światosław / tales from the world

 

Sunday is a special day, Jisu Krist created world in six days, and on seventh he rested, says village teacher delegated here into remote hill areas near Myanmar border by his church from north of Bangladesh. He is one of many missionaries that since British times compete with Hindu and Muslim for souls of adivasi, tribals who until recently kept their natural religions. But they didn’t have those books that hold truth, and bright red plastic water jugs and aluminium spoons, and lightbulbs, and t-shirts. So Jisu is good and those who donated to the church will get presents after the mass. Well, and Jisu doesn’t mind  eating pigs, that is nice of him too. /

Niedziela to szczególny dzień, bo Jisu Krist stworzył świat w sześć dni a siódmego odpoczywał, mówi wioskowy nauczyciel oddelegowany tu na plemienne tereny przy granicy z Birmą  przez swój kościół z północy Bangladeszu. Jest jednym z wielu misjonarzy jacy od czasów Brytyjczyków konkurują z hinduistami i muzułmanami o dusze adivasi, rdzennych mieszkańców tych ziem, członków plemion które do niedawna trwały w pierwotnych wierzeniach, religiach natury. Ale nie było tu wcześniej tych mądrych książek z prawdą, kolorowych plastikowych dzbanków na wodę, aluminiowych łyżek i żarówek i t-shirtów, tych wszystkich wspaniałych darów od ludzi Jisu, które będą rozdawane po mszy wśród najbardziej gorliwych wyznawców. No i Jisu nie ma nic przeciwko jedzeniu świń, ważny argument.

 

Coexistence / Współistnienie

February 13th, 2012

 

Tribal hill areas of eastern Bangladesh / Terytoria plemienne, wschodni Bangladesz.

 

 

Dream quality

February 12th, 2012

 

Smoky dream of trance, music, remembrance, healing, escape. Loud drums, quiet tears, party mood or fixing what is broken. Is it real , is it fake.  A bit of this, a bit of that. Exploration that does not answer questions but opens new paths. Sufi of Pakistan. Another night in Lahore.   /

Jak rozdzielić co jest prawdziwe a co udawane, co jest pozą a co głębokim doświadczeniem, czy nie jest tak że udawanie to czarowanie rzeczywistości, i jeżeli pamiętać o maksymie Rumiego “Bądź takim jak się wydajesz, ukazuj się takim jak jesteś”, obie się kiedyś spotkają, fantazja i rzeczywistość. Noce w grobowcach sufi w Lahore wydają się snem, dream quality jak mówi napis na czyjejś bluzie. Sen w hipnotycznym rytmie, w dymie, sen o ucieczce a może o naprawianiu tego co złamane.

 

 

At home of Mithu, one of Sain brothers of famous dhol masters from Lahore, frequent guests at Thursday night sessions at Shah Jamal grave. Family guy, simple man, good person. /

W domu Mithu Saina, jednego ze słynnych braci bębniarzy z Lahore, częstych gości na czwartkowych ceremoniach w grobowcu Shah Jamala. Rodzinny ciepły człowiek, ciekawa postać.

 

Scenes from the shrine. Aside from the main mazzar , in between graves, there is a space where fire burns, tea is brewed, chillums and joints are passed around, but most of all, crazy, energetic, wild drums beat the rhytms and drive those who frequent Shah Jamal into ecstasy, for some probably entertainment on its own, one of few options for party in austere and tense modern Pakistan, for others however a teaser , a sample of something deeper, reality that can be reached on more stable basis through hard and unclear path, guided by spiritual leaders or on their own, path of qalandar, anarchist mystic. /

Sceny z nocy w Shal Jamal. Na uboczu od głównego grobu, wśród pomniejszych świętych, jest kawałek przestrzeni gdzie płonie ogień, gotowana jest herbata, jointy i chillumy wędrują pomiedzy zgromadzonymi, a wszystko w głośnym, dzikim rytmie dholi , bębnów które wzywają do podróży w ekstazę, dla niektórych to zapewne  dobra rozrywka , jakich mało w spiętym, poważnym klimacie współczesnego Pakistanu, kraju z problemami. Inni zapewne dostają tutaj przedsmak czegoś więcej, krótką wizytę w rzeczywistości w której niełatwo na stałe zamieszkać, do jakiej prowadzi cięzka i pełna wyrzeczeń ścieżka. Święci na których grobach gromadzą się sufi to przewodnicy na tej ścieżce , przynajmniej niektórzy i dla niektórych, a czasem konkrentne świadectwa, rodzaj “success story” dla kolejnych adeptów , kalandarów – mistyków anarchistów.

