD, My Problem Child”

 

 
 
“I tego dnia poznacie, że ja jestem w moim ojcu, a wy we mnie, a ja w was”  ( z ewangelii św. Jana )

Ta obietnica to sedno moich chrześcijańskich przekonań i mojego powołania do naukowej eksploracji natury ; uzyskamy wiedzę o wszechświecie poprzez ducha prawdy, a zarazem zrozumienie naszej jedności z najgłębszą, wszystko ogarniającą rzeczywistością, Bogiem.

Kościelne chrześcijaństwo jednakże, zdeterminowane przez dualizm twórcy i tworzenia, swą religijnością wyalienowaną od natury zniszczyło Eleuzyjsko – Dionizyjskie dziedzictwo starożytnych misteriów.

 

Albert Hoffman, “LSD, My Problem Child”

 

 

 

 

 

This is the story of a tradition not bothered by constant efforts of men of Church, ridiculing and persecuting native practices anywhere, no matter whether it was 20th century in Africa or 10th century in Eastern Europe; but also not bothered by modern rationalist onslaught. The reason they are not affected because they do not deal with belief, but each of the initiated speaks from own experience, something that can not be shaken off.  The banzie continue to thread the red path towards divine, using not Bible and belief, but experience of entheogenic plant called iboga. Bwiti, psychedelic cult of Central Africa, more in the right time.

 

 

Oto początek historii o tradycji, która nie przejmuje się nieustającymi wysiłkami zazdrosnych misjonarzy Kościoła, wyśmiewających i prześladujących rdzenne praktyki poprzez stulecia, czy to w dwudziestowiecznej Afryce czy tysiąc lat temu w Polsce, tradycji, która nie przejmuje się też współczesną racjonalistyczną mitologią. Powód dlaczego nie wywierają one na nich większego wpływu, poza przybraniem kulturowego kostiumu, jest taki, że banzie w ogóle nie zajmują się wiarą, ale każdy z inicjowanych mówi z własnego doświadczenia, czegoś co jest nie do zapomnienia i wymazania. Banzie podążają swą czerwoną ścieżką życia i śmierci, ścieżką ku boskości, używając nie Biblii i wiary, ale doświadczenia enteogenicznej rośliny zwanej iboga. Bwiti, psychodeliczny kult z Afryki Środkowej, więcej we właściwym czasie.

 

 

 

 

 

 

“In church you read about God and you talk God. In Bwiti we get to know God”

Bwiti folk saying.

 

 

“W kościele czytacie o Bogu i gadacie o Bogu. W Bwiti go znamy”

Popularne powiedzenie Bwiti.

 
 

Ronald Wheelock / gringo shaman

October 29th, 2014

“Nature cures the disease,” someone said, summing up these processes, “while the healer amuses the patient.”

 

 

“Natura jest tym co leczy chorobę” powiedział ktoś, podsumowując te procesy, “podczas gdy uzdrawiacz zabawia pacjenta”.

 

 

 

 

 

 

This one is unusual entry in the series about ayahuasqueros. I find it funny when some white people are ready to fly across the world in search of “indigenous” experience and staying with that racist prejudice au rebours will dismiss idea of considering experience with shaman who has background in the same culture as theirs and could serve as excellent bridge into another.

This is such man, his name is Ronald Wheelock and he has been called a gringo shaman, a name he likes to use himself. I drank with him in his centre called El Purguero, shared many laughs and took some shots you can see here.

 

 

To nietypowy wpis w mojej serii o ayahuasqueros. Bawi mnie kiedy niektórzy, nazwijmy to upraszczając, biali ludzie są gotowi lecieć przez pół świata w poszukiwaniu rdzennego, “prawdziwego” , etnicznego doświadczenia i w tym swoim rasistowskim na odwrót podziale świata gardzą ideą spróbowania pracy z szamanem którego korzenie są w zbliżonej do ich kulturze, i który mógłby być doskonałym pomostem w stronę innej.

Oto taki człowiek, nazywa się Ronald Joe Wheelock i nazwano go gringo szamanem, to ksywka jaką chętnie też sam używa. Piłem z nim w jego centrum zwanym El Purguero, dobrze się bawiłem i strzeliłem, jak widać, sporo fotek.

 

 

 

 

 

 

 

 

He is a very interesting character, one of those that shine when you meet them on your path, and will not leave you unaffected. I grew up with comic books and adventure movies and I have a sense for larger than life figures, for people who ride on their path laughing in the face of adversity, despite missing teeth and others who say “you can’t make it”. Ron was to prison for his ganja growing in the US, he was through weird family business, this and that, but he is alive big style. I have only spent short time with him, so it may be strange to pay such homage, but sometimes things are quite clear.

 

 

Ron to bardzo interesująca postać, jedna z tych, które błyszczą kiedy spotykacie je na swej ścieżce, nie pozostawiając was bez zmian. Wyrosłem w świecie komiksów i przygodowych filmów i jestem wrażliwy na osoby, jak to się mówi chyba tylko po angielsku, większe niż zycie, na ludzi którzy galopują swoim szlakiem śmiejąc się głośno w twarz przeciwnością, mimo tego że widać ich brakujące zęby i że inni krzyczą – nie da się! Ron był w więzieniu za hodowlę konopii w USA, przeszedł przez przeboje i wyboje ze swą byłą żoną, to i tamto, ale żyje i to w wielkim stylu. Spędziłem z nim krótki czas, więc taki hołd może wydawać się nieuzasadniony, ale czasem sprawy są po prostu oczywiste.

 

 

 

 

 

 

The word gringo is used in Latin America for any white foreigner, but in case of Ron , with his southern redneck accent it fits really well. I could easily imagine him sitting back somewhere in Alabama on a porch with banjo, cursing assholes in the federal government.

 

 

Słowo gringo jest używane w Ameryce Łacińskiej na jakiegokolwiek białego cudzoziemca, ale w wypadku Rona, z jego południowym akcentem i stylem bycia, pasuje wyjątkowo dobrze. Mógłbym go sobie łatwo wyobrazić, siedzącego z banjo gdzieś w Alabamie na werandzie, klnącego na dupków z rządu federalnego.

