światosław / tales from the world

masks / maski

October 23rd, 2014

Cultural boundaries seem to be sometimes impenetrable wall and the mask – absolute reality, but it is enough to make one step to the side and from this new angle to see all them as big joke

 

 

Granice między kulturami mogą czasem wydawać się nieprzeniknionym murem a maska absolutną rzeczywistością, ale czasem wystarczy mały krok w bok aby z nowej perspektywy zobaczyć to jako wielki dowcip.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[ Colombia - Brasil - Mongolia ]

 

 

Above the city of Ulan Bator, capital of Mongolia, there is a holy mountain, one of most important places for Mongolian shamanism. We went to meet the spirits twice, first time the mountain defended itself with storm, but by doing so gave me a subtle gift. The second time was when I shared ayahuasca with young guys from this country, in attempt to build one more little bridge.

 

 

Ponad miastem Ułan Bator, stolicą Mongolii, jest sobie święta góra, jedno z najważniejszych miejsc dla mongolskiego szamanizmu. Wyprawiliśmy się tam dwukrotnie aby poznać jej duchy i za pierwszym razem broniły się deszczem, wiatrem i wreszcie gwałtowną burzą, ale w ten sposób dały mi bardzo subtelny podarunek. Za drugim razem podzieliłem się na Bogd Khan ayahuaską z młodymi ludźmi z tego kraju, w próbie zbudowania kolejnego małego mostu między światami.

 

 

 

 

 

 

 

San Pedro is of the mountains and he loves rocky slopes, and he also is like a tough grandfather who likes to kick your ass, so it was all perfect when we got beaten by cold rain and blasting winds on the top of the mountain. I was hoping for sunny bliss and instead had to suffer when mescaline crept into my brain and there was no shelter in the desolate kingdom of grey wolf.

 

 

San Pedro jest z gór i kocha skaliste zbocza, jest też jak twardy dziadek który lubi dać ci w kość, więc było całkiem na miejscu że lodowaty deszcz i przygniatający do ziemi wiatr skopały nam dupy na szczycie góry. Miałem nadzieję na sielankę w słońcu, a zamiast tego miałem pocierpieć, kiedy meskalina wślizgnęła się do mózgu i nie było gdzie ukryć się w dzikim królestwie szarego wilka.

 

 

 

 

 

 

 

But after the rain always come the sun, after hunger, one finds berries, and when purpose is questioned, it finally appears, after long struggle, and the greater that struggle is, the harder you become. I needed that for next weeks. It is no big deal to be surfing high on a nice big wave, but to enjoy the lows of life, it is ultimate test, of the effectiveness of the path of medicines I work with. By the way, I doubt they will ever see that, but thanks for tea and biscuits to folks from hospital at the mountain valley.

 

 

Ale po deszczu zawsze jest słońce, po głodzie, dzikie jagody, a kiedy traci się już wiarę w sens, ten pojawia się powoli, po długiej walce, a im dłuższa ona jest, tym twardszym się stajesz. Potrzebowałem tego na nadchodzące tygodnie. To nie jest nic trudnego, surfować w szczęściu na fajnej wielkiej fali, ale cieszyć się doliną życia, to jest najlepszy test skuteczności ścieżki medycyny którą wędruję. Przy okazji, chciałem podziękować za herbatę i ciastka dziadkom – pensjonariuszom ze szpitala u podnóża góry, choć wątpię czy tu kiedyś zajrzą.

 

 

 

 

 

 

I also want to thank Pawel, my companion and guide. He claims every time on the mountain is different for him and I was happy to initiate him in the way of Grandfather Huachuma,  in exchange for introduction to the world of Mongolian spirits. He lives in Mongolia, speaks the language, and I recommend him and his wife to anyone looking for unorthodox and passionate guide to the country. You can contact Pawel by e-mail : diyanchi at o2.pl

 

 

