światosław / tales from the world

Posts tagged:

amazon

Ayahuasqueros : Indio Julio

March 13th, 2014

 

January 2014, Colombia. Rio Putumayo, towards the guerilla territory, one of the last reasonably safe communities, Buenavista. We are going to visit Taita Julio, son of famous curandero Pacha Piaguaje, whose portrait adorns supermarket in the centre of Puerto Assis.

 

 

Styczeń 2014, Kolumbia. Rio Putumayo, w dół rzeki, w stronę terytorium opanowanego przez guerillę, jedna z ostatnich bezpiecznych dla nas osad, Buenavista. Płyniemy odwiedzić Taitę Julio, syna słynnego curandero, Pacha Piaguaje, którego portret zdobi ścianę wielkiego supermarketu w centrum Puerto Assis.

 

 

 

 

 

 

 

There are some anthropologists in the village doing their project, and there is a crew of spiritual seekers and yage practitioners from the city, most from Cali area, who come here often to learn from Taita Julio, quite well known and respected curandero working in the tradition of Siona Indians, original yage tradition, as he claims, saying that Cofans and others learned from the Siona. I soon sense, and later experience, that it is better to take his claims with a pinch of salt.

The boys are musicians, painters, artists, some just a bit lost, some already far on the path. They will be responsible for some of the nicer moments of this night ceremony. You can see their blog at http://tabaijara.blogspot.com/, mural below is done by one of them too.

 

 

W wiosce są antropolodzy pracujący nad jakimś projektem i jest też grupa duchowych poszukiwaczy z miasta, głównie z okolic Cali, którzy przyjeżdżają tu często, uczyć się od Taity Julio, dość znanego i szanowanego curandero pracującego w tradycji Indian Siona, pierwotnej i oryginalnej tradycji yage, bo jak twierdzi, Cofani i inni nauczyli się od Siona.  Szybko wyczuwam, a później doświaczam, że lepiej te jego twierdzenia brać ze szczyptą soli.

Chłopaki są muzykami, malarzami, niektórzy nieco pogubieni, inni już daleko na ścieżce. Będę im zawdzięczał wiele fajnieszych momentów nadchodzącej ceremonii. Możecie zajrzeć na ich blog tutaj http://tabaijara.blogspot.com/ , mural poniżej to także dzieło jednego z nich.

 

 

 

 

In a casual conversation I ask Taita about the diets, the rules he thinks are necessary to follow before ceremony. He says, you can eat whatever, even cow steak if you like, but absolute no-no is sex one night before and he will know from his vision if did that. Well, let’s test him, as we did, only few hours ago.

 

 

W luźnej rozmowie pytam Taitę o diety, o reguły jakich według niego trzeba przestrzegać przed ceremonią. Mówi, że można jeść co się chce, nawet stek z wołowiny, ale absolutny jest zakaz seksu noc przed, i będzie on widział w swojej wizji czy to robiliśmy. Cóż, sprawdzę go zatem, bo robiliśmy, i to parę godzin temu.

 

 

 

 

 

In the afternoon we go fishing. Beautiful stretch of the river, lazy sun, slow time, sensual long bath. There are several of us enjoying the trip, we come back before sun is down. Anna is sitting in the back of canoe, with Taita.  Later she tells he keeps on hitting on her in a bit sleazy way, trying to touch and ask dirty questions.

 

 

Po południu płyniemy na ryby. Piękny odcinek rzeki, leniwe słońce, powolny czas, zmysłowa kąpiel. Jest nas kilkunastu na tej wycieczce, wracamy tuż przed zachodem. Anna siedzi z tyłu łodzi z Taitą. Później mówi, że był coraz bardziej nachalny , w śliski sposób, próbując dotykać i dawać jednoznaczne propozycje.

 

 

 

 

 

 

 

When we get back, Taita’s wife calls me aside, and asks that I tell Anna to put on a long skirt. She has a tired face.

 

The night comes. Usual preparation, we are hanging our hammocks, Taita and his helpers get dressed in ceremonial outfits, prepare the medicine. According to Siona tradition women and men are separated on both sides of maloca, but before ceremony begins, this separation is not so strict. People chat with each other, excited and a bit nervous. I talk to Colombians, while Taita sits with Anna. His wife, who also helps in the ceremony, hasn’t arrived yet. Later Anna tells me he doesn’t stop his advances, “are you sure you are not interested in anything?”, he keeps asking. Even later, when doing limpieza, he profits from opportunity to touch her tits and lower belly in definitely non-medicinal way. She tells me this on the condition I will not react, and I find it hard.

When I have taken my portion of the brew and lay in the hammock waiting for effect to start, I struggle with strange emotions. I think about Muslim people, and other religious fanatics, and their attitude towards women and sex. It seems obvious, the one who sees sexuality as something unclean, who insists on separation of sexes, is the one who has biggest problem with it, the dirtiest thoughts and intentions.

 

 

Kiedy wracamy do domu, żona Taity wzywa mnie na ubocze, i prosi abym kazał Annie założyć długą spódnicę. Ma zmęczoną twarz.

 

Nadchodzi noc. Zwyczajowe przygotowania, zawieszamy hamaki, Taita i jego pomocnicy ubierają się w indiańskie ciuszki, przygotowują medycynę. Zgodnie z tradycją Siona kobiety i mężczyźni są rodzieleni po obu stronach maloki, ale zanim rozpocznie się ceremonia ten podział nie jest taki ścisły. Ucinamy sobie pogawędki, aby opanować lekkie podniecenie i nerwowość. Gadam z Kolumbijczykami, a w tym czasie Taita dosiada się do Anny. Jego żona, która współprowadzi ceremonię, jeszcze nie przyszła. Później Anna powie mi, że Julio wciąż nie ustaje w swej natarczywości, “jesteś pewna, że nie jesteś zainteresowana?”, wciąż pyta. Jeszcze później, poczas “limpieza”, korzysta z okazji aby podotykać piersi i podbrzusza w zdecydowanie nie-leczniczy sposób. Anna mówi mi o tym pod warunkiem, że powstrzymam się od rozróby, co okazuje się dość trudne.