 

 

 

 

At the same he has nothing of redneck’s closed mind, I guess not surprising after many years of working with medicine, first cannabis, and afterwards ayahuasca. Very open minded, I found it a nice break to chat with him, after a series of encounters with indigenous curanderos and their traditional worldview. Ron is a great storyteller and in many years in this field he harvested stories to spin that may leave many disbelieving, like the one about his journey with black panther into the uterus of old patient, where the panther ripped apart an old witch representing cancer – and the woman was cured !

During the days people spend at his place they get to hear many of these, as well as more practical information about medicinal herbs, their cultivation, harvesting and usage. They will get to learn how to prepare their own ayahuasca, and later drink it in final session of the retreat.

 

 

Jednocześnie nie ma nic w sobie z zamkniętego umysłu dresa – konfederaty. Nie jest to dziwne po tylu latach pracy z ziołową medycyną, najpierw konopiami a potem ayahuaską. Bardzo otwarty, umiejący słuchać, w pogawędkach z Ronem odnalazłem odpoczynek po serii wywiadów z rdzennymi znachorami o bardzo tradycyjnej wizji świata. Ron jest świetnym gawędziarzem, i przez wiele lat w tej branży nazbierał opowieści jakie wielu pozostawią w szoku lub z wątpliwościami, jak ta o jego wizji podróży do wnętrza pacjentki w towarzystwie czarnej pantery, która, gdy dotarli do macicy, rozerwała swymi pazurami na strzępy obrzydliwą staruchę tamże rezydującą, informując przy tym Rona, że to rak – jak się okazało później, pacjentka potwierdziła problem, ale ten zniknął !

Podczas dni spędzonych w tym miejscu goście usłyszą wiele z tych historii, jak i takich bardziej praktycznych, na temat medycznych roślin, ich uprawy, zbierania i używania. Nauczą się też jak przyrządzać swoją ayahuaskę i będą później ją pić podczas ostatniej sesji w serii.

 

 

 

 

 

 

 

 

Plants are his allies and companions, various plants. Relationship with cannabis is very long, not as passionate now as before, back in the states. Ayahuasca told Ron and he realized it makes sense , ” with her ( ganja ), you will stay happy where you are, with me you will grow”. But the brew of the vine is not the only thing Ron works with, having a lot of experience with mushrooms as well as many local healing plants. Being under constant threat of brujeria – “black” magic – there are many brujos here jealous about this success – he made friends, as is apparent in these photos, with tobacco, powerful protector.

 


Rośliny są jego sprzymierzeńcami, towarzyszami, rozmaite rośliny.  Romans z konopią trwa już bardzo długo, choć nie jest tak gorący jak wcześniej, w Stanach. Ayahuasca powiedziala Ronowi, i zdał sobie sprawę, że ma to sens : “z nią ( ganją ) pozostaniesz zadowolony tam gdzie jesteś, ze mną będziesz wzrastać”. Ale wywar z liany nie jest jedynym z jakim pracuje Ron, ma też wiele doświadczeń z grzybami, jak i lokalnym arsenałem roślin leczniczych. Będąc stale zagrożony przez ataki zazdrosnych czarowników, brujos, zawarł przyjaźń, co widać na wielu zdjęciach, z tytoniem, potężnym opiekunem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

It was a pleasure to get high and stroll around the grounds of El Purguero, getting to know both the plants and the people, like his young stepson and assistant Quetzal, or the guests. Prices here are not so steep as other lodges ( although still steep for me, that is why it is first place of this kind I visited ), so it attracts younger crowd, more people on a budget, in larger part English speaking. The retreats are described in detail on El Purguero website, lasting 12 days and including 4 main ceremonies as well all bonuses such as San Pedro.

 


Było to całkiem miłe, zbakać się i włóczyć z aparatem po terenie El Purguero, poznając rośliny i ludzi – takich jak przybrany syn i zarazem asystent Rona, Quetzal, oraz gości. Ceny tutaj nie są tak wysokie jak w innych podobnych ośrodkach ( chociaż ciagle zbyt wysokie jak dla mnie, dlatego to jedyne tego rodzaju miejsce jakie odwiedziłem ) – trafia tu więc nieco młodsza klientela, z nieco skromniejszym budżetem, w dużej części anglojęzyczna. Turnusy są szczegółowo opisane na stronie El Purguero i trwają 12 dni, w trakcie których mają miejsce 4 ceremonie oraz bonusowe akcje, np z San Pedro.

 

 

 

 

 

 

 
The night ceremony starts here quite early, around 8 PM, there is no reason to wait more, as the area is quiet enough, without barking dogs and loud sound systems.

First, area must be purified and safe. This is job done with tobacco.

 

 

Nocna ceremonia zaczyna się tu dość wcześnie, koło 20:00, nie ma na co czekać, okolica jest cicha, bez szczekających psów czy wioskowych głośników.

Na początku teren maloki musi być oczyszczony i bezpieczny. Do tej roboty używa się tytoniu.

 

 

 

 

 

 

 

 

People are sitting in chairs spaced around large maloca. Ron encourages active and present participation, of course one can lay down on the floor, but there are no comfy mattresses here in which you can drift into dreamlike state. Once comes here to work, and place is being prepared for serious work. When in the middle of ceremony Ron starts banging on his huge gong, I think I am going crazy, as he goes on and on, more and more violent, later admitting he had visions of his three Harley-Davidson bikes riding in full gory during this nightmare of metallic cacophony. But even when I want it to stop, I strangely enjoy it, and know the purpose, the purpose is to have a change, a flow of different states, as becomes apparent when silence returns.

 

 

Kiedy w trakcie trwania ceremonii Ron zaczyna walić w swój ogromny gong, myślę, że chyba oszaleję a ten wali i wali, coraz gwałtowniej i głośniej, dzień później przyznając, że miał wizje swych trzech harleyów majestatycznie wjeżdżających w sam środek metalicznej kakofonii. Ale nawet wtedy, gdy marzę by hałas ustał, jednocześnie dziwnie smakuję go, i wiem, iż ma swój cel, i jest nim doświadczenie zmiany, przepływ różnych stanów, jak stanie się oczywiste, kiedy już powraca cisza.