Chciałbym też podziękować Pawłowi, mojemu towarzyszowi i przewodnikowi zarazem. Twierdzi on, że każdy raz na górze jest dla niego inny, a ja byłem zaszczycony móc inicjować go na drodze Dziadka Huachuma, w podzięce za wprowadzenie w świat mongolskich duchów. Paweł pomieszkuje w Mongolii, mówi po mongolsku, i polecam zarówno jego jak i jego żonę komukolwiek szukającemu niestandardowych i pełnych pasji przewodników po tym kraju. E-mail Pawła to diyanchi małpa o2.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bogd Khan is really huge and diverse landscape, and barren slopes from polluted city side give way to lush world of mysterious forest and stone castles, easy to get lost in, and most likely the best thing to do, especially when the medicine truly kicks in. You need to be experienced though, to bear suspicious silence and then spirit voices that slowly appear in it. Have trust in medcine, and perhaps stay away from cliff edges, not to give story to media vampires just waiting for that “he thought he can fly” headline.

 

 

Bogd Khan to naprawdę wielki i rozległy teren, i martwe zbocza od zatrutej strony miasta ustępują w głębi bujnemu światu tajemniczego lasu i kamiennych twierdz, gdzie łatwo się zgubić i zapewne to najlepsze co można zrobić, zwłaszcza kiedy medycyna rozpoczyna swe działanie. Powinieneś mieć już jednak jakieś doświadczenie w psychodelicznej nawigacji, aby wytrzymać niepokojącą ciszę a potem głosy duchów które się w niej pojawiaj. Ufaj medycynie, i lepiej trzymaj się z dala od brzegu urwisk, by nie dać pożywki głodnym wapirom medialnym, tylko czekającym na ten nagłówek “myślał, że umie latać”.

 

 

 

 

 

 

 

The second trip to Bogd Khan happened in the last days of my stay in Mongolia. It was beginning of September, sunny Sunday, one of the last ones that autumn. It was really weird to see how quickly seasons change here, but after all it was not my first time when magic of ayahuasca accompanied turning of the wheel of time and big transition. This very same year, in the end of the winter we climbed the snowy mountains in south of Poland with some friends, did a ceremony in a wooden hut, and with howling of wolves winter was finished – next morning all snow was gone. This time on another mountain, thousands of miles to east, we took ayahuasca in the afternoon and watched last rays of sun disappear, last sun of the summer. The night which started was freezing and next days brought early autumn rains and grey skies until my departure.

 

 

Druga podróż na Bogd Khan zdarzyła się w ostatnich dniach mojego pobytu w Mongolii. Był to początek września, słoneczna niedziela, jedna z ostatnich takich tej jesieni. Było dziwnym jak szybko zmieniają się tu pory roku, ale tak właściwie nie był to pierwszy raz kiedy magia ayahuaski towarzyszyła takiej przemianie. Tego samego roku, na końcu zimy, wspinaliśmy się w śnieżnych górach południowej Polski na nocną ceremonię w chacie na przełęczy, i w akompaniamencie wycia wilków zakończyła się zima – następnego ranka po śniegu nie było śladu. Tym razem, na innej górze, tysiące kilometrów na wschód, przyjęliśmy ayahuaskę popołudniu i patrzeliśmy jak znikają ostatnie promienie słońca, ostatnie słońce lata. Noc która zaczęła się potem była bardzo zimna, a następne dni przyniosły wczesne jesienne deszcze i szare nieba aż do mego wylotu.

 

 

 

 

 

 

 

The guy above looking into romantic sunset is Tsojo, member of Mohanik, rock band very conscious and active in rediscovering spirituality based on interaction with nature. It was a pleasure to help him with that by sharing the Grandmother, even more in these unorthodox circumstances. Below video by Mohanik :

 

 

Koleś poniżej, jak i powyżej obczajający romantyczny zachód słońca to Tsojo, z rockowej grupy Mohanik, młodych ludzi bardzo świadomych i aktywnych w odkrywaniu duchowości opartej na kontakcie z naturą. Było wielką przyjemnością podzielić się z nim Babcią, tym bardziej w tak nieortodoksyjnych okolicznościach. Poniżej jeden z klipów tego zespołu :

 

 

 

 

 

 

 

 

All the crew of that trip were very interesting anyway, new generation of bright Mongols, elite who will soon be shaping the future of their country. I believe in that, even if I know temporary power is held by idiots, like anywhere in the world, in love with money and superficiality, but they have nothing lasting to offer for the changing times and will fade away, while those searching now will find.