Kiedy wypiłem swoją porcję wywaru i leżę w hamaku czekając aż włączy się jego działanie, walczę z dziwnymi emocjami. Myślę o muzułmanach i innych religijnych fanatykach, o ich podejściu do kobiet, i do seksu. Wydaje się oczywiste, że ci którzy widzą seksualność jako coś nieczystego, którzy nalegają na rozdzielanie płci, to też często ci, którzy mają z nią największy problem, ci z najbrudniejszymi myślami i intencjami.

 

 

 

 

So no demons to come to punish me that night for breaching sexual taboo, but in a strange, roundabout way, Julio’s problem with sexuality becomes my problem. I am pissed off and as ayahuasca effect increases, so do my negative thoughts, about hypocrisy, about breaching rules about hospitality, about dishonesty, what an asshole, dirty fart, I feel sorry for his wife.  I start to judge. Then I notice how negative emotions connected to his behavior give birth to other negative thoughts about people and situations that have nothing to do with this moment, stories and characters I had problem with in the past appear, stories not present here and now, but still troubling me. Why? That is an interesting mechanism, offended ego seeks out problems. I noticed similar thing before, during yoga, when some morning quarrel brings me out of balance, and asanas are harder than usual, or opposite way, physical limitation brings out frustration at something else, that is in the back of my mind.

Then, as I focus more and more on my frustration with Taita Julio and my night ruined, and my inability to enjoy, I find solution. I find it in the height of hypocrisy, when I am disturbed by a flood of words, guys doing their loud testimonies to Taita, and him responding, talking about sin, heaven, Jesus, all that stuff. First I think, what a bastard, but then I realize. It must be really hard for him, to play the role of that spiritual guide, to work in the realm of the spirit, and at the same have this weakness. When I think about the look on the face of his wife, who is also experienced in ayahuasca, I know that she knows, and compassion for her spreads into compassion for him, for both of them. Me and Anna will be gone away from here soon, but they both have to stay and deal with this, sooner or later. Compassion is the release. I am now ready for the second and third cup and for a lot of joy that comes.

 

 

Żadne demony nie przychodzą ukarać mnie tej nocy za złamanie seksualnego tabu, ale w dziwny, okrężny sposób, problem Julio z seksualnością staje się moim problemem. Jestem wkurzony i w miarę narastania ayahuaskowego efektu, mnożą się też moje negatywne myśli, o hipokryzji, o złamaniu zasad gościnności, o nieuczciwości, co za dupek, stary zboczeniec, szkoda mi jego żony. Zaczynam oceniać. Wtedy zauważam, jak negatywne emocje związane z jego zachowaniem rodzą inne negatywne myśli, o ludziach i sytuacjach które nie mają nic wspólnego z tą chwilą, historiach i postaciach z którymi miałem problem w przeszłości, historiach, które nie są obecne tu i teraz a mimo to niepokoją mnie. Dlaczego? To interesujący mechanizm, obrażone ego wyszukuje problemy. Zauważyłem podobny mechanizm wcześniej podczas jogi, kiedy jakaś poranna kłótnia wyprowadziła mnie z równowagi, wówczas asany stawały się trudniejsze niż zwykle, i w drugą stronę, fizyczne ograniczenia i porażki na macie wyciągają z głębu umysłu wkurw na coś zupełnie innego.

Wreszcie, kiedy skupiam się coraz bardziej na mojej frustracji związanej z Taitą Julio, i mojej zmarnowanej nocy, i mojej nieumiejętności cieszenia się tym momentem, w końcu znajduję rozwiązanie. Znajduję je w szczytowym momencie hipokryzji, kiedy wytrącony jestem z równowagi przez ciagłe gadanie, potok słów, świadectwa jakie wygłaszają do Taity uduchowieni współtowarzysze ceremonii, i jego przemowę do nich o Jezusie, niebie, grzechu. Najpierw myślę, co za gnojek, ale potem zdaję sobie sprawę, musi to być ciężka sprawa, dla niego, granie tej roli duchowego przewodnika, praca w świecie duchów, z takim bagażem, z taką słabością. Kiedy myślę o minie jego żony, o smutku w jej oczach, żony, która też przecież ma doświadczenie w ayahuasce, wiem, że ona wie, i współczucie dla niej rozlewa sie we współczucie dla niego, dla ich obu. Ja i Anna niedługo stąd znikniemy, ale oni pozostaną i będą musieli się z tym uporać, prędzej czy później. Współczucie to wyzwolenie. Jestem teraz gotowy na drugi i trzeci kubek, i dużo radości.

 

 

 

 

 

When they don’t sing those hippie guitar songs about Jesus, Colombian boys are actually very good at music. One long instrumental piece with strange kind flutes and other wind instruments, a bit offbeat ( my musical language sucks, but that is how I could describe this weird psychedelic rhythm ) brings me deep into trance, energy is surging, I dance, whirl a lot with selva trees illuminated with moonlight spinning around me, I start doing push-ups, yoga, hanging from beams supporting the roof. The girl in the background whrithes in ecstatic spasms, a dog gets crazy with joy, we are reaching higher and higher until a climax when nothing else but giving thanks seems appropriate. Full power joy.

But not all night is like this. Deeply religious, some of boys struggle therefore with their deamons. The fat one is clearly possesed, and others go into the role of exorcists, as he struggles on the ground, shouting at full volume “auxillio ! auxillio ! help! Seems very serious. His friends are very sensitive, take care of each other, some get very involved, moan, sob, get emotional, and I can’t help but feel a bit amused. I feel sympathy and respect for how seriously they treat their victim role, the mask of sickness, perhaps it is a sin of pride, as I went through many ceremonies this year and never had to struggle like this…

 

In the morning there is something bad happening in the village. There is a meeting in the school and we are not allowed to leave the house. Taita says if I take photos even of houses, my camera will be taken. They don’t want to say what has happened, but it is connected to guerillas. The villagers have suggested for all foreigners to leave. Colombians stay, of course they mean business for Taita, so they will be allowed, but we feel not welcome here and I do not want to stay anymore with Julio anyway. They are frightening us that downriver there is a lot of guerillas and they sometimes stop boats looking for foreigners, besides, there are very few shamans working with ayahuasca. We decide to turn back to Puerto Assis and to Succumbios, back with the Cofan Indians.