 

 

 

 

We are about to start, these are last moments with any of the light so I shoot like a Blackwater mercenary, everything that moves. Ron is purifying himself now, blowing protective tobacco in his chest.

 

 

Jesteśmy już prawie na starcie, to ostatnie momenty kiedy pali się jakieś światło, więc strzelam jak najebany kowboj do wszystkiego co się rusza. Ron oczyszcza sam siebie, dmuchając tytoniowym dymem na swój splot słoneczny.

 

 

 

 

Now what remains is chanting the icaros into the bottle with ayahuasca, almost ready to be served, and to give thanks to God, any way you understand him/her/it , asking for guidance and good ride tonight.

 

 

To co zostało do zrobienia to nasycenie prawie gotowej do podania ayahuaski ochronnymi pieśniami icaros i podziękowanie Bogu, w jakikolwiek sposób go/ją/to rozumiesz, prosząc o opiekę, prowadzenie i dobrą jazdę tej nocy.

 

 

 

 

 

 

Well, the time is now. This is beginning of the retreat, first ceremony, so some guys are quite nervous. But we have been chatting a lot, this may be largest adventure of their lifes, so why wait and worry?

 

 

Nadeszła ta chwila. To początka początek turnusu, pierwsza w nim ceremonia, więc część z chłopaków jest dość zdenderwowana. Ale długo wcześniej gadaliśmy, to może być największa przygoda ich życia, więc po co zwlekać i się martwić?

 

 

 

 

 

 

The candles go out, the darkness reigns. All that is now is not visible to my camera, and all that is the most interesting.

When Ron begins to sing, for a long time it actually disturbs me . I find it too ethnic, to artificial, not fitting at all his character, not “his”. As night progresses, and icaros evolve, become wilder, more improvised, less designed I sense the reason of the problem. It is quite opposite, in the first part of the session songs were “his” too much, out of the mind and memory, while now, when medicine begins to take over, they are channeled through him and magic begins. He is tireless, hardly ever stops, goes from drum to singing, from singing to gong, shrieking, growling. I hear wounded animals and angry animals, I hear bass monsters and high pitched spirits of the canopy. There are long periods when it sounds as If Ron was vomiting a whole array of primordial sounds, and the animals keep evolving and transforming out of his voice only. Maloca is very spacious and I feel spacious in my head, I feel fresh and alert, like a primitive hunter on the lookout for what can be enountered in this vast forest of the interior. It feels like the session lasts all night but it is only midnight when we say good bye to all the guests and climb Ron pick-up to drive some 20 kms to his home, share many jokes and stories in his kitchen, as if nothing has happened. But it did, it was a good session and I am very happy to have come here.

 

Gasną świece, przejmuje nas ciemność. Wszystko co jest teraz, nie jest dostępne dla mojego aparatu, a jest to właśnie to, co najciekawsze.

Kiedy Ron zaczyna śpiewać, przed długi czas właściwie mi to przeszkadza. Na mój gust jest zbyt etnicznie, zbyt sztucznie, nie pasuje wcale do jego charakteru, nie jest “jego”. W miarę jak rozwija się noc, i zmieniają icaros, stają się coraz bardziej dzikie i improwizowane, mniej wyuczone, wyczuwam przyczynę problemu. Jest całkiem odwrotnie, na początku sesji pieśni były zbyt “jego”, zbyt z umysłu i pamięci, podczas gdy teraz, kiedy medycyna przejęła kontrolę, jedynie przez niego przepływają i dzieje się magia. Jest niezmordowany, prawie nie robi przerw, albo tak mi się wydaje, od bębna przechodzi do śpiewania, od śpiewania, do gongu, krzyczy, warczy, ryczy, burczy, pierdzi, charczy. Słyszę ranne zwierzęta i wściekłe zwierzęta, szablastozębne bawoły i psychodeliczne czar-ptaki, słyszę basowe potwory i wysoko śpiewające duchy kopuł drzew. Przed długi czas brzmi jakby Ron wymiotował cały kalejdoskop pierwotnych dźwięków a zwierzęta powstawały i transformowały się tylko z jego głosu. Maloka jest bardzo obszerna i czuję wiele przestrzeni także w swojej głowie, czuję się świeżo i pobudzony, jak prymitywny myśliwy wypatrujący co można spotkać w tym olbrzymim wewnętrznym lasie. Czuje się jakby sesja trwała całą noc ale jest zaledwie północ kiedy żegnamy się z pozostałymi gośćmi i wskakujemy do pick-upa Rona, jadąc jakieś 20 kilometrów przez las do jego domu, by długo jeszcze gawędzić i żartować w kuchni, jakby nic się dziś szczególnego nie stało, ot, dobra robota. Stało się wiele, to była pyszna sesja, i jestem szczęśliwy, że tu trafiłem.

 

 

 

 

 

 

In the morning life goes on, new dreams must be brewed, and this is hard physical toil. Ron produces huge amounts of ayahuasca, demand is growing worldwide, but he admits he prefers to focus on ceremonies. As former mechanic, he knows how to speed the work, for example preparing ingredients, but boiling itself is always and must be time consuming.

 

 
Rano życie toczy się dalej, trzeba nawarzyć kolejne sny, a to bardzo konkretna fizyczna robota. Ron produkuje ogromne ilości ayahuaski, jest zapotrzebowanie z całego świata, chociaż jak mówi, woli skupić się na ceremoniach. Jako były mechanik potrafi usprawnić sobie pracę, na przykład mielenie i miażdźenie składników, ale samego gotowania nie da się przyspieszyć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I must leave, to continue my exploration. There is little time left and so many shamans to visit. I am now heading to see the way of work of Augustino Rivas, Ron’s maestro. But another boundary is dissolving, experience with Kansas raised gringo can be as primordial as I might have wished for. I am into animalistic shamanism, and this man surely knows, at least sometimes, how to talk the language of animal spirits.