 

 

Cała ekipa tego rejsu była zresztą interesująca, nowe pokolenie kumatych Mongołów, elita, która wkrótce będzie wpływać na przyszłość tego kraju. Wierzę w to, nawet jeśli tymczasową władzę dzierżą idioci, jak wszędzie na świecie, zakochani w pieniądzu i powierzchowności, ale nie mają oni nic trwałego do zaoferowania na zmieniające się czasu i sczezną, podczas gdy ci co szukają teraz, znajdą.

 

 

 

 

 

 

 

Everything was unusual about that session. We ate spoons of concentrated medicine, in daytime, I kept working on a story about dreams of these people, shooting their portraits and talking philosophy while the ayahuasca was already working. But this year I broke many traditional rules and was rewarded for this with more courage and more trust, and I was still able to keep respect. This is , I never change my mind, powerful teacher, guide, life transforming plant, but I know now that transformation never ends and can have many forms. I love to be on the path and don’t care so much about destination, but I care for fellow vagabonds. Thank you guys !

 

 

Wszystko było nietypowe w tej sesji. Zamiast pić, jedliśmy skoncentrowaną ayahuaskę, w dzień, ja strzelałem fotki, pracując nad historią o marzeniach tych ludzi, potretując ich i dyskutując o filozofii podczas gdy medycyna robiła już swoje. Ale tego roku złamałem wiele tradycyjnych zwyczajów i zostałem nagrodzony za to większą odwagą i większym zaufanie, a jednocześnie wciąż udaje mi się zachować szacunek. To jest, i nie zamierzam zmienic zdania, potężny nauczyciel, przewodnik, zmieniająca życie roślina, ale teraz wiem że ta transformacja się nie kończy i że może mieć wiele form. Kocham byc na ścieżce i nie dbam za wiele o metę, ale dbam o współwłóczęgów. Dzieki ekipa !

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

We were going fast and the light was going fast. I understood that since I left Rainbow gathering I have been going with speed of hunting bird, like the one I found dead on Bogd Khan in first days in Mongolia. I was to run like this for some time, and I accepted it but took warning. A month and few days later I hid myself in the jungle near Iquitos and dieted with tobacco, and tried to slow down, to meet the snakes that started to appear. But I was again moved forward, perhaps it is not the time, I still have itchy feet and greedy eyes seeing prey. Even on ayahuasca, if the light is sweet :)

 

 

Przemieszczaliśmy się szybko i światło zmieniało się i znikało szybko. Zrozumiałem, że od czasu kiedy opuściłem Rainbow w Rumunii poruszałem się z prędkością polującego drapieżnika, jak ten ptak którego znalazłem martwego na Bogd Khan, w pierwsze dni w Mongolii. Miałem tak biec przez jakiś czas, i zaakceptowałem to, ale też zanotowałem ostrzeżenie. Miesiąc i parę dni później ukryłem się głęboko w dżungli koło Iquitos i dietowałem z tytoniem, próbując zwolnić do tempa węży, które zaczęły tam przecinać mą ścieżkę. Ale prędko coś znowu popchęło mnie dalej, być może to jeszcze nie czas, wciąż mam swędzące stopy i oczy głodne łupów. Nawet na ayahuasce, jeżeli światło jest słodkie ;)

 

 

 

 

 

 

 

It got dark and it got cold. This medicine doesn’t really like low temperature so it was time to move down into the ugly concrete jungle. Next time make a fire on the mountain. Mongolia, to be repeated.

 

 

Zrobiło się ciemno i zimno. Ta medycyna naprawdę nie lubi niskich temperatur, więc był to czas by zejść na dół, do betonowej dżungli. Następnym razem rozpalimy ogień na górze. Mongolia, do powtórzenia.