 

 

Kiedy nie śpiewają tych hipisowskich gitarowych piosenek o Jezusie, kolumbijskie chłopaki są bardzo dobrymi muzykami. Jeden długi instrumentalny kawałek na dziwacznych fletach i innych instrumentach wiatru, z dziwnie przesuniętym rytmem ( mój muzyczny język jest do dupy ale chyba tylko tak moge opisać tą pokręconą psychodeliczną kompozycję ), wprowadza mnie w głęboki trans, energia narasta, tańczę, wiruję jak szalony pomiędzy drzewami oświetlonymi księżycowym światłem, robię pompki, jogę, dyndam z belek podtrzymujących dach. Dziewczyna leżąca nieopodal wije się w ekstatycznych spazmach, pies szaleje z radości, docieramy coraz wyżej i wyżej aż do szczytu gdzie nie pozostaje nic innego jak dziękować. Pełna radość.

 

Ale nie cała noc jest taka. Głeboko religijni, niektórzy z chłopaków muszą walczyć ze swoimi demonami. Grubas jest jak opetany, a inni wchodzą w rolę egzorcystów, kiedy ten męczy się na ziemi, krzycząc pełnią płuc “auxillio! auxillio! pomocy!” Wydaje się to wszystko bardzo poważne. Jego przyjaciele są bardzo wrażliwi, opiekują się sobą nawzajem, niektórzy bardzo się wkręcają, robią się emocjonalni, jęczą, płaczą a ja nie mogę powstrzymać się od lekkiego rozbawienia. Czuję sympatię i szacunek do tego jak poważnie traktuja swoją rolę ofiary, swoją maskę chorego, być może to grzech pychy z mojej strony po kilkudziesięciu ceremoniach tego roku bez większych wybojów.

Rano coś złego dzieje się w wiosce. Jest zebranie w szkole podstawowej koło domu Taity a nam nie wolno wyjść z domu. Julio mówi, że jeżeli bedę robił zdjęcia nawet muralowi na ścianie, mój aparat zostanie skonfiskowany. Nie chcą powiedzieć co się stało, ale wiąże się to z partyzantami. Wieśniacy chcą aby wszyscy cudzoziemcy wyjechali i nie byli świadkami tego co tu sie dzieje. Kolumbijczycy zostają, w końcu to biznes dla Taity, więc on juz to załatwi, ale my nie czujemy sie tu zbyt mile widziani, ja nie zamierzam też dłużej udawać, że wszystko jest OK. Straszą nas, że w dół rzeki jest dużo guerillas, i czasem zatrzymują oni łodzie szukając cudzoziemców, poza tym mało tam szamanów pracujących z ayahuaską. Decydujemy zawrócić do Puerto Assis i na tereny Cofanów.

 

 

 

 

 

Taita Julio. 35 000 per person, contact : indiojulio54@hotmail.com,  312 732 5026 – 313 602 1006   //  Taita Julio. 35 000 za osobę, kontakt – indiojulio54@hotmail.com,  312 732 5026 – 313 602 1006

 

 

 

I go back now to the beginning of my third ayahuasca expedition to South America, this is November 2013, I have with me, in another attempt at asceticism, only cheap analog cameras, and I am heading alone for Cuyabeno swamps on the border of Ecuador and Colombia. I am going there almost straight from Europe, and I love that thrill, leaving everything behind, and facing unknown, with all my fears, all my inhibitions. I am closing door of my room and as each time, I cherish the feeling that I might never come back…

 

 

Wracam teraz do początku mojej trzeciej ayahuaskowej ekspedycji do Ameryki Południowej, oto listopad 2013. Mam ze sobą, w kolejnej próbie ascetyzmu, jedynie tanie, analogowe aparaty, i jadę sam na bagna Cuyabeno, na pograniczu Ekwadoru i Kolumbii. Uderzam tam prawie prosto z Europy, i uwielbiam ten dreszczyk, pozostawianie wszystkiego za sobą, spotkanie z nieznanym, sam na sam, ze wszystkimi swoimi strachami, dziwnymi myślami, zahamowaniami. Zamykam drzwi mojego pokoju za sobą i jak za każdym razem, smakuję to uczucie, że mogę nie wrócić.

 

 

 

 

In that initial part of the journey I still had enough discipline to take notes, so there will be a couple of insights here, a bit chaotic though, like the jungle itself.

 

 

Podczas tej początkowej fazy podróży miałem wciąż dość dyscypliny aby robić notatki, więc będzie tu co nieco przemyśleń, chociaż chaotycznie, jak to w dżungli.

 

 

 

 

Sobota. 6 dzień od wyruszenia z Polski, pierwsze udane trafienie yage. ( po prawie udanym z Cofanami koło Lago Agrio, niestety ciężki poród w wiosce i obecność kobiecej krwi oznacza, że zbyt niebezpieczne demony są także obecne, więc nici z ceremonii ). Pech to czy sygnał, że zamiast sie włóczyć po omacku warto normalnie pracować, zarabiać, i najwyżej zapłacić więcej, na przykład fixerom, i trafić prosto we właściwe miejsce. Ten scouting nie taki zabawny. Ale może to moja pieprzona niecierpliwość.

Tak czy inaczej trafiam gdzie mam trafić, w głąb Cuyabeno, podążając za watłą rekomendacją najpierw ląduję w obejściu jakiejś totalnie schlanej rodzinki, stara mnie nieco molestuje, na szczęście Aldemar, sternik łodzi, który mnie tu przywiózł też twierdzi, że jest szamanem, i zaprasza do siebie do Tarapui, kilkanaście zakrętów rzeki stąd. Cóż, spróbuję, losie prowadź i chroń.

W Tarapui szybko przechodzimy do czynów i ruszamy na polowanie na liany, a po powrocie zabieramy się do gotowania wywaru.

 

 

Saturday. 6th day since leaving Poland, first successful find of yage shaman ( after almost successful with the Cofans near Lago Agrio, unfortunately difficult birth in the village and presence of female blood means that there are too many dangerous demons present, so the ceremony is off ). Is it bad luck, or a signal, that instead of wandering in dark, it is better to work harder on commercial projects, earn money, and perhaps pay more, for example to some fixers, who will take me directly to a right place. This scouting is not so fun. But perhaps it is just my fucking impatience.

Anyway, I end up where I was supposed to, in the heart of Cuyabeno, following dubious recommendations I first arrive at the house of some totally pissed family, drunk dirty witch is hitting on me, fortunately, Aldemar, the boatman who brought me here claims that he is a shaman too, and invites to visit his village Tarapui, several bends of the river away. Why not, fate, please guide and protect me.