Muszę zmykać, kontynuować swoje eksploracje. Jest tak mało czasu i tak wielu szamanów do odwiedzenia. Wyruszam teraz zobaczyć jak pracuje Augustino Rivas, maestro Rona. Ale rozpuszcza się, dzięki takim doświadczeniom jak wczoraj, kolejna granica, przygoda z wychowanym w Kansas gringo może mieć tak pierwotny smak jak to bym sobie wymarzył. Jara mnie animalistyczny szamanizm, i ten koleś z pewnością wie, przynajmniej czasami, jak rozmawiać językiem zwierzęcych duchów.

 

 

 

 

Ron’s centre called El Purguero is located around 25 kms away from Iquitos, on the road to Nauta. All details, prices, contact and FAQ can be found on the website :  http://www.elpurguero.com . I recommend booking early, the interest is growing rapidly and communication takes time here.

 

Ośrodek Rona, El Purguero znajduje się jakieś 25 km od Iquitos, na drodze w stronę Nauty. Wszystkie szczegóły, ceny, kontakt, FAQ znajdziecie na stronie internetowej http://www.elpurguero.com . Warto rezerwować z dużym wyprzedzeniem, zainteresowanie rośnie a komunikacja internetowa nie jest tu taka oczywista jak w Europie.

 

 

 

 

Dziś piątek, po wielu miesiącach przerwy jestem znowu u Joela. Wyjechałem z Polski w poniedziałek w południe. Długi przejazd, efekt mojego oszczędzania, kombinowania, punkowego stylu pracy i podróży, odpowiedź częściowa na pytanie jak robię to co robię,  niechęć do kompromisu i prostytucji w komercji, minimalizm i ascetyzm, a może wykręt.
Długie przejście to wiele bodźców, myśli, trochę potrwa by to wszystko uspokoić. Mam plan schować się do lasu, z dala od cycków nowej dziewczyny Joela, z dala od smakołyków targu w Belen, z dala od soli, chilli, mięsa, cukru, ludzkiego gwaru, ludzkiego życia. Ruszamy do lasu, trzy godziny marszu ze wszystkimi klamotami.

 

 

Today is Friday, after many months away I am back at Joel’s place. I left from Poland on Monday noon. The long journey with many stopovers is a result of my thrift mode, punk style of work and travel, partial response to the question how I do what I do, distaste for compromise and commercial prostitution, minimalism, ascetism, or perhaps just an excuse. Long transition means many stimuli, thoughts, it will take time to calm them down so saving may be illusionary. I have a plan to shelter in the woods, away from tits of Joel’s new gf, away from delicacies of Belen’s market, away from human buzz, human life. We set off into the forest, three hours march to the camp with all the gear I need to carry.

 

 

 

 

Dziś w nocy pierwsza ceremonia. Czekam. Dużo w mej minichatce zniosłem przedmiotów, rzeczy niby niezbędnych. Dużo myśli niby niezbędnych, nazbierałem je w ostatnie miesiące, te wszystkie bodźce, teraz się gotują. Zaczynam oczyszczanie, koncentrację, uspokojanie obaw, co ja będę robił całe dnie? Spotkanie z czasem płynącym jak powolna rzeka, spotkanie z samym sobą.

 

 
Saturday, 27.09. Tonight is the first ayahuasca ceremony. I am waiting. I have gathered a lot of stuff in my hut, things seeming to be necessary. A lot of indespensable thoughts, I have accumulated them in recent months, now all this rubbish is boiling. I begin purification, concentration, calming down of fears, “what will I be doing all days long?”. Meeting with time flowing slowly like jungle river, meeting with myself.

 

 

 

 

Przeliczam czas na pieniądze, przeliczam czas na sens, wieczne “czy warto” i co “warto”, czy to się przyda, czy nauka/doświadczenie “tutaj” coś znaczy “tam” , na zewnątrz, bezsensowne kalkulacje.

Niedziela, 28.09. Niedziałanie trudne. Papieros, jedzenie nabierają sensu jako wypełnienie pustki. Długopis, kartki, odręczny kalendarz – odniesienie do świata sensu, do “na zewnątrz” i akcji uzasadnionej, bo przecież jak coś tu napiszę, ktoś przeczyta, “coś” z tego wyniknie. “Po coś”. Daleko mi do cierpliwości budowniczych mandali.

Jeżeli ta kartka to ucieczka od nic-niedziałania, od medytacji, od czucia i uważności, to pismo jest, jako zapis myśli, tłumaczeniem doświadczenia zamiast doświadczania samego w sobie. To zabójca tego, co McKenna nazywa “odczuta obecność bezpośredniego doświadczenia”.

 

 

I convert time into money, I convert time to meaning, I face eternal, obsessive question “is it worth it”, what is “worth”, will that be useful, whether learning/experience “here” will be of any use “out there”, outside. Absurd calculations of the anxious mind.

Sunday, 28.09. Non-action is hard. Cigarette, food take meaning as fulfillment of the void. Pen, paper, handmade calendar – reference to the world of meaning, to “out there” and “after”, to action justified, because after I have written something here, someone will read that later, “something” will come out of it. Always a hunger for purpose. I am far from the patience of mandalas’ builders.

If this piece of paper is escape from non-acting, from meditation, feeling and mindfulness, therefore script, as writing down of thoughts, is a translation of experience rather than experiencing itself, against it. This is a murderer of what Terence McKenna calls “felt presence of immediate experience”.

 

 

 

 

 

Próbuję więc być. Powolne dokładne ruchy. Smak stąpnięcia na kolec. Muśnięcie muchy. Spadający łoskot liścia. Przelatujące wysoko samoloty, nie widać ich przez liście, ale są, słychać. To ja za trzy tygodnie, wracający do Limy, patrzący w gąszcz na dole, bez śladu człowieka.

Zmienia się światło, z każdą godziną zmienia dźwięk. Zmieniają ptaki i insekty wokół. W nocy ptaki – komórki, swym piskiem jak alarm w telefonie poganiają do niewiadomo czego.