 

 

 

 

 

 

Otgon Tenger

September 25th, 2014

 

 

Synchronicity. I was assigned a job by MTV about “big break”, to photograph young people talking about turning points of their lives. I was thinking to do it in a reggae festival in Poland, and then I just decided to go to Mongolia so I figured out I would just do it there. As it turned out I found my own big break there, in the arduous pilgrimage to sacred mountain called Otgon Tenger. It seemed only fair to include myself in the project, if I wanted honest and intimate answers from people, rather then cheerful bullshit to satisfy corporate agenda, I needed to be honest myself. So here it goes, my story from Otgon Tenger and what I realized there.  .

 

 

Synchroniczność. Dostałem kolejne zlecenie dla MTV, tym razem o “wielkim przełomie”, miałem sfotografować młodych ludzi mówiących o swoich życiowych zmianach, kluczowych momentach kiedy coś się odmieniło ( w domyśle zapewne w kwestii kariery ). Myślałem początkowo, że odbębnię fuchę na reggae festiwalu w Ostródzie, ale potem przyszła decyzja o nagłym wyjeździe do Mongolii więc wpadłem na pomysł by zrobić to tam. Jak się wydaje, odnalazłem sam też swój „big break” podczas tego wypadu, na męczącej pielgrzymce do świętej góry zwanej Otgon Tenger. Wydaje się uczciwym włączenie siebie do tego projektu, jeżeli chciałem szczerych i intymnych odpowiedzi od swych respondentów, zamiast wesołego gówienka zadowalającego klienta, musiałem być sam szczery. Oto więc moja historia z Otgon Tenger, i to co mi przyszło do baniaka tamże.

 

 

 

Otgon Tenger is a mountain some 1000 kms away from Ulaanbaatar, to the west, one of three mountains officially worshipped  by the Mongolian state.  Its name means “the youngest son of the sky” and it is here I realized important thing about myself, in relation to my father, important thing about father and son archetype. Here I paid my debt, riding horses for three days under Father the Sky, high on mescaline, I realized there is nothing more to prove.

 

 

Otgon Tenger to góra położona ponad 1000 km na zachód od Ułan Bator, jedna z trzech oficjalnie czczonych przez mongolskie państwo, prawdziwa naturalna światynia tamtejszego  szamanizmu. Jej nazwa znaczy „najmłodszy syn nieba” i to tutaj uświadomiłem sobie ważną rzecz o sobie, w związku z moim ojcem, ważną rzecz o archetypie ojca i syna. Tutaj skończyłem płacić swoje długi, w czasie trzydniowej przeprawy konno, na meskalinowym paliwie, zrozumiałem, że niczego nie muszę już udowadniać.

 

 

 

 

 

 

 

 

I came here in a finishing stage of a long run which started some time ago, after half stationary spring and early summer, but when I finally left, I could not stop a sequence of events which brought me through mountains of Slovakia, Romania, unplanned flight to Ulaanbaatar, next a crazy ride on buses, cars, horses, in company of lovely Polish speaking guide, to a remote part of remote country, to the lake at the base of holy mountain, where we could spent only half an hour before a storm – or, as locals see it, powerful and angry spirits of that mountain – chased us out, and we turnedback and repeated the run, back to grim concrete capital.

 

 

Przyjechałem tu w ostatnim etapie długiego biegu, który rozpoczął się dość dawno temu, po na wpół stacjonarnej wiośnie i połowie lata, ale kiedy już w końcu wystartowałem, nie mogłem powstrzymać sekwencji wydarzeń, która przez góry Słowacji i Rumunii, nieplanowany wcześniej lot do Ułan Bator, szaloną wertepiadę autubusami, autami, końmi, w towarzystwie przemiłej polskojęzycznej przewodniczki, doprowadziła mnie do odludnej części odległego kraju, nad jezioro u podnóża świętej góry, gdzie zdołaliśmy spędzić zaledwie pół godziny zanim burza – lub, jak widzą to tubylcy, gniew duchów tej góry – nie wypędziły nas i obróciliśmy się wokół siebie i powtórzyliśmy wyścig w drugą stronę, z powrotem do ponurej, betonowej stolicy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

On that long journey I had many opportunities to reflect, in various states of mind, and to take some of the chaotic notes I will present below. I was thinking I will be able to make it somehow more sophisticated literary piece but here I am sitting in the airport of Lima, jet-lagged, 10 PM local time and 5 AM next day according to my biological clock, and I don’t think I will have a better opportunity to write that story, before coming out of ayahuasca diet, weeks from now. Apparently that crazy run hasn’t finished yet.