 

 

Even stranger is what followed later in that evening. With Mithu, Gonga, their huge drums and some other musicians we crammed into a van to go through empty streets of Lahore to another shrine, to pay homage to living saint. I was not expecting what I saw. Queued in front of a small building, told to hide camera away, mood of respect, reverence, men sitting in the first room, smoking charas, talking in quiet voices, a green curtain, I see Gonga bowing down behind it, but I see not exactly who is there. A large LCD TV on the wall inside that second room can be seen through the opening, showing looped images from Mecca. Finally is my turn to enter. On the bed, with casual pose,  wrinkled hand heavy with rings,  fingernails curled into claws, small but curious red eyes, a man is looking at me. He sports long , grey dreadlocks, matted in chaotic way, nothing like neat and equal fashion rastas of today. A big spliff in his mouth, a content approval when I pay respect. Living saint, so they say, last 20 years in that room, doing NOTHING , save from drinking chai and smoking kilograms of hashish.  A hard thing to understand for a visitor from culture that praises activity, but he is treated like this, all is centred around him, hundreds of pictures on the wall, his holy bicycle ( just like my grandfather’s), devotees gathered to sing and play instruments in his glory and glory of their God.  When he dies ( or his physical body dies ), this place will turn into a mazzar, sacred grave, and people will gather here just like now, just like at Shah Jamal. Beautiful continuity, link across generation. But for now, I can not help but think, what is in a mind not nourished by food or sensations of external world, but stoned for several years.

 

Jeszcze dziwniejsze było to co nastąpiło później tej nocy. Razem z Mithu, Gonga, ich wielkimi bębnami i jeszcze kilkoma innymi muzykami zapakowaliśmy się do ciasnego vana i pojechaliśmy przez puste już o tej porze ulice Lahore do innego szczególnego miejsca, aby złożyć hołd żyjącemu świętemu. Nie byłem przygotowany na to co tam zobaczyłem. Stałem w kolejce do wejścia do małego pokrytego kafelkami budynku, na sporym dziedzińcu wypełnionym derwiszami i zwykłymi pielgrzymami, powiedziano mi bym schował aparat, nastrój szacunku, niemalże strachu, mężczyźni siedzący w pierwszym pomieszczeniu, palący haszysz, rozmawiający ściszonymi głosami. Dalej, za zieloną zasłoną widzę Gongę w głębokim ukłonie, nie widzę przed kim. Duża plazma na ścianie tej wewnętrznej komnaty w kółko nadaje zapętloną transmisję z Mekki. W końcu jest moja kolej aby wejść. Na łożu, w swobodnej pozie, pomarszczone dłonie ciężkie od pierścieni, paznokcie zwijające się w długie szpony, małymi czerwonymi i zaciekawionymi oczkami patrzy na mnie starzec z grubymi kołtunami splątanymi na głowie.  Wielki joint zwisa mu z kącika ust, z zadowoleniem przyjmuje cudzoziemca przynoszącego wyrazy szacunku. Żywy święty, tak o nim tu mówią, ponoć ostatnie dwadzieścia lat spędził w tym pokoju, nie wychodząc, nie jedząc, nie robiąc nic poza piciem herbaty i paleniem kilogramów haszyszu. Trudno to zrozumieć komuś kto przyjeżdża tu z kultury wielbiącej aktywność i namacalne empirycznie osiągnięcia, ale tu naprawdę jest on traktowany jak ktoś nadzwyczajny, w centrum wszystkiego, setki jego portetów na ścianach, jego święty rower w rogu sali, wyznawcy zgromadzeni aby śpiewać i grać na instrumentach ku chwale świętego, jak i dla Alego , Lal Shahbaza i innych.