Pierwsza noc  z “medycyną” ( wczoraj ) to błąd i chaos. Długie wyczekiwanie tego momentu > napięcie > strach > blokada. Nerwowo gram na drumli, trochę grzechotania, nic się nie zaczyna, wizja czai się za rogiem głowy, daje znać że gdzieś tam jest, ale coś ją blokuje. Nadmiar myśli, ostatnie tygodnie, żal, pretensje, wątpliwości? Niecierpliwość? przecież wydałem pieniądze, przecież zużyłem czas. Ile razy już ta sama pułapka, czy niczego się nie nauczyłem?  Przypominanie, zapominanie, przypominanie.
Idę spać, zaledwie dziewiąta wieczorem. W nocy budzi nacisk na głowę, wizja puka dalej mętna ale silniejsza, niepokojąca, wie że nie ma już Joela który zostawił mnie sam na sam z Babcią. Jest i nacisk od dołu więc znajduję wyjście tamtędy, sranie zamiast poddania się psychiką, odpuszczenie zwieraczem, niby wymienne, ale nie starcza i niepokój wraca aż do rana, w dziwnych snach, ciężkich myślach. Depresyjnie długi sen, 12 godzin.

 

 

So I am trying to be. Slow, precise moves. Taste of stepping down a thorn. Touch of a fly on my skin. Sound of giant leaf falling down. Planes passing high above the canopy, once can not see them, but they are heard. This is me in three weeks time, coming back to Lima, looking down at the jungle below, without a trace of man.

Light changes, with every hour change the sounds. Birds and insects change. In the night, birds-mobile phones, with their electronic alarm like shriek, they hasten me, god knows what for?

The first night with “medicine” ( yesterday ) was an error and chaos. Long waiting for that moment > anxiety > fear > blockage. Nervously I try to play my jew’s harps, a bit of rattling, nothing ever begins, vision lurks somewhere in the shadows of my head, signals that is around, but something is blocking it. Surplus of thoughts from last weeks, regrets, expectations, doubt? Impatience? After all, I have spent all that money, I have spent all that time… How many times I keep falling in the same trap, haven’t I learn anything? Remembering, forgetting, remembering.

I go to sleep, it is only 9 PM. In the night I am awoken by a pressure inside brain, vision keeps knocking, still unclear, but stronger, distressing, it knows that Joel is gone, I am left on my own with the power of Grandmother. There is a pressure below as well, so I find way that way, defecating instead of giving up in my psyche, it seems equivalent, but not enough apparently, as anxiety keeps coming back until the morning, in strange dreams, heavy thoughts.   Exhausting long sleep, 12 hours.

 

 

 

 

 

 

 

Poniedziałek 29.09. Po niedzieli a więc nieco działania. Eksperyment kulinarny, gotowanie aya z proszku, 3 saszetki, ayahuaska zmielona, chaliponga, chacruna. Inwestycja to niecałe 20 soli, oraz sporo uwagi i pracy. Drewno, woda, pilnowanie.

 

 

Monday, 29.09.  Action time. Culinary experiment, cooking aya from powder I bought in Belen, 3 plastic bags, one with powdered vine, one with chaliponga, one with chacruna. Investment is less than 20 soles and a lot of attention and work. Wood, water, fire, watching over.

 

 

 

 

Właściwie to prezent, jest co robić, pojawił się “sens”, powód by nie gnić na materacu. Vipassana bez bata, bez instruktora i towarzyszy okazuje się trudna, z medytacji łatwo ześlizgnąć się w jałowy, męczący sen. Las natomiast, kiedy już się zwlekę, wymaga ciągłej uwagi, pełen zagrożeń. Insekty – dziś rano wyciągaliśmy z ciała psom wielkie robale co gnieżdżą się pod skórą, także człowieka. Wczoraj o mało co nie wlazłem nad rzeką na wielkiego luja – węża. Niby nic się nie dzieje, ale to przecież wielkie wydarzenie – ocaliłem być może zdrowie lub życie. Łatwo takie momenty zapomnieć. Rano kolejny raz zjebany na amen zamek w torbie, errory autofokusa, takie małe rzeczy, a łatwo spychają w stronę frustracji i smutku. Jazda w niższych partiach doliny trwa, ale pod kontrolą. Jedyne wyjście to akceptacja, fatalizm.

Dietuje rosliny medyczne, to znaczy przyjmuje ich ducha. Przygotowuje je doświadczony w tym Joel. Wczoraj na sen wywar z remocaspi, dziś popołudniu wairacaspi. Nieznany cel, działanie, Joel pytany “po co”, niezmiennie odpowiada – by poznać “medycynę”.

 

 

Actually that is a great gift, something to do, “meaning” appears, a reason not to be rotting on my mattress. Vipassana without a lash, without instructor and companions seems to be extremely hard, from meditative state is very easy to slip into barren, fatiguing dream. Forest however, when I finally leave my bed, it requires constant attention, is full of potential danger. Insects – today morning we were squeezing huge worms from bodies of Joel’s dogs, nesting under skin, also human.  Yesterday I almost stepped on a huge snake on the riverbank. On one hand, not much is going on here, on the other – that is a big event – I might have saved in that moment my health or even life. So easy to take that for granted. In the morning a zipper in my bag fucked up for good again, errors of camera’s autofocus, those little things so easily push me towards frustration and sadness. Trip in lower parts of the valley continues, but under control. I know the only solution is acceptance, fatalism.

I am dieting medicinal plants, it means I ingest and work with their spirit. They are being prepared by Joel. Yesterday, before going to sleep, an infusion from remocaspi, today afternoon wairacaspi. Unknown purpose. When I ask Joel “what for”, he always replies – “to know the medicine”.

 

 

 

 

 

 

Słońce przesuwa się, woda w garze z aya zeszła do połowy, spadły jakieś gałęzie. Mysli cały czas biegną wstecz – Rainbow, Mongolia, Barbara – i do przodu – “a może przerwać dietę i choć na parę dni odwiedzić Leticię w Kolumbii”. Pożądanie akcji przez nieco większe A. Dochodzi 11 rano, psy zjadły, pozbyły się robali, więc śpią – im to wystarcza.