Once in Tarapui, we quickly move to action, first hunting for the vine, and then, returning, we start cooking the brew.

 

 

 

 

 

 

 

I stay in the house of Aldemar, with part of his family, as wife and most of kids are away fishing and hunting turtles. Aldemar is a father of nine, he promised to his father that he will have as many as him. Big belly, hearty laughter, ribald jokes, he loves to show me in the forest some branches that look like dick, and likes to mention fucking a lot.  He is not spiritual ghost, he is flesh and bones, fertility and life.  And his life is good, simple and good. I am learning from this, faster than before.

Aldemar has one thing in common with me, he is working with tourists, ferrying them into Cuyabeno reserve, where they stay in some lodges and go out to lakes  and swamps to “experience nature”. It is a place full of animals, that is true, but I am more curious what animal spirits he can help me to see in my visions.  So who is he, some would ask, a boatman or shaman?

Listen, I see it this way – shaman is not a profession, it is not a function like some full time priest in “developed” society. It is more like an activity – a role to be played, by someone who at the same time is a fisherman, shepherd, farmer – but has some extra experience and abilities – so he may be at the same time village joker, lover-man, and, when he performs shamanic activities – a shaman.

 

 

Zatrzymuję się w domu Aldemara, z częścią jego rodziny, ponieważ żona i wiekszość dzieciaków są na połowie ryb i polowaniu na żółwie. Aldemar jest ojcem dziewiątki, obiecał swojemu ojcu, że będzie miał tyle co on. Duży brzuch, dudniący śmiech, rubaszne żarty, cieszy się jak dziecko gdy w lesie pokazuje mi jakieś gałęzie co wyglądają jak kutas, i uwielbia często mówic o pieprzeniu. Nie jest jakimś uduchowionym prorokiem, to ciało i kości, płodność i życie. A jego życie jest dobre, proste i dobre. Uczę się, szybciej niż wcześniej.

Aldemar ma jedną rzecz wspólną ze mna, pracuje z turystami, przewożąc ich swą łodzią w głąb rezerwatu Cuyabeno, gdzie zatrzymują się w drogich lodgach i stamtąd wyprawiają na jeziora i bagna, aby “doświadczać natury”. To miejsce istotnie pełne zwierzaków, ale ja bardziej jestem ciekaw jakie zwierzęce duchy pomoże mi zobaczyć w wizjach. Kim zatem jest Aldemar, niektórzy mogą spytać?

Posłuchajcie, widzę to tak – szaman to nie jest zawód, to nie funkcja, jak ta którą pełni jakiś etatowy kapłan w “rozwiniętym” społeczeństwie. To bardziej czynność, rola jaką odgrywa czasowo ktoś, kto jest też rybakiem, pasterzem, rolnikiem – ale ma też dodatkowe umiejętności i doświadczenie – więc może być w tym samym czasie wioskowym żartownisiem, żigolakiem, a kiedy wykonuje szamańską pracę – szamanem.

 

 

 

 

I think about it a lot, also now, waiting for ceremony, bathing in river, enjoying slow time of the village. More and more, I see shaman as an actor, ceremony as theatre, tricks & decoration, this spectacle being a mystery ( as in “Eleusian mysteries” ). They serve to increase feeling of security but also are skillfully used set of techniques, techniques of navigation, techniques modifying the trance  – rhythm, sound, song, smell, things to help achieve the katharsis, but not to show the way, in the very core – everyone is his own guide, everyone has inner guru.

This is not to take away any of significance, any of seriousness. I am working in the realm of arts, so I would be the last to use “theatre” as derogatory term.  Rites are necessary, and suspension of spectators’ perspective useful, however from time to time one should keep in mind the relativity of that ritual, so that it doesn’t develop a cancer of religion, rigid form, from which the meaning and content escape, and on top of that, it starts to claim its uniqueness. That claim of religions is nothing more like a bloated into unhealthy size belief of villagers all around the world, that what they are doing is the best, and what those from another village do, is wrong, and they are idiots.

So this is a very tricky and clever game of pretending, we pretend to play seriously, suspending criticism, but at the same remembering, somewhere “in the background”, unspoken, that it is just a game and we could be playing another one.

 

 

Myślę o tym sporo, także teraz, czekając na ceremonię, kapiąc się w rzece, ciesząc wolnym rytmem wioskowego życia. Coraz bardziej widzę szamana jako aktora, ceremonię jako teatr, sztuczki i dekorację, ten spektakl to misterium. Służy to wzbudzeniu poczucia bezpieczeństwa, ale jest tez zestawem sprawnie używanych technik, technik nawigacji, technik modyfikacji transu – rytm, dźwięk, pieśń, zapach, narzędzia które mają pomóc osiągnąć katharsis, ale nie mają pokazywac drogi, w gruncie rzeczy każdy jest swym własnym przewodnikiem, każdy ma wewnętrznego guru.

To nie znaczy, że odbieram temu znaczenie, powagę. Pracuję w dziedzinie sztuki, więc byłbym ostatni który używałby określenia teatr w pejoratywnym, umniejszającym sensie. Rytuał jest niezbędny, zawieszenie perspektywy widza przydatne, ale od czasu do czasu warto przypomnieć sobie o względności, relatywności, umowności tego rytuału, aby nie wyrósł w rak religii, sztywnej formy z której uciekają treść i znaczenie, a która dodatkowo przekonana jest o swojej unikalności. Ta zarozumiałość religii to nic innego jak rozrosłe do niezdrowych rozmiarów przekonanie wieśniaków na całym świecie, że to co oni robią jest najlepsze, a ci z sąsiedniej wioski się nie znają i są debilami.

Więc my, sceptycy, którzy stracili już niewinność musimy grać w bardzo sprytną grę, udajemy, że gramy na poważnie, zawieszając krytycyzm, ale w tym samym czasie pamiętając, gdzieś tak w tle, niewypowiedzianie, że to tylko gra, i moglibyśmy grać w inną.

 

 

 

 

As I get out of the river, I meet a guy named Dionysos. He also came to take a bath, down from his little wooden house where he lives with many children, but no wife, as she had left him some time ago. He is quite tired after a day of work in his field.