Kiedy umrze, a raczej , jak mówią sufi, ożeni się z wiecznością, to miejsce zapewne zamieni się w kolejny grobowiec, na którym gromadzić będą się kolejne pokolenia w czwartkową noc, lata od teraz, tak jak robią to na grobie Shah Jamala, Baby Farida, Bulle Shaha…Piękna ciągłość, łączność między pokoleniami. Ja jednak nie mogę przestać myśleć z fascynacją, co jest w tej głowie, pozbawionej wrażeń z zewnętrznego świata, odżywianej przez lata jedynie haszyszowym dymem.

 

 

The time in Lahore leaves me hungry for more, to go deeper into that world , a window into history, before it is gone, to explore anarchic spirituality of qalandars of the southern Sindh. Perhaps soon the time will come.

Po Lahore mam ochotę na więcej. Na pustynie południowego Sindhu, na podążenie dalej ścieżką fakirów, eksplorację anarchicznej duchowości fanów Czerwonego Sokoła. Być może wkrótce.

 

Kolkata III

February 11th, 2012

 

 

Shanti

February 10th, 2012

 

 

This peaceful fishing village near Chittagong on the Bay of Bengal coast of Bangladesh is about to celebrate festival dedicated to Mother Ganga, the female spirit of the river, giver of life. They are surrounded by sea of Islam, but no one bothers them. The coexistence is possible, as it was for centuries in all corners of South Asia where Sufi vagabond preachers mingled with priests of ancient Indoeuropean traditions, when tribal shamanic beliefs were present near the message of the People of the Book. We are now years after the Partition, after cruel wars, ethnic cleansing but still Muslim pilgrims attend Hindu melas, sadhus come to sit with Sufi mystics in their shrines, ordinary people take blessing from the holy men and worship nearby river or mountain , regardless of their religious affiliation , just using different cultural costume. Yes, they can  always be manipulated into hatred and riots, so many times they have been, it is not such new thing. It is sad to see enclaves like this disappearing, to see last Hindu communities evicted from Pakistan, to see Sufi fakirs beaten by the frustrated orthodox mob, to see adivasi brainwashed by Hindu clergy all over India. But as long as there are people aware of the unity that is hidden beyond names, there is hope.

 

Ta spokojna wioska rybacka na wybrzeżu zatoki Bengalskiej, tuż koło Chittagong we wschodnim Bangladeszu, przygotowuje się do festiwalu poświęconemu Matce Ganga, żeńskiemu duchowi rzeki, dawczyni życia. To muzułmański kraj, ale nic nie szkodzi. Współistnienie jest możliwe, tak było przez stulecia w wielu zakątkach południowej Azji, gdzie wędrowni nauczyciele sufizmu mieszali się z kapłanami starych indoeuropejskich tradycji, gdzie plemienne wierzenia były obecne obok wiary Ludzi Księgi. Od podziału Indii według kryteriów religijnych minęło już wiele lat ale muzułmańscy pielgrzymi wciąż pojawiają się na imprezach Hindusów, sadhu spotykają się z mistykami sufi w ich sanktuariach, zwykli ludzie tak samo przyjmują błogosławieństwo od świętych wędrowców, czczą lokalną górę czy rzekę nadając im inną nazwę, ubierając w inny kulturowy kostium, w pokoju. Tak, mogą byc łatwo zmanipulowani , podżegacze , politycy, miłośnicy władzy i kontroli byli zawsze, nienawiść i zamieszki były zawsze. To smutne kiedy znikają enklawy takie jak ta, gdy ostatnie hinduistyczne społeczności wyrzucane są z Pakistanu z powodu politycznych gier toczących się gdzieś indziej, gdy fakirzy prześladowani są przez sfrustrowanych ortodoksów, gdy rdzenne plemiona Indii manipulowane są przez braminów i doktrynerów w służbie Jednej Słusznej Wiary. Ale tak długo jak są tutaj ludzie świadomi głębszej jedności ukrytej poza nazwami i podziałami, tak długo jest nadzieja.

 

Proudly powered by WordPress. Theme developed with WordPress Theme Generator.
Copyright © światosław / tales from the world. All rights reserved.