Ważna rzecz – mało się przecież zmienia obiektywnie na zewnątrz mnie, w świecie rzeczy i wydarzeń, w ciągu tych kilku dni, a już widzę pewną prawidłowość – zmienia się jak w kalejdoskopie mój nastrój, uzależniony od myśli, planów, nadziei, a nie tego co jest – a tym bardziej go zmieniają małe bodźce z tego co naprawdę się dzieje i jest – np roślinne – wypita yerba mate, wypalone mapacho, zjedzone jedzenie, kupa, kąpiel. Wibrujący proces, film odbity na lustrze świadomości.  Czasem film akcji, a czasem Tarkowski.

 

 

Sun is moving forward on the sky, water in the pot with boling aya evaporates, some branches fell down from the tree. My thoughts still keep running backwards – Rainbow, Mongolia, Barbara – and forwards – “perhaps I should cancel my diet and visit Leticia in Colombia, at least couple of days”. Desire for action. It is nearly 11 AM, dogs have eaten, got rid of worms, so they sleep, it seems to be enough for them.

I notice important thing. Hardly anything changes objectively, outside of me, in the realm of things and events, during these last few days, and I already see a certain pattern – my mood changes constantly, dependent on thoughts, plans, hopes – not that what there is – and even more affected by small stimuli from what actually happens – for example the plant induced – like yerba mate I have drunk, mapacho I have smoked, food I have eaten, shit, bath. Vibrating process, reflected in the mirror of consciousness. Sometimes action movie, sometimes Tarkowski’s long take.

 

 

 

 

 

 

Z tym mapacho to ciekawa sprawa. Joel daje mi książkę o leczniczych roślinach, wydana z 70 lat temu w Buenos Aires, wydawnictwo Verdad Presente, jacyś ewangelicy, Jehowa dał nam roślinki dla zdrowia i natura wspaniała, a tymczasem na wstępie tytoń i alkohol jako największe zagrożenia, a by proces leczenia się udał, wstępny warunek – pacjent musi odstawić kawę, tytoń, mate, herbate, kakao …

 

 

That mapacho is interesting story. Joel gives me a book about medicinal plants, published some  70 years ago in Buenos Aires, publishing house is called Verdad Presente, some evengelists, so of course Jehova gave is plants and nature be praised, but in the introduction tobacco and alcohol are presented as greatest evil, and for the healing process to be succesful, patient must put aside coffee, tobacco, mate, tea, cocoa…

 

 

 

Tymczasem tutaj – tytoń chroni, “tabaquito protector”, w czasie ceremonii, w czasie gotowania, w czasie diety. Chroni przed czym? Złymi duchami. Zatem nadużywany na co dzień, “w cywilizacji” tytoń to może też ochrona? Cena za życie w stresie, we wrogim środowisku pełnym negatywnych, zazdrosnych, atakujących wibracji – ludzi – duchów, przed których wpływem instynktownie bronimy się kompulsywnie, nałogowo używanym tytoniem – zasłoną?

 

 

Meanwhile here, the concept in Amazonian folk medicine is that tobacco protects, “tabaquito protector”, in the ceremony, during brewing, in the diet. Protects from what? Evil spirits, harm. Therefore, abused daily, “in the civilization”, tobacco may also be protection? It is a price to pay for life in stress, in hostile environment full of negative, jealous, agressive vibration – people – spirits – against whose influence we instinctively defend ourselves, by compulsive, habitual use of tobacco shield, the smoke that screens us from evil since time immemorial. Neither wolves nor demons of the forest like it.

 

 

 

Wtorek, 30.09. To, co intuicja nieśmiało sugerowała mi w Mongolii i co znalazło się w moich odpowiedziach dla MTV – “wymarzony zawód? -przewodnik / co jest przeszkodą? – duma” , powoli się wyjaśnia. Moja duma każe chcieć więcej, czegoś szczególnego, każe szukać wszędzie dookoła zamiast skupiać się na tym co mam – zawód przewodnika, różnie rozumiany, pośrednika między światami, nie tylko przynosi mi większą cześć mojego bochenka chleba, ale jest po prostu ciekawy, pozwala mi być z ludźmi, pomagać im przejść pewne granice które sam wcześniej przeszedłem, pozwala także na wyprawy w przyrodę do której w pełni nie przynależę i być może na to jeszcze nie czas – las to naprawdę inny świat i co innego jest być w nim gościem, co innego żyć. Moje światy są nieco inne niż światy tutejszego szamana i możemy się dobrze dopełniać, to ekscytująca świadomość, wąż znów prowadzi w stronę ciekawego zakrętu. Nowe pomysły, skrócić dietę, odnaleźć gringo shamana, porobić zdjęćia, kontynuować przewodnik, scouting do przyszłorocznego filmu.
Wąż, na którego prawie nadepnąłem – strażnik lasu, nauczyciel pokory ale i mój najcenniejszy przewodnik.

 

 
Tuesday, 30.09. What was subtly suggested by intuition in Mongolia and found its way into my answers for MTV – “dream job? – guide / what is the obstacle? pride” – it slowly confirms itself. My pride makes me demand more, something special, makes me look everywhere around, instead of focusing on what I already have – a guide profession, understood in various ways, intermediary between worlds, it not only brings me bigger part of my loaf of bread, but is also simply fascinating, it allows me to be with people, to help them pass certain frontiers I have passed myself before, it allows me to make trips into nature, to which I do not fully belong and perhaps it is not time yet -  forest for example is really a different world, and it is one thing to be frequent guest here, another to live. My worlds are a bit different from worlds of local shaman, but we can complete each other well, this is exciting to know that, the snake is leading me again to interesting twist of fate. New ideas, I will shorten my diet, find gringo shaman, take photos, continue my guide project, as well as scouting for next year movie.
The snake I almost stepped upon – guardian of the forest, teacher of humbleness, but also my most precious guide.