 

 

Kiedy wychodzę z rzeki, spotykam kolesia który nazywa się Dionizos. Też przyszedł się wykąpać, ze swojego drewnianego domku na brzegu, gdzie mieszka z wieloma dzieciakami, ale bez żony, która zostawiła go jakis czas temu. Jest dość zmęczony po dniu pracy na swoim polu.

 

 

 

 

One important thing about Dionysos is that his leg was bitten off by crocodile in Laguna Cuyabeno.  He was fishing there from canoe, and crocodile just jumped into it, trying to drag him down into the murky water.  Dionysos fought long for his life, and ultimately survived, but the leg was gone for good.

 

 

Ważną rzeczą jaką powiedzieć trzeba o Dionizosie jest to, że jego noga została zjedzona przez krokodyla w jeziorze Cuyabeno. Łowił tam ze swej łódki i krokodyl po prostu w nią wskoczył, próbując ściągnąć go w mętną toń. Dionizos walczył długo o swoje życie i ostatecznie zwyciężył, ale noga przepadła.

 

 

 

 

 

 

 

Z notatek z tamtych dni :

“Nadal miewam doły, oczywiście, jak zwał tak zwał, stany depresyjne, ale już się nimi nie przejmuję”

Oglądam je sobie, jako nieco pretensjonalne, dramatyczne kino własnego wnętrza, teatr ludzkich gierek, czasem gramy rolę mędrca, czasem wojownika, a czasem, mimo że nikt nam za tą niewdzięczną pracę nie płaci, rolę ofiary.

 

Kto to powiedział, że przed ayahuaską – a właściwie, między jedną sesją a drugą – nie można pić alkoholu? Płyniemy sobie w odwiedziny do jakiegoś młodego kuzyna Aldemara, który parę kilometrów w górę rzeki wyrąbał niedawno kawał lasu i osiedlił się tam ze swoją młodą żoną. Spotykamy go z całą rodziną płynącego w przeciwną stronę, ale to nie problem, żona i dzieciaki zostają w łódce a ten przesiada się do naszej, i niedługo potem siedzimy u niego w chacie i opróżniamy jedną misę sfermentowanej cziczy z yuki za drugą. Na początku łykam ostrożnie, z grzeczności, bo przecież ja wcale nie piję alkoholu, potem coraz mniej i mniej ostrożnie. Parę godzin później z trudem notuję krzywymi zdaniami :

 

 

From my notes made in those days :

“I still occasionally have downs, of course, or as one could call it, depressive states, but I do not worry about them at all”

I watch them, as slightly pretentious, dramatic cinema of my own interior, theatre of human games, in which sometimes we play role of wise man, sometimes a warrior, and sometimes, even though no one pays us for this ungrateful job, the role of a victim.

 

Who actually said this, that before ayahuasca, or actually, in between two night sessions, one is not allowed to drink alcohol? We take a boat to visit a young cousin of Aldemar, who, a few miles up the river chopped down recently a patch of forest, and settled there with his young wife. We meet him, going with whole family opposite way, but that is not a problem, wife and kids stay in the boat, and he goes into ours, and soon enough we are sitting in his hut and emptying one bowl of fermented yuca chicha after another. In the beginning, I taste a bit, out of politeness, after all, I never drink alcohol. Then I taste more and more and more. Some hours later, I write down, with difficulties, uneven sentences :

 

 

 

 

Getting drunk with chicha :

Yage told me – or I am just telling it to myself – hard to separate this – or I want it to be hard, anyway – it told me that “I” am the one who doe not drink – who “NEVER” drinks – but how wonderful and good - sometimes – to deconstruct this “I” and this “NEVER” – to deconstruct iron rule, concrete foundation – and for example – get pissed – a bit, on Indian brew, fermented root, connect with mates, even on that “low” level…

 

 

 

Wtedy, w Cuyabeno, intuicja coraz wyraźniej podpowiada mi coś, co podczas tej podróży potwierdzi wielu szamanów. Całe te diety, te restrykcje, reguły o niełączeniu z alkoholem czy konopią to głównie wymysł gringo, spragnionych prostych i łatwych recept, jednoznacznych wskazówek, z jednej strony odrzucających dawne religie i autorytety, a z drugiej tak naprawdę stęsknionych za prowadzeniem za rączkę. To kulturowe uprzedzenia, na które sam się złapałem, u mnie to akurat mix abstynenckiej mitologii muzułmańskiej, z którą stykam się dość często, oraz kontrkulturowe tabu wegetariańskie, które razem kazały mi stworzyć własny mit – własną dietę, według której ABSOLUTNY jest zakaz przyjmowania mięsa i alkoholu przed ceremonią. A przecież niekoniecznie, wprawdzie dużo przemysłowego mięsa, czy alkohol pity codziennie – to jest na pewno problem – ale robić z czegoś absolutną zasadę, zamiast słuchać swego wewnętrznego głosu – to trochę jakby wpadać w matń przed którą ostrzegał McKenna :

KULTURA NIE JEST TWOIM PRZYJACIELEM

- jeżeli akurat jest poniedziałek, i twoja kultura zakazuje lać żonę w poniedziałki, akurat dziś, akurat tutaj kultura pokrywa się z twoim interesem ( jeżeli jesteś żoną ) ale jest tylko tymczasowym sprzymierzeńcem, a nie bezwarunkowym przyjacielem.

No dobra, ale dość tego filozofowania, nadchodzi wieczór, czas umalować się achiote w ochronne barwy i w pustej dziś szkole podstawowej spotkać się z duchami.

 

 

At that time, in Cuyabeno, my intuition tells me clearly, something that during this trip will be later confirmed by many shamans. All these diets, restrictions, rules about not combining the brew with alcohol or cannabis, they are mostly invention of  gringos, thirsty for simple and easy recipes, clear answers, having abandoned old religions probably actually missing someone guiding them by the hand. These are cultural bias, and I get caught in it too, in my case it is a mix of Muslim abstinence mythology, that I encounter quite often in recent years, and counter-cultural taboo of vegetarianism, which together fuse into my own, private myth – my own diet, ABSOLUTE ban on meat and alcohol before the ceremony. But that is not so obvious. Of course, a lot of industrial meat or alcohol taken daily – they are a problem for sure – but to make an absolute rule, instead of listening to inner voice, means getting into a trap Terence McKenna warned against :

THE CULTURE IS NOT YOUR FRIEND

If today is Monday, and your culture forbids to beat wives on Mondays, today, here and now, the culture coincides with your interests ( if you are a wife ), but it is only a temporary ally, not unconditional friend.