 

 

Podczas tej długiej podróży miałem wiele okazji aby się zastanowić i porezonować sobie, w różnych stanach umysłu, i zrobić co nieco chaotycznych notatek, które przedstawię poniżej. Miałem nadzieję, że znajdę czas aby sklecić jakiś bardziej wyrafinowany literacko kawałek, ale być może zgodne z tematem będzie zadowolenie się malizną, poza tym siedzę sobie teraz w głośnej poczekalni lotniska w Limie, czeka mnie kolejna noc w tranzycie, jestem wymiętoszony jet lagiem, jest dziesiąta wieczorem lokalnego czasu a piąta rano następnego według mego biologicznego zegara, a mimo to nie sądzę abym prędko miał lepszą okazję spisania tej historii, zanim nie wyjdę znów z tropikalnego lasu po paru tygodniach ayahuaskowej diety. Najwyraźniej szalony lot trwa, w jakimś sensie.

 

 

 

 


 
 
Nie wchodzenie na szczyt, szacunek dla niego, zatrzymanie się w połowie, nie zaglądanie za kolejny róg, kolejny załom rzeki, o krok mniej. Równowaga, nie dominacja, nie europejskie zdobycie wierzchołka, ale buddyjskie zatrzymanie ( 7 lat w Tybecie ). Szczyt jest dla duchów, a chciwość może zostać ukarana.

 

 

Not conquering the summit, but respect for it, stopping halfway, not reaching behind yet another turn, another bend of the river, but one step less. Balance, not dominance, not European conquest, but buddhist restraint ( see the story in „7 years in Tibet” ). The summit is for the spirits and greed gets punished.

 

 

 

 

Nie muszę być w centrum uwagi, skończyłem etap osiągania, zadowalania podświadomego ojca, szukania uwagi – jego i świata, w jego zastępstwie. Jestem już pełen, basta. Pozwolić rzeczom płynąć, nie sięgać po zbyt dużo, nie zaburzyć równowagi.

 

 

I do not have to be in the centre of attention, I hope I finished the stage of accomplishing, satisfying my father archetype,  I am done with seeking attention of the world, in the abscence of the father’s. I am full, ya basta. Let things flow, do not reach for too much, do not upset the balance.

 

 

 
 
Tak w życiu, jak i w psychodelii – niezdefiniowanie, niedomknięcie, wartości płynne są bezpieczniejsze, nie budzą gniewu duchów, nie zapraszają głodnych, zazdrosnych duchów niezaspokojenia, które tworzą pustkę, jakiej nie zapełni ni alkohol ( tak obecny w mojej rodzinie ) ani inne atrakcje świata ( tak obecne w moim życiu )
 
 

 
 
As in psychedelia, so in life – undefined state, not entirely determined or named ( like „I am OK now, things are OK”, said in that nervous, on the edge of bad trip way ), fluid values are safer, they don’t provoke wrath of spirits, do not invite hungry, jealous spirits of unfullfilment, which are creators of void that no alcohol ( so present in my family tree ) nor other jewels of dunya ( so present in my life ) are able to fill.
 
 

 

 
 
Pogodzenie się z pisanym przez los scenariuszem – owoc ubogiej w bezpośrednie plony, szalonej, improwizowanej wyprawy, a jednocześnie przez to radykalnie zmieniającej sytuację. Absolutna pustka, przestrzeń Mongolii to czarna dziura wsysająca moją chciwość, punkt odbicia w stronę malizny, w stronę centrum, źródła i początku.  

 

 

Accepting at least in some way the scenario written by fate – that could be fruit of the trip poor in direct profits, crazy, improvised expedition, and at the same time, game changing. Absolute emptiness, the space Mongolia offers, is a black hole, sucking in my greed, bouncing wall towards the Little, towards center, source and beginning.
 