 

 

 

 

godzina 10:00 Joela wciąż nie ma, kolejny dzień. Dziś chyba czas na samodzielne spotkanie z ayahuaską.
11:30 pierwszy strzał. Drumla, czekanie, nic.
12:00 powtórka, pół kubeczka
15:30 kilka półkubeczków na koncie i chuj. Aya, ze zmielonego materiału to badziewie. Startuję z tą od Holendra.
17:30 Joela ciągle nie ma. Ale coś zaczyna się dziać. Aya zaczyna znów się wślizgiwać. Niesamowite opóźnienie, wślizguje się strachem, zapadającą ciemnością, niepokojem który sam się napędza, jednocześnie kochana drumla sprzymierzeńcem, w końcu porządnie wystartowała po tych trzech dniach, wystartował święty oddech, nowe dźwięki, może robi swoje także dieta i głód, wyostrzone zmysły, lektura ostatnich godzin – “Tengeri”, powieść czytana w oczekiwaniu, pełna mongolskich okrucieństw śmierci. Co za jazda, robi się niebezpiecznie, strach rośnie jak ciemność wokół.

 

 

10:00 AM Joel is still not here, another day on my own. I think today is a good time for private encounter with ayahuasca
11:30 first shot. Jew’s harp, waiting, nothing.
12:00 repeat, half cup.
15:30 a couple of half cups downed and nothing. Aya from powder sucks. I open now the bottle from Dutchman.
17:30 Joel is not back yet. But something starts to happen. Aya slides in. Amazing delay, it comes with fear, in falling darkness, self-feeding anxiety. At the same time I have lovely companion, my jew’s harp, it finally takes off after all these days, holy breath takes off, new sounds, perhaps aided too by dieta and hunger, my senses are heightened, I receive guiding sounds. My reading from recent hours – “Tengeri’, a novel full of Mongolian atrocities is fuelling dark trip. What a ride, it becomes dangerous, fear grows as darkness around.

 

 

 

 

 

 

 

Pisane nastepnego dnia :

Tak jak nagle, niczym wąż pojawił się wczoraj opóźniony efekt ayi, tak też nagle znikł – po przecięciu cytryny, wyssaniu jej soku, ale przede wszystkim – natychmiast – kiedy pies Joela siedzący koło mej nogi nagle odskoczył a spod pnia, metr dalej, wysunął się czerwony wąż. Gwałtowny przestrach zwierzęcia przywołał mnie do rzeczywistości – potencjalny zabójca koło mego otwartego domku, koło moich butów, koło miejsca gdzie przed chwilą, w amoku, nie patrząc dookoła kucałem i srałem – to realne niebezpieczeństwo w miejsce pozbawionego podstaw, iluzorycznego strachu z wizji. W ciągu sekundy porządkują się priorytety, tłumi wizja a na wierzch wypływają wszelkie mechanizmy obrony ego, fizycznej struktury życia. Wspaniały twór, new agowe slogany o wyzbyciu się ego to w praktyce marzenia o srającym pod siebie szaleńcu pod płotem.

Jakiś czas później nabieram odwagi i piję kolejną porcję, grzecznie kładąc się potem pod swoją moskitierą, spokojnie oddychając, czekając. Wizja nadchodzi, w postaci lekko ayahuaskowych, niejasnych snów, męcząca noc ale nic wielkiego, nic konkretnego. Ranek jest za to piękny.

 

 

Written next day :

As sudden as the snake like appearing of the aya effect was its disappearance – after I cut in half a lemon and sucked its juice, disregarding diet’s rules – but most of all, after Joel’s dog, sitting near my leg, jumped in the air frightened, and below a trunk one metre away from me a red snake slid out. Sudden fright of the dog brought me instantly back to reality – potential killer near my hut without walls, while I am tripping, next to my shoes, near a place where minutes before, in ayahuasca haze, without looking around I went to squat and shit – this is real danger instead of illusionary fear of the visions. In a second priorities are set, vision extinguished and to the surface brought all the defence mechanism of the ego, and of physical structure of life. This is wonderful device and I believe that new age declarations about getting rid of ego are in practice like dreams about becoming a pant-shitting madman decaying in a ditch.

Some time later I muster courage and drink another portion, then lay down under my mosquito net, calmly breathing and waiting. Visions appear in form of slightly ayahuasca styled, unclear dreams, another tiring night but nothing great, nothing concrete. Morning however is awesome.

 


 

 

 

 

Środa, 01.10 Kolejny dzień bez Joela, chyba coś się stało. Gotowanie, jedzenie, książka, pranie. Myśli i postanowienia. Jutro kończę dietę, to nie dla mnie. Nie mój sposób poznania. Jestem pośrednikiem, nie ogrodnikiem, zielarzem. Nie teraz, nie na tym etapie, nie będę siedział sam w lesie miesiącami, wchodził w świat roślin, to okres w moim zyciu kiedy nadal wolę ludzi.

 

 

Wednesday, 01.10. Another day without Joel, something must have happened. Cooking, eating, book, washing. Thoughts and decisions. Tomorrow I finish the diet, this is not for me. Not my way of finding knowledge. I am intermediary, not gardener, herbsman. Not now, not at this stage, I will not stay alone in the woods for months, entering the plant world, this is a period in my life when I am still interested more in humans.

 

 

 

 

Jest 14:00. Czas na drzemkę i po godzinie, kolejne podejście do samotnego picia, o 15:00 start a o 17:30 drugie pół kubeczka. Poł godziny później start porządnej podróży. Słowa chyba tu nie starczą. Trwa do późnej nocy, nawraca, maleje, wzmaga się, sięga mroku, myśli o śmierci, są i kolorowe fajerwerki, bardzo dobra jazda na drumli, praca z oddechem. Trudno uwierzyć jak długo trwa, chyba te kubeczki się skumulowały, spoglądam co jakis czas na zegarek, w czasie godziny dzieje się tyle, wyświetla tyle wizji, nie sposób je spamiętać. Staram się słuchać wewnętrznych wskazówek, co zrobić teraz, jaki krok, jak zmienić konkretny stan jaki zaczyna męczyć, jak pokierować “bad tripem”. Piękna podróż, uczę się pływać. Pierwsza tak samodzielna w pełni nawigacja, bez niczyjej ingerencji, obecności. Po długiej ciszy dziwi własny głos. Pracuję na granicy działanie – wstrzymanie, pracuję nad równowagą. Zbyt długie leżenie – pasywność wpędzają w dziwne zaułki – pętle wizji – kiedy więc intuicja cichutko podpowiada – przemóż lenistwo, wstawaj, skorzystaj z okazji by poujeżdżać drumlę, weź łyka wody, mapacho, zmień pozycję, bądź aktywny – wówczas ja podążam. Słucham wewnętrznego przewodnika, tyle razy wcześniej go ignorowałem. Nie bądź leniwy, lenistwo kosztuje. Mimo tego, to trudna, długa noc, pełna nieskończonych przewrotów z boku na bok, westchnień, wyczerpania.