OK, but enough of this philosophy, evening comes, and it is time to paint with achiote in protective patters, and get ready to meet the spirits in the empty primary school of Tarapui.

 

 

 

 

 

 

 

Zaczynamy późno, bo szkoła jest w centrum wioski, małej bo małej, ale lepiej poczekać aż śmiechy i szczekanie psów ucichną. Dzieciaki schodzą się powoli, bo poza Aldemarem i jego szwagrem Melecio, więcej chyba jest dzieciaków i nastolatków niż dorosłych. To co wydawać się może kontrowersyjne w USA czy hipokrytycznej Europie faszerującej swe dzieci farmaceutykami, psychoaktywnym śmieciowym żarciem, cukrem w absurdalnych ilościach, tutaj, w wiosce Indian Siona jest częścią tradycji i czymś zupełnie normalnym. Ayahuaska to lekarstwo, także profilaktyka, ayahuaska to także szkoła życia, a zatem komu jak komu ale dzieciom się przyda. I mimo trudnego przecież smaku, bardzo im się podoba, proszą o jeszcze, tu i w kilku innych miejscach będę miał okazję to zobaczyć. Inna rzecz, że dzieciaki nie mają tyle za uszami co dorośli, więc mniej też do wyczyszczenia, przez co łatwiej mogą przez tą pracę przejść.

Dla złagodzenia smaku, niczym do tequili, ktoś przynosi i rozkraja cytryny. Już za chwilę zaczynamy.

 

 

We start late, because the school is in the centre of the village, quite small hamlet, but still it is better to wait until laughter and barking of dogs subsides. Kids gather slowly. Besides Aldemar, his brother in law Melecio and a couple of their mates, there are more kids and teenagers than adults. What may seem controversial for hypocrites from USA or Europe, feeding their children with pharmaceuticals, psychoactive junk food, sugar in absurd quantities, here in Siona Indians’ settlement is part of tradition and something completely normal. Ayahuasca is a medicine, also preventive, and at the same, a school of life, so who else if not children should be allowed to profit from it? Despite difficult taste, they like it a lot, ask for more, here, and in some other places I will witness later.  Another thing is, the kids do not have as dirty conscience as adults, so much less hard cleaning work to do.

For neutralizing the taste, like when drinking tequila, someone brings and cuts lemon. Soon we start.

 

 

 

 

Aldemar wydziela porcje i przygotowuje wywar, okadzając go tytoniowym dymem i gwiżdżąc ochronne melodie.

 

 

Aldemar portions the brew, and prepares to serve, blowing tobacco smoke and whistling protective melodies.

 

 

 

 

 

 

Dziewięcioletni Gabriel, syn Aldemara, który pierwszy raz pił mając 5 latek, dostaje swoją porcję oczywiście odpowiednio mniejszą niż dorośli, ale wkrótce poprosi o jeszcze, a jeden ze starszych śmieje się i woła – “daj mu, daj, niech se zobaczy tygrysa”. Jego 7 letnia siostra Brigitte też pije, matka nie, bo 3 lata temu dołaczyła do ewangelistów, a dla nich yage to demony.

 

 

9 years old Gabriel, son of Aldemar, who first time drank at the age of 5, he gets his potion of course much smaller than adults, but soon he’s gonna ask for more, and one of the elders laughs and jokes – “give him, give, let him see the tiger”. His 7 years old sister Brigitte also drinks, their mother does not, because she had joined evangelicals 3 years ago, and for them, yage means demons.

 

 

 

Leżymy między ławkami, w hamakach. Za chwilę zacznie się rzyganie, jeden ze starszych wypił całą szklankę, inni śmieją się z niego, że zaraz będzie fruwał, a potem śmieją się gdy zamiast fruwania zwala się z całym hamakiem i zaplątany weń leży jęcząc na przyjęcie Babci. Ja osuwam się w ciemny sen i swe wizje. Niczym niejasne sny, trudne do zanotowania, tym bardziej opowiedzenia po takim okresie. Gdzieś w tle gra harmonijka, nad dzieciakami leżącymi pod swymi moskitierami czuwają Aldemar i jego wesolutki szwagier Melecio, żartowniś, też w rubasznym stylu, “ale se pierdnął, hi hi”, “ale niezła pinta, ha ha” ( “=wizje” ), śmieje się a w międzyczasie Gabriel powtarza swoje “uff, que fuerte veneno, jaka mocna ta trucizna”

Po tej, czy po nastepnej ceremonii notuję :

“wnioski? raczej oczywistości. Dawaj najpierw, nie patrząc czy dostajesz. Moje podróże – wątek poszukiwania postaci ojca – fakirzy, wąsaci nomadzi, szamani i mocni, ciekawi mężczyźni – bo ojciec raczej “poza zasięgiem”. W relacjach osobistych – zamiast patnerskich – zbyt często wchodzenie samemu w rolę ojca, surowego, ganiącego, wiedzącego lepiej. Za ostro.”

 

 

We are laying between school benches, in hammocks. Soon vomiting will start. One of adults drank the glass full, others laugh at him, that he is going to fly and then laugh, when instead of flying he falls down with his hammock and entangled in it moans as Grandmother arrives. I slip into dark dream and my visions. Unclear dreams, hard to pin down, to write down, much less tell about after such a long time. Somewhere in the backround, harmonicas play, sign of presence of Aldemar and Melecio, funny guy, a joker, ribald style too, ” ha ha, what a fart!”,  “what a pinta ( =”vision”), hu hu !” , he laughs, and in the same time Gabriel keeps repeating his “uff, que fuerte veneno, what a strong poison that is”.

After this, or next ceremony, I write down this :

“conclusions? rather obvious stuff. Give first, without expecting anything in return. My journeys – a common thread – looking for father figures – fakirs, moustached nomads, shamans and other strong, interesting men – because the father is rather “out of reach”. In personal life – instead of partner relations – too often falling myself in father role – harsh, preaching, knowing better. Too sharp.”