 


 
 
 
Czas wrócić do domu by budować, świat jest też w korzeniach drzewa na podwórku. W krainie nomadów i absolutnej gościnności bycie wiecznym gościem nie jest fair, czas odmienić role i oddać. Czas przywieźć coś z powrotem, do swojej jurty.

 

 

Time to go back home, to build, the world is also in the roots of the tree in the backyard. In the land of nomads and absolute hospitality being eternal guest seems not fair, time to change roles ( for a while ) and give back. Time to bring something back, to my ger.
 
 


 
 
 

 
 
 
Przełom także w foto – bo skoro nie muszę być w centrum uwagi, nikogo zabawiać, nie muszę być stale oryginalny – zatem także akceptacja bardziej intymnej, nieatrakcyjnej fotografii bez efektu „wow”. Pieprzyć fajerwerki.

 

 

„Big break” also in photography – because if I no longer need to be in the center of attention, I don’t need to amuse anyone, to be constantly original – so I can also accept more intimate, less attractive photography, without „wow” effect. Fuck the fireworks.

 

 

 

 

 

 

 

Te piórka, kozackie fryzurki, egzotyka, wyjazdy, dziwne projekty, to chęć ego zwrócenia uwagi na siebie, zrobienia czegoś szczególnego, brak pełni, potrzeba zasłużenia na aplauz, świat jest moim ojcem który ma mnie docenić, ale to droga bez końca – i rytuał pod szczytem Otgon Tenger symbolicznie ją zamyka w kamiennym ovo.

 

 

All those feathers and ribbons, cossack haircuts, exotic trips, weird projects, this is ego shouting to be noticed, desire to do something unusual, lack of something, need to deserve applause, the world is my father who is supposed to give praise to me in exchange but there should be no expectation of exchange for it is way without end – and the ritual below Otgon Tenger summit is supposed to finally close it, bury under stones of ovoo I build.


 

 

 

Już nic nie muszę, poprzez przesadę odbiłem się od ściany, poprzez przesyt zrozumiałem bezsens, tak jak San Pedro uczy, że drogą do zadowolenia, dobrostanu, jest raczej powstrzymanie się od zaspokajania pragnienia, niż ciągłe szukanie kolejnego łyka, jak nie zrozumiesz tego sam, zrozumiesz rzygając kaktusem, pozbywając się oszczędności, krwawiąc dupą startą drewnianym siodłem. Niebo jest niewyczerpane i daje bezustannie jeżeli tylko się przyjrzeć,  po nic nie trzeba daleko sięgać, co więcej to sięganie, czy to po kolejne i kolejne piwo, czy za kolejny horyzont nie pozwala zauważyć tego co już wokół jest, królestwo niebieskie jest tu, powiedziałbym no ale kurwa miało być niedopowiedzenie by nie spłoszyć, znowu za dużo, tym razem słów.

 

 

I need nothing more, by way of excess I managed to bounce back, by excess I understood nonsens. As San Pedro teaches, way to wellbeing is restraint, managing your thirst, rather than desperate looking for yet another drink, if you fail to understand that on your own, you will by vomiting the cacti, by getting rid of your savings in far away land, by bleeding from your ass grated with wooden saddle. The sky is endless and gives constantly, one only needs to look carefully, there is no need to reach far, what is more, that reaching blocks you from seeing what already is right here, around, the kingdom of heaven is here, I would say, but fuck it, I promised understatements, again, excess, this time in words…

 

 

 

 

 

Chwała i dzięki strupom, bąblom i krwi, dzięki mrozowi, wiatru i deszczu, głodowi, niewygodzie, przestrzeni i odległości, pustce i braku, pchającym z powrotem do talerza owsianki, herbaty, baraniej skóry, ciepłu kobiety, ku mojemu kręgu, mojej jurcie i mojemu ognisku, które, jak sadhu wiedzą, znaczy to samo co świat.