 

 

2 PM. Time for a nap, and after one hour, another approach to lone drinking, at 3 PM I begin and at 5:30 I take another half of a cup of ayahuasca. Half an hour later serious journey begins. Words are not enough here. It lasts late into the night, comes back, decreases, comes back again, carries me into darkness, there are thoughts about death and inevitable sadness, but also colourful fireworks, very good ride on the jew’s harp, working with breath. It is hard to believe it is lasting so long, I guess all those cups accumulated, I look from time to time on my watch, in an hour so many things happen, so many visions appear, one can not remember them all. I am trying to listen to inside hints, self guidance, what to do now, what step to take, how to change that particular state that starts to annoy, how to direct a “bad trip”. Beautiful journey, I am learning to swim. First navigation that is professional and independent to that extent, without no one assisting me, no one else present. After a long silence my own voice sounds surprising. I am working on the border of action and non-action, I am working on balance. Too long passiveness is bringing me into strange dead-end alleys of the mind, loops of vision – so when intuition silently tells me – overcome your laziness, get up, use the opportunity to ride on the music, take a sip of water, smoke mapacho, change position, be active – so then I follow. I listen to inner guide, so many times before ignored. Do not be lazy, laziness has a price. Despite all this it is a hard, long night, full of tossing and turning, sighs and exhaustion.

 

 

 

 

Czwartek 02.10 – wstaję na chwilę by zjeść śniadanie i śpię dalej do południa, no bo cóż tu robić innego. Jedynie po południu, po kolejnym spacerze czeka nowy punkt, wywar z tytoniu do wypicia.

 

 

Thursday, 02.10 – I get up to eat my breakfast, Joel is back, he was stuck with heavy diarrhea in Huambe, very exhausting. After breakfast I go back to sleep, what else is there to do. In the afternoon, after another walk, there is a highlight, tobacco infusion to drink.

 

 

 

 

Kolejne zawroty głowy, nudności, po jakimś czasie próbuje coś zjeść i w końcu wymiotuję. Niezłe czyszczenie, a tak naprawdę prawdziwa dieta dopiero by się zaczynała.  Jestem osłabiony, ale i tak jest dobrze, Joel twierdzi, że niektórzy po wypiciu soku z tytoniu przewalają się na ziemię. Teraz będzie pracował we mnie ale powinienem trzymać dietę przez kolejne 9 dni.

 

 

More dizziness and nausea, after some time I try to eat something and finally vomit. Great purge, and real diet would be actually only beginning now. I am weakened but I am still all right, Joel says that some after drinking tobacco juice they stumble down on the ground. Now tobacco will be working inside me, but I should stick to the diet for another 9 days.

 

 

 

Zobaczymy na ile dam radę z pozostałymi wymogami diety – restrykcje co do jedzenia czy seksu nie problem, ale nie dam już rady dłużej sam na sam z tym lasem, i z myślami, nie wytrzymam tej cholernej bezczynności. W nocy hardkorowa ulewa więc rano maszerujemy w niezłym błocie, co w połączeniu ze stromymi górkami po drodze robi niezły survival dla mego wygłodzonego a zarazem osłabionego leżakowaniem ciała, zgarbionego pod ciężarem dwóch plecaków. Około południa docieramy do Huambe, gdzie jest dom Joela, padam na hamak i wiem już, że nie chcę dziś gnać dalej do Iquitos. Joel też ma powody aby cieszyć się przystankiem.

 

 

Let me see how can I handle the other requirements of dieta – the restrictions about food or sex seem to be easy, but I can’t stay any more on my own in that forest, with my thoughts, I can’t stand this bloody inactivity. In the night heavy downpour turns the paths into muddy nightmare, combined with steep slopes it becomes a hardcore survival for my body weakened by diet and inactive days, burdened by heavy backpacks. Around noon we reach Huambe, where Joel’s home is, and I fall down into a hammock, knowing for sure that I will not go to Iquitos today. Joel also has reasons to enjoy this stop.

 

 

 

 

 

 

Trafiłem z powrotem do świata naczelnych, z ich gierkami, emocjami, bardzo realnego, fizycznego świata, gdzie senna wizja ustępuje miejsca pożądaniu, wywary z liany są mniej chętnie pite niż te z trzciny cukrowej, a dzieci mają dzieci, tak jak uczy je przyroda, bujnie owocująca, nie myśląca, nie planująca za wiele, po prostu powielająca życie. Tutaj pietnaście lat to dobry wiek na pierwsze dziecko, dziewczyna Joela, Marina, jest już o trzy lata starsza, więc dała mu córkę. Joel ma 66 lat, ale używa amazońską medycynę, i myślę, że to lepszy komentarz co do jej sensu niż cała ta ezoteryka i mętne jak dżunglowe kałuże wnioski snute w samotności. Witajcie małpy, moję plemię.

 

 

I am back in primates’ kingdom, with their games, emotions, very real, physical world, where dreamy vision gives place to red desire, liana brews are less popular than those from sugar cane, and children have children, as nature teaches them, bearing fruit as example everywhere around, not planning or considering, just replicating, spreading life. Here age of 15 is a good time for first child, and as Marina, Joel’s girlfriend is three years older, she gave him a daughter. Joel is 66 but he has been using Amazonian natural medicines for years, and perhaps that is better proof of its effectiveness than all this esoteric stuff and turbid as jungle puddle conclusions that I produced in seclusion. Hello apes, my tribe.

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Materiał z notatek z przełomu września i października 2014, Caserio el Huambe, około 50 km od Iquitos, Peru  ///
Notes taken in the jungle, in September and October 2014, Caserio el Huambe, 50 kms away from Iquitos, Peru. ]

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.