 

 

 

Tarapui znajduję się w głębi parku narodowego Cuyabeno. Aby dotrzeć tu z Quito, trzeba najpierw podróżować jednym autobusem do Lago Agrio, potem drugim do Puente Cuyabeno.  Dalej można już tylko łodzią, co niestety może was kosztować za wynajęcie 100/150 USD jeżeli się śpieszycie, można jednak też cierpliwie czekać i zabrać się z kimś za jakieś 20 lub 30 USD od osoby. Jeżeli uda się dodzwonić do kuzyna Aldemara, Benancio ( 0991324171 ale rzadko mają zasięg )  , to Aldemar ma sensowną ofertę, wynajęcie łodzi za 50 USD na dzień. Warto, bo poza zabraniem w gwiezdne podróże może też pokazać wam Lagunę Cuyabeno i na przykład zabrać na łowienie piranii maczetą. Co do ayahuaski, to też super układ – płacicie jakieś 10 USD kucharzowi za robociznę, a potem 10 USD za kubek wywaru, to naprawdę tania opcja. Warto też przywieźć jakieś prezent, cukier, duże baterie do latarki, użyjcie też własnej inwencji, to fajni ludzie.

 

 

Tarapui is inside Cuyabeno national park. To come here from Quito, one must first travel on a bus to Lago Agrio and then next one to Puente Cuyabeno. After this, it is only possible to continue by boat. This can be expensive if you are in a hurry and need to hire it, for 100 or 150 USD, but you can patiently wait and jump in some boat going occasionally to communities downriver for 20 or 30 USD per person. If you manage to reach Aldemar’s cousin, Benancio, ( 0991324171 but mobile coverage is rare there ), you can book Aldemar’s boat picking you up. Their deal is very good, 50 USD per day. It is worth it, as the guy, besides astral journey, can take you for example for piranha fishing in Laguna Cuyabeno. About ayahuasca the deal is also excellent – you need to hire a cook for something like 10 USD and then you pay 10 USD per cup of the brew, so really cheap option. It is also good to bring some presents, like sugar or large batteries for flashlight, or just be creative, these are really good and poor people.

 

process / alchemia

March 6th, 2014

(…)”One night four rabbinim were visited by an angel who awakened them and carried them to the Seventh Vault of the Seventh Heaven. There they beheld the Sacred Wheel of Ezekiel.

Somewhere in the descent from Paradise, to Earth, one Rabbi, having seen such splendor, lost his mind and wandered frothing and foaming until the end of his days.

The second rabbi was extremely cynical: ‘Oh I just dreamed of Ezekiels Wheel, that was all. Nothing really happened.”

The third rabbi carried on and on about what he had seen, for he was totally obsessed. He lectured and would not stop with how it was all constructed and what it all meant… and this way he went astray and betrayed his faith.

The fourth rabbi, who was a poet, took a paper in hand and a reed and sat near the window writing song after song praising the evening dove, his daughter and her cradle and all the stars in the sky. And he lived his life better than before” (…)

 

 

(…) Pewnej nocy czterech rabinów nawiedził anioł, który obudził ich i poprowadził do Siódmego Sklepienia Siódmego Nieba. Tam ujrzeli święte Koło Ezechiela.

Powracając z Pardes (Raju) na Ziemię, jeden z rabinów pod wpły­wem olśniewającego widoku postradał rozum i do końca swoich dni włóczył się po świecie, tocząc pianę z ust.

Drugi rabin powiedział cynicznie: „Koło Ezechiela śniło mi się tylko, nic więcej. Nic się naprawdę nie zdarzyło”.

Trzeci rabin nie przestawał rozprawiać o tym, co widział, bo widok ten całkowicie nim zawładnął. Bezustannie objaśniał konstrukcję i zna­czenie Koła, wskutek czego zbłądził i zdradził swą wiarę.

Czwarty rabin, który był poetą, wziął papier oraz trzcinę, i usiadłszy przy oknie, pisał pieśń za pieśnią, wychwalając gołąbki o poranku, swą córecz­kę w kołysce, gwiazdy na niebie. Jego życie odtąd stało się lepsze i piękniejsze. (…)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nie jestem poetą, córka nie jest moja, gołąb to kurczak i będzie padać, ale mimo tego, wszystko jest w porządku, rzeczy mają sie ekstremalnie dobrze.

 

Z “dziennika pokładowego”, grudzień 2013, następnego dnia po ceremonii ayahuaski w Wachirpas, na terytorium Ashuarów :

 

(…)  spokój, przejrzystość, dobrostan. Nie wiadomo po co korzystam z czyjegoś satelitarnego netu, i dowiaduje się z maila, że ona kocha innego, i to juz długi czas, bardzo długi. Czuje lekkie rozczarowanie i smutek, ale większą ulgę, współczucie, dobrze znam z własnego doświadczenia, jaką cenę płaci się za ukrywanie prawdy, za podwójne, w jakimkolwiek sensie,  życie. Czuję radość, że w końcu udało się jej puścić, uwolnić, odblokować.

Patrzę z łodzi na gęste, zbierające się chmury, nadchodzącą piękną burzę i uciekające słońce. Czuję wdzięczność, gotowość i akceptację kolejnych przygód, zakrętów losu, ponownie, to wrażenie – wszystko jest OK, niczego nie trzeba, jak przyjdzie miłość, rodzina, będzie OK, jak nie, będzie coś innego.

 

 

I am not a poet, the daughter isn’t mine, the dove is a chicken and it is going to rain, even so, that’s all right, things are going extremely well.

 

“captain’s log”, December 2013, next day after ayahauasca ceremony in Wachirpas, Ashuara territory :

(… ), calm,  clarity, well being. I do not know why I use someone’s sattelite internet, and then I find an e-mail, learning that she loves another, and it has been so for a very long while. I feel slight disappointment and sadness, but much bigger relief, compassion, as I know very well, from my own experience, pain and price to be paid for hiding the truth, for double ( in any sense ) life. I feel joy, that she has finally managed to let go, to release, unblock.

I look from my boat towards thick, gathering rain clouds, to a coming beautiful storm, and fleeing sun. I feel gratitude, readiness, and acceptance for next advetures, twists of fate, again that feeling – everything is OK, nothing is needed, if love, family, if they come, it will be all right, if they won’t, there ‘ll be something else.(…)

 

 

 

During my last journey, looking for ayahuasca shamans and drinking with them, perhaps 30-40 times during last 3 months, there were some moments, some short moments, but of frozen time, when I was feeling like between worlds, between states of being, in transition, and that feeling was wonderful. States of sleep, dream, waking life, ayahuasca vision, all they started to merge, intermingle, lend to each other their qualities, their light and colour.