 

 

Praise and thanks be to scabs, wounds and blood, thanks to the freezing wind and rain, the hunger, discomfort, space and distance, void and lack, all pushing back towards the plate of porridge, the tea, the sheep skin and women’s warmth, towards my circle, my camp and my fire, which, as all sadhus know, means the same as world.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Since I run away from Rainbow gathering in Romania right after full moon in August, I have been on the move. Or perhaps that is bullshit, I have been doing that even during that one month long mountain camp, and before as well. Now I am trying to make sense of last couple of weeks, put pieces from various places and times together and try to weld them together, here in the airport of Prague, on my long way from steppes of Mongolia, equinox parties of Poland, to jungles of Peru. I took now cheapest flight and in means something like 72 hours of passage, 4 airports, lot of time in transition, this delightful state when simple being comes closer and closer to equality with destination.

 

 

Odkąd uciekłem ze zgromadzenia Rainbow w Rumunii, zaraz po pełni księżyca w sierpniu, jestem w drodze. A właściwie to bzdura, byłem w ruchu i podczas tego miesięcznego górskiego koczowiska, i wcześniej także, od lat w jakimś sensie. Teraz próbuję sobie poskładać sens ostatnich tygodni, złożyć do kupy różne miejsca i czasy i zespawać je jakoś razem, tu na lotnisku w Pradze, na długim szlaku z mongolskich stepów, przez winobrania i grzybobanie jesiennej Polski, do dżungli Peru. Kupiłem najtańsze loty i oznacza to jakieś 72 godziny w drodze, 4 lotniska, wiele czasu w tranzycie, stan przejścia, kiedy czasem udaje się sprowadzić trwanie i proces na ten sam poziom znaczenia co cel.

 

 

 

 

 

 

 

 

Warsaw is Ulaanbaatar

September 6th, 2014

 

 

 

In my time in Ulaanbator I understood better the feeling I have every time I land in Warsaw in all those recent years, when I have to cross construction chaos, following hardly visible signs, dodging cars, walking from airport terminal to local train station, across this never ending “improvement” work site, through this disregard for pedestrian,  aristocratic disregard for peasant, small man looked from above by the important ones from the height of their horse saddle or 4×4 window. Warsaw, as UB, are not cities as we understand it in the European sense, those end somewhere east of Berlin, perhaps my hometown Poznan is around the border line. Warsaw and UB are two mirror sister stations on the trans-asian railway line, stations which grew out of proportion, but their learning process to become polis has not ended up (yet?), I thought again today, walking in mud on a rainy day, just where pavement would have been in a city, outside one of its most expensive shopping malls. But there are countless other things, small and big, which make me feel like back in Polgaria.

 

 

Podczas pobytu w Ulan Bator lepiej zrozumiałem swoje odczucia, kiedy za każdym lądowaniem w Warszawie wybiegam z terminala i muszę przedzierać się przez latami niekończące się “udoskonalenia”, wieczną budowę obklejoną strzałkami – “tędy do kolejki” – mijając płoty, betony, prześlizgując się w pośpiechu miedzy autami szlachty wyjeżdżającej z parkingów. To ten sam arystokratyczny brak szacunku dla pieszego, dla szaraczka, chłopa bez konia, mało ważnego człowieczka, który zasługuje na kopa lub pogardliwe spojrzenie z wysokości siodła czy okna Hummera, gdy niedostatecznie szybko usunie się z drogi. Warszawa jak i UB to nie miasta jak się to rozumie w Europie, tej zachodniej czy centralnej, te kończą się gdzieś na wschód od Berlina, mój rodzinny Poznań trochę się łapie na pogranicze, chociaż dzięki mrocznym Kaponierom Grobelnych coraz mniej. Warszawa i UB to siostrzanie podobne stacje na stepie, przy trasie transazjatyckiej kolei, potwornie rozrosłe, ale ich droga do zostania polis nie ma bliskiego finału. Myślałem o tym brodząc dziś w błocie pierwszych deszczowych dni września, próbując pokonać nieludzkie przestrzenie, karzełek między udającymi luksus gigantami, chińskimi betonowymi zamkami, bronionymi fosami niekończących się budowlanych wykopków, tam gdzie w mieście byłby pewnie jakiś chodnik. Dzięki mokrym skarpetom za ten czas refleksji, ich owocem ten post. No ale wiele spraw dużych i małych powoduje, że czuję się już jak z powrotem w Lechistanie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[ UB, Mongolia 08/09 2014]

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.