I remember I was walking a jungle path and I had that feeling, more feeling than actual sensation of seeing, that something that most likely was sun reflecting in the puddle shone with weird white quality, this bright light I sometimes see in things, in faces, in white elements in my ayahuasca journeys, and I was not so sure where I actually was. I mean I knew I was walking that path, my conscious mind was making sure I woud not go crazy and made sure I knew but that was not all, part of me was dreaming.

During those 3 months I learned to cherish transition, falling asleep, waking, falling into vision, from the vision into sleep, landing from the vision into … what? why would that question matter, what matters is what I could learn, how flexible I could become with realities and what treasure bring from one into another. But what about telling about it, how can I describe these exercises and how they influence me, to those who choose not to participate?

 

 

Podczas mojej ostatniej podróży, szukania ayahuaskowych szamanów i picia z nimi, ponad 30 ceremonii w czasie minionych 3 miesięcy, były momenty, krótkie momenty, ale zamrożone w czasie, kiedy czułem się jakbym znalazł się gdzieś między światami, i niekoniecznie mowa tu o samym czasie ceremonii. Pomiędzy stanami bycia, stanami świadomości, w tranzycie, to wspaniałe uczucie.  Jakość głębokiej nocy, niestnienia, cechy snu, jawy, ayahuaskowej wizji, choroby, wszystkie zdają się zlewać, mieszać, wypożyczać sobie wzajemnie swe kolory, swe światło.

Pamietam, że szedłem wtedy jakąś ścieżką przez dżunglę, i spadło na mnie to uczucie, bardziej uczucie niż rezultat normalnego procesu patrzenia, że coś, co najwyraźniej było słońcem odbijającym się w kałuży, świeciło w ten dziwny biały sposób, tym jasnym światłem klejnotu, tym światłem które czasem widzę w rzeczach, w twarzach, w białych powierzchniach w mych ayahuaskowych snach. I nie byłem tak pewien gdzie właściwie jestem. To znaczy wiedziałem, że idę po tej ścieżce, mój świadomy umysł zadbał o to abym nie oszalał, nie zgubił się, upewnił się, że wiedziałem, ale to nie byłem cały ja, to nie wszystko, część mnie była w podróży, we śnie.

Podczas tych 3 miesięcy nauczyłem się smakować przejście, zasypianie, budzenie się, zapadanie się w wizję, zapadanie się z wizji w sen, lub też wypływanie na powierzchnię jawy, lądowanie z wizji w…. No właśnie, w co? Dlaczego to pytanie miałoby mieć znaczenie? Ważne jest to czego moge się nauczyć, jak elastyczny z rzeczywistościami mogę sie stać dzięki psychoaktywnej jodze, i jaki skarb jestem w stanie przenieść w głębi, z jednego świata do drugiego. Ale opowiadać o tym, jak mogę opisać tą gimnastykę, i jak wpłynęła na mnie, tym którzy wybierają nigdy nie spróbować?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I am about to start another chapter of the ayahuasca story, tell the events of last 3 months in South America and I feel less and less sure how to do it. I can postpone it for while, with perfect excuse of not all images developed and even less scanned yet, but then a time comes to translate a long and twisted dream into words and selection of pictures.

Can that be done?  On one hand, this is what I have been doing for most of recent years, translating from one language to another, one world to another, from one culture to another. But maybe I should drop illusion I actually did any of this, I should warn you not to trust any of those tales and translations, and to stress one more time, you have been hearing echo of an echo of a distant voice on the edge of the mountains, from depths of the forest, you saw a frozen reflection, a whisper about a glitter in the corner of my eye, shining surface of something, not sure from which reality, which state of being. Perhaps the words below best describe my feeling about this.

While it may seem arrogant to use a quote from such a man, it is not about a man, but about a ocean :

“I seem to have been only like a boy playing on the sea-shore, and diverting myself in now and then finding a smoother pebble or a prettier shell than ordinary, whilst the great ocean of truth lay all undiscovered before me.”

( Isaac Newton )

 

 
 
Rozpoczynam właśnie kolejny rozdział ayahuaskowej opowieści, z wydarzeń minionych w ciągu ostatnich 3 miesięcy podróży po Ameryce Południowej, i czuję że coraz mniej wiem jak ją poprowadzić. Moge to na chwilę odłożyć, pod doskonałych pretekstem nie wszystkich filmów jeszcze wywołanych a tym bardziej zeskanowanych, ale nadchodzi już czas by przełozyć długi i zakręcony sen na słowa i selekcję zdjęć.

Czy da się to zrobić? Z jednej strony to właśnie było moje zajęcie ostatnimi laty, tłumaczenie z jednego języka na inny, jednej kultury na inną, jednego świata na inny. Ale być może powinienem porzucić iluzję że dokonałem czegokolwiek z tych rzeczy, powinienem ostrzec by nie ufać żadnej z tych opowieści, i podkreślić raz jeszcze, słyszeliście echo odległych głosów z granicy gór, z głębi lasu, zobaczyliście zastygnięte odbicie, szept o blasku w rogu mojego oka, lśniącej powierzchni czegoś, nie jestem pewien z której rzeczywistości, którego stanu bycia. Być może słowa poniżej najlepiej odpowiadają mojemu postrzeganiu tej sytuacji…

Może wydać się to zarozumiałym, używać cytatu z takiej osoby, ale chodzi tu o ocean, nie o człowieka.

“Wydaje się, że byłem zaledwie chłopcem bawiącym się na brzegu morza, i w czasie tej zabawy co jakiś czas udało mi się znaleźć gładszy kamyk, czy ładniejszą niż zwykle muszlę, podczas gdy wielki ocean prawdy leżał tuż przede mną nieodkryty”

( Isaac Newton )

 

 

another frame / inne ujęcie

February 25th, 2014

 

 

One more peek into the “far away” land of Huaorani tribe. This time according to the rules.

 

 

Jeszcze raz zaglądamy do krainy za górami, za rzekami, tym razem zgodnie z konwencją. Huaorani, Ekwador.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

….

 

 

 

 

 

 

 

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.